Sinister
Czternasty listopada, środa. Godzina dwudziesta
- Szymon, mamy zgłoszenie. Jacyś ludzie twierdzą, że w domu naprzeciwko od kilku dni bez przerwy świeci się światło, a czasami słychać dziecięcy płacz. Pojedźcie, z Baśką, to sprawdzić. Ulica Bohaterów Warszawy.
- Dobrze, już tam jedziemy - policjant odłożył krótkofalówkę. Spojrzał na kobietę siedzącą na fotelu pasażera - pewnie jakieś dzieciaki robią sobie żarty.
- Raczej tak.
- Nareszcie państwo przyjechali! - na spotkanie wybiegła im na oko czterdziestoletnia kobieta, w piżamie. - Nazywam się Natalia, a tam jest mój mąż, Piotr - wskazała na mężczyznę, stojącego w drzwiach
- Od kilku dni jest tam zapalone światło, a wczoraj słyszałem dziecięcy płacz - tym razem odezwał się Piotr, wskazujący na dom naprzeciwko. Rzeczywiście, przez okna padały smugi światła.
- To prawdopodobnie tylko żart jakichś dzieciaków, zaraz tam pójdziemy i to sprawdzimy - próbowała ich uspokoić Barbara.
- Niemożliwe! - stwierdziła od razu Natalia - Jakieś dwa tygodnie temu, wprowadziło tu się młode małżeństwo. Mieli po jakieś trzydzieści lat i nie zrobilili by czegoś takiego . Na pewno są w domu, nie widzieliśmy, żeby wychodzili, a samochód stoi na podjeździe.
- Zaraz się tym zajmiemy - powiedział spokojnie Szymon, mimo, że tak naprawdę małżeństwo go wkurzało. - Dziękujemy za informacje, do widzenia.
I policjanci poszli w stronę domu naprzeciwko. Nie wiedzieli, że to, co było w domu, już się szykowało na ich przyjście...
- Halo? - zapytała Barbara, zaraz po wejściu do domu - Jest tu kto?
Wtedy usłyszeli płacz.
- Halo? - spytała policjantka, tym razem głośniej.
- Hej, Baśka! Spójrz! - Szymon szturchnął partnerkę, wskazując coś palcem - To krew?
Kobieta spojrzała w stronę wskazaną przez kolegę z pracy. Były to schody, z których spływała czerwona ciecz
- O szlag... - policjantka automatycznie sięgnęła po pistolet. - Szymon...
Kiedy odwróciła się, zobaczyła swojego partnera, leżącego na ziemi z rozszarpanym gardłem
- Co do... - wtedy spostrzegła niską, ciemną postać, z czarną skórą, brązowymi włosami do ramion i przerażającym, białym uśmiechem, odcinającym się na tle skóry, ukazującym długie, szpiczaste zęby. Miała na sobie ciemno szarą bluzę i buro zielone spodnie. Przekrzywiła głowę. Kobieta wyszarpnęła pistolet z kabury, po czym wycelowała w postać.
- Spokojnie... - powiedziała ochrypłym, dziewczęcym głosem postać. Był zniekształcony, jakby mówiła wieloma głosami naraz. Kobieta rozpoznała swój, Szymona, Natalii, Piotra i kilka innych Policjantka strzeliła kilka razy. Pociski odbijały się od istoty nawet nie robiąc na niej wrażenia - To nic Ci nie da...
- Cz-czym ty jesteś?! - w jej głosie było słychać panikę.
- Nazywam się Sinister i jestem tępicielką pasożytów zwanych ludźmi - jej uśmiech się poszerzył, co wydawało się prawie niemożliwe. Zdawało się, że skóra wokół ust tego czegoś zaraz popęka.
Barbara nawet nie myśląc odwróciła się i zaczęła uciekać. Wbiegła po schodach, mijając źródło wcześniej zauważonej przez Szymona krwi. Były to dwa ciała, mężczyzny i kobiety leżące na stopniach. Zbyt przerażona, aby uważać potknęła się o ostatni schodek. Upadła na brzuch z głośnym stęknięciem. Odwróciła się na plecy. Nad nią stanęła Sinister.
- Spokojnie... - wychrypiała ponownie - to nie boli... - tu jej głos zabrzmiał bardziej wrogo niż dotychczas - Przed szczepionką też tak mówili, a bolało jak kurwa mać!
Stworzenie zatopiło szponiastą dłoń w jej klatce piersiowej po chwili wyciągając z niej serce. Ręką umoczoną we krwi policjantki napisała na białej ścianie dwa słowa.
"Wszyscy zginiecie"
Nie przejmowała się odciskami palców. Po prostu ich nie zostawiała. Jej dłonie były zupełnie gładkie. Trzymane w ręce serce włożyła do ust i połknęła. Zaczęła się śmiać. W domu obok, Natalia wyjrzała przez okno.
- O Boże... Piotr, popatrz! - wskazała na ścianę domu na przeciwko. Po ścianie schodziła jakaś ciemna postać. Na chwilę spojrzała w ich stronę. Na pustej twarzy widniał ogromny, biały uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro