Rozdział 57
Jeon Jungkook:
Następnego dnia wstałem jakiś czas przed Jiminem, ponieważ lekcje zaczynałem trochę wcześniej niż on i zresztą musiałem jeszcze dopilnować, że najmniejsze szczegóły naszej randki będą dopracowane do końca i będzie idealnie. Tak żeby mój koteczek wiedział, że naprawdę go kocham.
Wybrałem bardzo ryzykowny pomysł na randkę, ale wszyscy którzy mnie znali, zdawali sobie sprawę, że lubiłem pójść na ogień i nie zastanawiałem się konsekwencjami, które mogłyby mnie czekać później. Niestety taki byłem, ale nie miałem zamiaru się zmieniać tylko dlatego, że ktoś tego chciał. Nawet jeśli to by było bardzo trudne, bo nie jestem człowiekiem, któremu łatwo przychodzi zmienianie się. Widać to na przykładzie moich żartów. Naprawdę staram się je ograniczać, ale to trudne jeśli używało się ich na co dzień i to przez kilka lat. Mam nadzieję, że z czasem mi to przejdzie, bo nie chcę zranić Jimina przez moje niewinne żarty.
Gdyby wiedział co zrobiłem, żeby tylko było wszystko było dopięte na ostatni guzik, na pewno by mnie ukatrupił. Specjalnie zerwałem się z trzech ostatnich lekcji, żeby móc się przebrać w odpowiednie ciuchy, tak jak przy pierwszej naszej randce - kupić kwiaty i jeszcze szybko pojechać we wszystkie cele naszej wycieczki, żeby sprawdzić, czy aby na pewno wszystko było w porządku i gotowe. Nie mogłem pozwolić na to, że coś nie było uszykowane w idealny sposób. Jimin zasługiwał na o wiele więcej niż mu dawałem, więc chociaż rocznica, którą przygotowałem musiała być najlepsza pod słońcem. Nie wiedziałem czy mu się spodoba, bo jak wspomniałem, pomysł był ryzykowny. Zwłaszcza, że nie wiedziałem czy ma lęk wysokości. Ja miałem. Więc byłem pewny jednego. Że po tym co przeżyje, zrzygam się jak kot i zachoruję. Ale do odważnych świat należy, prawda?
Na szczęście udało mi się wyrobić ze wszystkim i pobiec szybko po jeden z samochodów mojego ojca do których miałem zupełny dostęp, ponieważ mi ufał oraz sam mnie uczył jeździć i wspierał na egzaminie, więc był pewien, że nie spowoduje żadnego wypadku zagrażającemu mnie i ludziom. Czekając przed jego szkołą, byłem zestresowany tak samo jak przed naszą pierwszą randką, a dzwonek, który zadzwonił, spotęgował ten strach, powodując, że miałem ochotę trzasnąć się w twarz i po prostu otrzeźwieć. Naprawdę. Na szczęście uśmiech Jimina oraz pocałunek, którym zostałem obdarowany, spowodował, że cały strach ze mnie uleciał, pozwalając mi się skupić na tym, żeby dostarczyć nas bezpiecznie na miejsce.
Oczywiście nie powiedziałem mojemu koteczkowi co dokładnie przygotowałem, zawiązując mu przepaskę na oczach, żeby przypadkiem się tego nie domyślił. Lot balonem był ryzykowny z dwóch powodów. Po pierwsze, mój lęk wysokości nie pomagał mi w niczym, a po drugie nie wiedziałem czy Jimin nie posiada tego, a pytanie się go w samochodzie było zbyt głupie, bo wiedziałem, że się by domyślił. Jest bardzo sprytny i potrafił szybko łączyć fakty. Był pod wrażeniem tego, że posiadałem swoje własne prawo jazdy i powiedział, że od dzisiaj będzie to wykorzystywał, a ja wcale nie miałem zamiaru się z nim o to spierać. W końcu byłem jego chłopakiem i chciałem mu pomagać jak potrzebował czegoś. Tak w związkach chyba bywa.
Ogólnie pierwszy cel naszej randki był niesamowity, chociaż musiałem się powstrzymywać by nie spojrzeć w dół i przypadkiem z nadmiaru emocji nie wylecieć. Kiedy jednak Jimin wskazał na jeden punkt, będąc tak kompletnie podekscytowanym i szczęśliwym, nie mogłem tam nie zwrócić swojego wzroku. Oj, to był najprawdopodobniej największy błąd jaki mogłem popełnić, bo byliśmy wtedy naprawdę wysoko. Zamknąłem szybko oczy, biorąc głęboki, ale cichy wdech by nie martwić przypadkiem mojego chłopaka i próbowałem już nie myśleć o tym okropnym widoku jaki mnie spotkał. Mimo że moja fobia mi to wszystko utrudniała, naprawdę dobrze się bawiłem, bo mój koteczek sprawiał, że wszystko się wydawało lepsze.
Kolejny punkt naszej randki był o wiele niżej, bo w miejscu, które Jimin uważał za jego, więc miałem nadzieję, że nie będzie miał mi za złe, że "wkradłem" się do jego domku na drzewie i wszystko idealnie przygotowałem. Tam było wszystko. Kwiaty, prezent, który miałem mu wręczyć, przekąski, które mieliśmy wspólnie zjeść, przygotowane filmy na te kilka godzin oraz kakao w termosach. Kolorowe światełka, które miały umilić nastrój, również się znalazły. Nawet przygotowałem nam cieplejsze ubrania w razie gdyby zrobiło się zimno w nocy.
- Skarbie mój, już jesteśmy - wyszeptałem, stojąc razem z Jiminem przed drabiną, która miała nas poprowadzić prosto do ciepłego wnętrza.
- Wiesz... - zaczął niepewnie. - Więcej bym zobaczył, gdybyś zdjął mi ręce z oczu, misiu. - zachichotał radośnie.
- Zdejmij sobie sam, ja mam bezwład w rękach - jęknąłem żałośnie, ale powstrzymywałem się od śmiechu.
- Jesteś bardzo śmieszny. - wydął wargę, ale zaraz się zaśmiał i ściągnął moje ręce. - Mój domek na drzewie? - zdziwił się, ale widząc jak ładnie jest oświetlony zaraz się uroczo uśmiechnął, wcześniej odwracając w moją stronę. - Co zaplanowałeś?
- Coś co mam nadzieję, że ci się spodoba - odpowiedziałem wymijająco z uśmiechem. - Kocham cię, moja piękna kruszynko.
- Ja ciebie też i to bardzo, bardzo mocno, aniołku stróżu. - przytulił mnie, a następnie, pocałował moje usta. - Dobrze, że jutro sobota, bo szkoda przerywać taką randkę. - jego śmiech ponownie wydostał się spomiędzy warg, po czym chłopak ruszył na drabinę, zaraz po niej sprawnie wchodząc. No, ale co się dziwić. Przecież to jego domek.
Ruszyłem za nim, nieco koślawo wchodząc po szczebelkach do środka, ale udało mi się jakoś nie zabić i po prostu tam wejść, wymijając go od razu, żeby sięgnąć po ogromny bukiet kwiatów oraz prezent, który dla niego przygotowałem. - Podoba ci się? - zapytałem, stając przed nim.
- Boże, Jungkookie. - zakrył sobie usta dłonią, a jego oczy zaszły łzami. - To dla mnie? - zapytał z trudem.
- Oczywiście - przytaknąłem, posyłając mu ciepły uśmiech. - Ale nie płacz, proszę.
- To łzy szczęścia, Jungkookie. - pociągnął nosem, posyłając mi cudowny uśmiech, następnie przyjmując ode mnie bukiet. - Lubię takie najbardziej. Proste czerwone róże, mówiące wprost "Kocham cię". Mimo, że pospolite, a także znane na całym świcie to są bardzo wyjątkowe, bo ty mi je wręczyłeś. - powąchał je. - W dodatku pięknie pachną. Dziękuję ci
- Cieszę się, że ci się podobają - jeden prezent z głowy. Teraz czas na drugi. - Teraz prezent, który pokaże, że naprawdę chcę, żebyś był mój - podałem mu pudełeczko, które zawierało kluczyk w środku. - To jest klucz do domku nad morzem w Busan, który odziedziczyłem po mojej babci. Od niedawna istnieją takie dwa, z czego jeden należy od teraz do ciebie. Pojedziemy tam w wakacje i spędzimy tyle czasu tam ile będziesz chciał.
Chłopak nic na to jednak nie odpowiedział. Zaczął płakać, ale przyjął ode mnie podarunek, który wraz z kwiatami odłożył na mały stoliczek i rzucił mi się na szyję, bardzo mocno mnie tuląc. - Czym sobie na ciebie zasłużyłem? - załkał cicho. - Jesteś dla mnie za dobry. Po miesiącu chodzenia ze sobą już mi wręczasz klucz do czegoś co jest bardzo cenne. Jesteś szalony.
- Szalony to moje trzecie imię, zaraz po Jeongguk i szalenie przystojny - zaśmiałem się ciepło. - No już, koteczku. Spokojnie.
- A ja mam dla ciebie tak banalny prezent, że aż odechciewa mi się go ci dawać. - wyszeptał przez chwilowo wstrzymany szloch. - Ja p-przepraszam. J-jestem sła-słabym chłopakiem...
- Nie jesteś, kochanie, nawet tak nie mów, bo się obrażę - mruknąłem niezadowolony. - Każdy prezent od ciebie jest dla mnie ważny, bo wiem, że dajesz go z sercem. Wkładasz w niego całą swoją miłość i twoje wielkie serduszko. Nie martw się. Jak dla mnie nie musisz mi dawać niczego.
- Wte-wtedy jeszcze gorzej się poczu-poczuję. - wyłkał, nie mogąc nabrać oddechu. - T-ty tyle d-dla mnie zrobiłeś... Czuję się, ź-źle z myślą, że j-ja nic w-wyjątkowego d-dla ciebie nie zr-zrobiłem, ani n-nic nie mam...
- Koteczku, uspokój się, bo mi naprawdę przykro, że tak o sobie mówisz, to nie jest prawda - wyszeptałem, biorąc go na swoje rączki i usiadłem na jednym z koców, zaraz zabierając go w swoje objęcia. - To że mnie kochasz, to jest wystarczający prezent nawet na pięćdziesiątą rocznicę. Twoja miłość do mnie jest najbardziej wyjątkowym podarunkiem. Proszę, uspokój się dla swojego misia, bo on zaraz się popłaczę.
- A-ale naprawdę chciałem dobrze... - dla mnie starał się z całej siły uspokoić. Pewnie nie chciał zobaczyć moich łez. - Zrobiłem coś r-ręcznie. Głupi jestem. Wiem.
- Kochanie, nie jesteś głupi, naprawdę to doceniam i jestem bardzo szczęśliwy z tego powodu - posłałem mu uspokajający uśmiech. - Każdy twój prezent dla mnie jest najważniejszy na świecie, bo jest od ciebie. A zwłaszcza te, które wykonałeś sam.
- Ch-chcesz go? - zapytał niepewnie, przecierając rączką oczko i spojrzał zaszklonymi oczkami w te moje oczy.
- Jasne, że chcę, kruszynko - zacząłem swoimi ustami zmywać słone łzy z jego policzków. - Ale wystarczającym prezentem byłoby to, że przestaniesz płakać już. Nie pociesza mnie fakt, że płaczesz w naszą rocznicę.
- Już przestaje. - pociągnął noskiem, podnosząc się trochę, żeby musnąć moje usta. - Przepraszam, Jungkookie.
- Przestań, nie przepraszaj - poleciłem delikatnie, żeby go nie wystraszyć. - Nie masz za co. Po prostu ciesz się teraz, ale nie płakusiaj.
- Słodkie słowo. - zaśmiał się, wtulając w zgłębienie mojej szyi. - Kocham cię i naprawdę dziękuję za to co dla mnie robisz, a także za dzisiejsza rocznicę. Dwa dni temu tutaj skończyłem robić prezent dla ciebie, dlatego jest schowany w tym domku, a dokładniej w mojej tajnej skrytce podłogowej.
- W porządku - pocałowałem go w czółko, zaczynając przeczesywać kosmyki jego włosów. - Jest ci może zimno albo zgłodniałeś? Przyniosłem kakao i jakieś cieplejsze ubrania.
- Zgłodniałem, ale w twoich ramionach mi nad wyraz ciepło - zachichotał, zarzucając mi rączki za szyję.
- To trzymaj się, sięgnę po coś - kiedy się upewniłem, że jest bezpiecznie, podniosłem się do góry i wziąłem to co dałem radę razem z termosami, siadając zaraz ponownie na kocu. - Proszę, koteczku - podałem mu gorący napój. - Rozgrzejesz się jeszcze bardziej.
- Dziękuję, misiu. - przyjął ze słodkim uśmiechem termos z napojem, zaraz go odkręcając i nalewając trochę do nakrętki. - Ty mieszałeś? - zapytał rozbawiony, śmiejąc się cichutko. - Somin nada twierdzi, że nie potrafisz.
- Ta kobieta mi uprzykrza życie - westchnąłem, przewracają oczami. - Umiem mieszać i tak to ja mieszałem. Nie musisz się martwić, nie otruję cię.
- Ostrzegała, że tak powiesz. - zaśmiał się ponownie.
- Kochanie, komu wierzysz bardziej? Mnie czy jej? - zapytałem, unosząc brew.
- Tobie. Naleśnikami mnie nie otrułeś to tym też nie powinieneś. - spojrzał na moją twarz, błyszczącymi oczkami i upił łyka kakao. - Do robienia kakao masz talent. Jest pyszne.
- Nie robiłem ich pierwszy raz - zaśmiałem się cicho. - Dziękuję, koteczku.
- No to może skoro już spróbowałem twojego wyrobu spożywczego i żyję - zakręcił termos i odłożył go na bok, wstając ostrożnie i podszedł do dywaniku na podłodze, który zwinął. - Kiedyś przypadkiem wyłamałem jedną deskę. - wyznał ze śmiechem. - Tata trochę pokrzyczał, ale w końcu to mój domek, więc kazał mi samemu ponownie ją zamontować, nie zważając na to, że miałem około ośmiu lat. - westchnął, wyciągając ruchliwy fragment. - Jakoż nie umiałem tego wymienić to po prostu włożyłem deskę z powrotem na miejsce, a babcia dała mi dywanik, żebym nie zrobił sobie krzywdy, bo mogłem się potknąć o to, albo popsuć jeszcze bardziej nieszczęsną deseczkę. - spojrzał na mnie. - Od tamtego czasu chowam tutaj swoje cenne skarby, a ten prezent takowym jest, bo w środku jesteśmy razem. - uśmiechnął się uroczo, wyciągając z szerokiej szpary duży album na zdjęcia, który ostrożnie wziął w ręce. W następnej kolejności ponownie włożył element domku na miejsce i rozwinął dywan, po tym wracając do mnie. - Proszę, to dla ciebie. Szczęśliwej miesięcznicy, Jungkookie. - podał mi biały album z wielkim sercem na samym środku, w którym na czarno, wspaniale wyglądającymi dużymi literami było napisane " Singer To Love" - Nie wszystkie strony są wypełnione. - wyznał mi ciepły głos Jimina, który uśmiechał się najpiękniej na świecie. - Chciałbym, żebyśmy resztę albumu uzupełniali razem. - wyznał cicho. - Ostatnio robiłem dużo zdjęć i chyba to zauważyłeś. - zachichotał cicho, kiedy otworzyłem album. - Udało mi się zdobyć zdjęcie z dnia kiedy się poznaliśmy. Okazało się, że Hoseok nie wierzył, iż uda mi się odezwać, więc z ukrycia zrobił nam zdjęcie. A w moje urodziny, czyli w dzień naszej pierwszej randki, jakaś dziewczyna, która okazała się koleżanka Yoongiego, zrobiła zdjęcie w chwili, gdy wręczałeś mi bukiet róż, ponieważ chyba pisze opowiadania o takich jak my i uważała to za słodkie. - położył głowę na moim ramieniu. - Wiem, że to bardzo kiepski prezent, ale... nie sądziłem, że ty wręczysz mi klucz do twojego domku w Busan. Mam nadzieję, ze chociaż go przyjmiesz. Kocham cię, Jungkookie. Naprawdę bardzo mocno cię kocham i przepraszam jeszcze raz za tak mało wartościową pamiątkę z tego dnia.
-------------------------------
Awww, uroczo nie? XDD <3
Kochamy was i dziękujemy za wszystkie gwiazdki i komentarze ^^
Do następnego, ludziki ^*^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro