Rozdział 33
- Muszę byś był posłuszny, maluszku. - jej ręka zjechała do mojego rozporka, więc szybko ją zrzuciłem z kolan - Mówiłam, że masz być posłuszny, dzieciaku! Twój ojciec nie będzie zadowolony jak się dowie, że jesteś dziwką, nie sądzisz?! Rozbieraj się w tej chwili, zrozumiano?! - wstała z podłogi, po czym podeszła do drzwi, zamykając je na klucz, który schowała za bluzką. Patrzyłem na to z przerażeniem. Ona nas tutaj zamknęła. Co teraz?
~***~
- JUNGKOOK! JUNGKOOK, PROSZĘ! WEŹ MNIE STĄD, KOOKIE! -zacząłem krzyczeć, wstając z krzesła. - JUNGKOOKIE, RATUJ! BŁAGAM, JA NIE CHCĘ!
- Nie wyjdziesz stąd dopóki ja ci nie pozwolę, skarbie. - warknęła, podchodząc do mnie.
Po dosłownie chwili usłyszałem głośne dobijanie się mojego chłopaka do drzwi. - WYPUŚĆ GO BO ZARAZ ZADZWONIĘ NA POLICJĘ! - wrzasnął, szarpiąc za klamkę.
- KOOKIE, BŁAGAM! - zacząłem szlochać odsuwając się od kobiety. Za mną było tylko okno. Otwarte okno, a byliśmy na czwartym piętrze. - Proszę pani ja nie chcę! Jungkook, proszę, pomóż mi!
- Jak wypadniesz to powiem, że ja nic nie miałam z tym wspólnego! - krzyknęła w moją stronę. - Powiem, że byłeś niestabilny psychicznie, rozumiesz?! Więc lepiej dla ciebie jak każesz koledze sobie iść i mi się oddasz!
- On nikomu się nie odda! - powiedział głośno Jungkook, zaraz wyważając drzwi od gabinetu by wejść do jego środka z przerażoną miną, lecz ta zaraz zmieniła się na rozgniewaną, kiedy zauważył psycholożkę stojącą blisko mnie. Odsunął ją niezbyt delikatnie ode mnie, po chwili biorąc mnie na rączki. - Pani może już pożegnać się z karierą. - odparł zły na do widzenia, wychodząc z pomieszczenia szybkim krokiem. - Wszystko w porządku? - zapytał cicho w momencie wyjścia z budynku. - Nie zrobiła ci nic? Nic cię nie boli, koteczku?
- Usiadła mi na kolana i chciała mi rozporek... - wydukałem nie dokańczając jednak. Nie mogłem po prostu. - Wtedy ją zrzuciłem i podeszła do drzwi zamykając je. Po tym zaczęła się do mnie zbliżać, a ja wstałem z krzesła, oddalając się w stronę okien. Jedno było otwarte. - mój oddech przyspieszył i czułem, że jestem bliskim płaczu - P-powiedziała, że albo jej się oddam, albo wypadnę przez okno i zezna na policji, że byłem niestabilny psychicznie i p-popełniłem s-samobójstwo...
- No już, spokojnie - pocałował mnie w głowę, zaczynając ją po chwili głaskać. - Już ona cię więcej nie dotknie. Pójdzie do pierdla za to co chciała zrobić.
- Mam dość jak na ten tydzień... - wtuliłem się w niego mocno - Chce do domu...
- Już zabieram cię do domku - powiedział cicho, kierując się w odpowiednią stronę. - Co ty na to, żebym zrobił ci naleśniczki, herbatkę, a potem wyprzytulał?
- Rodziców nie ma w domu, więc dobrze - wyszeptałem - Ale jesteś pewny, że sam chcesz robić naleśniki czy herbatę?
- I to ty się masz na mnie obrazić, hm? - zaśmiał się cicho. - Jestem pewien.
- Dobrze wiesz, że jesteś w tym kiepski. Tylko pytam - pociągnąłem nosem.
- Potrenowałem troszkę w domu, żeby mieć pewność, że cię nie otruje - wyznał rozbawiony. - Widzisz, jak się staram?
- Dla mnie? - spytałem, patrząc na niego z dołu.
- Oczywiście, koteczku - uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Jesteś kochany - odwzajemniłem uśmiech, ale był znacznie smutniejszy - O której musisz być u Somin?
- Nie zostawię cię samego po dzisiejszym co to to nie - pokręcił głową. - Ona najwyżej przyjdzie do nas. Nie zostawię cię samego. – powtórzył.
- Ale co ona sobie pomyśli... - pokręciłem głową - Idź do niej. Dam radę sam.
- Nie - odparł stanowczo. - Ona nic sobie pomyśli. Nie zostawię cię, zrozum to.
- Ale mi nic nie jest... - pociągnąłem nosem - Pójdę spać i mi przejdzie, potem wróci tata z mamą i pokażę im nagranie. Wszystko w porządku, Kookie. Idź się zabawić z przyjaciółką. - uśmiechnąłem się słabo, by potwierdzić swoje słowa.
- Ja się z nią nie bawię - zmarszczył brwi. - Ja tam zazwyczaj siedzę i się nie odzywamy do siebie, no oprócz momentów, kiedy mnie wkurza. Ale no proszę, Jiminnie, no, daj mi przyjść z nią.
- Dobrze, ale mam jeden warunek - westchnąłem - Będziesz spał z nią na moim łóżku, a ja pójdę na kanapę w salonie.
- No chyba cię coś boli - spojrzał się na mnie z niedowierzaniem. - Nie dawaj mi z nią spać. Ona mnie kopie przez sen. Ona kopie wszystkich.
- Nie bądź zły. Tak będzie lepiej - wyszeptałem złamanym głosem. - Taki jest mój warunek. Jak będziesz spał ze mną to ona się wszystkiego domyśli, a ja z nią nie będę spał.
- Koteczku... - westchnął, zaciskając usta. - Dobrze, będę z nią spał - odpuścił, wiedząc, że proszenie się i tak nic nie zda.
- Dziękuję - cmoknąłem go w policzek - Jak będziesz chciał to ci potem wynagrodzę twoje cierpienia.
- Oczywiście, że będę chciał - parsknął śmiechem, podrzucając mnie do góry lekko, żeby poprawić na rękach. - Nie ma tak łatwo.
- Ja mogę wszystko, więc jest tak łatwo – zachichotałem. - Jak nie będę chciał to mnie nawet nie tkniesz. Taka prawda. Na przykład teraz nie chcę byś mnie całował i tego nie zrobisz.
- Ale będę smutny - wydął dolną wargę. - Ale masz rację. Nie zrobię, lecz to nie znaczy, że nie będę oczekiwał nagrody za cierpienia.
- Ciekaw jestem tylko jakiej. - oparłem głowę o jego obojczyk. - Już się całowaliśmy, tuliliśmy, gotowaliśmy. - zachichotałem - Nic nowego nie uda mi się wymyślić jako nagrodę no chyba, że mam ci się oświadczyć i polecieć z tobą na Karaiby.
- Coś jeszcze wymyślę - zaśmiał się, całując mnie w policzek. - Jak już to ja się tobie oświadczę, koteczku. I to ja cię zabiorę na Karaiby czy tam gdzie będziesz chciał.
- Nie ma mowy. Ja ci się oświadczę. - wytknąłem w jego stronę język. - No chyba, że udowodnisz mi, iż jestem słodki i niemęski.
- To, że będę u góry to wystarczający dowód - mruknął rozbawiony.
- Powiedziałem to bo byłeś smutny. - uśmiechnąłem się słodko. - Jak już mówiłem musisz mi udowodnić, że taki jestem. - przybliżyłem się do jego ust i lekko je musnąłem. - Mówiono mi na biologii, że facet jest u góry, a dziewczyna na dole. Nie mam zamiaru zostać dziewczyną. - wydąłem dolną wargę - Pokaż mi to dzisiaj. Udowodnij swojemu koteczkowi, że nie jest męski, a zostanę w tym związku dziewczyną.
- Oj, udowodnię - wyszeptał, uśmiechając się lekko i odstawił mnie przed drzwiami, żebym mógłbym otworzyć je.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro