Rozdział 54
Szybko ubrałem się w ciepłe rzeczy, żebym się przypadkiem nie przeziębił i nie próbowałem nawet się jakoś specjalnie ogarniać, bo i tak czy siak nikt raczej nie chodził o takich porach na spacery, a było ciemno, więc nikt by mnie nie widział jak wyglądam. I dzięki Bogu.
~***~
Czym prędzej zszedłem cicho na dół, żeby mój koteczek nie musiał zbyt długo na mnie czekać.
- Jestem już - wyszeptałem przez co chłopak delikatnie podskoczył w miejscu, ponieważ nie spodziewał się mnie.
- Wystraszyłeś mnie. - oznajmił, wzdychając z ulgą. - Ale cieszę się, że już jesteś. - przytulił się do mnie. - Zdążyłem się stęsknić.
- To co ty robisz jak jesteśmy w szkole? - zaśmiałem się cicho, uważając, żebym przypadkiem nie obudził rodziców. - Tęsknisz bardzo mocno. Tak samo jak ja.
- Tulę się wtedy do ściany i wyobrażam sobie, że to ty. - zachichotał cicho. - Żartuje. Siedzę jak zwykle na parapecie i wpatruję się w widoki za szybą, myśląc o tobie, a jak napiszesz to jestem w siódmym niebie. - nawet w ciemności widziałem, że zarumienił się leciutko.
- Słodziutki kociak - wymruczałem, uśmiechając się szeroko. - I tylko mój.
- Tylko twój. - potwierdził, łapiąc mnie za rękę. - Idziemy?
- Tak - pokiwałem głową, ciągnąc delikatnie chłopaka do holu, żeby założyć na jego malutkie stopy buty. Naprawdę nie mogłem uwierzyć, że ten ideał jest tylko mój. I chciał być mój na całą wieczność.
- Mogę się odzywać czy chcesz pobyć w ciszy? - spytałem kiedy wyszliśmy z mojego domu. Było zimno, więc w szybkim tempie przysunąłem do siebie Jimina, żeby znowu się nie rozchorował.
- Możesz się odzywać. - objął mnie rączkami w pasie. - Jak jesteś przy mnie to chce wykorzystywać możliwość rozmawiania z tobą.
- Kochany - stwierdziłem rozczulony jego słowami. - Może chcesz wskoczyć mi na baranka? Będziesz mnie prowadził najwyżej.
- Chętnie. - spojrzał na mnie z dołu, a jego twarz rozświetlał uśmiech. - Mogę?
- Oczywiście, przecież nie proponowałbym tego gdybyś nie mógł - zaśmiałem się, kucając, żeby chłopak bezpiecznie mógł wejść na moje plecy.
- Nie jestem za ciężki? - zapytał, po wskoczeniu na moje plecy i objęciu mnie szczelnie rączkami i nóżkami.
- Jesteś leciutki jak pióreczko, już ci mówiłem - odpowiedziałem, wstając z klęczek. - Prowadź, skarbie.
- Idź cały czas prosto, a potem skręć w lewo idąc w stronę mojego domu. - wymruczał mi do uszka, wtulając głowę w moją.
- Mhm, dobrze - złapałem go troszkę stabilniej za uda, głaskając je delikatnie przy tym i ruszyłem w wskazaną drogę. - Jest ci zimno?
- Nie. Twoja bluza mnie ogrzewa. - zachichotał, narzucając na swoją głowę kaptur. - Ale nie zaszkodzi ja będę się do ciebie tulił.
- I mi będzie przyjemnie - stwierdziłem, spoglądając na niego kątem oka.
- Przestań. - zarumienił się mocno. - Taka przyjemność to już codzienność, więc nie musisz mi tego mówić. - spojrzał na mnie z małym uśmiechem.
- Lubię ci przypominać dzięki komu jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi - odparłem radośnie.
- Dzięki mnie? - zapytał, przymykając oczka i wtulając się w moją szyję.
- Tak, kochanie - potwierdziłem cicho. - Sprawiasz, że moje serce bije w niewyobrażalnie szybkim tempie, a moją twarz rozświetla uśmiech. Jesteś niesamowity.
- To samo mogę powiedzieć o tobie, Jungkookie. - wyszeptał z uśmiechem. - Miłość jest piękna.
- To prawda - przytaknąłem. - Dzięki tobie jest jeszcze piękniejsza.
- Lubisz jak się rumienię, co? - zachichotał, przykładając sobie jedną dłoń do policzka.
- Ja to kocham - poprawiłem go. - Jesteś wtedy taki śliczny... Zresztą zawsze jesteś.
- Uzależniłeś się od mówienia mi komplementów. - musnął mój policzek. - Jesteś bardzo kochany.
- Po prostu cię kocham, Jiminnie - zaśmiałem się lekko. - To po prostu miłość.
- Nie po prostu. - zaprzeczył kręcąc głową. - To aż miłość. Miłość na jaką nigdy nie mogłem liczyć, a zjawiłeś się nagle ty i mnie nią obdarzyłeś. Cieszę się, że ciebie i ją mam...
- I będziesz miał, bo cię nie opuścimy - odparłem pewien swego. - Jesteś dla mnie najważniejszą kruszynką w moim życiu, dlatego to się nie zmieni.
- Nie jestem kruchy. - mruknął, przytulając się do mnie ciaśniej.
- Każdy jest kruchy, słońce - obróciłem głowę by się na niego spojrzeć. - Nawet ja. Nikt nie zdoła tego ominąć.
- Ja nie jestem. Gdybym był to... już bym nie żył. - uśmiechnął się smutno. - Codzienność by mnie przytłoczyła i... poddałbym się.
- Każdy ma też swoją siłę - wolałem nie komentować jego słów. Trochę zabolało. - Ty mimo że nie wyglądasz, masz jej dużo, bo walczysz.
- Wiesz... wcześniej walczyłem dla babci, bo ona jako jedyna dbała o mnie w jakimś stopniu mimo tego, iż miała swoje zasady. - zaczął, cichutko wzdychając. - Po jej śmierci naprawdę chciałem odejść razem z nią, ale zostałem, bo pojawiłeś się ty i Miki, a potem doceniłem jeszcze chłopaków i trochę moją mamę, która troszeczkę bardziej mnie chroni od kiedy tata na mnie naskoczył. Mam dla kogo żyć, dlatego walczę ze swoimi wadami.
- Ja widzę jedną tylko wadę w tobie, wiesz? - wyznałem. - Twoja niewiara w siebie. To jest twoja wada.
- A nieśmiałość? To, że zawsze czuję się winny? - ponownie zamknął oczy z grymasem na twarzy.
- Nieśmiałość to nie jest wada - odpowiedziałem, a spomiędzy moich warg wyleciało ciche westchnięcie. - To drugie już tak. Czemu tak myślisz?
- Bo to prawda. - wzruszył ramionami. - Przeze mnie zawsze dzieją się złe rzeczy... Pamiętasz jak ci wyjawiłem, że urodziłem się w piątek trzynastego. Najbardziej pechowy dzień w roku musi wydać na świat najbardziej pechowe dziecko.
- Nie jesteś pechowy, koteczku - przewróciłem oczami na jego upartość. - Nie zgadzam się z tym z tobą.
- Jestem. - zaprzeczył. - Po prostu jeszcze jest cicho, ale zawsze przychodzi burza. Czuję, że ona pojawi się niedługo i coś ważnego dla mnie zburzy. Musimy na siebie uważać.
- Będziemy, skarbie - pokiwałem głową. - Mimo wszystko, zawsze to ty będziesz na pierwszym miejscu. Zawsze to ciebie będę kochać. Nikogo innego.
- Jesteś dla mnie najważniejszy, dlatego się martwię. Wiesz co mi się śniło? - wyszeptał do mojego ucha.
- Powiedz jeśli ci to ulży, może ci jakoś pomogę - poprosiłem go, ignorując dreszcze, które przebiegły wzdłuż mojego ciała.
- Nie zmienisz tego snu... - nadal szeptał mi do ucha, doprowadzając mnie powoli do szału. - Śniłem, że śpiewam bez stresu na scenie. Nagle zgaszają światła i nic nie słuchać. Ruszam przed siebie i spadam ze sceny lecąc w przestrzeń. Ląduję w jakimś równie ciemnym pomieszczeniu. Widzę tam jednak światlo. Pod reflektorem, który dawniej świecił na mnie stała para namiętnie się całująca. Gdy miałem już zobaczyć kto to usłyszałem śmiech. Głośny, który się rozprzestrzeniał i zaraz wszyscy się ze mnie śmiali. Zakrywałem uszy by to zagłuszyć, ale nie dało rady. W końcu krzyknąłem, lądując na cmentarzu. Cmentarzu z grobem, na którym pisało "Ś.P. Park Jimin" Zacząłem głośno płakać i wtedy się obudziłem. - wyjawił, odrywając się od mojego ucha i kładąc z powrotem podbródek na moje ramię.
- Spokojnie, to się nie zdarzy - próbowałem go z całego serca pocieszyć. - Nie pozwolę ci umrzeć, a ty poradzisz sobie na występie. Zobaczysz.
- Ja nawet nie wiem, dlaczego miałbym umrzeć. Przecież moje serduszko jest w twoich rękach, a skoro ty je masz to umrę dopiero ze starości, bo mnie nie zranisz. - zachichotał.
- Moje serduszko też jest w twoich rękach, więc jakbyś chciał odejść - tutaj załamał mi się delikatnie głos. - Już by mnie tu nie było.
- Nigdy nie będę chciał od ciebie odejść, misiu. - przytulił się do mnie mocniej. - Kocham cię najmocniej w całym wszechświecie. Byłbym głupi, gdybym to zrobił.
- Dziękuję, że jesteś - uśmiechnąłem się pomimo łez w oczach. - Naprawdę jestem ci wdzięczny.
- Jungkookie... - zmartwił się, zaskakując z moim pleców i stanął naprzeciw mnie i ułożył swoją malusieńką dłoń na moim policzku. - Coś nie tak?
- Wszystko w porządku, tylko nadal nie mogę uwierzyć, że mam takiego skarba koło siebie, który odwzajemnia moje uczucia - musnąłem jego czoło.
- To lepiej uwierz, bo jeden z nas musi to zrobić. - uśmiechnął się lekko, łącząc nasze usta w krótkim i słodkim pocałunku. - Kocham cię i będę przy tobie już zawsze. - wyszeptał ciepło, gdy wtulił się we mnie.
- Wiem, kruszynko - przejechałem palcami po jego karku. - Bo ja też będę przy tobie zawsze. I też cię kocham. Należę tylko do ciebie, kochanie.
- Wiem, kochanie. - zacytował mnie, chichocząc. - Za parę lat się ożenimy i będziemy mieć ładne Zoo w domku nad morzem. - westchnął. - Bo dziecka z tego co wiem to urodzić nie mogę.
- Ale można zaadoptować w razie czego - cmoknąłem go we włoski. - Zobaczymy jak to się wszystko potoczy. Zrobię wszystko, żebyś żył jak w bajce.
- Uh, bardzo cię kocham. - ucieszył się, podnosząc się na palcach i ponownie mnie pocałował, ale bardziej namiętnie niż przedtem. - Dobrze. Może chodźmy już, bo zaraz zacznie się robić jasno jak tak dalej pójdzie.
- Dobrze, kochanie - uśmiechnąłem się do niego, a potem kucnąłem, żeby ponownie mógł wskoczyć na moje plecy. - Wskakuj.
Takie momenty były warte wszystkiego. Byłem gotów zapłacić każde pieniądze, wziąć wysoki kredyt, zaciągnąć się u jakiegoś typka tylko po to, żeby mój chłopak był szczęśliwy i miał wszystko co najlepsze. Tylko na to zasługiwał. Uszczęśliwiał mnie swoim uśmiechem, towarzystwem i całą jego drobną osóbką. Był uosobieniem mojej radości oraz jej definicją. Moim ulubionym widokiem. Moim księciem o którego musiałem dbać stając się jego rycerzem. Moim słońcem, które oświetlało każdy mój dzień. Był po prostu moim wszystkim. Bez niego byłem tak naprawdę niczym.
Dalsza droga była wypełniona (i mimo ograniczonych możliwości) wszelkiego rodzaju czułościami. Chciałem, żeby Jimin wiedział, że bardzo go kocham. I że jestem gotów zrobić kompletnie wszystko, nawet zrobić z siebie wielkiego idiotę tylko po to, żeby na jego uroczej twarzyczce zajaśniał piękny uśmiech, który kochałem ponad wszystko razem z jego całokształtem.
Okazało się, że moja kruszynka chciała mi pokazać kryjówkę, którą posiadał w lesie. Musiałem mu przyznać rację, że można było tam się zrelaksować i wyciszyć od wszystkiego. Cieszyłem się, że jego zaufanie było na tyle duże, żeby mi pokazać aż dwa miejsca, które były jego azylem. Czymś co miał znać tylko on, a podzielił się ze mną tym sekretem. Doceniałem to tak bardzo, że nie wiedziałem jak ja się mam odwdzięczyć. Za to wszystko co robi.
Czas w tamtym miejscu minął w przyjemnej atmosferze. Większą część tej wycieczki spędziliśmy na poznawaniu siebie nawzajem w dalszym ciągu, bo mimo że podczas nich wiele czasu przeznaczaliśmy na rozmowy, nie dało się, żebyśmy poznali się do końca. Każdy z nas nie mógł pamiętać wszystkiego na temat siebie. Nie było takiej mocy. Ale ważne było to, że dzięki tej niewiedzy mogliśmy nawzajem zaskakiwać swoją przeszłością bądź charakterem tego drugiego, a dodatkowym plusem było to, że mieliśmy zawsze jakąś wymówkę by się ze sobą spotykać. Bycie przy sobie było dla nas obu najważniejsze.
Po spacerze, obaj wróciliśmy do mojego domu i tak jak przypuszczał mój koteczek na dworze zdążyło się zrobić jasno. Razem ponownie ułożyliśmy się w moim łóżku i zasnęliśmy z uśmiechami na twarzach, przytulając się mocno do siebie, jakbyśmy się bali, że zaraz możemy obaj zniknąć, a ta cała znajomość okazałaby się zwykłym snem. Na szczęście jak budziliśmy się rano to nadal przy sobie byliśmy co było pierwszym powodem naszego uśmiechu na twarzach zaraz po przebudzeniu.
------------------------------
Oto i next
Mam nadzieję, że choć trochę się podobał ;-;
Do następnego, ludziki ^*^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro