Rozdział 51
Jungkook całą drogę do jego domu starał się mnie pocieszyć, ale nie umiałem jakoś wypędzić z siebie złych emocji. Przytulał mnie do siebie ramieniem i całował co jakiś czas w głowę, mówiąc pocieszające i słodkie słówka, lecz na mojej twarzy cały czas gościł smutny grymas.
~***~
Po przekroczeniu progu domu mojego ukochanego, z jego pomocą rozebrałem się z kurtki i samodzielnie już ściągnąłem sobie buty. Następnie pojawiły się w mojej głowie kolejne niepewności, ale pozostawiłem je dla siebie by nie zdenerwować Jungkooka, który i tak już się o mnie martwił. Patrzyłem się jak zawsze w podłogę, objęty ramieniem przez mojego chłopaka i pocierając swoje ramię z niepewności oraz ruszyliśmy w kierunku salonu.
- Mamo! Tato! Jesteście?! - krzyknął zanim weszliśmy do pomieszczenia.
- Tak, synku! - do moich uszu dotarł kobiecy krzyk.
- Jiminnie, nie panikuj. Oni są w porządku - pocieszył mnie, całując w usta. Posłał mi jeszcze pocieszający uśmiech i ścisnął moją dłoń. - Mamo, tato. To Jimin, mój chłopak - powiedział od razu po wejściu do salonu.
- Nie mówiłam? - odezwała się matka Jungkooka, patrząc na męża z uśmiechem, po czym wstała i podeszła w naszą stronę. - Witaj Jimin. - przytuliła mnie. - Tak się cieszę, że mój synek w końcu nie jest sam. Pokaż mi się. - oderwała się ode mnie, a po tym poczułem na sobie jej wzrok. - Ale skarbie, nie ma się czego bać. Możesz na mnie spojrzeć? Chciałabym zobaczyć twoją twarz.
- Moja żona nie gryzie, nie martw się - zaśmiał się tym razem ojciec mojego chłopaka.
- Jimin jest nieśmiały - wyjaśnił Jungkookie moje zachowanie. - Dlatego się tak zachowuje.
- Oh, rozumiem. - westchnęła matka Jungkooka. - To w takim razie... - podniosłem na nią wzrok nie chcąc robić zamętu. - Nosisz soczewki?
- Mamo - mruknął Kookie, kręcąc głową, żeby zwrócić jej uwagę, że nie powinna o to pytać.
- Spokojnie, Jungkookie. - uśmiechnąłem się uspokajająco w jego kierunku. - To twoi rodzice. Normalne jest to, że są ciekawi tego z kim się umawia ich syn. - podrapałem się po policzku, powracając wzrokiem do starszej kobiety. - To mój naturalny kolor oczu. Urodziłem się z jakąś wadą i nikt nie wie dlaczego są lazurowe, dlatego też ich nie lubię. - potarłem sobie dłonią ramię.
- Czemu ich nie lubisz? - zdziwiła się kobieta. - Są wyjątkowe. I to nie jest wada. Jak dla mnie to zaleta.
- Może i są wyjątkowe, ale nie wydają się naturalne... Mają swoje wady i widzę ich więcej niż zalet. Jungkook, niestety uważa tak jak pani, więc często mówi, że gadam bzdury. - spojrzałem na niego z uroczym uśmiechem
- No bo gadasz - odparł prosto z mostu starszy mężczyzna. - Nigdy takiej bzdury nie słyszałem.
- Każdy ma swoje zdanie na ten temat, ale nie sądzę, że ja zmienię swoje. Nie potrafię. - wyznałem ponownie spuszczając wzrok. Nie lubiłem słuchać takiego czegoś.
- W porządku - odezwał się ponownie. - Uszanujemy twoje zdanie. Oprócz Jungkooka. On nie odpuści.
- Tato - burknął wspomniany. - Nie mów tak.
- Tata mówi rację, skarbie. - zaśmiała się rodzicielka Kooka. - Jesteś uparty.
- Jest kochany w każdej wersji. - zachichotałem, przytulając się do niego. - Chociaż mówi, że to ja jestem uparty...
- Bo jesteś - mruknął, obejmując mnie ramieniem. - I to bardzo.
- Nie aż tak bardzo. Potrafię ulec. - cmoknąłem go w policzek. - I nie zaprzeczaj, bo gdyby nie to byśmy nadal tylko widywali się przelotnie na próbach.
- Dobra - westchnął, uśmiechając się. - Niech ci będzie. Jesteś średnio uparty.
- Niech będzie. - wplątałem palce w jego włosy, przecierając je delikatnie. - Wiesz, że jako mój chłopak nie powinieneś zbytnio wypominać mi wad, co? - wydąłem dolną wargę.
- Kochanie, ja nie mówię, że to wada - wzruszył ramionami. - A wręcz przeciwnie.
- Ah, czyli lubisz moją upartość? - uśmiechnąłem się uroczo. - Więc będziesz jeszcze częściej się z nią spotykał.
- Nie - powiedział od razu. - Bo nie będziesz mi ulegał w przytulaskach.
- Niby w jaki sposób ulegał? - zaśmiałem się. – To ja stawiam lepsze oferty.
- Przepraszam? - uniósł brwi. - Ty stawiasz lepsze? Stawiamy obydwaj dobre.
- Podaj jeden przykład. - wzruszyłem ramionami.
- Teraz ci tego nie wymyślę - mruknął, całując mnie w skroń. - Jak mi coś przyjdzie do głowy to ci powiem.
- Czyli już nigdy się tego nie dowiem. - westchnąłem rozbawiony. - Zdarza Ci się o wszystkim zapominać.
- To prawda - potwierdził ojciec Kookiego, śmiejąc się. - Jesteście uroczą parą.
- Jaka szkoda, że z tego związku nie będzie wnuków, bo by były najukochańsze na świecie. - zarumieniłem się mocno. - Tak się cieszę, że mój syn znalazł sobie kogoś bez tatuaży i przeszłości kryminalnej.
- Czy ty sądziłaś, że będę chciał kogoś takiego? - Jungkookie zmarszczył swój nosek w niezrozumieniu. - Nie w tym wcieleniu, mamo.
- Brałam ciebie za tego na dole, a tu taka miła niespodzianka. - mój rumieniec przybierał na sile, ale uśmiechnąłem się pod nosem na słowa mamy chłopaka.
- Mamo - jęknął niezadowolony. - Nie byłoby żadnej szansy na to. Nie nadaję się.
- Ja tam uważam inaczej. - odparłem zaczepnie i wzruszyłem ramionami.
- Mam się obrazić? - spytał, spoglądając na mnie z góry. - Nie ma problemu.
- Skoro tak. Do widzenia państwu - zwróciłem się do jego rodziców i się ukłoniłem. - Do zobaczenia na próbie, Jeongguk.
- Przecież żartowałem - westchnął. - Przepraszam. Zapominam się.
- Nie lubię jak żartujesz... Dobrze wiesz, że nie rozumiem tych żartów. - skrzyżowałem ręce na piersi, spuszczając wzrok.
- Przepraszam, aniołku - musnął moją głowę. - Przy Somin weszło mi to w nawyk i nie umiem się odzwyczaić.
- Naucz się, że ja to nie Somin, bo jeszcze zaczniesz ją całować, a nie potrzebne mi to. - mruknąłem, przytulając się do niego.
- Fuj - skrzywił się. - Ona mnie brzydzi momentami. Może skończmy ten temat i chodźmy do mojego pokoju?
- Jak sobie, misiu, życzy. - zaśmiałem się, łapiąc go za dłoń.
- Życzę sobie jeszcze przytulaska i milion pocałunków - uśmiechnął się do mnie. - Mam nadzieje, że da się coś zrobić z tym.
- Oj! Tak nie można! Wykorzystujesz moją dobroć. - stwierdziłem z udawanymi wątami.
- Nigdy nie mógłbym tego zrobić, kochanie - mruknął, spoglądając na swoich rodziców. - To my już pójdziemy.
- Jasna sprawa. - oznajmiła rozbawiona matka Jungkooka. - Jimin, zjesz z nami kolacje?
- Jak Jungkook mi powoli - wskoczyłem na plecy ukochanego.
- Czemu miałbym ci to zakazać? - spytał, łapiąc mnie za uda. - To co? Zjesz z nami kolację?
- Tak, chętnie zjem. - zawiesiłem ręce na jego szyi.
- Cieszę się - cmoknął mnie w policzek. - W takim razie zawołajcie nas kiedy będzie gotowe albo będziecie potrzebować pomocy. My już pójdziemy.
- Dobrze, synku, ale ja dziś gotuje. - oznajmiła kobieta na co mój Kookie się skrzywił. Raz mówił, że jego mama to dobre tylko ciasteczka robi. - Spokojnie. Ty możesz zostać w pokoju. Nie zmuszę cię do jedzenia, ale fajnie mi się będzie plotkowało z Jiminem.
- Wiesz co, mamo? - rzucił entuzjastycznie. - Skuszę się na twoją kuchnie. Jednak.
- Ale mam teraz sposób na syna! - rzuciła szczęśliwa. - Witaj w rodzinie Jimin.
- Em... - zmieszałem się trochę. - Dziękuję pani.
- Nie dziękuj tylko bywaj tutaj częściej. - rzuciła na koniec, po czym Jungkook pobiegł pędem dana górę.
-----------------------
Przepraszam, że rozdział tak późno, ale naprawdę źle się dziś czuję ;-;
Do następnego, ludziki ^*^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro