Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XLVII

Miałam wstawić jutro... ale uznałam, że wolę mieć jeszcze jeden dzień i pole manewru na ewentualne wstawienie kolejnego rozdziału jeszcze w weekend...

I proszę, nie bijcie....

:* :* :* ;) 


Czuję znowu

Krzyczę twoje imię w wietrze

Że ty i twój raj

Jesteście tutaj

Nie potrzebuje nikogo, oprócz ciebie!


Nadal nie zdejmując okularów przeciwsłonecznych, przekroczył próg studia. Zamknął za sobą drzwi i szedł korytarzem prosto do swojej garderoby. Spojrzał przelotnie za zegarek na przegubie lewej ręki. Miał jeszcze przynajmniej czterdzieści minut na przygotowanie się do kolejnego nagrania.

- Po co Ci te okulary? – zapytała blondynka, która właśnie wychodziła z jednego z pomieszczeń.

- Bo wyglądam cool. – odpowiedział. Valentina spojrzała na niego z politowaniem. – No co? – burknął.

- Ej! Co jest? – zapytała podchodząc do niego. Uniosła ręce do góry i zdjęła z jego twarzy okulary. Spojrzała na niego uważnie, a następnie pokiwała smętnie głową.

- Spałeś dzisiaj w ogóle? – zapytała.

- Niewiele.

- Nawet makijaż Ci dzisiaj nie pomoże. Wyglądasz jak własna śmierć.

- Chyba nie jest aż tak źle... - powiedział.

- Nie. Jest gorzej. – odpowiedziała szczerze.

- Nieważne.

- Coś się stało?

- To samo, co zwykle... a ja już mam serdecznie dość gadania.

- W porządku... i nie miej pretensji. Zwyczajnie się o Ciebie martwimy. Coś się ostatnio z Tobą dzieje. Wszyscy to widzą, Ruggero.

- Gadałaś z Agustinem? – zapytał po chwili.

- Nie... a co?

- Bo wczoraj miałem tą samą pogadanką. Następnym razem zgadajcie się jakoś, co? Przynajmniej nie będę musiał wysłuchiwać wszystkiego dwa razy. – odpowiedział, a potem zniknął za drzwiami swojej garderoby, zostawiając blondynkę samą na korytarzu.

...


- Dobra moi drodzy, została nam ostatnia scena i kończymy na dzisiaj! – zawołał jeden ze scenarzystów, który właśnie przeglądał plan nagrań na dzisiejszy dzień. – Zostają Agustin, Ruggero, Karol i Carolina. Reszta już w sumie nie jest potrzebna. – upił kilka łyków wody z plastykowej butelki. Jeszcze tylko godzina i wreszcie wróci do domu. Miał ochotę usiąść sobie na własnej sofie... z nogami na stoliku i najlepiej szklanką dobrej whisky w dłoni.

- Poczekam na Ciebie, skarbie. – usłyszał obok głos blondyna, która właśnie rozmawiał ze swoją dziewczyną. Zazgrzytał zębami. Drażniło go to... i to coraz bardziej.

- Nie trzeba, poproszę Carolinę. Ona mnie odwiezie. – powiedziała dziewczyna, uśmiechając się ciepło do Lio.

- Na pewno? – zapytał.

- Na pewno. I tak widzimy się wieczorem. – powiedziała.

- Przyjadę po Ciebie około dwudziestej. – powiedział chłopak i delikatnie pocałował usta dziewczyny. Zrobiło mu się odrobinę niedobrze... przerastało go to. Może nie reagował już tak agresywnie jak na samym początku ich związku, ale mimo wszystko nie mógł znieść patrzenia na tą zakochaną dwójkę. Nie! Wróć! Tylko Lio był zakochany... a przynajmniej to sobie cały czas próbował wmówić. Tylko ta nadzieje trzymała go jeszcze we względnym spokoju... dziewczyna przytuliła się jeszcze raz do chłopaka, a następnie puściła jego dłoń. Blondyn wyszedł z pomieszczenia... podszedł do brunetki.

- Randka, co? – chciał po prostu zacząć rozmowę... nie przewidział tylko tego, że jego głos znowu zabrzmi nieskrywana złośliwością.

- Znowu zaczynasz? – zapytała brunetka.

- Nie lubię go. To nigdy się nie zmieniło.

- Odpuść, Ruggero. Mówiłam, że to... To, że Ci wybaczyłam, niczego nie zmienia. Jesteśmy tylko kolegami z planu, a Lio jest moim chłopakiem. Kiedy to wreszcie do Ciebie dotrze? – zapytała.

- A do Ciebie kiedy wreszcie dotrze to, że Cię kocham? I jak widzę Cię z nim, to mam ochotę coś rozwalić? – zapytał ostro.

- Nie będę tak z Tobą rozmawiać, Rugge. Koniec tematu. – brunetka oddaliła się od niego i usiadła obok Caroliny na sofie. Czekali na zmianę kilku elementów w scenografii, które były potrzebne do nagrania ostatniej sceny. Osunął się na ziemię i oparł się plecami o ścianę. Zgarnął z plecaka butelkę wody i upił z niej kilka łyków.

- Zaczynamy! – zawołał Jorge. Powoli podniósł się z ziemi. – Jak się postaracie, to godzinka i możecie iść do domu.

- Jasne, już to widzę... - westchnął cicho Agustin, na co zaśmiał się cicho. – No, co? Nie mów, że w to wierzysz? – wzruszył w odpowiedzi ramionami i podszedł do serialowego baru. Ostatnia scena. A potem do domu...

...


Podszedł do brunetki po skończonych zdjęciach i uśmiechnął się delikatnie. Dziewczyna spojrzała na niego z politowaniem.

- Czego znowu chcesz? – zapytała.

- Chciałem być tylko miły, nie musisz się od razu unosić. – powiedział.

- W porządku... - westchnęła cicho. – W takim razie, cóż Cię do mnie sprowadza?

- Chciałem spytać, czy nie potrzebujesz podwózki. – brunetka spojrzała na niego uważnie, ale on nie spuścił wzroku. Patrzył prosto w jej zielone oczy.

- Dzięki, ale... - zaczęła.

- Wiem, że Lio nie ma. I wiem też, że Carolina jedzie gdzieś z Agusem, więc nie ma samochodu... więc jak będzie? Podwieźć Cię, czy wolisz taksówkę? – zapytał.

- Rozumiem, że stawiasz mnie przed faktem dokonanym? – powiedziała, ale na jej twarzy zagościł łobuzerski uśmiech. Odwzajemnił go.

- Znasz mnie.

- Aż za dobrze... - powiedziała cicho.

- Karol...

- Dobra, niech Ci będzie. Możesz mnie podwieźć. Ale nic sobie nie wyobrażaj!

- Ja? – spojrzał na nią, unosząc brwi. – W życiu!

- Głupek! – powiedziała. Głupek... i na dodatek cholernie zakochany...

...


Odjechał, gdy tylko zobaczył, jak zamknęła drzwi bloku mieszkalnego. Wyjechał z miejsca parkingowego i wbił się w ruch uliczny. Było już dosyć późno... słońce powoli zaczynało zachodzić... ale on nagle stracił ochotę na to, by wrócić do pustego mieszkania. Wszyscy gdzieś byli... wszyscy mieli kogoś... a on? Został sam. Ten, który zawsze miał towarzystwo... ten, który zawsze był otoczony wianuszkiem dziewczyn... i nagle został sam, odizolowany od wszystkiego. Wszystko zaczęło mu przemykać między palcami. Jechał szybko ulicami miasta. To była jego własna wina. Miał tego pełną świadomość. Sam stał się własnym problemem. I sam nie umiał ich rozwiązać. Nie miało znaczenia, jakie wybierał metody... wszyscy i tak widzieli w nim tego, kim był kiedyś. I on też zaczynał myśleć, że nadal był tym kimś. Że nic się nie zmienił. Że wcale nie kocha... że to tylko zawiść i zazdrość, które na nowa zakwitły w jego sercu. Może faktycznie tak było? Nie! Nie, to nieprawda! Udowodni im, że się mylą! Że on się myli, że potrafi kochać! Wziął głęboki oddech... podłączył telefon do zestawu głośnomówiącego i wybrał znany numer. Nie wiedział czy odbierze... ale wierzył, że ciekawość w niej zwycięży. Znał ją dobrze. W końcu przez lata byli razem... może ta wiedza wreszcie na coś się przyda.

- Czego chcesz? – zapytał głos po drugie stronie.

- Chciałem przeprosić... - powiedział spokojnie... ale wcale nie był spokojny. Noga na pedale gazu drżała, gdy coraz mocniej dociskał go do podłogi. Strzałka prędkościomierza gwałtownie przesunęła się w prawą stronę.

- Nagle Ci się przypomniało? Czy może jakaś panna zwyczajnie Cię olała i nie masz gdzie się podziać? – zapytała ostro dziewczyna.

- Naprawdę chciałem przeprosić, Cande. Teraz już rozumiem, co miałaś na myśli. Miałaś dużo racji. Z tym, że nie potrafię kochać. Nie potrafiłem. Wtedy jeszcze nie.

- Nie wierzę! Ruggero Pasquarelli przyznaje się do błędu. – zakpiła.

- A jednak. – powiedział.

- I tylko po to do mnie dzwonisz? – zapytała.

- Nie. Nie tylko.

- To, czego chcesz? – zapytała.

- Może miałaś rację... z tym, że nigdy naprawdę Cię nie kochałem. Może tak było... Nie wiem. Ale wiem, że bardzo Cię zraniłem... i naprawdę mi przykro. Nie chciałem tego. Nie musisz mi wierzyć, jeżeli nie chcesz... ale naprawdę tak jest. Ale... czy myślisz, że... to znaczy... wiem, że potrafię kochać. Nam nie wyszło, ale... – powiedział.

- Olała Cię, co? – zaśmiała się dziewczyna.

- Słucham? – zapytał.

- Karol. – odpowiedziała, nadal się śmiejąc. – I teraz nie wiesz, co ze sobą zrobić. Wiesz co? Nawet trochę mi Cię żal, wiesz... sparzyłeś się na własnym wyborze. Ale dobrze Ci tak! Dokładnie na to zasłużyłeś! Na to, żeby Cię olała. Żebyś cierpiał. Może to Cię czegoś nauczy! Nie jesteś jednym facetem na świecie! Niech boli! I mam nadzieję, że zostaniesz sam. Ta dziewczyna jest za dobra, żeby być z taką świnią jak ty! – jej głos roznosił się echem po przestrzeni samochodu... a potem ucichł. Jeszcze mocniej docisnął pedał gazu... Niech boli... nagle usłyszał trzask... a potem nie było już nic. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro