Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Benjamin Rose

Chyba nie ma szkoły, w której sekretarka lubiłaby uczniów. Pomijając to, że moje nazwisko na liście było przekrecone na "Rose", a imię musiałem literować, to moje wejście do szkoły było dobre. Ubrany byłem w mundurek, którego koszula z jednej strony wystawała ze spodni. Po prostu nie lubię wyglądać jak pingwin, dobra? Nie narzekałem też na włosy, które jeszcze rano były idealnie ułożone, a teraz przypominały gniazdo przez jak na złość wiejący rano wiatr. Nie ukrywam, że Lara też miała w tym udział. Gdy mnie odwoziła (a raczej to ja prowadziłem do szkoły), przeszła lekki kryzys psychiczny i w samochodzie zaczęła płakać, bo "jej mały braciszek idzie do nowej szkoły". Przez dobre pięć minut jej łzy wymieszane z tuszem do rzęs moczyły moją bielutką koszulę. Ale co mogłem zrobić? Jedynie siedziałem i niezręcznie klepałem ją po głowie jak psa, mówiąc, że sobie poradzę, że jak coś to nauczyłem się samoobrony i tak dalej. W końcu, gdy się oderwała, spojrzała mi w oczy ze smutnym uśmiechem i poczochrała po włosach.

Myślałem, że ją uduszę.

Złapałem szybko jej dłonie i oderwałem od siebie.

-No co ty robisz, no - jęknąłem żałośnie, próbując bezskutecznie naprawić to arcydzieło, ale to wszystko na marne. Dzięki niej moje prostowane przez pół godziny, ciemnobrązowe włosy, przypominały artystyczny nieład, niestety nie pozytywnie. Muszę zdecydowanie być przygotowany na jej humorki i nosić jakąś czapkę. Szybko się pożegnałem z siostrą i, niemal wypadając z samochodu, wyszedłem na parking. Szkoła, jak to szkoła. Duży budynek, spory parking i wianuszki fanek, które oblegały za pewne jakąś drużynę. Nie wiedziałem nawet jaką, ale kolesie, którzy wyglądają, jakby jedli tylko białko, musieli być z drużyny.

Tak więc wszedłem do budynku, chcąc jak najszybciej ukryć się przed wiatrem i pierwsze co zrobiłem to znalezienie łazienki i kolejna (desperacka) próba zrobienia porządku z włosami.

Tak, wiem.

To obsesja.

Ale jako facet, który się nie maluje, na coś muszę marnować czas. Więc proszę o zrozumienie i uszanowanie mojej kolekcji lakierów, żeli i pisanek do włosów. Ogółem, łazienka szkolna była dziwnie... Czysta. Niemal szpitalna biel, zero napisów "Jenny to suka", "Derek i Yvone tu byli", czy numerów telefonów do "tych łatwych". Nawet lustra były całe, bez żadnej plamki, czy też zarysowania. Albo może wszedłem do damskiej... Ale z drugiej strony w babskiej nie stałyby pisuary. Chociaż, w sumie... Żyjemy w tolerancyjnym kraju i nie mi to oceniać. Zdecydowanie nie mi.

Gdy stwierdziłem, że moja fryzura (nie tak idealna jak wcześniej, a cała wdzięczność za to należy się mojej siostrze) nadaje się do pokazania światu, założyłem skórzaną torbę na ramię i odpuściłem rażąco białe pomieszczenie. Jak już wspominałem, sekretarka chyba dostała tę posadę po znajomości. Wziąłem od niej kartkę z rozpisem zajęć i skierowałem się prosto pod salę 27A. I to wcale nie było tak, że przez kilka minut krążyłem po szkole. Mam rozwinięty zmysł orientacji (hehehehehe) w terenie, więc znalezienie sali nie sprawiło mi problemu.

Tak więc spóźniony cztery minuty wpadłem do klasy z przeklętą tabliczką "27A", która jak się okazało, znajdowała się w budynku A, a nie B. (Kto by się domyślił). Jednak mogę powiedzieć, że ta sytuacja pokazała mi, że na kampusie mamy budynki A, B, C i D. Gdzie budynek C to hala sportowa, a budynek D to basen.

Wracając.

Gdy, niby nonszalancko, wszedłem do tego pokoju Szatana (ta nazwa też jest bardzo trafna), wzrok wszystkich skierował się na moją osobę, która jakby się skurczyła. Nie, Ben. Jesteś królem sytuacji, panem tej akcji. Przedstawisz się i każdy z klasy padnie przed tobą na kolana. Wszedłem do sali, słysząc szepty. Trudno, najwyżej mówią, że wyglądam świetnie.

- Zgubił się pan? - nauczycielka zwróciła na siebie uwagę wszystkich, a mnie oblał zimny pot, gdy tylko na nią spojrzałem. Kobieta wyglądała jak eksponat muzealny, który ktoś zostawił do zasuszenia.

Nie, nie jestem z tych, którzy od razu oceniają po wyglądzie, ale ona wyglądała jak Gorgona po dobie leżenia w wodzie, a potem sesji w suszarce do ubrań. Wzdrygnąłem się, na co jakaś dziewczyna z pierwszego rzędu zachichotała i to mnie otrzeźwiło. Poprawiłem machinalnie włosy i spojrzałem w punkt nad profesorką, bo sam jej widok mnie paraliżował.

- Nazywam się Benjamin Ross - zacząłem, starając się nie pokazać wrogowi strachu w moim głosie.

- Ross? Na pewno tutaj? Owszem, jest na liście jakiś Benjamin, ale o innym nazwisku - zsunęła swoje przerażające, tak jak ona cała, okulary, patrząc się w monitor.

- Tak, zaszła pomyłka, starałem się naprostować to u sekretarki. Powinno być R-O-S-S - przeliterowałem już ostro zirytowany.

- Jednak na liście nadal widnieje... - zaczęła, a mnie krew już zalewała na jej słowa i na coraz częstsze śmiechy w sali.

- Ale w papierach, które złożyłem widnieją prawidłowe dane - przerwałem jej dość ostro jak na pierwszy dzień mojej edukacji w tej szkole.

Gorgona zamarła. Jak i pół klasy, która nie zwijała się ze śmiechu. A co jeśli doprowadziłem ją do zawału? Co jeśli przeze mnie ta niewinna (ale przerażająca) kobieta odejdzie z tego świata? Nie wiedziałem czy mam przepraszać, czy może po prostu zająć miejsce, ale jestem pewien, że wyglądałem jak idiota.

- Więc, Rose, powiedz coś o sobie. - A to stara raszpla. Zrobiła to specjalnie. Zagotowałem się w środku i wziąłem głęboki wdech.

- Tak więc jestem Benjamin Ross, przyjechałem z Pensylwanii, lubię dobre seriale, książki i chińszczyznę - powiedziałem z trochę za mocno zaciśniętą szczęką.

- W takim razie proszę usiąść i nie przeszkadzać w zajęciach, panie Rose - powiedziała, a ja miałem ochotę wyjść. Żegnaj, moja sympatio do historii. Byliśmy ze sobą pięć lat, ale ta kobieta to zniszczyła.

Tak więc usiadłem w wolnej ławce, a obok mnie było jedno wolne miejsce. Plus tego miejsca - brak wymuszonych interakcji społecznych. Wyjąłem więc zeszyt i udawałem, że skupiam się na lodowatym głosie nauczycielki, bo co innego mi pozostało?

Po historii był angielski, po angielskim chemia, a po chemii największe wydarzenie towarzyskie dnia szkolnego - przerwa na lunch. W Coateville zazwyczaj spędzałem ten czas w takim zakątku pod rzadko uczęszczaną klatką schodową. Ale co mi szkodzi? Najwyżej usiądę przy nerdach, za pewne wielu chętnych nie będą mieli.

Jakim zaskoczeniem było dla mnie, gdy po wybraniu jedzenia poczułem mocne klepnięcie w ramię i głośny, okrojony z inteligencji rechot gdzieś nade mną. Kuźwa, Ben, ogarnij się.

- Eee! Rick! To ten nowu co pyskował do Graham! - wydał z siebie niemal zwierzęcy ryk. To był moment, w którym zastanawiałem się, czy jeszcze kiedyś cokolwiek usłyszę. Czując się jak wróbel w szponach Jastrzębia, odwróciłem się do prawie dwumetrowego mięśnaka z prawie łysą głową. Witaj, moje ucieleśnienie koszmarów.

Chwilę później zostałem objęty ramieniem, które byłoby w stanie zgnieść moją głowę w trzy sekundy. Gdy w końcu tlen dopłynął do moich płuc, niemal kaszląc go wypuściłem, bo kolega mięśniaka walnął mnie w to samo miejsce. Jeśli jutro dam radę stać prosto, to jestem silniejszy niż myślałem.

- No widzę, że nowy ma jaja... - podobnie się zaśmiał i też położył rękę na moim ramieniu, mocno zaciskając.

Nie wiedziałem co się dookoła dzieje. Mimo że nie należałem do najniższych, bo metr osiemdziesiąt przekroczyłem już cztery lata temu, to przy nich czułem się jak dziecko. Szmaciana laleczka raz przechylana w stronę jednego, to w stronę drugiego.

- Nowy siedzi z nami! - zawołał ten pierwszy i poprowadzili mnie do stolika, gdzie znajdowali się wszyscy ci, których widziałem na parkingu.

   Nie no, stary, taka okazja, trzeba korzystać. Uśmiechnąłem się szeroko i przedstawiłem się jako "Ben", bo wątpię, żeby niektórzy z nich zapamiętali imię dłuższe niż trzy litery, a po drugie Ben brzmiało spoko. Benjamin już z lekka podejrzanie. Tak więc poznałem Ricka, Masona, Ryana, Trevora, Westa, Zacka, Blake'a, Henry'ego, Nathana, Gavina oraz Patricka, których imion i tak nie zapamiętam, ale czy to ma znaczenie. Chociaż nie. Ricka zapamiętam, bo dowiedziałem się, że mam z nim historię, a jego łysej głowy nie da się ot tak zapomnieć. Wiem też, że jest zastępcą kapitana drużyny futbolowej, z którą miałem zaszczyt siedzieć. Ogólnie to byli mili chłopcy. Niektórzy trochę przygłupi, ale na to dało się przymknąć oko. Do momentu, gdy nie zaczynają mnie bić, byłbym w stanie ich zaakceptować.

   Przerwa na lunch minęła na rechocie chłopaków i na mojej konsternacji. Może rzeczywiście im człowiek mniej myśli, tym szczęśliwszy jest. Po połowie mojego burgera (dziękuję bardzo kucharkom za to jedzenie bogów) do stolika podeszły jakieś dziewczyny, które, po samym sposobie poruszania się, mogłem ocenić jako cheerleaderki. Może też po tym jak oczy wszystkich prawie facetów były w nich utkwione, a ich ślina niemal kapała im po brodach. Jakie było moje zaskoczenie, gdy jedna z nich, dość niska szatynka, uwiesiła mi się na szyi.

- Trevor, kim jest wasz nowy przyjaciel? - zaświergotała, a ja mogłem przysiądz, że poczułem wiatr, gdy zatrzepotała swoimi doklejanymi rzęsami.

Chyba powinienem się odezwać, bo przecież nie jestem niemową, ale otworzenie ust łączyło się z połknięciem jej włosów, które teraz wpadły mi do oczu.

- Ginny, to jest nowy - powiedział chyba Zack, albo Nathan, nie wiem, szczerze nie mam pojęcia i wolę sobie na razie nie zarzątać głowy.

- Wiem, że jest nowy - prychnęła dziewczyna i siadła mi na kolanach, a ja automatycznie podtrzymałem ją w talii, bo nie chciałem, żeby uderzyła się głową w stół, umarła i wina za to spadłaby na mnie. Unikamy problemów, tak?

- Jestem Ben - powiedziałem w końcu, bo jej loki już nie zakrywały mi całej twarzy.

- Jak słodko - zachichotała tak wysoko, że cieszyłem się, że moja woda jest w plastikowej butelce, bo szkło od razu by pękło. - Mów mi Ginny i jeśli chcesz, to spełnię kilka twoich życzeń.

- A twoja gwiazdeczka nie będzie zazdrosna? - parsknął śmiechem jeden z mięśniaków.

- Ja i Isaac tworzymy wolny związek - jej dłoń powędrowała do moich włosów, a ja miałem ochotę ja zamordować, gdy uwolniła tak idealnie ułożone pasmo.

Najwyższy z nich, chyba Trevor, ale ręki bym za to nie dał odciąć, tylko prychnął.

- Pewnie to pedał i woli, żebyś się do innych dobierała! - zawołał na tyle głośno, żeby połowa stołówki się odwróciła, a mnie sparaliżowało. Hehe, jasne, na pewno pedał... Dacie mi jego numer?

- Och, Mason - czyli nie Trevor, ups, nawet nie jest mi przykro. -... Po prostu szkoda ci, bo do twojego łóżka nie chce wskoczyć.

   W duchu dziękowałem, że zadzwonił dzwonek, a wszyscy zaczęli się zbierać. Jak się okazało, mój kolega z historii, łysy Rick, ma ze mną też matematykę. Heh... Tak więc znowu zostałem potraktowany jak marionetka i przyciągnięty do jego boku, dzięki czemu możliwe, że zdobyłem jakieś uznanie wśród uczniów, ewentualnie mnie znienawidzili. Wszystkiego się dowiem, jak zobaczę jutro, czy moja szafka nie zostanie zbezczeszczona. Jednak (na moje szczęście) Rick miał towarzystwo w ławce, a ja znowu usiadłem w jednej z dwóch wolnych.

Matma sama w sobie nie jest zła. Umiem liczyć i myśleć, a to (jak na warunki tej klasy) zaskakująco dużo. Pan Harvey - dość młody nauczyciel o lekko azjatyckich rysach i kilku siwych włosach na skroniach był dla mnie zaskakująco miły i nawet zadzwonił do sekretarki, żeby naprawiła ten karygodny błąd w moim nazwisku. Kolejną dobrą wiadomością było to, że nie ma naszego nauczyciela wfu, ale Rick był z tego powodu załamany. Mi z jednej strony się to nie uśmiechało, bo Lara była jeszcze w pracy, a jakoś do domu wrócić trzeba, ale z drugiej to jednak godzina wolna, nie ma co narzekać.

   Na ten czas znalazłem sobie świetny kącik, gdzie był idealny widok na parking, a za plecami drzewo, które było zacną podpórką. Do kompletu promyczki słońca, słuchawki na uszach i jabłko, które mi zostało z lunchu niemal wprawiły mnie w anielską aurę. Byłbym gotowy usnąć, ba, nawet już przysypiałem, gdy ciepło odpłynęło z mojej twarzy, a do uszu dobiegł znajomy rechot. Uchyliłem lekko powieki, żeby zobaczyć, że Rick ma jakąś obsesję na moim punkcie.

- Ej, młody, mamy dla ciebie okazję - złapał mnie za marynarkę mundurka i postawił do pionu, gdy ja zdejmowałem z uszu słuchawki. - Chodź, Embry chce cie poznać!

Co miałem innego zrobić, jeśli był ode mnie o głowę wyższy, silniejszy i nie zrozumiałby słowa nie? Poczłapałem za nim i zobaczyłem, że cała drużyna stoi nad jakimś chłopakiem w okrągłych okularach. W rękach miał jakiś notatnik, który kurczowo przyciskał do piersi, jakby to miało go ocalić. Skrzywiłem się, gdy jeden z chłopaków go uderzył w żebra.

I teraz wiem jak to wygląda. Tak, byłem kiedyś na jego miejscu. Ale to nie tak, że znowu bym chciał. Chłopak wyglądał na dzielnego, a ja jeden nie postawiłbym się drużynie futbolowej. Więc za ich namową stałem i przyglądałem się jak bardzo bawi ich ta sytuacja. Za ich namową też popchnąłem Embry'ego, który patrzył na mnie oczami wielkimi jak u sarny, które jestem pewien, że będą powodem moich wyrzutów sumienia do końca życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro