Spotkania Przy Kawie
Tak jak się spodziewałem. Lara się nie odezwała do mnie nawet słowem. Nawet nie rozbawiło jej to, jak prawie przewróciłem się w progu, niosąc zakupy, których listę i pieniądze zastałem na lodówce po powrocie do domu. I wiem też, że sam byłem sobie winny, bo to ja zagiąłem wycieraczkę, jak wychodziłem, ale wolałem zachować resztki honoru.
Jak mogłem wspominać, szyk i gracja to moje drugie imię. Albo i trzecie. Tuż po porażka.
Ale rozumiem, w pełni na to zasłużyłem i jedynie spojrzałem na nią smutno, po czym z własnej woli zacząłem robić obiad. Nie, żebym był jakimś wybitnym kucharzem, ale przynajmniej umiem nie rozgotować makaronu. A zrobienie sosu z proszku też nie wymagało bycia wspaniałym kucharzem, prawda? Nie wyszło jakoś wyjątkowo, ale mój żołądek nie był jakoś specjalnie wymagający. Byłem głodny na tyle, że papier też by mi smakował. Muszę się nauczyć, żeby nie omijać przerwy na lunch. Albo przynajmniej robić sobie jedzenie rano. Chociaż nie, to wymaga wstawania wcześniej, a na to się nie zgodzę, bo nawet pięć minut snu rano jest cenniejsze niż moje życie, tak myślę przynajmniej.
- Lara, nałożyć ci? - zapytałem ostrożnie, mimo wszystko starając się nie wyglądać jak ofiara losu. Cóż, chyba nigdy nie byłem w tym najlepszy. Dlatego dla pewności pochowałem wszystkie ostre noże. Nie, żebym uważał ją za wariatkę. Po prostu kobiety w mojej rodzinie mają dość mocny, lecz ukryty, temperament.
- Nie trzeba - rzuciła, nie odrywając wzroku od telewizora.
No to pogadane. Pokiwałem słabo głową i usiadłem przy blacie patrząc smutno w talerz jakby był przyczyną moich nieszczęść życiowych. To denerwujące, gdy nawet jedyny domownik unika rozmowy nawet na temat pogody. Jak źle jest, skoro nawet Salem nie chce ze mną siedzieć? Mały, futrzasty zdrajca. Ja też będę go ignorował, jeśli będzie coś ode mnie chciał. Śpij u Lary, Judaszu. Niech ona cię przytula i kicha przez twoją sierść.
- Mama przyjeżdża dzisiaj z wizytą - oznajmiła nagle moja siostra, a widelec wypadł mi z brzdękiem na podłogę. Kiwnąłem jedynie niemrawo głową i podniosłem sztuciec.
Cóż, no to mam nieźle przewalone.
***
Wizyta mamy nie mogła skończyć się dobrze i wiedziałem o tym od momentu, w którym przekroczyła próg. Nie zrozumcie mnie źle, mama jest troskliwą osobą, która z wielką chęcią przychyliłaby mi nieba. Tak, mi. Larę traktuje inaczej. Ale często tak jest, że matki wolą synów, a ojcowie córki, nawet jeśli się do tego by nie przyznali na najcięższych torturach. Właśnie. Na całe szczęście tata został w domu, bo umówił się z kolegą w sprawie samochodu. To też ciekawa kwestia, bo ich samochód ma zostać przekazany mi, gdy tylko dostanę prawo jazdy. Ha. Dobre sobie. Bo jeszcze je zdam. Tak więc mama już na wejściu rzuciła tą wesołą nowiną, gdy ściskała moje policzki. No proszę, ile tydzień rozłąki może zrobić z człowiekiem. Jeśli po tym będę mógł się normalnie uśmiechać, to będzie cud.
- I jak ci się, synku, podoba nowa szkoła? Masz na oku jakąś ciekawą dziewczynę? - zaczęła pytać, a ja jedynie mogłem się nerwowo zaśmiać.
Niejednokrotnie z mamą rozprawialiśmy na temat mojego gustu w wyborze drugiej połówki, a moje upodobanie do mężczyzn zawsze sobie tłumaczyła jako "wymysły dorastającego nastolatka". Nie zaprzeczę, że jej wiara we mnie była zaskakująca, ale gdy do domu zapraszała swoje koleżanki z córkami w granicach mojego wieku, stało to się dość uciążliwe. To nie tak, że nie doceniam jej troski, tylko po prostu wolałbym, gdyby raz na jakiś czas zaprosiła koleżankę z synem. Przecież nie wymagam tak dużo, prawda? Chyba przez moje przemyślenia ominąłem chyba połowę przemówienia o tym, czym zajmuje się Ginny, córka Cindy Edwards z domu na przeciwko, ale mam wrażenie, że nawet nie spodziewała się z mojej strony jakiejkolwiek reakcji, bo mówiąc to sprawdzała poziom czystości w mieszkaniu. Przynajmniej dzięki jej obecności mogę liczyć na uprasowane pranie i pyszny obiad.
- Ile planujesz zostać, mamo? - zapytałem, gdy przerwała w końcu swój jakże porywający wywód.
- Niestety, Kruszynko, mam straszny nawał pracy i nie mogę zostać z wami tyle, ile bym chciała, więc wieczorem znajoma ma mnie odwieźć - w jej głosie było słychać autentyczną skruchę, a coś w moim sercu się naderwało. Jakim cudem ta kobieta umie tak grać na emocjach i dlaczego ja tego po niej nie odziedziczyłem?
W sumie to zabawne, jak mama nazywa mnie "Kruszynko". Jestem od niej wyższy o ponad głowę. Do tego, mimo upływu lat, mama nie wiele się zmieniła. Zawsze uśmiechnięta twarz ją znacznie odmładza, a zdecydowanie uroczy sposób życia zwykł zjednywać jej ludzi. Ogólnie to kochana kobieta, która wymaga zdecydowanie dużo uwagi, co tworzy ciekawy kontrast z moim tatą, który zdecydowanie nie należy do najbardziej wylewnych osób. Nie mam pojęcia jak się dobrali, ale jestem pewny, że to mama się bardziej starała do niego dotrzeć i gdybym nie znał historii ich zaręczyn, to powiedziałbym, że to ona uklęknęła z pierścionkiem.
I właśnie przez to, że jej nie da się odmówić, skończyłem, siedząc z nią na kanapie, oglądając jakiś niskobudżetowy serial, a raczej paradokument, który zdecydowanie powinienem rozumieć, gdy sam będę w granicach pięćdziesiątki. Do tego słuchałem co słychać u kuzynki, która właśnie planuje brać ślub ze swoim jakże kochanym narzeczonym... Kiedy ja się zrobiłem taki zgorzkniały?
- Właśnie, synku, co tam słychać u ciebie? Poznałeś już może jakaś ciekawą koleżankę? - usłyszałem tradycyjne pytanie, na które jedynie wywróciłem oczami. Zaczyna się.
- Nie, mamo. Ledwo rozpoznaję korytarze w tej szkole, a co dopiero ludzi - starałem się jakoś wybrnąć z sytuacji, bo tłumaczenie, że nawet jeśli słońce wzejdzie na zachodzie, to nie spojrzę przychylnym okiem na kobietę, staje się powoli męczące. Owszem, moja mama zasługiwała na szczerość, ale nie miałem zamiaru po raz kolejny jej wmawiać czegoś, co i tak zignoruje.
- Oj tam, Lara już pierwszego dnia zdawała mi zawsze relację - widziałem doskonale, jak przewraca oczami i nie oszuka mnie, że tak nie było.
- Ale Lara i ja się trochę różnimy, mamo - westchnąłem jedynie i skupiłem się na serialu, który ona i moja siostra tak uwielbiały oglądać i o mało co się nie zadławiłem.
- Benny? Wszystko w porządku? - zapytała mnie rodzicielka, marszcząc brwi i za pewne się zastanawiając czy w końcu powinna dzwonić do psychiatry.
Ale i tak mnie to mało obchodziło, bo może ktoś mi powie, co w tym zapomnianym przez Boga serialu robił Isaac? I dlaczego do świętej Anielki nie skojarzyłem tego wcześniej. Mama chyba zauważyła, że coś ze mną jest nie tak, bo pomachała dłonią przed moją twarzą, co z lekka pomogło mi wrócić do rzeczywistości. Zamrugałem kilka razy, starając się skupić na tym, co mama do mnie mówi, ale jak mogłem wspominać, moje skupienie jest na poziomie złotej rybki.
- Zbladłeś, synku. Może chcesz herbatki z imbirem? Albo coś zjeść? Wyglądasz strasznie szczupło. Czy Lara cię tu głodzi? - w końcu do mnie dotarło co mówi, ale pokręciłem lekko głową, siląc się na uspokajający uśmiech. Martwienie jej to ostatnie na co miałem ochotę.
- Nie, mamo. Po prostu przypomniałem sobie coś ważnego ze szkołą - odpowiedziałem szybko, sam siebie zaskakując, że choć raz udało mi się aż tak ładnie się wykręcić.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że w końcu poważnie traktujesz swoje obowiązki szkolne - rzuciła lekko, a ja sam nie wiedziałem czy to sarkazm, czy po prostu duma. Miałem nadzieję, że to drugie i dziękuję, mamo. Też cię kocham całym serduszkiem.
- W końcu dobrze mnie wychowaliście, prawda? - uśmiechnąłem się do niej i wstałem. - To ja pójdę do pokoju i skończę to zadanie, dobrze? Ty sobie odpocznij.
- Idź, synku. Nie będę ci przeszkadzać - skinęła mi głową, skupiając się na serialu, a ja poszedłem czym prędzej do pokoju.
Za to też uwielbiałem mamę. Wystarczyło powiedzieć, że idę się uczyć i miałem spokój. Mogłem wtedy naprawdę nic nie robić, a ona mi wierzyła. Wystarczyło potem przynieść pozytywną ocenę i było dobrze. Przynajmniej dzięki temu mogłem podejść do okna i oddać się próbie wyjścia na schody pożarowe.
Na całe szczęście tylna uliczka nie przypominała tych z seriali. Nie było tam stert śmieci, narkomanów i bezdomnych. Zdecydowanie niezawiedziony stanem okolicy odpuściłem drabinę, która zaskrzypiała na tyle głośno, że zacząłem się bać, czy nie słyszano tego w odległości trzech przecznic.
Po raz kolejny. To nie tak, że chciałem wyrwać się z domu, żeby pójść się upić z nieznajomymi. Po prostu potrzebowałem oczyścić jakoś umysł, a powiedzenie mamie, że idę na spacer, łączyłoby się z jej towarzystwem. Jak okrutnie to nie zabrzmi, ale jedna z ostatnich rzeczy, jakie były mi potrzebne to rozmowa o stojących na parapetach doniczkach z petuniami czy innymi surfiniami.
Jak na razie musiałem przetrawić sobie w głowie fakt, że mój kolega, a raczej koleś, który mi groził i którego bezpodstawnie przyszpiliłem do ściany, był dość mocno sławny. I tak, dla mnie, jako dla dzieciaka z niewielkiej miejscowości był to naprawdę duży szok. I nie chodzi o to, że też chciałbym być w świetle reflektorów. No dobra, może trochę, ale kto nigdy o tym nie myślał? Dopiero teraz do mnie docierało, że gdybym coś mu zrobił, to zostałabym zniszczony. I nie mam na myśli, że chciałem go skrzywdzić, ale wypadki chodzą po ludziach, a na spotkania ze mną wykupiły stałe karnety. Nie powinienem znowu sobie układać możliwości przypadkowego zrujnowania życia. I zdecydowanie nie powinienem iść chodnikiem przy dość ruchliwej uliczce ze spuszczoną głową. Właśnie z moich rozmyślań wyrwało mnie dość mocne uderzenie w ramię, a z zaskoczenia nie mogłem zachować równowagi, przez co po chwili siedziałem na kostce, czując, że zdecydowanie przybędzie mi siniaków.
- No proszę, Łajza nie patrzy przed siebie - usłyszałem szyderczy głos nad swoją głową i nie musiałem nawet jej podnosić, żeby wiedzieć kto tam stoi.
- Cześć, Isaac, ciebie również miło widzieć - mruknąłem niepewnie i mimo wszystko uniosłem głowę.
Uwaga, to był błąd. Od razu przed oczami miałem jego szeroki uśmiech, który widziałem w telewizji i nie wiedziałem czy moje policzki zaczęły piec że wstydu, czy z... Nie. Ustaliłem, że ze wstydu, a innych opcji nie miałem zamiaru dopuszczać do głowy. Jednak gdy się mu przyjrzałem, jak nachyla się nade mną z tym złośliwym i szyderczym uśmiechem, rękami zaplecionymi za plecami i włosami, które opadły na jego twarz to nie miałem najmniejszego zamiaru tracić tego widoku sprzed oczu.
- Myślałem, że będziesz mieć więcej siły, patrząc, że zadajesz się z debilami z drużyny - parsknął cichym śmiechem, który zdecydowanie za mocno mi się podobał. Musiałem odwrócić jednak wzrok, co wymagało sporego wysiłku.
- Ile razy mam ci mówić, że nie chciałem mu zrobić krzywdy? Czy każda nasza rozmowa musi się wokół tego obracać? - westchnąłem jedynie, wstając dość nieporadnie.
- Wątpię, żebym mógł wdać się z tobą w bardziej ambitną konwersację - stwierdził niby niewinnie, a ja zacząłem się zastanawiać jakim cudem osoba może jednocześnie wyglądać tak wrednie.
- To chyba nigdzie nie prowadzi - stwierdziłem bardziej do samego siebie, rezygnując z jakiejkolwiek dalszej próby nawiązania dość przyjaznego kontaktu.
Odwróciłem się do niego plecami i po prostu ruszyłem przed siebie, nie mając zielonego pojęcia, gdzie mnie nogi zaprowadzą. Najwyżej się zgubię, okradną mnie i zabiją. Wszystkiego kiedyś trzeba doświadczyć. Jednak jakie było moje zdziwienie, gdy nawet bez zejścia w boczną uliczkę, zostałem pociągnięty w bok. To powinno wyglądać dość zabawnie, bo jakby nie patrzeć Isaac był niższy o jakieś dziesięć centymetrów, a bez problemu wepchnął mnie do jakiejś małej kawiarni.
- Chciałeś rozmawiać, to rozmawiajmy - uśmiechnął się tak charakterystycznie dla siebie. To była mieszanka rozbawienia, czystej kpiny i złośliwości, a ja jedynie głośno przełknąłem ślinę, bo już drugi raz tego samego dnia miałem przerąbane.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro