Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. right?

Chłodny wiatr drażnił moją bladą twarz, plątał długie włosy, ranił szeroko otwarte oczy. 

Ale pozwalał mi oddychać. 

  – Nie jest ci zimno, N? – Wyrwał mnie z zamyślenia głos przyjaciela. Zamrugałam kilkakrotnie, aby nawilżyć wysuszone rogówki i przygryzłam spierzchniętą wargę. Zaprzeczyłam tylko ruchem głowy, dalej nic nie mówiąc. Huśtałam się powoli, znajdowałam się w spokojnej bańce, nie chciałam, żeby pękała.

Wyczułam na sobie wzrok Kye'a, który cicho westchnął. Pojawił się po chwili w polu mojego widzenia z dwoma puszystymi kocami. Nie zdążyłam nawet zaprotestować, a jeden z nich trafił na moje kolana. 

  – Zachowujesz się jak nadopiekuńczy dziadek – fuknęłam pod nosem, ale z wdzięcznością przyjęłam odrobinę ciepła. Szatyn zaśmiał się pod nosem i usadowił wygodnie na huśtawce obok. 

  – Gdyby nie ja, skończyłabyś z reumatyzmem przed dwudziestką. Podziękujesz mi rano, złotko – dodał swój zwyczajowy tekst, na który się uśmiechnęłam. Przeniósł swój uważny wzrok na mnie, czego nie mogłam już zignorować. Uniosłam pytająco brew, patrząc na niego w ciszy. Wiedziałam, że za chwilę się domyśli, umiał mnie prześwietlić jednym spojrzeniem. Czy to on był tak niesamowity, czy ja – okropnie przewidywalna?

  – Czas na niedzielną spowiedź, North. Jesteś wyłączona bardziej niż zwykle, twoje paznokcie są obgryzione prawie do krwi, to samo z ustami. – Zawiesił na nich wzrok, jakby szukał słowa. – No, i masz poranione dłonie... Ktoś ci coś zrobił?

Jęknęłam cicho, wiedząc, że będę musiała mu o wszystkim opowiedzieć. 

  – Nie, Kye. To tylko moja ślepota. Przewróciłam się przedwczoraj wieczorem i trochę sobie zdarłam naskórek, nic poważnego. – Wzruszyłam ramionami, patrząc w zachmurzone niebo. Cisza, która po tym nastąpiła, mówiła wszystko. Brunet wiedział, że wyjawiłam tylko najmniejsze z moich zmartwień i nie zamierzał się odzywać, aż nie powiem mu całej prawdy. Typowo.

Przez głowę przemknął mi obraz wczorajszego szkicu, krótkie spojrzenie człowieka z warsztatów, rozmazany, chaotyczny świat na zewnątrz, w uszach zadudniło wspomnienie mojego szaleńczego pulsu i spazmatycznego oddechu. 

Zamknęłam gwałtownie oczy, nie chcąc czuć tego ponownie. 

  – One wróciły, Kye – wyszeptałam, obawiając się własnych słów. Bałam się, że kiedy wypowiem na głos mój największy lęk, nie będę już miała szansy zaprzeczyć temu, co się wczoraj wydarzyło. Spojrzałam szklanym wzrokiem na chłopaka, który ze zmarszczonymi brwiami starał się odnaleźć w moich oczach to, o czym mówiłam. 

Poprawiłam zsuwające się z nosa okulary i odwróciłam wzrok, kiedy zobaczyłam jego powiększające się źrenice. Poderwał się gwałtownie ze swojej ławki i zatrzymał moją. Stanął cale przede mną i ujął moje policzki w swoje dłonie. 

  – Miałaś napad? – zapytał z niedowierzaniem. – Przecież minęło już tyle miesięcy. Co się takiego stało? 

Zacisnęłam mocno zęby, żeby nie rozpłakać się ponownie. 

  – Przecież wiesz, że przeważnie pojawiają się bez powodu – odparłam cicho.

  – Nie wierzę, że tym razem nic się nie stało. Odstawiłaś leki dwa miesiące temu, wszystko było dobrze już od ponad pół roku. Mów do mnie, N. Jestem tu przy tobie.

Walczyłam ze sobą w myślach przez kolejną chwilę. Tak naprawdę nie wiedziałam, co było zapalnikiem, ale nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że mój układ nerwowy zareagował właśnie tak na szkic, który ujrzałam na wczorajszych warsztatach.  

  – Ktoś narysował wczoraj moje oko. Tak dokładnie, z najdrobniejszymi szczegółami. Już wtedy poczułam się inaczej, nieswojo. Ktoś musiał mi się długo przyglądać, a ja tego nie zauważyłam. A w dodatku, dlaczego ja? Zanim wyszłam z sali, złapałam spojrzenie jakiegoś faceta... – urwałam w trakcie, potrzebowałam sekundy na przetrawienie tego wszystkiego. – I to chyba uruchomiło lawinę. Wybiegłam czym prędzej z budynku i się wszystko zaczęło. – Mój oddech znacznie przyspieszył, kiedy przypominałam sobie mój bieg w stronę domu, walkę o życie. Kye wypuścił głośno powietrze i mocno mnie przytulił. Kilka łez popłynęło po moich policzkach na jego sweter. 

  – Ciii. – Głaskał mnie kojąco po włosach. – Boże, tak się cieszę, North, że dałaś radę dojść do domu. Jesteś bardzo dzielna. Ze wszystkim sobie poradzimy, mała – szeptał łagodnie. 

Trwaliśmy tak przez kilka, może kilkanaście minut. Lekki, ale pewny uścisk Kye'a był wszystkim, czego mi było trzeba. Bałam się, nie mogłam tego ukryć. Bałam się, że ten koszmar wrócił, bałam się umierać, nie chciałam umrzeć w taki sposób. 

  – Mówiłaś tacie? – odezwał się chłopak po dłuższej chwili ciszy. Westchnęłam głośno, opierając czoło o jego ramię.

  – Nie chciałam go martwić, K. Może to tylko jednorazowe? W domu nastąpiło zarazem apogeum, jak i wyciszenie, więc dałam radę sama. – Spojrzałam w zmartwione oczy przyjaciela. Wiedziałam, że nie podobało mu się to. Byłam gotowa usłyszeć pouczającą przemowę, ale i tak nie zmieniłabym zdania. Pokręcił głową z rezygnacją, widział w moim spojrzeniu, że nie ma szans.

– Proszę cię, powiedz mu chociaż, jeśli się to powtórzy.

Zrobiłam krzywą minę niezadowolona, musiałam jednak przytaknąć. Mój tata zasługiwał na to, żeby wiedzieć. Mógłby mi też wtedy pomóc, teraz jednak nie było jeszcze takiej potrzeby.

  – To co, przynieść Raffaello?

  – Jak ty mnie dobrze znasz – westchnęłam z błogim uśmiechem.

  – Jakżeż inaczej, przecież jesteś mojom gwiazdom i księżycom.

  – Kocham cię, K. – Wyszczerzyłam się w akompaniamencie pięknego śmiechu przyjaciela.

  – Ja ciebie też, N. 

***

Moje nogi wisiały w powietrzu, mijając się rytmicznie. Bardzo często bezwiednie nimi machałam. Może miałam zespół niespokojnych nóg? W zasadzie cierpiałam już na tyle złożonych zespołów chorobowych, że tego najzwyczajniej w świecie nie chciało mi się diagnozować. Czyste lenistwo. 

Siedziałam wygodnie na kuchennym blacie, obserwując krzątającego się w kuchni tatę. Gotowanie było jego odwieczną pasją, dlatego w niedziele, po naszym powrocie z kościoła, mógł się jej oddawać. Zdecydował, że zrobi bananowe gofry z polewą czekoladową, na co nie mogłam się doczekać.

  – Co tam dzisiaj u Kye'a? – zagadnął, wysypując do miski pierwsze produkty.

  – Nic nowego. Jego brat ma przyjechać w przyszły weekend, więc się nie spotkamy. – Westchnęłam z nutką zawodu w głosie. Jared studiował w Indianapolis, więc widywał się z rodziną stosunkowo rzadko. Niedługo jednak wypadały jego urodziny, stąd ta nieoczekiwana wizyta. 

  – Mówisz, jakby to Kye wyjeżdżał do innego stanu. Przecież będziecie się widywać w szkole, co to za problem raz się nie spotkać w niedziele?

  – To tradycja, tato. – Spojrzałam na niego wymownie. – Wiesz, że dają mi one poczucie bezpieczeństwa, stabilność, jakbym panowała nad tym, co się dzieje. 

Mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem. Naszą rozmowę zagłuszył dźwięk towarzyszący ubijaniu białek. Wyczuwałam w jego postawie, że chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie wiedział, czy powinien. Nie chciałam go pospieszać, więc nie odzywałam się dalej. Miałam wrażenie, że atmosfera między nami jest ostatnio dosyć napięta, nie lubiłam tego stanu rzeczy, jednak wiedziałam, że jeszcze przez kilka tygodni to się nie zmieni. Było tak co roku o tej porze.

  – Podałabyś mi, North, dwa banany? – poprosił, zajmując się kolejną miską. Nie wiem, jak on się łapał w tych wszystkich rzeczach. Dla mnie niespalenie zwykłych klusek graniczyło z cudem. 

Zeskoczyłam sprawnie na płytki i zgarnęłam z kosza na owoce to, czego potrzebował tata. Nie był on wielozadaniowym ideałem mężczyzny: jak większość z nich, mógł się skupić wyłącznie na jednym zadaniu, dlatego przez następną minutę stałam z wyciągniętymi w jego stronę owocami.

  – Są dojrzałe? – zdobył się na krótkie pytanie w trakcie ucierania żółtek i cukru pudru.

  – Nie wiem, nie gadałam z nimi – odparłam poważnie, ale już po chwili śmiałam się razem z tatą. Zabrał je ode mnie z uśmiechem i dokończył robienie ciasta. Pozostało tylko zalanie nim formy, więc wskoczyłam z powrotem na kuchenny blat pod oknem. – To co dzisiaj oglądamy, ojcze?

  – North. – Skarcił mnie wzrokiem za użyte sformułowanie, którego bardzo nie lubił. Ja za to lubiłam go używać na żarty. – Został nam ostatni sezon Homeland. Może go dokończmy? 

  – Czemu nie? – stwierdziłam, wzruszając ramionami i poszłam do salonu załączyć wszystko w telewizorze. 


Byliśmy w połowie pierwszego odcinka, kiedy w pokoju rozbrzmiał głośny dzwonek z taty telefonu. Spojrzał na wyświetlacz, ale zamiast odebrać lub odrzucić połączenie, pozwolił mu dalej zakłócać nasz spokój. 

  – Kto to? – zapytałam zaciekawiona jego reakcją. Nie dało się też przeoczyć nagłego spięcia ramion czy mimicznych mięśni.

  – Pacjent – odparł zdawkowo, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. – Nie odbieram telefonów w niedziele. 

Nie zadawałam więcej pytań, doskonale rozumiałam i doceniałam postawę taty, nie pozwalał sobie wchodzić na głowę w wolny od pracy dzień. Po chwili mogłam już włączać serial. Nie minęło jednak kilka minut, jak przerwał nam ten sam dźwięk. Westchnęliśmy zirytowani. 

  – Odbierz, może coś się stało.

Ojciec nie posłuchał mnie jednak. Telefon musiał rozdzwonić się po raz trzeci i czwarty, aby podniósł się zdenerwowany ze swojego fotela i odebrał połączenie. 

  – Jest niedziela. Jasno się pan ze mną umówił w kontrakcie, że tego dnia nie odbieram pańskich telefonów. – Przeszedł do kuchni tak, abym nie słyszała, o czym dalej mówił. Oparłam głowę o poduszkę, czekając na jego powrót, i odpłynęłam myślami.

We wtorek miałam się pojawić na spotkaniu integracyjnym pani Blythe. W co ja się wpakowałam? Umrę tam z nudów albo, co gorsza... Nie, to się już nie stanie. To był jeden jedyny epizod, ostatni. 

A co jeśli będzie tam ten mężczyzna? 

Nic się niestanie, North, przecież to najprawdopodobniej był randomowy uczestnik, który w tym momencie akurat na ciebie spojrzał. 

Ale tak czy siak będzie tam ktoś, kto narysował moje oko... 

  – Przepraszam cię, Nori, że to tyle zajęło. – Moje rozmyślania przerwał zmartwiony głos taty. Wszedł do salonu, pocierając palcami zmarszczone czoło.

  – Wszystko w porządku? – zignorowałam jego poprzednie słowa. W odpowiedzi dostałam tylko lekkie kiwnięcie głową. – Na pewno?

  – Problemy z tymi od resocjalizacji. Nie będę zaprzątał ci nimi głowy. Z resztą, nie mogę o tym mówić, przecież wiesz. – Westchnął głośno. Milczeliśmy jeszcze przez chwilę, po czym zdecydował, że możemy kontynuować oglądanie. Chciałam coś dodać, ale wiedziałam, że nic więcej z niego nie wyciągnę, traktował swoją tajemnicę zawodową bardzo poważnie, a ja nie miałam wielkiej potrzeby zagłębiania się w mroczne umysły przestępców. 

Byłych przestępców.

Prawda?


Po obejrzeniu trzech odcinków stwierdziliśmy, że jeszcze sekunda, a oczy wypadną nam z głowy. Zaaferowani akcją serialu dyskutowaliśmy o nim przez kolejną chwilę. Leżałam wyciągnięta na kanapie, a tata z kubkiem herbaty zajmował swoje stałe miejsce na fotelu.  

  – W zasadzie to mega dziwne, ale nie lubię Carrie. Jako główna bohaterka powinna zyskiwać naszą sympatię, ale jej odpały i te akcje z Franią okropnie mnie do niej zrażają – wyjawiłam po sekundzie ciszy.

  – Masz rację. – Tata pokiwał głową w zamyśleniu. – To już jej siostra albo Saul są pokazani w lepszym świetle, mam wrażenie. 

Wymieniliśmy jeszcze kilka spostrzeżeń, po czym podniosłam się do siadu. Ściemniało się już na dworze, a chciałam zdążyć trochę czasu spędzić w pracowni.

  – Czas się zbierać, ojcze. – Klepnęłam kolana otwartymi dłońmi i już miałam się podnosić, kiedy poprosił mnie, żebym jeszcze chwilę poczekała. Spojrzałam na niego pytająco, na co otrzymałam głośne westchnięcie.

  – Martwię się, Nori. – Spojrzał na mnie uważnie z widoczną troską wymalowaną w każdej zmarszczce na jego twarzy. Przygryzłam nerwowo wargę, obawiając się do czego zmierzał. – Musimy o tym znowu zacząć rozmawiać.

  – Ja nie chcę – wyszeptałam drżącym głosem. Odwróciłam wzrok i wbiłam go gdzieś przed sobą. Skuliłam nogi pod brodę i zaczęłam bezwiednie skubać skórki wokół paznokci.

  – Rozumiem, kochanie. Ale nic dobrego nie wyniknie z tego, że to wszystko w sobie stłamsisz – odparł łagodnie. Poczekał chwilę, ale nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, kontynuował: – Chciałbym, żebyśmy mogli o tym porozmawiać razem, we dwoje, ale zrozumiem, jeśli wolisz to zrobić z panem Spence.

  – Nie będę o tym gadać z moim psychiatrą – wymamrotałam pod nosem niechętnie.

  – Więc jestem tutaj dla ciebie. Opowiedz mi o tym, co tam masz teraz w środku. Chcesz się przytulić? – Jego głos był taki spokojny, delikatny. Czasami tego nienawidziłam; w momentach, w których miałam w sobie tyle emocji, jego opanowany ton wyprowadzał mnie z równowagi. Ale tak, potrzebowałam znaleźć się teraz w jego ramionach. Mimo mojego oporu, wiedziałam, że czas najwyższy to wszystko z siebie wylać. Nie byłam tak niewzruszona, jak starałam się wyglądać. Październik mnie łamał. Każdego roku. Skinęłam więc tylko głową i już po sekundzie siedziałam na kolanach taty, mocząc jego koszulkę swoimi łzami. Bieganina myśli zalewała mi umysł, a spazmatyczny oddech przerywał moje chaotyczne zdania:

  – Nie chcę jechać do Chicago. Widok mamy mnie zabija. Za każdym razem. Boję się tego. Tęsknie za nią, tato. To powinnam była być ja. 


_____

Dziękuję za wszystkie Wasze opinie spod ostatniego rozdziału, niesamowicie mnie to motywuje do dalszego pisania. Dajcie znać, co myślicie i tym razem! Kolejna część w przyszłym tygodniu <3

LBS

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro