Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jeden Wielki Chaos

Chciałbym ogłosić wszem i wobec, że Benjamin Ross zmarł z powodu całkowitego zatrzymania akcji serca we własnym pokoju, siedząc z szalenie przystojnym aktorem, w którym możliwe, że się zauroczył. A winna temu wszystkiemu jest Abigail Clive, która nie potrafi trzymać swojego zakolczykowanego języka za zębami.

Naprawdę nie chciałem w tym momencie patrzeć na Isaaca, bo po pierwsze, moje policzki jak i za pewne uszy mogłyby robić za reklamę różu, a po drugie spodziewałem się śmiechu, kpin i wyzwisk. Jednak nie byłem gotowy na to, że usłyszę z jego ust zwycięski śmiech.

- Więc to starałeś się cały czas ukryć... - stwierdził, nawet nie powstrzymując dalszego śmiania się.

Starałem się, jak mogłem oglądać moje dłonie, które wydawały się w tamtym momencie najciekawszym widokiem. Jednak w końcu spojrzałem na niego, nie wiem czy bardziej zaskoczony czy spanikowany. To po prostu nie mogło się dobrze skończyć i doskonale o tym wiedziałem. Było kilka opcji. Albo Isaac będzie się ze mnie nabijał i rozgłośni to całej szkole, w której będę miał znowu piekło, albo będzie mnie szantażował. Innej opcji nie ma. Przełknąłem głośno ślinę i zacisnąłem pięści na tyle mocno, że kostki mi pobielały. Czy zawsze, gdy złapie z kimś dobry kontakt, ktoś albo ja sam, musi to zepsuć?

- Więc dlatego się przepisałeś do mojej szkoły? - zapytał z chamskim uśmiechem, a ja naprawdę miałem ochotę albo się rozpłakać, albo skoczyć z okna. Najprędzej zrobiłbym i jedno i drugie, gdyby Lara nie weszła mi do pokoju jak do siebie. Gdy tylko zobaczyła Isaaca, jej spojrzenie również ukazało czyste przerażenie i dam sobie głowę uciąć, że gdy się wycofała z drzwi bez słowa, to uderzyła Abi w głowę. I byłem jej za to w stu procentach wdzięczny. Naprawdę nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Bo nie działały na mnie hashtagi z dumą i tęczą, a nauczony byłem, że miłość czy specyficzne zainteresowanie tą samą płcią nie były czymś pożądanym, a jedynie tolerowanym na odległość. Może i mieliśmy dwudziesty pierwszy wiek, ale nadal nie każdy był tolerancyjny. I zdecydowanie się o tym przekonałem.

- Po prostu nic nie mów. Najlepiej nikomu - wydusiłem z siebie z niemałym trudem i starałem się naprawdę brzmieć groźnie. Co z tego, że mi to nigdy nie wychodziło? Więc zrobiłem jedynie to, na co miałem już jedynie odwagę i dumę, czyli wstałem i wyszedłem z pokoju, zostawiając Isaaca z głupim uśmieszkiem, który nadal z rozbawienia kręcił głową.

Szczerze nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Abigail właśnie została uderzona otwartą dłonią w tył głowy (co przewidziałem, ha!), na co mimo okropnej sytuacji się uśmiechnąłem. Niech cierpi, a ja poprawię. Na całe szczęście mama chyba wyszła, bo jeszcze nie mógł się od niej odpędzić, a Abigail już najprawdopodobniej leżałaby na podłodze. Tak, kobiety w mojej rodzinie zdecydowanie miały temperament, którego nam, mężczyznom, brakowało. Kolejna cecha.

Lara na moją obecność jakby zamarła w bezruchu, a na twarzy Księżniczki Ciemności wykwitł głupi uśmieszek, który naprawdę miałem ochotę zetrzeć. Chociaż nie miałem się za co złościć. Nie wiedziała, że ktoś jest u mnie, nie znała mojej dokładnej sytuacji, a moja orientacja była dla niej czymś niesamowitym, czego zdecydowanie nie miałem podstaw ukrywać.

Tak.

Właśnie tak wygląda bycie gejem, gdy zna się yaoistkę, która wyobraża sobie, że na co dzień hasam z jednorożcami po łące oblanej promykami wiosennego Słońca, zbierając kwiaty, aby dać je czekającemu na mnie w domu przystojnemu, inteligentnemu, opiekuńczemu, troskliwemu... Do brzegu, Ben.

Więc nie miałem logicznego powodu by być na nią zły. Ale przez te lata życia z moją siostrą, nauczyłem się, że brak powodu to idealna przyczyną do obrażania się i kłótni.

Jednak to nie miało prawa bytu.

Wyobraźcie sobie takiego wielkiego rottweilera, któremu z pyska toczy się piana, a oczy są w stanie zamordować. Innymi słowy naprawdę groźnego i naprawdę przerażającego (tak, to Abigail). I takiego małego yorka z różową kokardką na główce, który na niego ciągle ujada (bingo! To akurat ja.).

Wiedząc, że jestem z góry na przegranej pozycji, na co przywykłem, bo tak było od urodzenia, podszedłem do siostry i odciągnąłem ją od naszej współlokatorki. Bo przecież tylko tego mi brakowało w tamtym momencie, żeby polała się krew, kości strzelały, a za jakieś piętnaście minut przyjechali kryminalni.

- Lara, to nic nie da, już nic nie zmienimy - mój głos był zaskoczeniem dla mnie samego. Naprawdę nie spodziewałem się, że w tej chwili byłbym w stanie mówić tak spokojnie.

- Benny, tak bardzo przepraszam za nią - oznajmiła niepewnie Lara. Wtedy już wyglądała, jakby miała zaraz zacząć płakać, a przecież chyba nic się nie stało. W sensie, dobra, mam przerąbane, ale i tak kiedyś by się wydało, a w sumie im wcześniej, tym lepiej. Teraz tylko spróbować jakoś przekupić Isaaca, ale jak można przekupić osobę, która teoretycznie ma wszystko? I cieszę się, że tak szybko jak na mnie udało mi się to ustalić.

Jednak zanim miałem czas, aby porządnie się zastanowić nad tym co powinienem zrobić, drzwi do mojego pokoju zostały otworzone i pojawił się w nich mój największy kłopot tego dnia, minionego tygodnia i zapowiadało się, że całego życia.

- Dziękuję bardzo za gościnę, ale muszę się już zbierać - oznajmił głośno wszystkim obecnym, jak gdyby nigdy nic się nie stało.

Mam jedno pytanie.

Co, do cholery?!

Rozumiem, mógłby mnie teraz nagrywać, nabijać, wyzywać, pisać do kolegów, wytykać palcem, ale nie udawać, że nie zrobiło to na nim wrażenia.

Może i przeżywam, może i staję się przewrażliwiony na własnym punkcie, ale z inną reakcją się nie spotkałem. To nie tak, że oczekuję litości i współczucia. Po prostu chcę wiedzieć, co do ciężkiej cholery siedzi mu w głowie.

- Odprowadzę cię - odpowiedziałem niemal automatycznie i byłem pewny, że wyglądałem, jakby ktoś mnie walnął patelnią w ten mój pusty łeb. I nawet lepiej, że się odezwałem, bo Lara już otwierała usta.

- Uważaj na siebie - mruknęła moja siostra, już nie mając do wszystkiego siły. Jestem pewien, że jak tylko wyjdziemy, walnie się na kanapę z jękiem zdychającego walenia. I najprawdopodobniej tam zostanie przez kilka godzin. I możliwe, że tam też uśnie, a ja przez moje słabo wykształcone mięśnie nie dam rady jej przenieść do łóżka. Ale wracając!

Isaac nie potrzebował więcej informacji i poszedł do przedsionka, szybko się ubierając. Jakim cudem ktoś potrafi z gracją założyć buty, gdy ja próbowałem wsunąć jednego na swoją nogę, poleciałem na wieszak i tylko cud uchronił mnie przed wywaleniem się razem z nim na podłogę. I tak, tym cudem były ramiona Isaaca, które przyciągnęły mnie do pionu za bluzę.

Może zmienię imię na Kompromitacja? Myślę, że kto mnie poznał nie będzie miał problemu z zapamiętaniem.

Jednak w końcu opuściliśmy mieszkanie, zanim zdążyłem zrobić sobie albo jemu krzywdę. Chwilę zalegała między nami cisza, bo zapewne on nie widział tematu do rozmowy, a ja nie wiedziałem jak ową rozpocząć. Musiałem wyglądać jak ryba, bo co chwila otwierałem i zamykałem usta.

- Wiedziałem wcześniej - usłyszałem jego melodyjny i zbytnio rozbawiony głos chłopaka. Dla odmiany moja szczęka zamiast latać jak wahadło, opadła na szary chodnik.

- Co? - zapytałem, bo jedynie na takie pytanie było mnie stać w tamtym momencie. Tak, szczyt elokwencji, ale już chyba nikt nie miał względem mnie oczekiwań.

- No, Benjamin, przy tobie mój gej radar prawie się zepsuł, bo za wysokie wyniki - zaśmiał się dość kpiąco, ale mój ograniczony mózg mógł się jedynie skupić na tym, jak pięknie moje imię brzmiało w jego ustach.

Ciekawe co jeszcze w jego ustach by...

STOP, BENNY. Nie rozpędzaj się aż tak.

- Ale byłem ciekawy, ile czasu ci zajmie, aż zrobisz coś nie tak, albo sam się przyznasz - kontynuował z tym swoim podłym uśmieszkiem, który (tak, zły moment, ale mój mózg żyje swoim życiem) miałem ochotę zetrzeć. Najchętniej swoimi ustami.

- I czemu nic z tym nie zrobiłeś? Nie zacząłeś rozpowiadać, nie wyśmiewałeś i nie sprawiłeś, że wszyscy się ode mnie odwrócą? - zapytałem dość cicho, bo moja pewność siebie właśnie wypoczywała gdzieś na Hawajach.

- Posłuchaj mnie, ty dramatyzująca primadonno. Nie obchodzi mnie jak bardzo chcesz, żeby ktoś cię zeszmacił, ale wbrew twoim przekonaniom to nie jest nic złego. Możesz wyjść z tego debilnego kokonu rozpaczy nad samym sobą? Chyba że ci tak dobrze, to nie mam nic do gadania.

Po tych słowach przyspieszył kroku w bliżej mi nieznanym kierunku. A co ja zrobiłem? Po prostu stałem na środku chodnika z otwartymi ustami i oczami wielkości spodków. Potrzebowałem się ogarnąć, sam już miałem dosyć mojej nieporadności i naprawdę chciałem zachowywać się adekwatnie do swojego wieku, lecz jak miałem to zrobić, gdy on rzucał mi takimi rewelacjami, jakby mówił o tym co zjadł na obiad?

W końcu ogarnąłem się na tyle, żeby za nim pobiec, by nadrobić dzielącą nas odległość i odruchowo złapałem jego ramię.

- Co mam zrobić, żebyś zachował to dla siebie? - zapytałem dość desperacko, patrząc na niego jak spłoszona sarna.

- Oj, Benjamin, to będzie cię sporo kosztować - stwierdził tajemniczym tonem, przybierając ten swój z lekka złośliwy i krzywy uśmiech.

- Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? - starałem się brzmieć spokojnie, jednak mało z tego wyszło. Podirytowanie wzięło górę i zmarszczyłem lekko nos.

- No proszę, nabierasz charakteru - zaśmiał się krótko, jednak jego oczy pozostały bez wyrazu.

- Lubisz się nade mną znęcać, prawda? Sprawia Ci to chorą satysfakcję. - Naprawdę nie wiedziałem jak z nim rozmawiać i chyba to najbardziej mnie denerwowało. Chociaż już sam nie wiedziałem.

- To już ustaliliśmy. Chcę, żebyś chociaż raz w tygodniu zabierał mnie do siebie na obiad - oznajmił nonszalancko, a ja byłem zaskoczony, że po tym dniu szczęka mi nie odpadła. On ma jakieś problemy psychiczne, prawda?

- A-ale dlaczego? - wyrwało mi się i zabrałem z zakłopotaniem rękę z jego ramienia, które ciągle trzymałem.

- A czy to ważne? To mój warunek. Masz z tym jakiś problem? Bo wiesz, dużego wyboru nie masz, Benjamin - westchnął cicho, chowając dłonie do kieszeni i patrząc na mnie z niekrytym rozbawieniem.

- D-dobrze - mruknąłem cicho. Powinienem był wiedzieć od początku, że i tak byłem na przegranej pozycji. Całe, cholera, życie.

- Czyli ustalone? Dziękuję za współpracę, łajzo.

Może to nie taki zły pomysł, żeby znowu się przeprowadzić? Co prawda nie mam w pobliżu nikogo, ale może wujek z Niemiec mnie przygarnie? Nie znam języka, to przynajmniej nawet jak ktoś będzie mnie wyzywał, to nie zrozumiem. Muszę to gdzieś zapisać jako jeden z błyskotliwych przemyśleń.

- Zawracaj, Benjamin. Bo to ja za chwilę będę musiał cię odprowadzić, żebyś się nie zgubił - jego głos przerwał ciszę i natłok moich myśli, zmuszając mnie do rozejrzenia się. Fakt, wychodziliśmy już z mojego osiedla, a uliczki dalej były dla mnie wielką niewiadomą.

- A wrócisz bezpiecznie? - po raz kolejny słowa po prostu wypłynęły z moich ust, całkowicie nie konsultując tego z moim mózgiem, który chyba sobie odpuścił walkę z głupotą. I chyba mu się nie dziwiłem.

- Oj, Benjamin... Mam rozumieć, że się o mnie martwisz? Nie wiem czy to debilne, czy rozczulające - powiedział przesadnie uroczym głosem i wyjął rękę z kieszeni, żeby dotknąć palcem wskazującym mojego nosa.

Co tu się dzieje?

- M-może po prostu sobie pójdę - wymamrotałem, czując jak moja twarz staje się coraz bardziej czerwona. Obróciłem się na pięcie i przeklinając się w myślach za to, jak zareagowałem.

Jedyne co usłyszałem za sobą to jego głośny śmiech i szybko oddalające się kroki. Czemu chociaż raz nie mogłem zachować jakiś resztek godności. Czemu chociaż raz nie mogłem przestać zachowywać się jak pięciolatek, którego matka bezwstydnie obgaduje przy koleżankach? Czemu chociaż raz nie mogłem postarać się wyjść z twarzą z jakiejś sytuacji?

Odpowiedź była chyba jasna.

Po prostu byłem kretynem bez jakiejkolwiek zaradności i nawet nie wiedziałem jak to naprawić.

Bo przecież kto przy Isaacu nie traciłby zdolności zdrowego myślenia? No nie wiem, każdy, kto potrafił myśleć? I nie nabierał się na jego perfidny, ale piękny uśmiech?

Ugh, naprawdę miałem już dosyć tego, że nie wiedziałem, na czym stoję i czego się ode mnie oczekuje. No, jak miałem się przy nim zachowywać? Bycie sobą, a kłamać ani grać nie potrafiłem i jak było widać, wychodziło mi to kwadratowo. Z resztą udawanie kogoś innego kolidowałoby z moim głupim poczuciem prawości.

Cholera, czemu to musi być takie skomplikowane? Najlepiej będzie, jeśli wyprowadzę się gdzieś na północ Kanady i będę żył z dala od ludzi. Kolejny pomysł do notatnika.

Ale i tak największym problemem było to, że nie rozumiałem, czemu moje serce zaczyna szybciej bić, gdy tylko wypowiada moje imię, albo stoimy bliżej siebie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro