Dzięki Mózgu, Że Czasami Myślisz
Początek był zdecydowanie niezręczny. To jedno słowo zawiera w sobie cały opis sytuacji, bo jak inaczej określić ciszę, która zalegała między nami, gdy ja już piąty raz przeglądałem kartę, a Isaac niemal przewiercał moją duszę wzrokiem. Nie wiem, co chciał tym osiągnąć, ale na pewno udało mu się odebrać mi możliwość siedzenia we względnym komforcie. A ja nigdy nie byłem tak wdzięczny kelnerce za to, że przyszła odebrać zamówienie. Pomijając fakt, że po zapisaniu zamówienia zostałem prawie całkowicie zlany, bo zaczęła wdzięczyć się do Isaaca, który znudzony jedynie mruknął do niej, że chce podwójne espresso. Zaśmiałem się cicho, jak niby przez przypadek musnęła dłonią jego ramię, a on się dość teatralnym ruchem odsunął. Tym dźwiękiem zwróciłem na siebie znowu jego uwagę. Brawo, Ben. Nawet siedzenie w ciszy potrafisz zepsuć.
- Coś cię bawi? - zapytał, unosząc lewy kącik ust, przez co w jego policzku powstał delikatny dołek.
- Ładna jest. Może weźmiesz od niej numer? - zaśmiałem się krótko bez grama złośliwości, co nie było trudne, bo podły też nie potrafiłem być.
- Dla ciebie? Wątpię, żeby była zainteresowana - stwierdził szyderczo. Tak, on zdecydowanie z tym nie miał problemu.
- Czy nie możesz się naprawdę powstrzymać przed dokuczaniem mi? - spojrzałem na niego z wyrzutem, ale Isaac jakoś szczególnie się nie przejął.
- Biorąc pod uwagę, że wyglądasz wtedy, jakbyś chciał mi wydrapać oczy, to nie mam zamiaru. Jesteś zabawną osobą, wiesz? Znęcasz się nad innymi, a sam przez większość czasu wyglądasz jak pies zostawiony przy drodze - powiedział spokojnie, tym swoim lekko rozbawionym głosem.
- Do czego ty dążysz? - mruknąłem cicho, biorąc od kelnerki swoje zamówienie i od razu wziąłem łyk napoju bogów, czyli kawy mrożonej.
- Ty coś ukrywasz, a ja z chęcią dowiem się co to takiego - mówiąc to, wzruszył jedynie ramionami, a ja prawie się zadławiłem napojem. I tak jak można było się spodziewać, moja reakcja tylko upewniła go w jego słowach i uśmiechnął się zwycięsko.
- Czemu tak sądzisz? - wydukałem, gdy mogłem już normalnie zaczerpnąć powietrza.
- Bo nie wyglądasz na typowego kolesia, który się znęca nad innymi. Jesteś po prostu za miękki. Widziałem, jak reagujesz na sam głos Embry'ego. Powinieneś się z niego naśmiewać a nie kulić pod samym jego spojrzeniem. Stąd mój wniosek. Nie mylę się, prawda? - jego słowa wpływały tak płynnie, że jedynie wpatrywałem się w niego jak w ducha.
Jakim cudem on w ogóle to zaobserwował? Nigdy nie przyłapałem go na ukradkowym przyglądaniu mi się. Ktoś mu donosił? Wynajął kogoś do śledzenia mnie? Może jeszcze zacznie wyciągać informacje o mojej poprzedniej szkole i znajomych? A raczej ich finalnym braku? Tak, właśnie w tym momencie zacząłem panikować i dam sobie uciąć rękę, że zbladłem jak ściana. Odwróciłem wzrok na ludzi, którzy przechodzili chodnikiem i zacisnąłem usta.
- Każdy z nas coś ukrywa - rzuciłem niby nonszalancko, ale on się nie dał nabrać. Ciekawe czy to dlatego, że był aktorem i mógł rozpoznać blef, szczególnie taki słaby jak w moim wykonaniu.
- Och, nie zgrywaj takiego twardziela, bo obaj wiemy, że to do ciebie niepodobne, mimo że widzę cię dopiero któryś raz w życiu - nie widziałem jego twarzy, ale dałbym sobie odebrać kieszonkowe, które mama mi wysyła, że przewrócił oczami.
- Po prostu odpuść, bo i tak nie odkryjesz nic ciekawego. Po prostu przyjechałem tu, bo mam lepsze możliwości rozwoju edukacji - wzruszyłem lekko ramionami i spojrzałem na niego twardo.
- Nadal nie myślę, że to jedyny powód, Benjamin. Ale jestem pewny, że wszystko się kiedyś wyda - jego lekki i pozytywny ton aż mnie zaskoczył.
Ach, powinienem pamiętać, że rozmawiam z aktorem. Może zmieniać nastroje z sekundy na sekundę, gdzie ja nawet nie umiem odegrać mojej własnej roli, a co dopiero kreować w sobie inne charaktery. A może on po prostu ma chorobę dwubiegunową? Moje rozmyślania już i tak zdecydowanie się za bardzo rozbiegły, więc postanowiłem je przerwać, a w nie myśleniu jestem mistrzem.
- Możesz mi powiedzieć czemu tak naprawdę się na mnie uwziąłeś? - westchnąłem cicho, starając się nie zaciskać palców na szklance.
- Lubię wiedzieć, wiesz? Ty jesteś dla mnie zagadką, a ja nie znoszę nierozwiązanych problemów - i po raz kolejny przybrał ten lekki, wesoły głos, mimo że jego oczy właściwie nie okazywały żadnych emocji. To znaczy, że grał? Czy że kłamał? A może oba?
Nie, Ben. Zaczynasz znowu za dużo myśleć. Jakim cudem ten chłopak, który mi groził, którego prawie uderzyłem, i który zdecydowanie jest zbyt przystojny, żeby skupić na czymś innym uwagę, powoduje w mojej pustej głowie taki mętlik?
- A ty jak na aktora słabo grasz - stwierdziłem, zanim zdążyłem się ugryźć w język, przez co w bardzo dziecinnym geście zakryłem usta dłonią, prawie rozlewając kawę.
Jednak w odpowiedzi, zamiast oburzenia, usłyszałem jego cichy śmiech, który dla moich uszu (w tym momencie czerwonych ze wstydu) był zbyt przyjemny. A w momencie, w którym spojrzałem na jego twarz, rezygnując z rozwaleniem sobie szklanki o czoło, ujrzałem, że przynajmniej chwilowa radość sięgnęła jego oczu.
- Ha, jednak cię nie doceniłem. Masz dość pokraczne poczucie humoru, a to więcej niż się spodziewałem - pokiwał powoli głową, poważniejąc. Teraz znowu będę się zastanawiał. Jakim cudem ktoś może obrazić drugą osobę, prawiąc mu komplement?
- A to dobrze? - zapytałem cicho, lekko przeciągając samogłoski. Już nawet nie obchodziło mnie, że moja twarz przypomina kolorem dojrzałego pomidora, bo to by i tak nie zmieniło. Jak się jest życiową ofiarą, to powinno się to okazywać i być dumnym! Nie? To nieważne...
- Hmmm... Nie wiem czy dobrze, ale na pewno lepiej niż było - wzruszył lekko ramionami i znowu przybrał obojętną minę. Jakim cudem nie szukałem jeszcze jego sesji zdjęciowych? Zapamiętać i nadrobić w domu. Miejmy nadzieję, że tym razem nie zapomnę. Dodałbym całe moje szczęście życiowe, żeby mój mózg pracował tak też w szkole. Jednak tego szczęścia jest mało, więc wolałem nie pokładać nadziei.
- Jesteś świadomy, że to może podchodzić pod znęcanie się? - chciałem wyjść chociaż trochę wygranym z tej sytuacji, ale moje nadzieje padły tak szybko, jak otworzył usta.
- Wiesz, że coś mi mówi, że ty mimo wszystko nie masz nic przeciwko - stwierdził pewny siebie i znowu wbił we mnie to przeszywające spojrzenie. Jestem pewien, że jakby się postarał to mógłby zastąpić nie jeden rentgen.
Jednak ja jako wzór nieśmiało człowieka spuściłem wzrok na jakże interesujące serwetki i zacisnąłem lekko usta. Przecież nie mogłem pozwolić, żeby na mojej twarzy uformowały się zmarszczki, bo to dość mało atrakcyjne. Przynajmniej u mnie. Bo jestem pewien, że on nawet z zakrytą twarzą wyglądałby przystojnie.
- A tym milczeniem naprawdę odwodzisz mnie od tej myśli - dorzucił sarkastycznie, a ja dałbym sobie język odciąć, że poczerwieniałem.
To nie tak, że koleś mnie onieśmielał... No dobra, może trochę. Może więcej niż onieśmielał, bo jego słowa czy samo spojrzenie mnie niemal paraliżowały, ale przecież nie jestem dzieckiem i powinienem umieć się odszczekać. Tylko dlaczego w głowie to się zawsze lepiej układa niż w rzeczywistości?
- Po prostu nie chcę się wdawać w bezsensowną dyskusję - wymamrotałem, nadal nie będąc w stanie unieść wzroku. Ben, jak matkę kocham, ogarnij się chłopie, bo zginiesz.
- Tak. Jasne. Więc zmieniając ten trudny dla ciebie temat. Co robiłeś samiuteńki w nowym mieście? - jego słowa rozgoniły chwilową ciszę, za co byłem dość mocno wdzięczny, bo w końcu wybrał bardziej neutralne pytanie, które nie odbierało mi chęci do życia.
- Potrzebowałem chwili dla siebie.
- Spacerując po głównej ulicy?
- Nie oceniaj, dobra? Nie wiem gdzie szedłem, jak zauważyłeś, bo jakże by inaczej nawet nie patrzyłem przed siebie.
Doszedłem do wniosku, że nie ma czegoś takiego jak Isaac i temat neutralny. Możliwe, że nawet podczas rozmowy o pogodzie dałbym radę zrobić z siebie ofiarę, a on by to oczywiście wykorzystał.
- Oprowadzić cię po mieście? - zapytał nagle, nie wiadomo skąd biorąc taki pomysł. Przecież przed chwilą nabijał się ze mnie, a nagle zgrywa pomocnego kolegę? Co jeszcze mi się dzisiaj przytrafi? Po drodze wpadnę na UFO? Czy objawi mi się Matka Boska?
- Czy to jakaś pułapka? - chciałem się jedynie upewnić. Jak się spodziewałem, chłopak przewrócił oczami, mając już chyba dość mojej głupoty. Cóż. Jest nas dwóch.
- Czyli mam rozumieć, że nie chcesz. Dla mnie mała strata - z jego ust wyrwało się pogardliwe prychnięcie, a ja zdzieliłem się mentalnie w głowę. Nie miałem pojęcia czy to był akt desperacji, czy po prostu mój zdrowy rozsądek wyjechał sobie na urlop, ale gdy Isaac wstał, szybko złapałem go za nadgarstek, żeby mnie nie zostawił jak ostatniego idiotę. Obiecuję, kiedyś ustalę co ze mną jest nie tak, ale do tego potrzeba mózgu, a chwilowo przetrwało nam połączenie.
Przez kilka sekund, albo i minut wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, gdy w końcu odzyskałem zdrowy rozsądek i całkowicie speszony puściłem jego rękę. Nie miałem pojęcia, co we mnie wstąpiło, ale przecież to nie było nic takiego, prawda? Po prostu panikuję, powinienem umieć wybrnąć z sytuacji.
- Nie mam nic ciekawszego do roboty, więc możesz mnie odprowadzić - odpowiedziałem w końcu, lekko podwyższonym z zawstydzenia głosem. Ostatnia reakcja, jakiej się spodziewałem po Isaacu to parsknięcie śmiechem. Bardzo możliwe, że moje policzki popadł w jeszcze głębszy odcień czerwieni, ale wolałem o tym nie myśleć.
Gdy chłopak mi nie odpowiedział, jedynie wstałem z miejsca, chcąc pokazać, że jestem gotowy do drogi, a chłód na zewnątrz przywita z uśmiechem, bo wewnątrz kawiarni zrobiło się zdecydowanie za gorąco. Isaac pokręcił głową, gdy już nawet nie chciało mu się najprawdopodobniej mnie obrażać. Bez słowa wyszliśmy z kawiarni, kierując się na główną ulicę, gdzie przywitały nas ostatnie promienie słoneczne. Sam nie wiedziałem, że zrobiło się już późno, ale spacer podczas zachodu słońca mogłem uznać za pierwszą w moim życiu randkę. Co prawda z idiotą, ale przynajmniej przystojnym. Na samą myśl o tym najprawdopodobniej oblał mnie znowu rumieniec, a umysł zajęła ekscytacja. Może i niesłuszna, ale jednak.
Tak, wiem, że zachowuję się jak desperat. A nawet nim jestem.
- Słuchasz mnie? - z przemyśleń wyrwał mnie lekko podirytowany, a może to po prostu jego naturalny, głos.
- Przepraszam, zamyśliłem się. - Cóż, kłamanie mi nie idzie, więc może doceni w końcu moja szczerość?
- Czego ja oczekiwałem? - zapytał sam siebie, ale irytację zajęło lekkie rozbawienie, albo mój mózg podsyła mi błędne interpretacje. Chyba się z nim przeprosimy, bo w tym momencie akurat pomaga.
- Dobrego słuchacza? - uśmiechnąłem się do niego nieśmiało, na co on przewrócił oczami. Może to tik nerwowy? Albo nawyk wyuczony. Jedno z dwóch, bo to, że jestem tępy nie może być powodem.
Jestem pewny, że już miał się odgryźć, mówiąc, że jestem idiotą, debilem albo imbecylem, ale wytrącił go dzwonek telefonu. To też było dość dziwne, bo spodziewałem się jakiejś hard rockowej piosenki, a nie klasycznego dźwięku połączeń iPhona. Isaac odszedł kilka kroków ode mnie, a ja zostałem na środku chodnika, stojąc jak kołek, bo nie wiedziałem, co mam zrobić. Za Larą bym poszedł i darł się do słuchawki, ale on w takiej sytuacji najprędzej by mnie pobił. Albo zwyzywał. Albo zostawił na środku nieznanej mi ulicy, gdy powoli robiło się ciemno, a moje zdolności ewentualnej samoobrony były ograniczone do przyciskania rówieśników do ściany...
Nie oceniacie mnie, dobra?
- Rozumiem, że ojciec jest zajęty, ale mógłby znaleźć minutę, żeby sam zadzwonić - usłyszałem jego oschły głos. Wiem, podsłuchiwanie to okropna cechą i będę się smażył w piekle za to. Albo i nie za to. Najprędzej za moją orientację, patrząc na nauki Kościoła, ale to było silniejsze ode mnie.
Nie oszukujmy się, mając starsze rodzeństwo każdy nauczył się podsłuchiwać. I to nie tak, że uwielbiałem się wtrącać w sprawy Lary. Po prostu potem miałem czym ją szantażować. A ona mnie biła. Tak, od dziecka byłem masochistą i dobrze mi z tym. Chyba.
- To powiedz mu do cholery, że mogę mieszkać nawet na ulicy, jeśli jemu się nie podoba. Sam na siebie zarobię, już i tak to robię. W dupie mam jego nową kochankę - warczał przez telefon, a mój jednak zdecydowanie spaczony mózg mógł myśleć o tym jak dobrze wyglądał z zaciśniętą szczęką. Jestem pewny, że gdybym przejechał po niej teraz palcem, to bym się skaleczył. Cholerka, co ze mną jest nie tak?
- No i super. Więc poczekam aż skończy kręcenie na planie. Miłego dnia - skończył rozmowę, prawie rozbijając szybkę smartphona przy rozłączaniu.
Dopiero teraz przetrawiłem jego rozmowę. Ojciec, plan, menadżer. Isaac miał na nazwisko Lennox. Ulubiony aktor mojej mamy to Christopher Lennox. Czy to możliwe, żeby on był jego ojcem? Korzystając z faktu, że chłopak szukał czegoś dość nerwowo w kieszeni swojej kurtki, wyjąłem szybko telefon i wpisałem nazwisko starszego aktora. Naprawdę, kocham dwudziesty pierwszy wiek i Wikipedię. Christopher Langley, lat czterdzieści osiem, małżeństwa, bla bla bla, potomstwo. Isaac Lennox, Grace Howards.
No świetnie.
Po prostu cudownie.
Tak w pytkę.
Prawie pobiłem syna jednego z najbardziej sławnych aktorów. Może jednak zostanie w poprzedniej szkole i znoszenia wyzwisk i szarpanin nie było złym pomysłem?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro