Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ciężka Odpowiedzialność

Gdy Lara dostała telefon od dyrektora, nie była zachwycona. W sumie kto by był. Jeśli miałbym mówić szczerze, to w moim całym kilkunastoletnim życiu nie widziałem jej tak zdenerwowanej. Kojarzycie tę scenę, jak Superman strzela laserami z oczu? Ja się dziwię, że to jej nie poproszono o tę rolę.

- Czy mogę wiedzieć, co miał znaczyć ten telefon? - usłyszałem jej lodowaty głos, gdy połączenie się zakończyło.

- Ymmm... Pomyłka? - Ben, dajesz! Graj idiotę, ponoć idiotów nie można krzywdzić. Poudawaj głupiego, może da ci spokój.

I to nie jest tak, że ja jakoś koniecznie chciałem uniknąć odpowiedzialności za to, co zrobiłem. Już i tak moje sumienie nie dawało mi normalnie spać w nocy, ten cholerny kot się na mnie uwziął, a Lara, która morduje mnie wzrokiem, skutecznie odbierała mi chęci do życia. Ugh. Czemu mnie jeszcze nie docenili za głupotę?

- Benjaminie Ross. Czy ciebie już do końca porąbało? - Nie byłem pewny, czy wcześniej coś mówiła. Normalnie się wyłączyłem, bo miałem wrażenie, jakby mój mózg się przegrzał. W moich myślach przeplatały się scenariusze przeprosin, zakopania się żywcem i wyjazdu gdzieś do Brazylii, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Może zaszyłbym się w lesie, a z moim szczęściem po około pięciu dniach padłbym ofiarą jakiegoś węża, czy innego gada.

- Ja mogę ci to wyjaśnić... Przynajmniej spróbować - zacząłem, licząc, że mi samemu się to jakoś w głowie ułoży.

- Dobrze, więc powiedz mi, od kiedy stałeś się homofobem? Nowy rodzaj masochizmu? A może po prostu nowa metoda podrywu? I kiedy, do cholery, nauczyłeś się bić? - Splotła ręce na piersiach i spojrzała na mnie z czymś co przypominało złość, lekką pogardę i zawód. Już nie musiała nic mówić, bo sam ten wzrok był w stanie mnie wbić w te zimne płytki, na których stałem od kilku minut.

- Oni... - zacząłem, ale chyba jednak postanowiłem się zamknąć, bo stałem w miejscu i ruszałem ustami jak ryba, gdy się ją wyciągnie z wody.

- Co oni, Benjamin? Zmusili cię? Kierowali twoimi nogami? Czy może wyjęli ci mózg i włożyli balon? - niemal warknęła, wstając z kanapy. - Co się z tobą dzieje, Ben? Wytłumacz mi, bo nie rozumiem, a bardzo bym chciała znać przyczynę tego, że urządzam ci większą awanturę, niż nie jeden raz mama mi.

- Mam po prostu dosyć bycia popychadłem, rozumiesz?! Chcę mieć normalne życie, bez krzywych spojrzeń, bez pogardliwych komentarzy i bez ciągłych siniaków na żebrach, rozumiesz?! Chcę być normalnym nastolatkiem! - Sam nie wiem, dlaczego zacząłem krzyczeć. W życiu na nią nie podniosłem głosu, bo jednak mama mnie wychowała tak, żebym szanował kobiety, nieważne jakie i w jakiej sytuacji.

- I traktujesz tak innych? Ty w ogóle używasz mózgu? Fajnie było, jak cię bili i wyzywali? Nie uważasz, że to przesada?

Wiem, że miała rację. Przebiegła baba, ona ma ją zawsze. Odwróciłem od niej wzrok, bo jedyne czego potrzebowałem, to po prostu czas na ułożenie sobie wszystkiego w głowie, naprostowanie sytuacji i wynagrodzenie chłopakowi krzywdy, jakiej ode mnie doświadczył. Gdy zdecydowałem się podnieść głowę, napotkałem jej gniewne spojrzenie i lodowaty ton.

- Masz tydzień na naprawienie tego. Jeśli nie, wracasz do Coatesville.

I z tymi słowami mnie zostawiła. Usłyszałem trzask drzwi, na który prawie podskoczyłem i rzuciłem się na kanapę, chcąc zapaść się pod ziemię.

Tak jak się spodziewałem, w szkole od razu zostałem wezwany do dyrektora. Sama wizyta nie była niczym wyjątkowym, upomnienie, groźba wydalenia lub zawieszenia i wyraz twarzy, jakby go naprawdę nic nie interesowało. Jednak sam przejmowałem się tym bardziej, niż mi się na początku wydawało. Przez całą pogadankę siedziałem jak na szpilkach, a raz po raz po moim kręgosłupie przechodziły lodowate dreszcze. To zaskakujące, że tym razem zamiast ofiarą byłem oprawcą. Nigdy nie zastanawiałem się, jak to jest być po tej złej stronie. Teraz okazało się, że czułem się jedynie gorzej, niż tłumacząc dyrekcji w mojej starej szkole, co miały znaczyć te nagrania z boiska, gdzie zazwyczaj zaczynali się przed sobą popisywać. Na moje szczęście, albo i nie, dyrektor musiał iść na ważne spotkanie, a ja zostałem odesłany na w-f.

****

Nie mam pojęcia czy aerobik dla męskiej grupy w tej szkole to częstość, ale razem z drużyną futbolową, siatkarską i kilkoma nieokreślonymi chłopakami z mojego roku skakaliśmy, niby w rytm, do jakiejś koreańskiej piosenki o torbie z trofeami. Nie wiem dokładnie, nie znam tych utworów, a gdy moje ciało produkowało litry potu. Nie byłem w stanie się skupić na muzyce.

Właśnie w takich momentach się docenia starą szkołę. Trener brał swoje perełki, a reszcie rzucał piłkę, żeby się pobawili czy coś. Ja wtedy mogłem sobie posiedzieć na trybunach i pograć w Candy Crush, albo przeglądać instagrama. I każdy był zadowolony.

Ale nie, tutaj musiałem dawać popis moimi zdolnościami poruszania biodrami, które nieskromnie muszę przyznać, nie były najgorsze. Aż zaskakujące, że jeszcze na nikim nie zostały przetestowane. Nie. Stop. Starałem się skupić na moim odbiciu w lustrze, z całej siły powstrzymując się od śmiechu z tego, jak Rick co chwila potyka się o swojego stepa. Trevor albo Zack (czemu oni są tacy podobni?!)  już nie hamował się ze śmiechem, tylko prawie płakał w ramię przyjaciela, którym z tego co pamiętam, był Gavin.

Ha!

Zapamiętałem!

Przez resztę czasu zastanawiałem się czy nie nauczyć się śpiewać, czy rapować, doszkolić taniec i wyjechać do Korei, żeby zostać idolem, czy jak to się poprawnie nazywa, a później żyć w chwale i rozsyłać wszystkim moją całą miłość. Ale to wymagałoby więcej ćwiczeń, a moje mięśnie i ćwiczenia się nie lubią, więc postanowiłem zostawić to innym, bo cóż, świat musi sobie sam poradzić. Wszystkiego nie dam rady zrobić ja, tak?

Angielski przebiegł mi również wesoło, gdyby nie to, że chłopak, który sprawił mi wczoraj wizytę w drodze powrotnej ze szkoły, usiadł w ławce za mną, a powód moich wyrzutów sumienia przede mną. Mogłem poczuć, jak kark mi zamarza przez jego lodowate spojrzenie, a serce i żołądek się zaciska przez ochotę padnięcia na kolana i przepraszania Embry'ego.

- Lennox, może powiesz, co takiego ciekawego odkryłeś w plecach kolegi? - dotarł do mnie głos nauczycielki, który przywrócił mnie do rzeczywistości.

- Po prostu się zamyśliłem - odparł naturalnie, jakby to była prawda. Muszę przyznać, że jego zdolności aktorskie były bardzo wysokie. Chcąc, czy nie chcąc, byłem pod wrażeniem.

- Więc może podzielisz się z nami co tak zaprząta twoją uwagę, Isaac. - Kobieta nie dawała za wygraną, ale, jak się okazało, jej przeciwnik też nie był bezbronny.

- Bo wie, pani. Szekspir dał podwaliny wielu utworom, które powstają nawet teraz. Czy nie sądzi pani, że niemal w każdej sztuce teatralnej są ślady jego twórczości? - Nie wiem, ile razy udało mi się zamrugać, ale aż zabolały mnie oczy.

Wyłączyłem się, gdy nauczycielka odpowiadała na pytanie, bo moje myśli nie były w stanie ogarnąć tego, jak dobrze ktoś może sobie poradzić w sytuacji kryzysowej, gdy moją najlepszą odpowiedzią byłoby "ymmmm".

Dzwonek zastał nauczycielkę w połowie wypowiedzi, ale postanowiłem pójść śladem kilku osób i po prostu się spakować i wyjść, co chwilę później zrobiła i reszta. Widząc, że pod drzwiami sali stał Rick i wyglądał, jakby na kogoś czekał, postanowiłem pójść w drugą stronę i zaszyć się w łazience. Może myśl, że to na mnie czeka była naiwna, ale lepiej nie kusić losu, bo Lara naprawdę byłaby gotowa albo zrobić mi krzywdę, albo wywalić z mieszkania. A skoro to przez Ricka (i moje chore tchórzostwo) stałem się "homofobem", to unikanie jego i jego kolegów powinno załatwić sprawę.

Budynek B szkoły był starszy niż pozostałe, więc łazienki też nie wyglądały jak przykład nowoczesnej aranżacji wnętrz. Swoją drogą, jestem ciekawy, ile te popękane kafelki widziały. Albo może lepiej nie wnikać.
To aż zabawne jak bardzo budynek reprezentacyjny różni się od reszty. Zabawne jest też to, że zawsze na zdjęciach jest tylko ten pierwszy.

Ale dobra, pośmiane, nie ma co ciągnąć żartu równie żywego co moja odwaga.

…i życie uczuciowe.

Dobra, karuzela śmiechu, stop.

Od razu gdy wszedłem do pomieszczenia, uderzył we mnie zapach dymu i to nie tylko tytoniowego. No ciekawie, nie powiem.

Jednak architekt, który stwierdził, że szerokie parapety to dobry pomysł ma u mnie szacunek. Jeśli jeszcze żyje. Bo po co zmarłym szacunek? Dobra, nie zaczynaj znowu monologu o swoich przekonaniach religijnych, bo na trzeźwo nie wchodzi.

Więc jak nietrudno się domyślić, usiadłem na parapecie i wyciągnąłem zeszyt, żeby udawać chociaż, że się uczę, jakby ktoś wszedł, bo siedzenie i patrzenie w sufit mogło zostać dziwnie odebrane.

Do szczęścia brakowało mi tylko muzyki, kawy i jakiegoś przystojnego chłopca, który by mnie przytulił. A jako że na kawę nie było mnie stać, bo moja siostra jako karę wybrała mi nie przesłanie przelewu, moje życie uczuciowe jest porównywalne do opadów w Sudanie, zostało mi wyjęcie słuchawek i włączenie moich ukochanych piosenek z lat osiemdziesiątych. Jak wrócę do domu, to wyzwę Larę do pojedynku w Just Dance.

Albo i nie.

Najpierw by musiała się zacząć do mnie normalnie odzywać.

Gdy wczułem się w słowa i ton głosu Bonnie Tyler, do moich nozdrzy dotarł ostrzejszy zapach dymu, a gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem kolesia, który mi groził.

Ku pamięci Benjamina Rossa, który umarł jak i żył, zepchnięty z okna zaniedbanej szkolnej łazienki.

Kwiaty i mowy pożegnalne przyjmuję w przyszły weekend.

Czeki też będą mile widziane.

- Zakochałeś się? - spojrzał na mnie rozbawiony, gdy gapię się na niego przez dłuższą chwilę.

Jasne, od razu, gdy tylko mi zacząłeś grozić.

- Co tu robisz? - zadałem jedno z najbardziej inteligentnych pytań, na jakie było mnie stać.

Nie, już nawet sam do siebie nie mam siły.

- Raczej nie ćwiczę baletu - prychnął pogardliwie, zaciągając się papierosem.

Och. Kolega dowcipniś, widzę. Jakby moje życie nie było żartem i musiał to jeszcze ironizować.

Dobra, Ben. To twoja chwila. Zbierz w sobie całą swoją odwagę i uruchom te dwie szare komórki, które ci zostały. Pamiętaj, nikt nie wierzy w ciebie tak mocno jak ty sam. Czy jak to mówiła pani pedagog w podstawówce. Zagryzłem lekko wargę i wziąłem głęboki wdech, układając swoją długą, ujmującą i piękną przemowę, gdy po raz kolejny usłyszałem jego jakże rozbawiony głos.

- Wyglądasz, jakbyś miał zejść. Dławisz się, czy po prostu w końcu zacząłeś myśleć? - nawet się koleś nie próbował powstrzymywać od złośliwego uśmiechu. Ziomek. Widzimy się czwarty raz w życiu, a jedziesz po mnie prawie tak jak Lara. Kto ci dał takie uprawnienia?

- Chcę przeprosić, dobra? Teraz tak na serio - powiedziałem mocno urażony, bo halo, moja duma cierpi, czy to nie oczywiste?

- A twoje przeprosiny mają coś zmienić w moim życiu? Bo chyba powinienem założyć garnitur na tak ważne wydarzenie.

No nie. Ja do niego z sercem na dłoni, gałązką oliwną, dobrymi intencjami, a on normalnie czerpie radość z mojego pokracznego zachowania. Halo! Gdzie tu sprawiedliwość i docenienie moich chęci pojednania? Tak ma wyglądać zachęta do dalszych dobrych uczynków i pojednania z bliźnimi?

- Słuchaj. Źle zrobiłem, zdaję sobie z tego sprawę, ale chcę to naprawić, tak? Więc może mi tego nie utrudniaj, zachowując się jak dupek i po prostu posłuchaj, dobra? - wypaliłem na jednym wydechu, na co jedynie uniósł wysoko brwi.

- Scena jest twoja - rzucił po chwili, przez którą zbierałem myśli. Poważnie mnie irytował i zapłaciłbym nawet moją kolekcją gier, żeby ktoś zdarł ten denerwujący uśmiech z jego twarzy. Nieważne, że wyglądał dobrze z tym kpiącym wykrzywieniem na twarzy. Przez większość czasu nawet na to nie zwracałem uwagi.

- Nie uważasz, że ja to zrobiłem o wiele lżej niż te osiłki? Tak skończyło się na siniakach, a gdyby któryś z tych osiłków się za to zabrał, to najprędzej miałby połamane żebra - starałem się jakoś załagodzić sytuację, ale Isaac brutalnie mi przerywa.

- Bohater dwudziestego pierwszego wieku. Na takich historiach pisali legendy! Pobił bezbronnego, żeby nie zrobili tego jego koledzy. Jakich filmów tyś się naoglądał? Słuchaj, łajzo. Jeśli chcesz się trzymać z idiotami, proszę bardzo. Tylko masz być co najmniej dwa metry oddalony od Embry'ego. Grożenie ci nie sprawia mi przyjemności, ani nawet cienia rozrywki, a uwierz mi na słowo, że nie znoszę się powtarzać. Nawet jedna obelga, jakiś głupi żart czy krzywe spojrzenie, a dopilnuję osobiście, żebyś wyleciał z tej szkoły szybciej, niż się pojawiłeś.

Zacisnąłem mocno usta, bo wiem, że moja linia obrony była najgorszą, jaką mogłem wymyślić i nic mnie nie jest w stanie usprawiedliwić. Zachowałem się jak gówniarz i wezmę to na klatę. Byłem świadomy, że z konsekwencjami tej głupiej akcji będę się długo zmagał.

- I przeproszę go, gdy tylko nadarzy się okazja. Po prostu to okropnie wyszło i naprawdę jestem tego świadomy - westchnąłem lekko, spoglądając na niego i zbieram się, żeby kontynuować, ale znowu bezczelnie wciął mi się w słowo.

- Wow. Czyżby w końcu uruchomiły się twoje szare komórki? - Jego brwi znowu powędrowały ku górze, a ja byłem gotowy się założyć, że już w wieku trzydziestu lat będzie miał wyraźne zmarszczki na czole.

- Daj mi tylko trochę czasu, dobrze? Naprawię to - przyłożyłem rękę do serca i spojrzałem na niego twardo.

- Wątpię, że ci się to uda, ale obserwowanie jak się starasz może być zabawne - uśmiechnął się sztucznie, po czym szybko wyrzucił niedopałek za okno i w pośpiechu opuścił toaletę.

Nie rozumiałem tego człowieka. Naprawdę go nie potrafiłem go rozgryźć i miałem wrażenie, że nawet nie znalazłbym na to ochoty. Byłem jedynie wdzięczny za dzwonek, który przerwał moje dalsze rozmyślania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro