Rozdział XLIX
Wiem, że ze sporym opóźnieniem, ale dodaję... w końcu obiecałam ;)
Buziaki, kochani i zapraszam do czytania i komentowania :* :* :*
Przepraszam za to, że cię skrzywdziłem
Muszę z tym czymś żyć z dnia na dzień
A ten cały ból, w który cię wciągnąłem
Chciałbym go zabrać
I być tym, który złapie twe wszystkie łzy
Dlatego chcę, abyś usłyszała, że...
Obudził się, gdy na zewnątrz było już zupełnie jasno... i przez jakiś czas w ogóle się zastanawiał, czy wczorajszy dzień zwyczajnie mu się nie przyśnił. Wziął oddech... płuca nadal paliły przy każdym łyku powietrza, ale i tak było już odrobinę lepiej, niż wcześniej. Przynajmniej był pewny, że żyje. Podniósł się trochę na poduszkach... ale momentalnie zakręciło mu się w głowie i z powrotem opadł na białą, szpitalną pościel. To jeszcze nie było najlepszy pomysł... było za wcześnie... Do pomieszczenia wszedł mężczyzna ubrany w biały kitel lekarski.
- Dzień dobry, panie Pasquarelli. Jak się dzisiaj czujemy? - zapytał, podchodząc do jego łóżka.
- A jak mam się czuć? - zapytał zachrypniętym głosem. Mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Noo, widzę, że humor panu wraca. Czyli wszystko idzie w dobrym kierunku.
- Czyli kiedy będę mógł wyjść? - zapytał.
- Spokojnie, co się już tak panu śpieszy, co? - zapytał mężczyzna, zapisując coś jednocześnie na podkładce. - Musi pan pamiętać, że nie wyszedł pan z wypadku bez szwanku. Czeka pana przynajmniej kilka tygodni odpoczynku. Takie urazy głowy to nie przelewki. I jeszcze prze długi czas, może pan odczuwać skutki wypadku. Silne bóle, zawroty głowy, nawet utraty przytomności. Musi pan to wziąć pod uwagę. Nie wyjdzie pan ze szpitala i nie wróci do pracy. Na to potrzeba czasu. - Jęknął cicho w odpowiedzi... powrót na plan, był jego jedyną nadzieję. Jedynym sposobem na to, żeby coś się zmieniło. A teraz ktoś mu mówi, że czeka go przymusowy urlop. I to najprawdopodobniej bardzo długi urlop. - Wróci pan do formy. Jest pan młody, organizm szybko się regeneruje. - mężczyzna uśmiechnął się do niego.
- Ja nie mam czasu na chorobę, panie doktorze.
- No cóż... w takim razie będzie musiał pan go znaleźć. Albo zostanie pan w szpitalu przez najbliższe kilka miesięcy. To pański wybór. - Mężczyzna odwiesił podkładkę na łóżko, a następnie odwrócił się w stronę kobiety, stojącej za nim. Wydał pielęgniarce kilka poleceń odnośnie dawkowania leków, a potem wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Przyłożył głowę do poduszki i przymknął oczy...
...
Ocknął się, gdy usłyszał otwierające się drzwi do sali. Do pomieszczenia weszła drobna brunetka, niosąc ze sobą jakąś dużą torbę, którą następnie postawiła na stoliku przy jego łóżku. Wyjęła z niej butelkę soku pomarańczowego, wodę mineralną, jakieś owoce. Następnie usiadła na materacu.
- Jak się czujesz? - zapytała, cicho. Wzięła jego rękę w swoją i ścisnęła lekko, gładząc przy tym opuszkami palców wierzch jego dłoni.
- A jak wyglądam? - zapytał. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. - W porządku. Wszystko mnie boli. Ale... jest ok.
- Kiedy Cię wypuszczą? - zapytała.
- Nie wiem. Ale chyba nie szybko. - odpowiedział.
- No tak... - westchnęła cicho. Między nimi zapadła cisza... i nie była to jedna z tych, gdzie oboje wiedzieli, co drugie ma na myśli. Ta cisza była ciężka... przytłaczająca. Trudna. I bolesna. Chciał coś powiedzieć, ale nie miał pojęcia, co... ona też nie kwapiła się, żeby zacząć jakąś rozmowę. Siedziała... patrzyła tylko na ich splecione dłonie. Czuł ciepło jej skóry. I ciszę... która niemal przygniatała go do łóżka z równą siłą, co ból raz za razem przeszywający jego ciało. - Najważniejsze, że żyjesz... - powiedziała cichutko.
- Taa... Ja też się cieszę... - powiedział. Skrzywił się, czując silny ból w klatce piersiowej. Brunetka spojrzała na niego uważnie...
- Co jest? Coś Cię boli? Zawołać lekarza? - zapytała, automatycznie podnosząc się ze swojego miejsca.
- Nie, nie trzeba. - powiedział.
- Na pewno? - zapytała.
- Na pewno. - uśmiechnął się blado. Usiadła ponownie na łóżku i ujęła jego rękę. Chciał zapytać ją o tak wiele rzeczy... tak wiele chciał się dowiedzieć. Tak wiele chciał usłyszeć.
- Przepraszam za wczoraj. Zrobiłam z siebie idiotkę. Ale to dlatego... dlatego, że naprawdę się martwiłam. Nie budziłeś się i... bałam się. Bardziej, niż sądziłam, że to możliwe. Ten wypadek... to była moja wina. Gdybyś wtedy nie chciał mnie odwieźć do domu, to... pewnie nic by się nie stało.
- To nie Twoja wina. To ja... ja byłem idiotą. Rozmawiałem przez telefon... a potem... to wszystko działo się tak szybko... ale to nie Twoja wina, Karol. Poza tym... nadal żyję, prawda? - powiedział.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. - powiedziała, mocniej ściskając jego rękę. Miał wrażenie, że chce powiedzieć coś jeszcze... przez chwilę otwierała i zamykała usta... jak ryba, która zostaje wyjęta z wody i brakuje jej tlenu... a on tak bardzo chciał usłyszeć, co ma do powiedzenia. Przymknął oczy. Ból i zmęczenie coraz bardziej dawały o sobie znać... ale on tak strasznie nie chciał przegapić żadnej minuty... ani jednej chwili jej obecności. Nie wiedział, kiedy będzie mógł się nią cieszyć ponownie. - Wszyscy tak bardzo się o Ciebie martwiliśmy. Gdy tylko Twoi rodzice zadzwonili i powiedzieli o wypadku, to... I jeszcze jak się dowiedzieliśmy, że musieli Cię wprowadzić w śpiączkę, bo masz jakiś uraz głowy. Baliśmy się strasznie. Codziennie ktoś z planu tutaj przyjeżdżał. I wreszcie się obudziłeś. - Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło. - Wczoraj... Gdy tylko twoja mama dała mi znać, to od razu przyjechałam. - przerwała na chwilę, aby wziąć oddech. - Czekamy na Ciebie, Ruggero. Ja, i wszyscy na planie.
- Dziękuję. - powiedział tylko cicho.
- Powinieneś odpocząć. Pójdę już. - ścisnął lekko jej rękę.
- Zostań...
- Jesteś zmęczony. A ja tylko gadam Ci nad uchem. Teraz potrzebujesz spokoju. - spojrzał na nią z błaganiem w oczach. Zostań... - No dobrze... ale tylko chwilę. Poczekam aż przyjadą Twoi rodzice.
- Nie chcę, żebyś wychodziła... - Drzwi do sali uchyliły się. Za nimi stał uśmiechnięty blondyn. Wszedł do pomieszczenia i stanął obok łóżka.
- Agustin. - Karol uśmiechnęła się do niego.
- Cześć, Karol. Witamy wśród żywych, stary! - powiedział do niego, uśmiechając się łobuzersko.
- Dzięki... - powiedział.
- W takim razie, skoro ty jesteś... to zostawię Was samych. Pogadajcie sobie. - powiedziała. Musnęła delikatnie ustami jego czoło w geście pożegnania. - Cześć, Agustin. Cześć, Ruggerito. - powiedziała z ciepłym uśmiechem, a następnie wyszła z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
- Jak się czujesz? - zapytał blondyn.
- W porządku... a przynajmniej jak na kogoś po wypadku.
- Wiesz, że Karol przez trzy dni, na początku, w ogóle nie wychodziła ze szpitala? Jak tylko Twoi rodzice zadzwonili do producenta, że miałeś wypadek i jesteś w szpitalu... to wybiegła, jakby co najmniej gonił ją niedźwiedź... Siedziała cały czas przy Twoim łóżku i mówiła do Ciebie. Twoi rodzice siłą ją zmuszali, żeby zeszła do bufetu na kawę. - przyjaciel uśmiechnął się do niego łobuzersko. Zmrużył lekko oczy...
- Naprawdę? - zapytał.
- Naprawdę. Z resztą... możesz zapytać rodziców. - odpowiedział blondyn z uśmiechem.
- Dziwne... - westchnął.
- Dlaczego? - zapytał.
- Nic nie mówiła.
- No cóż... w takim razie, ja Ci mówię. Ona nadal coś do Ciebie czuje, stary! - Nie był pewny, czy powinien wierzyć przyjacielowi... i nie dlatego, że mu nie ufał. Było niewielu ludzi, którym był w stanie powierzyć własne życie. I jedną z nich z pewnością był Agustin. Bał się obudzić w sobie nadzieję... bał się, że późniejsze zderzenie z rzeczywistością będzie zbyt bolesne, jeżeli to wszystko okaże się tylko jednym, wielkim złudzeniem. - Uwierz mi, gdybyś ją wtedy widział... jak zaczęła płakać... myślałbyś dokładnie tak samo.
- Sam nie wiem...
- Ale ja wiem. Ona Cię kocha stary! I ten wypadek... oczywiście, bardzo się cieszę, że przeżyłeś, i że dochodzisz do siebie, i w ogóle... ale myślę, że fakt, że mogła Cię stracić... coś jej uświadomił.
- Tak myślisz? - zapytał, a mężczyzna skinął głową w odpowiedzi. - To dlaczego nic nie mówi? Rozmawiałem z nią wczoraj... dzisiaj... dlaczego nic nie mówi? Nie chcę łudzić się nadzieją...
- To ją zapytaj... - Już to widział... Cześć, Karol, kochasz mnie? Uśmiechnął się blado. Nie... poczeka... nie pozostało mu nic innego... Ale to nie przeszkodziło zakwitnąć kolejnej iskierce nadziei...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro