Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01



   Usłyszałam dźwięk budzika przytłumiony przez kołdrę. Wyczołgałam się z ciepłej pościeli, wyłączając irytujące urządzenie. Normalnie leżałabym jeszcze z pół godziny, a potem biegała jak poparzona, ale zrobiłam kilka postanowień. Jednym z nich było mniej lenistwa, co wiązało się z tym, że postanowiłam zapisać się na siłownię, zamiast leżeć na kanapie i wcinać chipsy, oglądając jeden z durnych seriali lecących w telewizji.
   Nastawiam wodę na kawę i zrobiłam sobie kanapki z Nuttelą. Byłam od niej uzależniona i głównie dlatego musiałam chodzić na tę przeklętą siłownię, ale obiecałam sobie, że tym razem będę wytrwała i nie odpuszczę.
    Po śniadaniu udałam się do szafy. Wyciągam z niej czarne rurki, białą koszulkę z napisem, oraz szarą bluzę. Do sportowej torby wrzuciłam dresy i sportowy stanik. Na rękę założyłam gumkę do włosów, zawsze tak robię, nie zależnie od tego, czy jest potrzeba, czy nie, nigdy nie wiadomo kiedy się przyda. W przedpokoju założyłam białe adidasy. Chwyciłam kluczyki od mieszkania i wyszłam.

   Spojrzałam na zegarek. Parę minut po siódmej, jest dobrze. Za dziesięć minut miałam autobus, więc powinnam być na miejscu nawet przed czasem. Zaczęłam zbiegać w dół po schodach. Mieszkałam na dziesiątym piętrze, a ten przeklęty blok nie mmiał windy. To jeden ze starszych budynków, więc się nie dziwiłam, a nie stać mnie było na inny. Płaciłam za studia i mieszkanie, miałam dorywczą pracę i raczej marną. Rodzice mnie lekko wspomagali, ale nie było mi to na rękę. Za karnet na siłownię zapłaciłam z oszczędności i miałam nadzieję, że nie będę tego żałować.

  Na przystanku pojawiłam się wraz z nadjeżdżającym autobusem. Usiadłam w samym tyle, wyciągnęłam telefon i założyłam słuchawki.
    Odwróciłam się w stronę okna, przyglądając się Londynowi o poranku. Żałowałam, że przez wysokie zabudowania nie miałam szansy podziwiać pięknego wschodu słońca. To był zdecydowany minus mieszkania w dużym mieście, ale nie znałam innego życia, więc nie brakowało mi tego.

   Wysiadłam w centrum miasta obok niewielkiego budynku z napisem "Fitness club". Mogliby postarać się o lepszą nazwę, ale cóż.
   Przekroczyłam próg budynku. W środku było chłodno, zapewne działała klimatyzacja. W holu znajdowało się kilka skórzanych foteli, kwiaty doniczkowe oraz niewielka recepcja, za której ladą siedziała młoda dziewczyna o czarnych włosach.

   — Dzień dobry, byłam umówiona z panem Stylesem — uśmiechnęłam się do dziewczyny.

Spojrzała na mnie, potem na komputer.

  — Susanne Monroue?

Przytaknęłam.

  — Szatnie znajdują się na końcu korytarza. Potem proszę udać się do sali nr 3, tam będzie czekać na panią pan Styles. — Wręczyła mi kluczyk.

    Udałam się w wyznaczone miejsce i odnalazłam szafkę numer 97. Założyłam przyniesione rzeczy, a resztę schowałam do szafeczki. Związałam włosy w ciasny kucyk i udałam się do wskazanej sali. W środku znajdowały się bieżnie, rowerki oraz wiele innych urządzeń, których nazw nie znałam. Czy to źle o mnie świadczyło już na samym starcie?
   Na środku stał młody chłopak o zbyt długich, kasztanowych włosach poskręcanych w loki. Ubrany był w szare dresy i białą koszulkę, na ramionach widoczne były liczne tatuaże. Był także niesamowicie umięśniony. Odwrócił się do mnie przodem i uśmiechnął się, ukazując dołeczki w policzkach. Chyba zrobiło się tu gorąco. Czy kto

  — Susanne, prawda? — odezwał się zachrypniętym, męskim głosem.

  — Wystarczy Sue — uśmiechnęłam się.

  — Ja jestem Harry i będę twoim nowym trenerem.

  Jak mam się przy nim skupić?
 Teraz przynajmniej będę miała jakąś konkretną motywację, aby tu przychodzić.

  — Ale muszę cię ostrzec. U mnie nie ma taryfy ulgowej.

Pokiwałam głową.

  — Okej, czyli jak mamy już wszystko ustalone, możemy zaczynać. Na początek rozciąganie.        Pokazał mi kilka ćwiczeń na rozgrzewkę. Przy okazji rzucił mi się w oczy połyskujący złoty metal na palcu chłopaka. Cholera, żonaty. Przecież nie będę się dowalać do zajętego, nie byłam jedną z tych, które rozwalają związki. Ale popatrzeć zawsze można.
   Po rozgrzewce przyszedł czas na bieżnię. Biegałam truchtem przez godzinę, podnosiłam ciężarki, zrobiłam chyba milion przysiadów i na nic zdały się moje błagania. Nie żartował, z tym że u niego jest ciężko.

  — Okej, to tyle na dziś. Widzimy się jutro o tej samej porze.

   Pożegnaliśmy się, po czym udałam się do szatni. Na całe szczęście mieli tu całkiem przyzwoite prysznice.
   Wyciągnęłam z torby ręcznik i żel pod prysznic, który także spakowałam w razie wypadku. Ściągnęłam z siebie przepocone ubrania i weszłam pod strumień cieplej wody. Zaczęłam nucić pod nosem jakąś melodię znaną tylko mnie.
   Po chwili poczułam czyjąś obecność. Odwróciłam więc głowę i napotkałam ciemne tęczówki jakiegoś faceta. Pisnęłam spanikowana i chwyciłam wiszący ręcznik.

  — Co ty tu robisz? — warknęłam zdenerwowana.

  — Biorę prysznic. Nie widać?

  — Ale to ja tu jestem!

  — Mi to nie przeszkadza. — Uśmiechnął się.

    Starałam się nie spoglądać w dolne partie jego ciała. Chłopak był młody i przystojny. Miał ciemną karnację, czarne włosy, kilkudniowy zarost, brązowe, niemal czarne tęczówki i długie rzęsy, których mogła pozazdrościć nie jedna dziewczyna. Jego wyrzeźbione ciało pokrywały czarne tatuaże.

  — Zrób zdjęcie, zostanie na dłużej.

Ten oklepany tekst wydobywający się z jego ust, zdenerwował mnie jeszcze bardziej.

  — Pierdol się! — krzyknęłam, po czym zabrałam swoje rzeczy z szafki i zamknęłam się w toalecie.

   Jak można być tak perfidnym dupkiem i zboczeńcem, żeby wchodzić obcym dziewczynom pod prysznic? On mnie widział nagą! Byłam tak zdenerwowana, że mogłam zabijać samą swoją obecnością.

Gdy wyszłam, owego osobnika już nigdzie nie było.

Miałam nadzieję, że już nigdy go nie zobaczę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro