Rozdział XXXIX
No to kochani... chyba zaczynam coś niecoś wyjaśniać. W każdym razie... na pewno w tym rozdziale uzyskacie jedną baaardzo ważną odpowiedź... nie będę mówić o co chodzi, bo jak przeczytacie to będzie to oczywiste, bo wszyscy na te słowa czekają...
ale nie przedłużam, tylko zapraszam do czytania.
Buziaki :* :* :*
PS. Jak zwykle czekam na Wasze komentarza :* Dajcie znać, że jesteś i że czytacie ;) :*
Może nasz związek wcale nie jest taki szalony, jak się wydaje
Może tak właśnie wygląda spotkanie tornada z wulkanem
Wiem tylko że za bardzo cię kocham, by chociaż odejść
Wejdź do środka, zabierz swoje bagaże z chodnika
Gdy wrócił do swojego mieszkania było już zdecydowanie za późno i o co najmniej kilka drinków za dużo. Nie, żeby był wybitnie pijany. Film mu się nie urwał, ale jego myśli wyraźnie wskazywały na to, że ilość procentów, które krążyły w jego żyłach wyraźne przekracza limit. Zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszaku. Wszedł powoli do kuchni. Odkręcił kran i nalał wody do szklanki. Upił całą zawartość jednym łykiem. Odstawił naczynie i stanął przy oknie. Wziął głęboki oddech... w głowie lekko mu szumiało. Ale sam już nie był pewny, czy to sprawka alkoholu, czy jego myśli, które krążyły w jego umyśle, przyprawiając go o nieznośny ból głowy. Przetarł zmęczone oczy dłońmi. Czuł się tak, jakby wszystko zaczęło go przerastać. I to był pierwszy raz w życiu. Jeszcze nigdy nie czuł się aż tak bardzo zagubiony. Nawet jeżeli na pierwszy rzut oka wyglądał dokładnie tak samo, to od środka coś go rozrywało. Ostatnie kilka dni to była walka... nieustająca wojna, którą toczył sam ze sobą. Wiele myślał... za dużo, jak na jego gust. Ale to sprawiało tylko, że jeszcze bardziej się pogrążał. Czuł się... jak wtedy... przed oczami stanęła mu scena sprzed kilku miesięcy.
Retrospekcja
- To była... najpiękniejsza chwila w moim życiu. - wyszeptała, wtulając się w jego ramię. Nie mógł wytrzymać dotyku. Wstał szybko. Oddychał głęboko.
- Daj mi skończyć, dobrze? - powiedział. Skinęła głową w odpowiedzi. - Chcę żeby wszystko było jasne. Nie kocham Cię. Nigdy nic do Ciebie nie czułem. Byłaś... byłaś tylko chwilą. To, co się wczoraj wydarzyło. To nie miało żadnego znaczenia. Nie dla mnie. - patrzył jak jej oczy stają się coraz szersze i coraz bardziej błyszczące. Ale nie od iskierek, ale od łez, które tylko czekały, aby wypłynąć na jej rzęsy.
- Ale... - zaczęła. - Przecież...
- To wszystko było zaplanowane, skarbie. - powiedział takim głosem, że nawet on sam poczuł ból gdzieś w okolicy serca. - Nic dla mnie nie znaczysz.
- Nic nie znaczę? - powtórzyła drżącym głosem. Zachrypniętym od powstrzymywanych łez. - Ale... przecież... mówiłeś.... - jej oddech był krótki, urywany.
- Naprawdę w to uwierzyłaś, kochanie? - zapytał, patrząc na nią z politowaniem. Jego wzrok przebijał ją niczym nóż. Jego słowa wypalały w niej dziurę, którą widział wyraźnie na dnie jej oczu. Ale nie było innej możliwości. Musiał to zrobić. Uśmiechnął się złośliwie i spojrzał w jej oczy... po jej rzęsach spłynęła pojedyncza łza. Otarła ją wierzchem ręki, rozmazując przy tym tusz do rzęs na policzku.
Koniec retrospekcji
Tak cholernie dobrze wszystko pamiętał. Każdą zmianę na jej twarzy... każdą łzę spływającą po jej policzku... każdy gest, każde westchnięcie, które wydostało się z jej ust. Pamiętał wszystko... i tak bardzo nie chciał pamiętać. Świadomość, jak bardzo ją skrzywdził... jej zalążek pojawił się już wtedy, ale to było tylko ziarenko. To było nic... gdy teraz wracał do tego uczucia... to ono było niczym w porównaniu do tego, co czuł teraz... i nagle zaczął sobie zdawać sprawę z jednej istotnej kwestii. Dotarł do niego jeden bardzo ważny fakt... fakt, którego wcześniej nie dostrzegał... Zakochał się... Tak zwyczajnie, po prostu. Stało się to, czego tak strasznie się bał. Uzależnił się od kogoś. Od niej. Stała się dla niego bardziej potrzebna do życia, niż powietrze. Nagle wszystkie elementy układanki zaczęły formować się w jedną całość. Wszystko wskoczyło nagle na swoje miejsce. Zakochał się. To dlatego był tak bardzo zazdrosny... to dlatego za każdym razem, gdy widział ją z blondynem w jego duszy rodził się demon. To uczucie go niszczyło, wypalało. Czuł się tak cholernie mały. Tak nic niewarty. Tak bardzo pusty. I to wszystko była jej wina. Rozkochała go w sobie. Sprawiła, że szukał jej oczu, szukał jej dłoni... dzisiejszy pocałunek. To był jego gwóźdź do trumny. Gdy wszedł do jej garderoby, wcale nie o to mu chodziło... ale gdy tylko zobaczył ją taką śliczną, delikatną, bez tego całego makijażu i w zwykłych jeansach... coś w nim pękło. Musiał jej dotknąć. Musiał ją poczuć... jej ciepło, jej miękką skórę na swojej, jej słodkie usta. Po prostu musiał. Gdyby tego nie zrobił... zwariowałby. Ale przecież i tak zwariował. Przecież się zakochał. W dziewczynie, która jest od niego siedem lat młodsza... która jest jeszcze dzieckiem, małolatę. Zakochał się. Tak po prostu. I nadal się bał. I nadal przepełniała go furia. I nie miał pojęcia co z tym wszystkim zrobić. Bo nie rozumiał. Przecież nigdy nie kochał... nie mógł rozumieć. To wszystko przytłoczyło go... osunął się na ziemie i oparł się o ścianę pod oknem. I zrobił jedną rzecz... ostatnia deska ratunku... wybrał znany numer. Musi prosić o pomoc. Pierwszy raz w swoim życiu. Ale nie ma innego wyjścia.
...
Usłyszał dzwonek do drzwi. Powoli podniósł się z podłogi i ruszył w stronę korytarza Przekręcił zamek i otworzył drzwi. Za nimi stała drobna blondynka, uśmiechając się do niego wesoło. Przepuścił ją w drzwiach. Pomógł jej zdjąć kurtkę, a następnie odwiesił ją na wieszak. Zaprosił dziewczynę do salonu. Ta rozsiadła się na fotelu.
- Kawy? Herbaty? - zapytał.
- Woda wystarczy. - powiedziała, uśmiechając się. Wyszedł do kuchni. Wziął dwie szklanki z szafki i butelkę wody mineralnej. Zabrał to wszystko na tacy do salonu i postawił na stoliku. Nalał przeźroczystego płynu do dwóch naczyń, a następnie jedno z nich podał blondynce. Wzięła od niego szklankę i upiła kilka łyków. On też opróżnił swoją. - No to teraz... powiedz mi o co chodzi. Ściągasz mnie tutaj w środku nocy... nic nie tłumaczysz... Co się dzieje? - zapytała.
- Miałaś rację. - powiedział cicho. Zaśmiała się wesoło.
- Żadna nowość, Ruggero. A w czym tym razem? - zapytała. Spuścił głowę na swoje kolana i przez chwilę nic nie mówił. To wszystko nadal było dla niego cholernie nowe. Nie rozumiał niczego. Zaciskał dłonie w pięści, by chwilę później rozprostować palce. Oddychał głęboko, chcąc uspokoić szybko bijące serce. Cholera! Zachowywał się jak dzieciak! Co się z nim działo? Czuł wzrok blondynki na sobie. Ale nie potrafił spojrzeć w jej oczy. Chyba nadal bał się przyznać do własnej porażki. Bo miłość była dla niego formą porażki. Ona ogłupiała... osłabiała... a on bardzo bał się pokazania swojej słabszej strony. Dziewczyna wstała i usiadła obok niego, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Co jest? Jeszcze nigdy nie widziałam Cię w takim stanie...
- Ja... - zaczął. Nie skończył. Nie umiał. Nie wiedział, jak...
- Hej, spójrz na mnie! - powiedziała. Uniósł na nią swój przytępiony wzrok. - Co się dzieje, Ruggero? Już od jakiegoś czasu jesteś jakiś dziwny...
- To mnie przerosło. - powiedział.
- Ale co takiego? Co Cię przerosło? - zapytała, ściskając jego ramię.
- Wszystko. Ja... sam nie wiem. Nie rozumiem tego. Nie wiem, co się ze mną dzieje. - mówił szybko, łapiąc tylko płytkie hausty powietrza do płuc. Dotknęła jego dłoni.
- Powiedz mi. - powiedziała cicho.
- Nie wiem, co. - powiedział szczerze.
- Ale zadzwoniłeś do mnie.
- Byłaś pierwszą osobą, o której pomyślałem. Poza tym... nikt inny by nie zrozumiał.
- Czy to ma coś wspólnego z Karol? - zapytała. Nie odpowiedział, ale spuścił wzrok z powrotem na swoje kolana. Pokiwała głową... westchnęła cicho, a potem przytuliła go mocno. - Przecież to nic złego.
- Nie, Val. To jest złe! - powiedział gwałtownie.
- Zakochanie się? Niby dlaczego? - zapytała.
- Nie, to wszystko, co zrobiłem. - odpowiedział szczerze.
- A co takiego zrobiłeś? - znowu spuścił wzrok i ukrył twarz w dłoniach. Pierwszy raz czuł się tak cholernie słaby. Nic nie mógł zrobić. Co z tego, że nagle zrozumiał, że ją kocha? To nie miało już teraz żadnego znaczenia. To, jak ją skrzywdził... te słowa, które wtedy wypowiedział. Zranił ją. Złamał ją. To, co czuł teraz... to już i tak... nie miał szans... już nie. Spalił za sobą ten most. Wtedy wydawało się to odpowiednim wyjściem, ale teraz? Już takie nie było. Tak, gdyby jeszcze raz mógł podjąć tamtą decyzję... zrobiłby to inaczej. Ale było za późno. - Ruggero.
- Skrzywdziłem ją. Bardzo. - powiedział.
- Ruggero, posłuchaj mnie... jeżeli faktycznie ją kochasz... to walcz o nią. Cokolwiek zrobiłeś. Jestem pewna, że wszystko da się wyjaśnić. Musisz tylko spróbować. - uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco.
- Nie rozumiesz, Val! Ja nie powiedziałem, że wygląda beznadziejnie w sukience na gali. Ani nie wystawiłem na randce! Przespałem się z nią, a potem powiedziałem, że nic dla mnie nie znaczy! Myślisz, że byłaby w stanie to wybaczyć? To, że wykorzystałem ją tylko po to, żeby sobie udowodnić, że mogę poderwać każdą pannę? Czy to w ogóle da się wybaczyć? - słowa wylewały się z niego. Blondynka patrzyła na niego... a jej oczy, z każdym jego zdaniem stawały się coraz szczerze. Była zaskoczona. Nie miał jej tego za złe. Miała prawo. Znowu spuścił wzrok. Przez chwilę zapanowała miedzy nimi cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara. Potem blondynka wzięła głęboki oddech i powiedziała cicho.
- Nie wiem... - westchnęła. - Ale wiem też, że jeżeli nie spróbujesz, to nigdy się nie dowiesz. - Jak zwykle miała rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro