Rozdział XLVIII
No dobra... nie trzymam Was już więcej w niepewności ;)
Zapraszam do czytania!
Buziaki, kochani :* :* :*
Nie jestem człowiekiem idealnym
Jest wiele rzeczy, których nie chciałbym zrobić
Wciąż się uczę
Nigdy nie chciałem zrobić ci tego wszystkiego
Tak więc, zanim odejdę muszę powiedzieć, że
Chcę abyś wiedziała...
Przed oczami migały mu jakieś światła. Słyszał jakieś dźwięki. Były gdzieś obok, ale nie mógł ich w żaden sposób zlokalizować. Miał zamknięte powieki. Wszystko działo się szybko... a jednocześnie miał wrażenie, że czas nagle zwolnił. Jakby on sam stanął w miejscu... a wokół wszystko działo się normalnym rytmem. Nic nie czuł. Coś się stało?
Na niczym nie mógł skupić myśli... wszystko się kręciło... jakby świat nagle wywrócił się do góry nogami.Wirował. Widział jakieś cienie, słyszał głosy... ale był gdzieś obok... jakby to wszystko działo się gdzieś indziej.
- Słyszy mnie, pan? - słyszał coś niewyraźnie. Ktoś coś mówił. Ktoś pytał... ale nic do niego nie docierało. Słyszał szum. Co się z nim działo? Jego mózg zwalniał... coraz trudniej było rozpoznać dźwięki. Były tylko niewyraźnym splotem liter, które straciły swoje znaczenie. Nic nie rozumiał. Jakby był gdzieś w środku... pod wodą. Głosy brzmiały inaczej. - Jest nieprzytomny. Zabieramy go! Coraz trudniej było oddychać...
Ktoś go niósł? Nic nie rozumiał. Mózg nie chciał współpracować. Czuł wszystko jak przez mgłę. Jakby nic nie było... tylko jakieś błyski, które czuł pod zamkniętymi powiekami. I dźwięki. Hałas, który rozsadzał mu czaszkę. Chciał otworzyć oczy... zobaczyć, co się stało, ale nie mógł. Jakby ktoś przybił gwoździami jego powieki. Nic nie mógł zrobić. A potem nagle zapadła cisza. Co się stało? I wszystko znikło... i nie było już nic... żadnego głosu... żadnego dźwięku... żadnego błysku... tylko czerń. Serce stanęło...
...
Powoli uniósł powieki. Wokół niego była tylko biel. Rozejrzał się po nieznanym pomieszczeniu. Chciał unieść rękę... ale była tak niewyobrażalnie ciężka... wziął oddech... lekki... ale ten jeden ruch wystarczył, aby poczuł jak coś niemal wypala mu dziurę w klatce piersiowej. Ból. Jęknął bezgłośnie. Kobieta, której wcześniej nie zauważył, podniosła się z fotela stojącego w kącie sali.
- Kochanie! Boże, jak się martwiłam! Lekarze mówili, że nie wiadomo, czy się obudzisz. - brunetka dopadła do jego łóżka i przytuliła go delikatnie, a następnie pocałowała jego czoło.
- Co się stało, mamo? - wychrypiał.
- Ciii... nic nie mów, kochanie. Musisz odpoczywać. Miałeś wypadek. Jechałeś gdzieś samochodem. Szybko. Drzewo. Boże, tak strasznie się bałam! - kobieta ścisnęła jego lewą dłoń. Łzy spływały po jej bladej twarzy. Delikatnie przesunął dłonią w stronę ręki kobiety i pogładził ją opuszkami palców. Nie otwierał ust. Nie miał siły. Wszystko go bolało. Wypadek. Teraz powoli coś zaczęło mu się przypominać... wracał z planu. Rozmawiał... rozmawiał z kimś przez telefon. A potem nagle wszystko znikło... musiał w coś uderzyć. Tego już nie pamiętał.
- Kiedy? - zapytał tylko.
- Tydzień temu. Tak strasznie się o Ciebie baliśmy, kochanie. Przylecieliśmy od razu, jak tylko do nas zadzwonili. - do pokoju wszedł starszy mężczyzna.
- Ruggero! - krzyknął i podbiegł do łóżka. - Obudziłeś się wreszcie!
- Zostaniesz tu z nim? - zapytała kobieta. - Pójdę po lekarza.
- Jasne, kochanie. - powiedział. Brunetka wyszła z sali, w której nagle zapanowała cisza. I był wdzięczny ojcu za to, że nic nie mówił. Potrzebował chwili by uspokoić wszystkie myśli. Ułożyć sobie wszystko w głowie... już wiedział, co się stało. Miał wypadek. Poważny. Inaczej nie znalazłby się w szpitalu... to wszystko było dla niego nowe. Głowa pulsowała bólem... a on nie mógł uporać się z własnym myśleniem. Wspomnienia przelatywały przez jego umysł... jakby kolorowe obrazki z życia kogoś zupełnie innego. Po kilki minutach do sali wszedł starszy mężczyzna ubrany w biały fartuch lekarski. Podszedł do łóżka i spojrzał na jakąś tabliczkę. Następnie podszedł do niego i obejrzał coś na jego głowie.
- Boli? - zapytał. Skinął tylko niezauważalnie głową.
- Panie doktorze, co z nim? - zapytał mężczyzna.
- Wstrząśnienie mózgu, uraz czaszki, kilka złamanych żeber. Do tego mocno stłuczone płuca. Na szczęście urazy wewnętrzne nie są bardzo rozległe. Poza tym, zwyczajne stłuczenia, złamana ręka. Kilka tygodni i powinien wrócić do domu. - powiedział mężczyzna, zapisując coś w karcie. - Miał pan dużo szczęścia. - uśmiechnął się do niego. - Przy tej prędkości, z którą pan jechał, to... cud, że pan w ogóle przeżył. - mężczyzna zapisał coś na kartce, a następnie wyszedł z pomieszczenia. Chwilę po nim zjawiła się pielęgniarka z kolejną kroplówką.
- Trochę uśmierzy ból. - powiedziała, wstrzykując coś do kroplówki.
- Dziękuję. - powiedziała kobieta, która, gdy tylko pielęgniarka odsunęła się od niego, podeszła i usiadła na brzegu łóżku.
- Powinien się pan przespać. Zapomni pan o bólu. - powiedziała kobieta, wychodząc. Zamknął oczy. Powoli zaczął odpływać... czuł jeszcze tylko dotyk czyjeś dłoni na swojej... a potem nie było już nic. Tylko ciemność.
...
Gdy ponownie otworzył oczy, na zewnątrz było już zupełnie ciemno... a on był sam w Sali szpitalnej. Ból odrobinę się zmniejszył... był w stanie przynajmniej wziąć płytki oddech, ale stłuczone żebra nadal mocno dawały o sobie znać. Przymknął oczy... na pewno nie zaśnie, ale patrzenie na światło jarzeniówek w holu aż paliło jego oczy. Słyszał czyjeś kroki na korytarzu... co chwila ktoś gdzieś przechodził... słyszał głosy. Pielęgniarek. Lekarzy. Odwrócił twarz w stronę okna. Była noc... a może późny wieczór? Było ciemno. Było cicho. Pokój był pogrążony w mroku... i tylko światło z korytarza barwiło podłogę jasnymi plamami. Usłyszał jakiś szelest przy drzwiach... bardzo powoli odwrócił twarz w tamtą stroną. W progu stała drobna brunetka... zatrzymała się, opierając się o framugę, jakby nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić. Wejść? Czy może jednak uciec? Miał wrażenie, że minęła wieczność, zanim wreszcie podeszła do łóżka i usiadła na jego brzegu. Spojrzał na nią... powieki nadal mu ciążyły... na język cisnęło mu się milion pytań... ale nie zadał żadnego z nich. Nie miał na to siły. Oddech znowu zwalniał... jakby płuca nie miały wystarczającej ilości tlenu. Brunetka też przez chwilę się nie odzywała, przyglądając się tylko wszystkim urządzeniom w pomieszczeniu... bandażom, które otulały jego ciało. Poczuł jak jej dłoń delikatnie ściska jego.
- Karol... - wyszeptał tylko cicho.
- Ciii, nic nie mów. - uśmiechnęła się do niego blado. Ale on tak bardzo chciał mówić... chciał krzyczeć. Bo bał się, że gdy niczego nie zrobi, to ona znowu ucieknie... znowu zniknie. Chciał wykorzystać do maksimum te kilka chwil, które dostał od losu. Ale nie mógł... głos umilkł... płuca nie potrafiły dostarczyć odpowiedniej ilości tlenu... Więc nie mówił nic. Patrzył tylko w jej zielone oczy... patrzył na policzki, po których spływały pojedyncze kropelki łez. - Wreszcie się obudziłeś... bałam się. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Myślałam, że już Cię nie zobaczę. Jak tylko się dowiedziałam, to... Twoja mama zadzwoniła do mnie dzisiaj. Musiałam przyjechać. Wiem, że jest bardzo późno... a ty na pewno jesteś zmęczony, ale musiałam... musiałam się upewnić. Zobaczyć. Myślałam, że... Matko, chyba sama nie wiem, co mówię! - podniosła się gwałtownie ze swojego miejsca i przez chwilę krążyła po sali, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Śledził wzrokiem każdy jej krok... każde stąpnięcie, gdy przemierzała całe pomieszczenie, wzdłuż i wszerz. Na chwilę przystanęła przy oknie... a potem wróciła i usiadła na łóżku. Delikatnie ujęła jego dłoń w swoją, a następnie uniosła ją do twarzy i pocałowała kostki jego palców. - Martwiłam się o Ciebie. Jak tylko usłyszałam o wypadku... - przeczesała nerwowo palcami włosy. - Tak strasznie się martwiłam. Nie wybaczyłabym sobie... gdyby coś Ci się stało, to... nawet nie chcę o tym myśleć. To moja wina. - chciał zaprzeczyć... chciał coś powiedzieć... ale nie potrafił nawet utrzymać otwartych powiek... przymknął oczy. Teraz mógł słyszeć tylko jej głos. Bicie serca. Urywane oddechy. - Wiem, że nic z tego nie rozumiesz. Ja też nie. Ale...
- Co Pani tu jeszcze robi?! - ktoś gwałtownie wszedł do pokoju.
- Jeszcze tylko minutkę. Obiecuję. - powiedziała błagalnie w stronę kobiety.
- Minutę! - powiedziała ostro pielęgniarka. Brunetka skinęła głową. Kobieta zniknęła za drzwiami.
- Muszę iść. Obiecuję, że przyjdę jutro. Jak będzie trochę wcześniej. Chciałabym... chciałabym tak wiele Ci powiedzieć, a nawet nie wiem, co... - podniosła się gwałtownie, a potem znowu usiadła na materacu. - Matko, mówię kompletnie bez sensu! Z resztą... pewnie połowa moich słów nawet do Ciebie nie dotarła. - westchnęła cicho. - Przyjdę jutro. Wtedy... nieważne. Dobrze, że... cieszę się, że... Martwiłam się! Tak bardzo! Ale ty żyjesz! I obiecuję Ci jedno. Drugi raz nie popełnię tego samego błędu. - Raz za razem przygryzała zaczerwienione już wargi. Chciał zapytać o co chodzi... ale wszystko powoli zaczęło znikać jakby za mgłą. Jej głos brzmiał tak, jakby on sam był gdzieś pod wodą... był rozmyty... nie słyszał wyraźnie. A potem już jej nie było... a jego znowu otoczyła ciemność. I dwa słowa... Kocham Cię... a może to była tylko jego wyobraźnia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro