Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Jechałam w taksówce już od ponad godziny. Ciągle przeklinam się za wynajęcie mieszkania na samych obrzeżach Londynu, skąd dojazd do Scotland Yardu trwa dłużej niż czekanie w kolejce do Starbucksa. Jeszcze do tego padający deszcz uniemożliwił przejazd przez niektóre dzielnice. Spojrzałam na zegarek - 8:30. Czyli mam jeszcze pół godziny aby dotrzeć do pracy. Westchnęłam z bezsilności.

- Niech się panienka nie denerwuje - zagadnął wesoło kierowca. - Zdążymy na czas.
- Mam taką nadzieję - mruknęłam. - Jeżeli nie, to Lestrade mnie zabije.
- Eee tam zaraz zabije. Pan inspektor to równy człowiek - uśmiechnął się szerzej.
- To prawda. Ale ostatnio spóźniam się coraz częściej.
- To przez pogodę - zbagatelizował sprawę i więcej się nie odzywał, gdyż światło wreszcie zmieniło się na zielone.

Dojechaliśmy dosłownie w ostatniej minucie. Wrzuciłam taksówkarzowi 50 funtów na przednie siedzenie i pobiegłam jak poparzona w kierunku mojego miejsca pracy. Słyszałam kierowcę wołającego, że to za duża kwota, ale według mnie całkowicie na nią zasłużył. Gdyby nie on, prawdopodobnie leżałabym gdzieś zabita przez Lestrade'a.

Gdy w końcu znalazłam się w swoim gabinecie zegar wskazywał 9:13. Podczas włączania komputera usłyszałam charakterystyczny dźwięk otwierania drzwi. Wyjrzałam spod biurka i zobaczyłam Grega.

- Witaj Greg - uśmiechnęłam się blado, bo myślałam, że chce mnie zbesztać za spóźnienie.
- Cześć Michelle. Mamy nową sprawę - pomachał trzymanym w dłoni telefonem. - Podwieźć cię?
- Jasne. Nie mam zamiaru znowu siedzieć w taksówce.

Mężczyzna tylko się zaśmiał i skierował w stronę wyjścia z pomieszczenia. Podążyłam za nim jak cień. W trakcie drogi rozmawialiśmy głównie na temat znalezionych zwłok.

- Czyli mówisz, że dzieciaki znalazły ciało? - zapytałam rzeczowym tonem.
- Mhm. Myślisz, że będzie trzeba je przepytać?
- Nie sądzę. Technicy są już na miejscu?
- Tak.
- Każ im wracać do laboratorium.
- Czemu? - Greg nieco się zmieszał na moje słowa.
- Nie są mi potrzebni. Zrobię więcej w minutę niż oni w godzinę.
- Jeżeli tak chcesz - wzruszył ramionami i zadzwonił do Camille. Z głośnika rozległ się dobrze mi znany głos.
- Saroyan.
- Hej Cam, Michelle mówi, że możecie się zbierać do laboratorium.
- Ale co ze zwłokami Lestrade? - kobieta brzmiała na oburzoną.
- Za chwilę tam będziemy.
- A i jeszcze jedno, kręci się tu jakaś kobieta. Mówi, że jest detektywem czy coś takiego.
- Och, to pewnie Sheryl. Nie przejmuj się nią Camille. Do zobaczenia - zakończył połączenie.
- Sheryl? - zdziwiłam się, bo skądś kojarzyłam to imię.
- Siostra Holmesa - wyjaśnił szybko.
- No proszę, kolejna z tych słynnych Holmesów.
- Tak... Mogę cię zapewnić że jest dużo sympatyczniejsza od braci.
- Mam nadzieję - mruknęłam. - Mycroft już zalazł mi za skórę, a nie poznałam jeszcze Sherlocka.
- W takim razie radzę ci się mentalnie przygotować.
- Eee tam - machnęłam dłonią. - Nie taki diabeł straszny jak go malują.
- Zdziwiłabyś się - zachichotał.

W końcu udało nam się przybyć na miejsce zbrodni. Wysiadłam z samochodu, wyciągając jednocześnie gumowe rękawiczki z kieszeni płaszcza. Naciągnęłam je na dłonie i podeszłam do zwłok.

- Wielkość miednicy wskazuje na kobietę. Kości twarzowe czaszki są nieco wysunięte ku przodowi w stosunku do powierzchni całej twarzy co oznacza, że była rasy białej. Stan uzębienia daje nam wiek około 40-45 lat - niemal wyrecytowałam wnioski po wstępnych oględzinach. Greg wybałuszył oczy.
- I wywnioskowałaś to wszystko w pięć minut?
- Mhm - kiwnęłam głową.

Mężczyzna już otwierał usta aby coś powiedzieć, ale w tym samym momencie podeszła do niego kobieta. Była niewysoka, szczupła, a jej czarne włosy spływały delikatnymi falami po ramionach. Miała około 25 lat. Szła z dumnie podniesioną głową i wyprostowanymi plecami. To na pewno Sheryl - pomyślałam. - Ma w sobie dużo z Holmesów. Pamiętam jak mijałam dziewczęta opowiadające o Sherlocku i jego "pięknych kościach policzkowych". Ciekawi mnie jakby zareagowały na wieść, że jego siostra ma takie same.

- Greg - przybyszka skinęła głową w stronę mojego pracodawcy.
- Sheryl - inspektor lekko się ukłonił. - A to jest Michelle.
- Wiem - powiedziała pewnym siebie tonem, a on spojrzał na nią ze zdziwieniem. - Zamknij usta bo wyglądasz jakbyś cofnął się w rozwoju i stał Andersonem.
Lestrade speszył się nieco, ale wykonał prośbę.
- Tak zapytam, skąd wiesz że to Michelle? Nigdy się przecież nie poznałyście.
- Oh Greg, Greg... Jeżeli zatrudniasz sławnych ludzi to bądź gotowy na to, że piszą o nich w internecie. Michelle jest światowej sławy antropologiem sądowym. Korzystano z jej pomocy na każdym kontynencie. Jest bezdzietna, więc może bez przeszkód podróżować. Nie nosi obrączki, co świadczy o braku stałego związku. Nie ma własnego samochodu, bo zaproponowałeś jej podwózkę. Nakładała makijaż w pośpiechu, gdyż nie chciała się spóźnić. I tak się jej to nie udało przez padający deszcz.

Spojrzałam na dziewczynę z szeroko otwartymi oczami. Wiedziałam, że każdy z Holmesów jest mistrzem dedukcji, ale widzieć to na własne oczy jest czymś innym.

- Jestem pod wrażeniem - powiedziałam z aprobatą.
- Dziękuję - mimo wszystko wyraz jej twarzy pozostał niezmieniony.

Lestrade przypatrywał nam się z dziwną miną.

- Sheryl, słyszałem, że u pani Hudson jest jeszcze jedno wolne mieszkanie - zagadnął.
- Teoretycznie - odparła nie odrywając wzroku od mojej twarzy.
- Co masz na myśli?
- Jest wolna połowa mojego pokoju. Michelle, masz ochotę się wprowadzić?
- Eee - poczułam się zbita z tropu, ale w porę się zreflektowałam. Cóż, nie zamierzałam mieszkać na obrzeżach Londynu ani chwili dłużej. - Jasne
- W takim razie spakuj się i o 15:00 bądź na Baker Street 221B, pani Hudson podaje wtedy indyka - wykrzywiła usta w uśmiechu.
- A co z nim? - inspektor wskazał na trupa przerywając naszą rozmowę.
- Do laboratorium - mruknęłam.
- I co ja mam go niby zawieźć? - obruszył się.
- Wezwij techników - uśmiechnęłam się słodko. - I powiedz Hodginsowi aby zbadał te swoje robaki, a Angela niech robi rekonstrukcję.
- A co z Camille?
- Niech sprowadzi mi jakiegoś asystenta do laboratorium oraz Molly jako konsultantkę.
- Jeszcze jakieś życzenia milady? - jego ton był przesycony sarkazmem.
- Zawieź mnie do domu proszę. Do zobaczenia Sheryl - ona tylko kiwnęła głową. Już chciałam się zapytać jaką herbatę lubi najbardziej, abym mogła coś kupić i nie przychodzić z pustymi rękoma, ale zobaczyłam tylko powiewający za nią jak cień płaszcz.
- Zacznij się przyzwyczajać, to oni decydują kiedy rozmowa ma się zakończyć - przyjaciel położył mi dłoń na ramieniu.
- Zauważyłam - odparłam łagodnie. - Jedziemy?
- Już chwila, muszę tylko zadzwonić do Hodginsa.
- Czemu nie do Cam?
- Bo by mnie zabiła przy kolejnym spotkaniu. Kazałem jej wracać do laboratorium gdy była na miejscu zbrodni, a gdy jest w laboratorium każę jej wracać na miejsce zbrodni.

Zaśmiałam się. W sumie była to moja wina, ale Greg nigdy by tego nie przyznał. Dobry z niego przyjaciel. Odszedł kilka kroków i telefonicznie przedstawił sytuację entomologowi.

- Dobra, możemy już wracać. Hodgins będzie mnie krył - uśmiechnął się zawadiacko.
- Nie będę nawet pytać w jaki sposób - zachichotałam. - Wiesz gdzie jechać?
- Oczywiście, że tak. Byłem u ciebie wiele razy.
- Upewniam się tylko.
- Jak możesz nie wierzyć w moją umiejętność orientacji w terenie? - udał oburzonego. Och jak ja uwielbiałam nasze słowne przepychanki.
- Ja? Jakże bym śmiała!
- Tak, ty Michelle. Och śmiałabyś, śmiała - uniósł kąciki ust w uśmiechu.

Odwzajemniłam gest, wybuchając śmiechem. Przy Gregu czułam się szczęśliwa. On jako jedyny do tej pory znalazł sposób aby mnie rozbawić. Na ogół byłam, cytując Andersona: „Sztywniarą", a przy inspektorze traciłam swój codzienny image i zrzucałam maskę powagi. Szczerze powiedziawszy byłam mu za to ogromnie wdzięczna. Dzięki niemu nie zostałam sama po śmierci rodziców.
Nim się obejrzałam już byliśmy na dobrze mi znanych obrzeżach Londynu, gdzie znajdowało się moje mieszkanie. Podziękowałam przyjacielowi za podwózkę i skierowałam się w stronę swojego lokum. Będąc w środku rozejrzałam się w poszukiwaniu walizki. Dostrzegłam ją na szafie, więc podsunęłam sobie krzesło i zdjęłam przedmiot. Powyciągałam wszystko z półek, patrząc jednocześnie, które rzeczy nie nadają się już do użytku. Byłam zmuszona wyrzucić kilka zaciasnych koszulek oraz dwa swetry z Barbie. Ciągle się zastanawiam jakim cudem znalazły się w mojej szufladzie. Po spakowaniu spojrzałam na swój dzisiejszy strój. Koszulka założona na lewą stronę i granatowe dzwony to zdecydowanie nienajlepszy kostium. Ponownie otworzyłam walizkę. Wyciągnęłam z niej czarne rurki oraz czerwoną koszulę w kratę. Skierowałam się do łazienki w celu przebrania aktualnej katastrofy modowej, którą miałam na sobie. Wciągnęłam na ramiona hebanowy płaszcz, złapałam za rączkę bagażu i zostawiłam swoje mieszkanie zupełnie puste. Chłodny wiatr uderzył mnie w twarz, gdy wyszłam z budynku. Zatrzymałam przejeżdżającą taksówkę i ponownie znalazłam się w cieple.

- Gdzie panienka chce dojechać? - zapytał dosyć młody kierowca.
- Na Baker Street 221B poproszę - odparłam grzecznie.
- Klientka?
- Proszę? - zdziwiłam się pytaniem mężczyzny.
- Czy jedzie pani jako klientka do Sherlocka Holmesa? - sprecyzował.
- Eee nie, wynajęłam tam mieszkanie.
- Och, przepraszam za pytanie - zmieszał się.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się pokrzepiająco. - Mieszka tam pan Holmes?
- Tak milady, razem z doktorem Watsonem.

Zmarszczyłam brwi. Myślałam, że Sheryl mieszka na Baker Street. Może coś pomyliłam? Nie, na pewno nie, taki adres od niej otrzymałam. W każdym razie, pojadę tam i zobaczę czy znajdę moją współlokatorkę.

Po godzinie byłam już na miejscu. Zapłaciłam i podziękowałam taksówkarzowi, po czym podeszłam do drzwi. Zobaczyłam przekrzywioną kołatkę. Całą siłą woli zaparłam się aby jej nie prostować. Zapukałam trzy razy - tak jak mam w zwyczaju, a następnie czekałam aż ktoś mnie wpuści do środka. Po sekundzie ujrzałam uśmiechniętą staruszkę.

- Ty pewnie jesteś Michelle - złapała mnie za dłoń i potrząsnęła nią. - Sheryl uprzedzała, że przyjdziesz. Nie stój tak na zimnie, chodź.
- Pani Hudson jak mniemam? - zapytałam delikatnie.
- Tak złoteńka - powiedziała jeszcze radośniej niż przedtem. Polubiłam już tę kobietę.
- Bardzo mi miło panią poznać. Gdzie znajdę Sheryl?
- Schodami na górę i w lewo. Ale nie rozmawiajcie za długo. Za chwilę przynoszę indyka - odeszła zapewne do kuchni.

Zgodnie ze wskazówkami staruszki udałam się na górę. Będąc już u szczytu schodów w ostatniej chwili udało mi się uniknąć zderzenia z lecącym talerzem. Wytrzeszczyłam oczy widząc Sheryl stojącą naprzeciwko wysokiego mężczyzny z bujnymi lokami - zgaduję, że Sherlocka.

- Witaj Michelle - powiedziała kryjąc złość na brata.
- Cześć Sheryl. Gdzie mogę się rozpakować?
- Chodź, pokażę ci. Sherlock, wynocha - wskazała palcem na drzwi, a wymieniony zgromił ją spojrzeniem.

Gdy mnie mijał, poczułam silną woń papierosów.

- Twój brat pali prawda?
- Tak - mruknęła. - Już nawet przestał się ograniczać do jednego dziennie.
- Po twojej minie wnioskuję, że niejeden raz próbowałaś mu przemówić do rozsądku.
- Mhm, ale oczywiście Wielki Sherlock Holmes nie słucha się nikogo, więc razem z Johnem chowamy każdą paczkę jaką uda nam się znaleźć.
- Dlatego był taki wkurzony i prawie zabił mnie tamtym talerzem? - parsknęłam.
- Tak.

Postanowiłam już nie drążyć tematu. Zostawiłam bagaż przy łóżku, zapamiętałam, które szafki są moje i razem z Sheryl udałam się do kuchni na dole. Nieśmiało weszłam za współlokatorką, która siadła po przeciwnej stronie brata. Miejsce z jego lewej strony było zajęte przez blondwłosego jegomościa - wnioskuję, że doktora Watsona. Pani Hudson zajęła miejsce obok żeńskiej części rodziny Holmes, więc mnie pozostało usiąść po drugiej stronie mojego niedoszłego talerzo-zabójcy. Czułam się nieswojo siedząc obok Sherlocka, a jeszcze do tego nikt nie kwapił się do nałożenia sobie indyka, więc mięso stało nieruszone na środku stołu. John postanowił przerwać obezwładniającą ciszę.

- Jesteś Michelle prawda? - zapytał uprzejmie.
- Tak - odparłam z uśmiechem.
- John Watson - odwzajemnił gest i wyciągnął do mnie rękę tuż przed nosem Holmesa. - Może opowiesz nam coś o sobie Michelle? - spojrzał na mnie błagalnie, jakby moja opowieść miała uratować kogoś przed śmiercią.
- Właśnie kochanienka, bardzo chętnie posłuchamy - dodała staruszka.
- Proszę mówić za siebie pani Hudson - burknął detektyw.
- Sherlock! - lekarz patrzył na przyjaciela z dezaprobatą.
- Myślę Johnie, że lepiej będzie, jeżeli odpowiem na twoje pytania później - stwierdziłam.
- Oczywiście, herbata dziś o 17:00 w kawiarnii obok?
- Świetnie - uniosłam kąciki w uśmiechu.

Zupełnie jak przedtem, nikt nie wyrażał chęci krojenia indyka, więc gospodyni po prostu sprzątneła go ze stołu i z miną zabójcy zaniosła go do lodówki. Wyższy z mężczyzn odszedł od stołu. Nie odzywając się wyszedł z mieszkania pani Hudson. Lekarz spoglądał na drzwi z bólem w oczach, a Sheryl nie zwróciła na to uwagi. A co ze mną? Zainteresował mnie ów tajemniczy geniusz.
----
Hej hej hej
Dodam niedługo Sevmione xD
Sheryl jest postacią Michalinki
Dlatego Misia, pisz mi jak ją przedstawić czasem haha

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro