Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[15]

Może chciał dać mu szansę, choć marna to była szansa. Wpatrywał się w plecy Suguru.

Powinien strzelać z bliska, jak zobowiązywał go złowieszczy kodeks pracy Organizacji, by zapewnić sobie łatwy cel. Zawczasu nie powinien też był się zakochać, więc złamał wystarczająco wiele zasad, by kilka więcej nie mogło już przesądzić o jego losie.

Suguru zbliżał się do końca uliczki, nie oglądając za siebie. Jeśli Kuroo pozwoliłby mu odejść, istniała realna szansa, że nikt inny go nie znajdzie. Być może dotrze na dworzec na obrzeżach miasta i zdoła czmychnąć pociągiem do jakiejś małej mieściny.

Być może do końca życia będzie nosił długie rękawy, zakrywając wymowne tatuaże, i w zaciszu dożyje końca swoich dni. Godziwie, aczkolwiek pewnie nie tak, jakby chciał.

Kuroo zaś dotrzyma niedawnej obietnicy. Sam nie wiedział, czy kłamał, gdy ją składał; czy był to podstęp, czy chwila słabości.

A być może ktoś inny z dawnych współpracowników dopadnie uciekiniera.

Trudno było przewidzieć. Ciężar decyzji miażdżył Tetsurou płuca, aż brakowało tlenu, ćmiła się wizja. Musiał podjąć decyzję, jakąkolwiek.

Tylko jedno rozwiązanie znał dobrze, do jednego do przyuczono. Nie wiedział, czy Suguru usłyszał w nocnej ciszy kliknięcie odbezpieczanego pistoletu; tak czy inaczej, nie przyśpieszył kroku, jak Kuroo mgliście widział.

Oddychał głęboko, uspokajając się. Zarazem przywoływał demony przeszłości: zepchnięte na skraj świadomości poczucie samotności, rozczarowania, zgwałconego sacrum. Kontrolując swoje niegodne zaufania emocje, przypominał sobie, że powinien piastować w sobie wściekłość.

Wycelował instynktownie, bezmyślnie, pośpiesznie, pozwalając sobie na szansę pudła. Spust ledwo co się poruszył.

Nagle zrozumiał, że był bezpieczny. Nikt nie mógł mu nic zarzucić.

Suguru runął zrazu na wznak, próbował złapać czegoś i w końcu zdołał obrócić, nim osunął się plecami po ścianie, zostawiając po sobie krwawy znak. Tuż przy rogu ostatniego budynku, przed zniknięciem z oczu ostatniemu z prześladowców, którego miał za naiwnego. Albo za oddanego przyjaciela.

Bezpieczny, ale jak długo?

Post factum, Kuroo nie sądził, by trafił źle – przyznał sam przed sobą, z zaskoczeniem mitomana, że przecież nigdy nie pudłował - jednak Daishou miał nieodpowiednio przytomny wzrok, kiedy tak patrzył w jego stronę. Wyczuwalny z daleka. Ciężki.

A przecież nic nie rozumiał. Spoglądał nad ramieniem swojego oprawcy, szukając innego winnego. Nie wydawał się w stanie pojąć, że Tetsurou mógł zdradzić go tak bezpośrednio; szukał, szukał kogoś innego przy winie do samego końca.

Kuroo raptem zdał sobie sprawę, iż nie ma już siły uciekać i nigdzie na tym świecie nie znajdzie świętego spokoju. Po paru latach, wystarczył moment, aby zostać oświeconym, z minuty na minutę. Nie mógł przerwać łańcucha. Jeśli spróbuje uciec, znajdzie się ktoś, kto i jemu strzeli mu w plecy.

Był bezpieczny ledwie do następnego zlecenia. A cóż to było za życie w antycypacji?

Wsłuchiwał się w wycie syren, przycupnąwszy na schodach.

Wspominał. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro