Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4

BUUM!
Znowu łomotanie w drzwi. Dudley się obudził i patrzył teraz głupio przed siebie.
- Gdzie jest ta armata?- Spytał.
Za nimi stanął wuj, trzymając w ręku strzelbę.
- Kto tam? Mam broń, nie wchodź do domu!- Zagroził.
Chwila ciszy, a potem...
Drzwi wypadły z zawiasów. Na tle rozszalałego nieba, można było dostrzec wielką sylwetkę. Emily pociągnęła Harry'ego za rękę i razem z nim schowała się za kanapą. Wyjrzała ponad podłokietnik. Olbrzym odwrócił się, zszedł z drzwi i z łatwością postawił je znowu w zawiasach.
-Może by ktoś zrobił kubek herbatki, co? Przeleciałem kawał świata. Nie było lekko...
Emily żołądek podszedł do gardła. Wielkolud zbliżył się do kanapy i przegonił z niej Dudleya, który pobiegł ukryć się za matką.
-Harry, Emily a gdzie wy jesteście?- Zaczął się rozglądać. Dostrzegł wystające, rude włosy Emily.- No, i po co się chowacie? Wyłazić mi już.
Dziewczyna była śmiertelnie przerażona, więc Harry złapał ją za rękę i pociągnął. Dopiero gdy stanęli przed olbrzymem, otrząsnęła się że strachu i przyjrzała mu się uważnie. Miał dziką, mroczną twarz, ale oczy jarzyły mu się radośnie.
-No i są nasi solenizanci!- Rzekł olbrzym - Harry, ty to wykapany tata, ale oczy to masz po matce. Za to ty, Emily odwrotnie! Cała mama, ale oczy po ojcu.
Wuj Vernon wydał z siebie zgrzytliwy dźwięk.
- Żądam, żeby się pan wyniósł! - oznajmił - Natychmiast! To włamanie i najście!
- Och, przymknie się Dursley, ty wielka śliwo w occie. - Odparł olbrzym. Sięgnął za oparcie kanapy, wyrwał wujowi strzelbę, związał ją w supełek i wyrzucił w kąt.
- Tak czy owak, macie dzisiaj urodziny. Najlepsze życzenia. Czekajcie, gdzieś miałem torty...- Poszperał trochę w wielkim płaszczu, aż wyciągnął z zewnętrznej kieszeni dwa czarne pudełka.- W pewnym momencie na nie usiadłem, ale dalej będą smakować tak samo.- Emily rozplątała wstążkę i zaciekawiona otworzyła pudełko. Wewnątrz był wielki, truskawkowy tort , napisem z czerwonego lukru:
Emily w dniu urodzin
Uśmiechnęła się szeroko.
-Dziękuję bardzo.
- Kim pan jest?- W tym samym czasie wyjąkał Harry. A pomyśleć że przed chwilą to ona drżała ze  strachu!
Olbrzym jednak zacmokał.
- Cholipka, przecież ja się nawet nie przed stawiłem. Rubeus Nagród, strażnik kluczy i gajowy w Hogwarcie.
Wyciągnął wielką łapę i potrząsnął całą ręką Harry'ego. Kiedy zrobił to samo Emily, miała wrażenie że urwie jej ramię.
- No to jak, będzie ta herbatka?- zapytał, zacierając dłonie.- Nie odmówiłabym chlapnięcia czegoś mocniejszego, jeśli macie.
Jego wzrok padł na puste palenisko z resztkami okopconych torebek po chipsach. Chrząknął, pochylił się nad paleniskiem tak, że nikt nie mógł zobaczyć co tam robi. Kiedy się wyprostował, nad kominkiem huczał ogień, a po wilgotnej izbie rozniosło się miłe ciepło.
Olbrzym usiadł z powrotem na kanapie, która zatrzeszczała pod jegomość ciężarem i zaczął wyjmować różne przedmioty z kieszeń: miedziany kociołek, paczkę przydeptanych kiełbasek, pogrzebacz, czajnik, kilka wyszczerbionych kubków i zabrał się do robienia herbaty. Nikt nie wymówił ani słowa, ale kiedy kiełbaski zaczęły skwierczeć, Dudley okazał zaniepokojenie.
- Nie waż się niczego od niego brać, Dudley.- Wuj Vernon rzucił ostro.
- Olbrzym zacmokał.
- Nie martw się, Dursley, ten twój budyniową ty synalek i tak ma za dużo tłuszczu.
Emily zachichotała, a Wuj Vernon zazgrzytał zębami.
Olbrzym podał po trzy kiełbaski Harry'emu i Emily. Dziewczyna była tak głodna, że uważała to jedzenie za najwspanialsze jakie jadła. Przegryzała je powoli, delektując się smakiem.
-Przepraszam, ale tak naprawdę, to nie mam pojęcia, kim pan jest.
To był Harry. Emily spiorunowała go wzrokiem, ale zdała sobie sprawę, że sama nie ma pojęcia, kim jest kiełbaskodarca.
- No, właśnie.- przytaknęła mu.- Dać mu kiełbaskę.- A potem wypchnęła sobie resztkę swojej działki do buzi i zjadła.
Olbrzym przełknął głośno łyk herbaty i otarł usta rękawem.
- Mówcie mi Hagrid.
- Dobrze Hagridzie.- odpowiedziała Emily. Przeczuwała że gigant ma dobre zamiary i nie zrobi im krzywdy.
-Dokładnie- kontynuował olbrzym.- Każdy mi tak mówi. Jak już wspomniałem, jestem klucznikiem w Hogwardzie.  Chyba wszystko wiecie o Hogwardzie, co?
- Eee... No tak się składa...- Zaczął Harry jąkając się z niewiadomych przyczyn.
- Wiemy co to.- Dokończyła Emily - Przeczytaliśmy po kryjomu mój list.

-Po kryjomu? - Hagrid zmarszczył brwi.

-Cóż, nie mogliśmy ich przeczytać tak... na widoku. - Odpowiedział Harry.

Hagrid wyglądał na wstrząśniętego.

-Dowiedzieliście się z listu? Czytanego potajemnie?- warknął Hagrid, obracając się, by spojrzeć na Dursleyów.- Wiedziałem, że nie oddają wam listów, ale nigdy nie przyszłoby mi, że nic nie wiecie o Hogwardzie! I co, nigdy nie zastanawialiście się, skąd wasi rodzice nauczyli się tego wszystkiego?
Spoglądał na nich oczekując odpowiedzi.
-Czego wszystkiego?- Wydukała Emily.
-CZEGO WSZYSTKIEGO?-zagrzmiał Hagrid.- Zaraz, zaraz, chwileczkę!
Zerwał się na nogi. Był tak wściekły, że w izbie zrobiło się gęsto. Dursleyowie starali się wcisnąć się w kąt ściany.
-Chcecie mi powiedzieć- ryknął na nich - że ten chłopiec i ta dziewczyna... NIC nie wiedzą?
Harry uznał, że olbrzym posunął się za daleko. Ostatecznie chodził do szkoły i wcale nie miał najgorszych stopni.
- Coś tam wiem- oświadczył.- Znam matmę i parę innych spraw.
-No- poparła go Emily. - A ja dostałam nawet raz wyróżnienie na koniec roku szkolnego.- Pochwaliła się.
Ale Hagrid machnął tylko ręką i powiedział:
-Nie chodzi mi o ich świat. Mi chodzi o mój świat. Wasz świat. Świat waszych rodziców 
-Jaki świat?
Hagrid wyglądał, jakby za chwilę miał eksplodować.
-DURSLEY!
Wuj Vernon, który zrobił się blady jak papier, wydukał coś w rodzaju ,,bdmwdm". Hagrid wpatrywał się w nich dzikim wzrokiem.
-Ale przecież musicie wiedzieć że twoja mama i tata byli sławni.
Emily aż otworzyła oczy z zdziwienia.
-Co? Moja  mama... i tata... - oraz Harry'ego oczywiście- byli sławni?
-Ty... Wy... Nic nie wiecie... Nic nie wiecie...- Hagrid podrapał się po głowie, wodził od jednego do drugiego oszołomionym wzrokiem.
-A więc wy obydwoje nie wiecie, kim jesteście?- zapytał w końcu.
Wuj Vernon nagle odzyskał mowę.
-Stop!- krzyknął.- Ani słowa więcej! Zabraniam panu mówienia czegokolwiek tym dzieciom!
Spojrzenie, które mu rzucił Hagrid odebrałoby odwagę dzielniejszemu od Vernona Dursleya, a kiedy olbrzym przemówił, każda sylaba drgała wściekłym gniewem.
-Oh, Dursley, zamknij już jadaczkę, bo oni i tak wiedzą. Ja tylko to potwierdzę.
-STOP! ZABRANIAM CI!- ryknął przerażony wuj Vernon.
Ciotka Petunia dyszała głośno ze strachu.
-Ach, wypchajcie się.. mugole- powiedział Hagrid i spojrzał na nich.- Jesteście czarodziejami. Oboje.
W izbie zapadło milczenie. Słychać było tylko morze i świst wiatru.

-Cóż... O dziwo przez cały czas gdzieś z tyłu głowy miałam wątpliwości - Zachichotała nerwowo Emily.

-Co to znaczy, że oczekują ode mnie sowy?- Zapytał cicho Harry, kiedy skończył czytać swój list.

-Galopujace gorgony! To mi coś przypomniało - rzekł Hagrid, uderzając się dłonią w czoło siłą, która powaliłaby konia pociągowego, i z kolejnej kieszeni płaszcza wyciągnął sowę, długie pióro, rolkę pergaminu i atrament. Z językiem między zębami, wyskrobał parę słów, które Emily odczytała do góry nogami:

 Drogi Profesor Doumbledore
Oddałem Harry'emu i Emily listy.
Jutro zabieram ich na zakupy.
Pogoda okropna. Ufam, żeś pan zdrowy.
Hagrid

Zwinął list w rulonik, podsunął sowie, która chwyciła go w dziób, podszedł do drzwi i wyrzucił ptaka w deszczową nawałnicę. Potem wrócił i usiadł to co zrobił, było całkowicie normalne.

- O czym to ja mówiłem?- Zapytał Hagrid, ale w tym momencie wuj Vernon, wciąż szary jak popiół, stanął w świetle ognia płonącego paleniska.

-Oni nigdzie nie idą! Nigdzie!- Oświadczył stanowczo. Hagrid odchrząknął.

-Tak? Chętnie zobaczę , jak powstrzymuje ich taki wielki mugol, jak ty.

-Kto?- zapytał Harry z najwyższym zainteresowaniem.

-Mugol- odrzekł Hagrid.-Tak nazywamy zwykłych, pozamigcznych gościów. Niestety, mieliście pecha dorastać w rodzinie największego mugola, jakiego oglądały moje oczy.

-Kiedy wzięliśmy ich pod nasz dach, obiecaliśmy sobie, że położymy kres tym bzdurom - powiedział wuj Vernon - że to wyplenimy! Czarodziej, też mi coś!

-Wiedzieliście?- zapytał Harry. - Wiedzieliście, że jesteśmy czarodziejami?

-Wiedzieliście, wiedzieliście!- zaskrzeczała nagle ciotka Petunia. -Oczywiście że wiedzieliśmy! A niby kim mielibyście być, skoro moja przeklęta siostra była tym, kim była! Ona też kiedyś dostała taki list i zniknęła, żeby pójść do tego... do tej szkoły... i wracała w każde lato  do domu z kieszeniami pełnymi żabiego skrzeku, zamieniając filiżanki w szczury. I tylko ja widziałam czym jest! A była potworem! A moje rodzice nic, tylko Lily to, Lily tamto... Oni po prostu byli dumni, że mają w rodzinie czarownicę!

Umilkła by złapać oddech i po chwili powróciła do swojej tyrady. Można by pomyśleć, że czekała wiele lat, by to z siebie wyrzucić.

-Potem spotkała tego Pottera, skończyli szkołę i pobrali się, i wy się im urodziliście, a ja wiedziałam, że będziecie tacy sami, tak samo... nienormalni ... apotem, proszę bardzo, wyszła i wyleciała w powietrze, a wy wylądowaliście u nas!

Harry zbladł jak papier. Za to Emily poczerwieniała z gniewu. Przez tyle lat to ukrywali przed nimi!

-Wyleciała w powietrze? Mówiliście, że zginęła w wypadku samochodowym!- Wykrzyknęła gniewnie.

-W WYPADKU SAMOCHODOWYM!- ryknął Hagrid, zrywając się na nogi z taką prędkością, że Dursleyowie szybko czmychnęli do swojego kąta.- Oni? A niby jak? Lily i James Potter w wypadku samochodowym! To stek bzdur! Skandal! Oni nic nie wiedzą o sobie - wskazał na Harry'ego i Emily. - podczas gdy każdy dzieciak w naszym świecie zna ich imiona!

-Ale dlaczego? Co się właściwie stało?- zapytał Harry.

Gniew spełzł z twarzy Hagrida, ustępując miejsca niepokojowi.

-Tegom, się cholipka nie spodziewał- powiedział cichym głosem. Dumbledore mówił mi, że mogą być kłopoty, ale nie miałem pojęcia, że wy nic nie wiecie, prawda?- spojrzał na Emily z nadzieją, ona jednak pokręciła głową- Ach, nie wiem czy jestem właściwą osobą żeby to powiedzieć, ale ktoś musi.

Rzucił Dursleyom wściekłe spojrzenie.

-No więc tak... opowiem to najlepiej jak potrafię... ale nie opowiem wszystkiego, bo to wielka tajemnica, niech skonam...

-Usiadł, popatrzył w ogień, a potem powiedział:

-To się chyba zaczęło od... od takiego gościa... ale naprawdę, trudno uwierzyć, że nie znacie jego imienia... każdy w naszym świecie je zna...

- Kogo?- zainteresowała się Emily.

-No... Nie lubię wypowiadać tego imienia, jak nie muszę. Nikt nie lubi.

-Dlaczego?- tym razem dopytywał się Harry.

-Garbate gargulce, Harry, ludzie wciąż mają pietra. Cholipka, nie jest lekko. No więc był taki jeden czarodziej, który... no... zeźlił się. Znaczy stał się zły jak diabli. A nawet gorszy. Gorszy niż gorszy. A nazywał się...

Hagrid przełknął ślinę, ale nie wypowiedział imienia.

-Może to napiszesz?- zaproponował Harry.

-A skąd ja mam wiedzieć jak to się pisze? No dobra... Voldemort.- Wzdrygnął się.-  No więc ten... no... czarodziej, jakieś dwadzieścia lat temu, zaczął się rozglądać, za takimi, co go będą słuchać. No i znalazł sobie kilku... jedni mieli stracha, drudzy pewno chcieli móc to, co on , bo naprawdę był potęgą, niech skonam. To były czarne dni. Nie mogliśmy się pokapować, kto jest dobry, a kto zły i unikaliśmy obcych czarodziejów i czarodziejek... robiło się coraz bardziej ponuro. A on coraz bardziej się panoszył. Jasne, byli tacy co mu podskoczyli... to ich pozabijał i już. Zrobiło się naprawdę przykro. Nie wiadomo było, gdzie się przed nim ukryć. Tylko w Hogwarcie było jeszcze bezpiecznie. Dumbledore był jedynym gościem, przed którym Sam- Wiesz- Kto wymiękał. Tak czy owak, nie śmiał zająć szkoły.

-Wasi starzy byli w czarach najlepsi. w Hogwarcie nie było na nich mocnych! Może dlatego Sam- Wiesz- Kto nie próbował ich przedtem przekabacić... pewnie wiedział, że są za blisko Dumbledor'a żeby zadawać się z Ciemną Stroną.

-Może myślał że ich namówi... a może chciał się ich pozbyć. Nie wiem. Wiadomo tylko, że pojawił się w osiedlu, w którym mieszkaliście. Dziesięć lat temu, w Noc Duchów. Mieliście roczek. Przyszedł do waszego domu i... i...

Nagle wyciągną bardzo brudną chustkę w kropki i wydmuchał nos, wydając przy tym odgłos przypominającą syrenę, którą się uruchamia podczas mgły.

-Przepraszam- powiedział. - Ale to takie przykre... ja znałem waszą mamuśke i waszego starego... to byli naprawdę najfajniejsi ludzie, jakich można było spotkać... No więc Sam- Wiesz-Kto ich zakatrupił. Na śmierć. A potem... i to jest coś, co naprawdę nie mieści się w głowie... bo on próbował zabić również Harry'ego Nigdy cię nie dziwiło skąd masz ten sznyt na czole? To nie jest normalne rozcięcie. To się dostaje, kiedy ktoś cię łupnie jakimś złym zaklęciem. Rozwaliło twoich starych... rozwaliło wasz dom... ale zostałeś nietknięty i dlatego jesteś taki sławny, Harry.  No i ty Emily też, bo jesteś jego siostrą. Ten gościu był naprawdę dobry w czarach. Wybił kilka rodów czarodziei, McKinnonów, Bonesów, Prewettów... Kilku z nich przeżyło i  założyli rodziny, ale to nie to samo.

Hagrid wpatrywał się w ogień ponuro.

-Ja sam wyciągnąłem was z ruin domu, na rozkaz Dumbledora, ma się rozumieć. Zawiozłem cię do tego...

-Kupa starych bajek - oświadczył wuj Vernon.

Rodzeństwo aż podskoczyło. Harry prawie zapomniał, że Dursleyowie dalej tu są, a Emily naprawdę się to przydarzyło. Wuj Vernon jakby odzyskał odwagę. Zmierzył Hagrida wściekłym spojrzeniem, zaciskając pięści.

-A teraz posłuchajcie mnie, obydwoje - warknął.- Zgadzam się, że jesteście jacyś dziwni, ale porządne lanie na pewno by to wyleczyło... a co do tych bzdur o  waszych rodzicach, no cóż, byli okropnymi dziwakami, fakt, i osobiście uważam, że świat jest o wiele lepszym miejscem, odkąd się z nim pożegnali... zresztą sami się o to prosili, zadając się z tymi wszystkimi ciemnymi  typkami... tego właśnie się spodziewałem, zawsze wiedziałem, że źle skończą...

W tym momencie Hagrid zerwał się z kanapy i wyciągnął z płaszcza poobijany, różowy parasol. Mierząc ni w wuja Vernona ja szpadą, powiedział:

-Ostrzegam cię Dursley... ostrzegam... jeszcze jedno słowo...

Na widok ostrza parasola, które zbliżył do jego brzucha brodaty olbrzym, woja Vernona ponownie opuściła odwaga: przywarł do ściany i zamilkł.

-Tak jest lepiej- rzekł Hagrid, dysząc ciężko i siadając z powrotem na kanapie, która tym razem ugięła się aż do samej podłogi.

Tymczasem w głowie Harry'ego kłębiły się setki pytań.

-Ale co się stało z  Vol... przepraszam... to znaczy z Sam-Wiesz-Kim?

-Dobre pytanie, Harry. Zniknął. Rozpłynął się. Tej samej nocy, której chciał cię zabić. Przez to stałeś się jeszcze bardziej sławny. To jest właśnie największa zagadka... przecież był już taką potęgą... dlaczego nagle gdzieś zniknął?

-Niektórzy powiadają że umarł. Ja uważam, że to bzdura. Skoro już prawie nie był człowiekiem, to jak miał niby umrzeć? Inni mówią, że wciąż gdzieś tu jest, i tylko czeka na odpowiedni moment. W to też nie wierzę. Ludzie, którzy go słuchali, przeszli na naszą stronę. Niektórzy jakby się obudzili z jakiegoś transu, czy co, mówią, że przedtem im odbiło, bo on ich zaczarował. Gdyby miał wrócić, to przecież nie puścił by ich tak szybko, nie?

- Większość z nas uważa, że on on gdzieś jest, ale utracił moc. Jest za słaby, żeby podskoczyć. A co go tak wykończyło? Ty Harry. Coś w tobie. Coś się wydarzyło tamtej nocy, czego się nie spodziewał... nie ma pojęcia, co to  mogło być.

W oczach Hagrida połyskiwało ciepło i szacunek, kiedy patrzył na Harry'ego, ale ten, zamiast czuć się mile połechtany, czuł że to wszystko jest okropną pomyłką. On czarodziejem? Niby jak? Dudley znęcał się nad nim, ciotka Petunia i wuj Vernon krzyczeli na niego od rana do wieczora; jeśli rzeczywiście był czarodziejem, to dlaczego nie pozamieniali się w ropuchy  za każdy m razem gdy zamykali go w komórce?

Emily za to, wpatrywała się w Hagrida jak urzeczona. Wierzyła w to. Wierzyła we wszystko co mówił. Była jednak trochę zazdrosna. O Harry'ego. Zapewne zawsze będzie żyła w cieniu swego brata... Odgoniła te myśli. Powinna być dumna ze swojego młodszego brata! Co prawda tylko o osiem minut, ale jednak. Pamiętała jeszcze, jak to ciotka często zwalała winę na nią, posługując się tym argumentem.

-Hagridzie- odezwał się cicho Harry.- Chyba zaszła jakaś pomyłka. Ja nie jestem żadnym czarodziejem.

W Emily cos się zagotowało.

-Jak to nie jesteś?!-wykrzyknęła- Oczywiście że jesteś! Czy to, co mówił Hagrid nie układa się w jako tako logiczną całość? Rusz że głową Harry!

- A poza tym, nigdy nic się nie działo, kiedy bałeś się, albo złościłeś?

Harry zamyślił się i zmarszczył czoło. Po chwili jego oblicze rozjaśnił się. Z uśmiechem pokiwał głową.

-Macie racje.- Stwierdził.

-Nie, nie mają racji!- Wtrącił się wuj Vernon.- Nigdzie nie idziecie!  Pójdziecie do Stonewall i będziecie mi za to wdzięczni. Czytałem te listy. Wszystkie! Różdżki, kociołki i inne głupoty... Nigdzie nie idziecie!- powtórzył.

Hagrid spojrzał na niego z politowaniem.

-Już ci mówiłem, ty wielka parówo, że jak będą chcieli pójść, to taki wielki mugol jak ty ich nie powstrzyma. Powstrzymać dzieci Lily i Jamesa Potterów przed pójściem do Hogwardu, też mi coś! Całkiem ci odbiło. Byli tam zapisani jeszcze przed swoimi narodzinami. Idą do najlepszej szkoły magii i czarodziejstwa na całym świecie! Siedem lat i będą innymi ludźmi. Będą tam razem z innymi podobnymi do nich młodzików, pod dobrą ręką największego z dyrektorów, jakich miał Hogwart, samego Albusa Dumble...

- NIE ZAMIERZAM PŁACIĆJAKIEMUŚ ZWARIOWANEMU STAREMU GŁUPCOWI ZA UCZENIE ICH MAGICZNYCH SZTUCZEK!-ryknął wuj Vernon. Jednak tym razem posunął się za daleko. Hagrid chwycił parasol i wyminął nim młynka.

-NIGDY-zagrzmiał- NIE OBRAŻAJ... ALBUSA... DUMBLEDORA... W ... MOJEJ...OBECNOŚCI!

Koniec parasola nagle znieruchomiał, wycelowany prosto w Dudleya. Błysnęło fioletowe światło, rozległ się suchy trzask, potem ostry kwik i w następnej sekundzie Dudley tańczył, trzymają się za swój tłusty zadek. A kiedy się odwrócił, można było zobaczyć krótki świński ogonek wystający z dziury w spodniach.

Wuj Vernon zaryczał.  Wciągnął żonę i syna do sąsiedniego pokoju. Zatrzaskując drzwi, rzucił Hagridowi przerażone spojrzenie.

Hagrid odetchnął głęboko. 

-Będę wdzięczny, jeśli nie wspomnicie o tym nikomu w Hogwarcie. Raczej nie wolno mi używać zaklęć.

-Dlaczego nie?- zainteresowała się Emily.

-Robi się późno, a jutro czeka nas kupa roboty - powiedział głośno Hagrid. - Musimy dostać się do miasta, kupić wszystkie książki i w ogóle.

Zdjął swój czarny płaszcz i podał go rodzeństwu. Przykryjcie się tym, będzie wam cieplej. Jest dosyć duży, myślę że się pod nim zmieścicie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro