Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

Jason

Bramkarz wpuścił mnie bez problemu. Odetchnąłem z ulgą i poprawiłem kurtkę, przy okazji dyskretnie upewniając się, że broń była na swoim miejscu. Wolałbym z niej dziś nie korzystać, ale nie byłem takim idiotą, aby przyjść nieuzbrojony na spotkanie z bandytą.

Ciężkie basy rozbrzmiewały ciszej niż ostatnim razem, kiedy tu byłem. Minąłem pierwszy parkiet, na którym tańczyło kilka osób i od razu skierowałem się w stronę baru.

Zamówiłem piwo i czekając na napój, dyskretnie rozejrzałem się po sali. Na drugim końcu siedziała kobieta, niezainteresowana tym, co się działo dookoła. Mieszała słomką w kolorowym drinku.

Upiłem pierwszy łyk, zastanawiając się nad słusznością swojej decyzji. Obiecałem Isabell, że niedługo wrócę, a nie było mnie w domu już prawie cztery godziny. Czy się martwiła? Nie miałem jak tego sprawdzić, bo komórka leżała w schowku Bentleya.

Byłem w połowie zawartości szklanki, gdy poczułem coś dziwnego za plecami. Dreszcz przeszedł mnie po karku i byłem gotów się założyć, że to Draven wpatrywał się w bok mojej głowy. Ciotka miała rację, mówiąc, że otacza go mroczna aura. Zupełnie jakby każdy zły uczynek, który popełnił, zmaterializował się wokół niego niczym cień i szczelnie go oplótł.

Dźwięk przesuwanego krzesła oznajmił, że przysiadł się obok. Spiąłem ciało w oczekiwaniu, jednocześnie próbując nie zdradzić, że wyczułem jego obecność.

– Musisz być strasznie głupi albo odważny, przychodząc tu sam – odezwał się pierwszy.

Rzuciłem mu z ukosa pozornie niezainteresowane spojrzenie i uniosłem szklankę, żeby zamoczyć w niej usta. Oparł przedramiona o blat, ukazując wytatuowane dłonie, ozdobione srebrnymi sygnetami.

– Znamy się?

– Osobiście nie, choć jestem pewien, że o mnie słyszałeś. Ja na przykład wiem o tobie całkiem sporo. – Obróciłem głowę w jego stronę i spojrzałem w ciemne oczy. Źrenice niemal pochłaniały tęczówki, jakby był pod wpływem narkotyków. – Jestem Feliks. – Wyciągnął dłoń w geście powitania.

– A! To ty jesteś tym czubkiem, z którym zadawał się mój kuzyn? – Skoro mnie kojarzył, nie było sensu ukrywać pokrewieństwa z Hyun-soo.

Draven zmrużył gniewnie oczy i zbliżył swoją twarz do mojej.

– Uważaj. Ludzie ginęli już z moich rąk za mniejsze oznaki braku szacunku.

Wzdrygnąłem ramionami i uwolniłem rękę. Choć każdy mięsień błagał, żebym przypierdolił temu padalcowi, musiałem się powstrzymać. Przynajmniej na razie.

– Przyszedłem się napić, więc jeśli możesz, z łaski swojej, odpierdol się – powiedziałem, ponownie biorąc łyk piwa.

– Kuszące, ale jestem zmuszony odmówić. Chyba że powiesz mi, gdzie mogę znaleźć starego przyjaciela.

Sapnąłem pod nosem rozbawiony i z hukiem odstawiłem szklankę. Teraz to ja zmniejszyłem dzielący nas dystans.

– Sam chciałbym wiedzieć, wiesz? Zrzucił mi na głowę laskę, z którą się przespał i zwiał! Także jak już go znajdziesz, nie zapomnij go ode mnie pozdrowić! – Ohydne kłamstwo, które wyplułem temu psycholowi w twarz, zostawiło gorzki posmak na języku.

– Kłamiesz dużo lepiej niż ta blondyneczka – pochwalił mnie.

Na wzmiankę o Isabell coś we mnie zawrzało. Choć starałem się zachować neutralny wyraz twarzy, czułem, jak furia niemal rozsadza mnie od środka. Zatopiła chciwe szpony w każdym nerwie i mięśniu.

Rzuciłem barmanowi banknot i minąłem Dravena. Liczyłem, że nie uwierzy w moje słowa i wyjdzie za mną, by wydusić ze mnie więcej informacji. Złapał mnie za ramię i zbliżył usta do ucha.

– Jeśli rzeczywiście zalazł ci za skórę, możemy współpracować – szepnął. Nie widziałem jego twarzy, ale pewność w jego głosie podpowiedziała mi, że naprawdę to rozważał. Co oznaczało, że moja mała mistyfikacja się udała.

Macki obrzydzenia oplotły miejsce, w którym mnie dotykał, zostawiając po sobie obślizgły ślad.

– Mam za dużo honoru, żeby być twoim wspólnikiem. – Szybkim ruchem wyszarpnąłem się z jego objęć i całą siłą woli zmusiłem ciało, żeby oddaliło się od mężczyzny.

Na obicie mu mordy przyjdzie czas.

Isabell

Szesnaście SMS-ów i trzydzieści nieodebranych połączeń później Jason wciąż nie wrócił. Zostawiłam mu tyle wiadomości na poczcie głosowej, że zaczynałam brzmieć jak stalker. Każdy sygnał, który przerzucał mnie na automatyczną sekretarkę, wzbudzał we mnie coraz większy strach.

Gdzie był? Czy coś się stało? Dlaczego nie odbiera? Ze stresu obgryzłam już wszystkie skórki przy paznokciach, aż miałam poranione palce. Chodziłam po pokojach w tę i z powrotem, za każdym razem wypatrując go z okna. Czy powinnam zadzwonić na policję?

Nie miałam do kogo zwrócić się z tym problemem. Poza tym nie wiedziałabym, co powiedzieć. Przecież nie miałam pojęcia, gdzie znikał niemal każdego wieczoru. Potraktowałam niewiedzę jak błogosławieństwo, za które płaciłam teraz wysoką cenę.

Gdyby Hyun-soo nadal mieszkał pod nami, mogłabym go poprosić o pomoc. Na pewno znał kogoś, kto odnalazłby Jasona. A tak byłam skazana na zadręczanie się myślami.

Odpychałam od siebie negatywne myśli, ale one natrętnie powracały niczym rozpędzona karuzela, z której nie mogłam wysiąść. Intuicja podpowiadała mi, że wydarzyło się coś niedobrego. I choć ją również starałam się ignorować, nie dawała się.

Spojrzałam na zegarek po raz tysięczny tego wieczora. Jasona nie było już cztery godziny. Nigdy na tak długo nie znikał, nie licząc pracy. Wyjęłam z blistra pigułkę Valium i podzieliłam ją na pół, a potem zapiłam szklanką wody.

Przez ciągły stres serce waliło mi tak mocno, że poczułam, jak coś dusi mnie w klatce. Próbowałam się położyć i poczekać na działanie tabletki, ale ciało miało inny pomysł.

Zerknęłam w stronę telefonu. Cisza. Policzyłam od dziesięciu w dół, ale to nic nie dało. Mogłabym iść go poszukać, ale nie miałam nawet pojęcia, od czego zacząć. Z frustracji rzuciłam poduszką przez sypialnie.

Jason

Wypadłem na ciepłe, lipcowe powietrze i z satysfakcją zauważyłem, że trójka wysłana przez Christiana zdążyła się już rozproszyć. Ruszyłem przed siebie, jak gdybym rzeczywiście chciał opuścić to miejsce, ale cały czas nasłuchiwałem.

Gdy ciężkie drzwi skrzypnęły, nie powstrzymałem się przed zwycięskim uśmiechem. Nie zatrzymałem się jednak, aby nie dać poznać, że na to właśnie czekałem.

– Ej, ty! – krzyknął. Dopiero wtedy obróciłem się na pięcie i wbiłem w niego beznamiętne spojrzenie, choć każdy mięsień rwał się, aby do niego doskoczyć.

– Czego? – warknąłem.

– Nie jesteś zbyt uprzejmy. – Powolnym, swobodnym krokiem przemierzał dzielącą nas odległość.

– Nie zwykłem być uprzejmy dla ludzi twojego pokroju. – To była akurat prawda.

Potarł brodę i zmrużył oczy, jakby próbował rozszyfrować moje intencje. Wiedziałem, że zdawał sobie sprawę, że zamknięcie Hyun-soo na odwyku było moją zasługą. Musiały dotrzeć do niego informacje, że to ja stałem za jego zniknięciem poprzednim razem. Dlatego nie ufał ani jednemu słowu, które powiedziałem. Nie obchodziło mnie to. Moim zadaniem było wykurzenie go ze środka.

To był moment, w którym do gry miał wkroczyć Alfie. Powstrzymałem się przed rozejrzeniem się za białowłosym. Czekał na mój sygnał zapewne ukryty gdzieś w pobliżu.

– Nie zjawiłeś się tutaj przypadkowo, prawda? – zgadywał i wycelował we mnie palcem. – Jesteś za sprytny, żeby bezmyślnie pakować się w tak niebezpieczną sytuację.

– Może bym przyjął to jako komplement, gdyby nie padł on z ust człowieka takiego, jak ty. – Uniosłem kącik ust, udając rozbawienie.

Miałem już dość tej słownej przepychanki, ale musiałem mieć pewność, że Draven stanie w odpowiednim miejscu, aby Alfie miał czysty strzał.

Odwróciłem się do niego plecami, dając do zrozumienia, że skończyłem dyskusję. Miałem zamiar wyprowadzić go na bardziej otwartą przestrzeń, gdyż wciąż nie miałem pewności, gdzie dokładnie znajdował się jeden z wynajętych przeze mnie najemników.

Feliks tracił cierpliwość. Nie był przyzwyczajony do faktu, że ktoś tak otwarcie go lekceważył. Jego reputacja go wyprzedzała, więc wzbudzał strach wszędzie, gdzie się pojawił.

Kroki Dravena odbijały się echem od kostki brukowej, kiedy ruszył za mną. Sięgnąłem po kastet w kieszeni kurtki, gotowy do ewentualnej bójki. Pistolet uwierał mnie plecy, nachalnie przypominając o swojej obecności. To byłoby takie proste. Wyciągnąć go, odbezpieczyć i strzelić, licząc na to, że przeciwnik nie będzie szybszy.

Ale nie taki był plan. Nie mógł umrzeć tak szybko, nie pokutując za krzywdę wyrządzoną Isabell.

Chwycił mnie za ramię i zatrzymał.

– Mógłbyś się ode mnie odpierdolić? Mówiłem ci już, że nie wiem, gdzie jest Hyu i nie mam zamiaru z tobą współpracować. To, że mu nie pomagam, nie znaczy, że podam ci go na srebrnej tacy jak pieprzoną świnię.

Roześmiał się i przycisnął mi coś twardego do ciała. Kurwa!

– Powinieneś wiedzieć, że z ludźmi takimi jak ja nie załatwia się spraw w pojedynkę.

Nacisk lufy zelżał. Przekręciłem głowę, aby zobaczyć twarz Feliksa. Trzymał się za szyję, a spomiędzy palców wystawała strzałka. Rozdziawił usta i uniósł broń, ale zanim zdążył nacisnąć spust, osunął się na ziemię.

– Kto ci powiedział, że przyszedłem sam?

Jego wargi poruszały się, jakby próbował coś powiedzieć, ale ksylazyna już rozprzestrzeniała się w krwiobiegu mężczyzny. Wyglądał jak ryba wyrzucona na brzeg, łapczywie próbująca nabrać powietrza. W końcu jego powieki opadły, a ciało zwiotczało. Kopniakiem odsunąłem broń i kucnąłem przy nieprzytomnym Feliksie. Za mną rozległy się kroki.

Bucky i Zico chwycili Feliksa pod ramię. Wyglądali, jakby eskortowali pijanego typa spod baru. Alfie już czekał przy Land Roverze, zaparkowanym budynek dalej. Mężczyźni wrzucili Dravena do bagażnika przy akompaniamencie stęknięć.

– Zawieźcie go w umówione miejsce i przetrzepcie. Pozbądźcie się wszystkiego, co do niego należy. Już mu się nie przyda. – Trzasnąłem drzwiami bagażnika, z satysfakcją patrząc na Dravena, który leżał teraz w pozycji embrionalnej, wciśnięty między gaśnicę a zapasową oponę.

– A ty?

– Ja muszę coś załatwić – odpowiedziałem wymijająco. Isabell na pewno już odchodziła od zmysłów.

– Nie taka była umowa! – wtrącił Zico, wyraźnie naburmuszony. – Mieliśmy go dorwać i dostarczyć na miejsce, a nie niańczyć!

– Macie go tylko pilnować do czasu, aż się nie zjawię. Przez następne siedem godzin będzie spał jak dziecko.

– Nie...

– I tak nie mamy nic innego do roboty – przerwał Bucky, kierując się na przód samochodu.

Pięć minut później stałem w tumanie kurzu, pozostawionym przez opony Land Rovera. Pieszo pokonałem odległość dzielącą mnie od Bentleya. Gdy znalazłem się we wnętrzu auta, od razu wyciągnąłem komórkę ze schowka.

Pięćdziesiąt sześć nieodebranych połączeń i prawie tylko samo wiadomości. Nerwowo przeczesałem włosy, patrząc na imię nadawcy.

To nie Feliksa powinienem się obawiać. Jak dotrę do mieszkania, Isabell mnie, kurwa, zabije.

Co wymyśli nasz Isabell, aby ukarać Jasona? Już niedługo się dowiecie, ale najpierw cytacik z 43:

"To jedno, po cichu wypowiedziane słowo ukruszyło mur, który postawiłam. Chciałam być zła. To było prostsze niż opuszczenie gardy i ukazanie rany. Kiedy poczułam pod palcami miarowe bicie jego serca, niemal usłyszałam, jak kolejna cegła roztrzaskuje się na podłodze."

ZOSTAW COŚ PO SOBIE, JEŚLI SPODOBAŁ CI SIĘ ROZDZIAŁ.

SEE YA!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro