Rozdział XLI
No dobra, to zaczynamy ostatnią przygodę. ;) Może nie w ogóle, ale na pewno jeżeli chodzi o to opowiadanie. Została nam jeszcze tylko jedna część - czyli dokładnie 11 rozdziałów i epilog.
Muszę wam się do czegoś przyznać... jak zaczynałam pisać to opowiadanie, to ono miało mieć maksymalnie 10-15 rozdziałów. A teraz wstawiać rozdział 41. Jak to wyjaśnić? Chyba tylko tym, że zwyczajnie zżyłam się jakoś z tymi bohaterami, polubiłam ich bardzo, mimo ich dziwnych charakterków i głupich zachowań. ;) Ale zbliża się koniec... znaczy dla was, ja tą historię skończyłam już jakiś czas temu i to nawet całkiem spory czas temu. Gdybym pisała coś teraz, to obawiam się, że skończyłoby się na tym, że pojawiałby się jeden rozdział na miesiąc przy moim braku czasu, a tak... jakoś idzie do przodu i to nawet szybko ;) Może nawet za szybko...? ;P Ale skoro już ta historia jest, to po co mam przedłużać niepotrzebnie, prawda?
Kurcze, znowu się rozpisuje bez sensu ;P Wiem, że niektórzy z was zaglądają na inne moje historie... i tu was niestety zawiodę, przynajmniej na razie nie dam rady pociągnąć pisania. Zbyt dużo rzeczy prywatnych mi się nakłada, a poza tym... chyba potrzebuje chwili odpoczynku od Luny i Matteo. Tak już mam. Jak za dużo piszę o jakiejś parze, to zaczynam powielać te same schematy, a bardzo bym tego nie chciała. Więc robię przerwę, żeby móc wrócić do Was z nową energią i z nowymi pomysłami ;) Mam nadzieję, że postaracie się mnie jakoś zrozumieć. Oczywiście ta historia spokojnie dotrwa do końca, i myślę, że w przeciągu dwóch tygodni już w całości będzie na Wattpadzie ;)
Jak ktoś jednak zagląda bardziej uważnie na moje książki, to na pewno zauważył, że pojawiło się w nich ostatnio coś, co odbiega od Lutteo/Ruggarol. I chwilowo właśnie tam się będę pojawiać. Na pewno nie tak często jak tutaj, ale jednak ;) Jak ktoś ma ochotę, to zapraszam serdecznie. Inna para, inny pomysł i kompletnie inna historia.
Dobra, kończę już ten przydługi monolog i zapraszam do czytania.
Buziaki, kochani :* :* :*
Nigdy nie wierzyłem w historie
O sercach
Bycie zakochanym
Było dla mnie tylko grą
Czuł spojrzenia wszystkich ludzi na sobie. I miał cholerną ochotę zwyczajnie zapaść się pod ziemię. Owszem, chciał jej powiedzieć, ale... nie tak! Nie tak to wszystko miało wyglądać. Spojrzał na brunetkę. Patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Nie wierzyła mu. I wcale nie miał jej tego za złe. Po wszystkim co zrobił? Byłaby głupia, gdyby tak od razu uwierzyła... ale nawet on nie spodziewał się takiej reakcji, która nastąpiła chwilę później. Zwyczajnie wybuchła śmiechem. Zacisnął dłonie w pięści, słuchając tego dźwięku. Minęło dobre kilka minut, zanim była w stanie złapać oddech i spojrzeć na niego.
- Zabawne, Ruggero! Jesteś naprawdę zabawny. – powiedziała, nadal się uśmiechając. Ale w jej oczach wcale nie było radości. To był taki śmiech... złośliwy, ironiczny. Tak nie jej. Zupełnie niepodobny do tej Karol, którą znał.
- Myśl sobie, co chcesz. – powiedział sucho, patrząc jej prosto w oczy.
- Myślałeś, że w to uwierzę? – zapytała. – Wiesz, ile już kłamstw od Ciebie usłyszałam, Ruggero? I to już też miałam przyjemność. I nie popełnię tego samego błędu co, wtedy. – nie odpowiedział. Nie wiedział, co. Miała rację. Zupełną rację. A on zrobił tylko z siebie kompletnego idiotę przed wszystkimi. Powiedział, że ją kocha. Pierwszy raz faktycznie przyznał się do swoich uczuć... i został odrzucony. To było dla niego zupełnie nowe doświadczenie. Nerwy powoli opadały... znikała w nim złość i furia, która zapoczątkowała to wszystko. Poczuł się nagi. Stał przed wszystkimi... mówił o swoich uczuciach, emocjach. Obnażył się w najgorszy możliwy sposób. Pokazał swoją duszę. I co mu z tego przyszło? Śmiech. Przełknął głośno ślinę. – Nie wierzę Ci. Już nie. Ty nie potrafisz nikogo kochać. Nigdy nikogo nie kochałeś. Nie kochałeś Cande, nie kochasz mnie. Kochasz tylko siebie. Przejrzałam Cię już.
- Nie znasz mnie. Znasz... kogoś, kim byłem. Nie mnie.
- Znam tego prawdziwego Ruggero, i nic więcej nie chce o Tobie wiedzieć. A teraz, daj mi spokój. – powiedziała. Skinął tylko głową, a potem wyszedł ze studia, zamykając za sobą drzwi. Nie miał tu już nic więcej do roboty. Teraz potrzebował chwili spokoju. Momentu sam na sam ze sobą.
...
Zamknął za sobą drzwi mieszkania. Zdjął kurtkę i buty. Zostawił wszystko na szafce w korytarzu. Wszedł do salonu i opadł ciężko na fotel. To wszystko zwyczajnie go przerosło. Spodziewał się, że mu nie uwierzy, ale... miał jednak ziarenko nadziei, że przynajmniej go wysłucha. Ale ona nie chciała dać mu dojść do głosu. Jej miłość widocznie już minęła. Stracił swoją szansę. I właśnie wtedy, kiedy zdał sobie sprawę, co tak naprawdę do niej czuję. Wtedy, kiedy zrozumiał, jak cholernie ją kocha... kiedy zrozumiał, że jest dla niego całym światem i byłby w stanie zrobić dla niej wszystko. To ona właśnie teraz kompletnie o nim zapomniała. Nie miał pojęcia, co z tym zrobić... Kiedyś wszystko wydawało się takie proste. Był panem, był flirciarzem. Leciały na niego wszystkie dziewczyny. Mógł mieć każdą, której zapragnął... ale to było do momentu, kiedy faktycznie zaczął kogoś pragnąć. Przez myśl przeszło mu jedno... co, gdyby wtedy, kilka miesięcy temu, podjął inną decyzję? Czy wtedy byliby szczęśliwą parą? Nie, podpowiadał mu mózg. Wtedy nie był na to jeszcze gotowy. Zraniłby ją. I to dużo bardziej, niż faktycznie to zrobił. Zostawiłby ją po kilku tygodniach, może miesiącach... uciekłby jak zawsze, gdy przytłaczały ją zobowiązania. Zawsze wtedy się odwracał i odchodził. Tak, jak wtedy. Gdy poczuł, że jej zależy na czymś więcej, to zwyczajnie uciekł. Bo tak było bezpieczniej. Ale czy faktycznie? Przecież i tak skończył dokładnie tak samo. Zakochał się. W dziewczynie, która kompletnie nie powinna go obchodzić. Zakochał się w dziecku. Ta dziewczyna była młodsza od niego o cholerne 6 lat. Co on sobie w ogóle myślał? Że to wszystko będzie tak proste i cholernie oczywiste? Przecież nawet w jego głowie to wszystko brzmiało idiotycznie. Ale jednak się stało. Zakochał się w niej. I był zazdrosny. Był chory z tego nienawistnego uczucia. Był chory, gdy widział ją z blondynem. Zagryzał wargi i zaciskał dłonie w pięści, gdy tylko przekroczyli gdzieś jego ścieżkę. Ale nie był w stanie już nic z tym zrobić. Stało się. Była dla niego jak... powietrze. Bez niej, nie mógł oddychać. Nie potrafił zaczerpnąć tlenu do płuc. Bo ona stała się jego powietrzem. Płuca skurczyły się gwałtownie, gdy tylko spróbował wziąć gwałtowniejszy oddech. Przeczesał palcami włosy. To go przerosło. Wyjął telefon z kieszeni spodni i wybrał znany na pamięć numer. Musiał to zrobić. Przynajmniej spróbować...
- Czego znowu chcesz? – usłyszał jej głos już po kilku sekundach.
- Chciałem pogadać. – powiedział.
- Już chyba wystarczająco dużo dzisiaj powiedziałeś. Poza tym... nie wiem, czy chcę jeszcze cokolwiek usłyszeć od Ciebie.
- Nie kłamałem. – powiedział pewnie.
- A ja Ci nie wierzę.
- Wiem. Ale udowodnię Ci.
- Nie! Nic mi nie będziesz udowadniał. Mam dość Twoich gierek. Raz już dałam się na nie nabrać. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. – odpowiedziała poważnym głosem.
- Wiem, że wtedy Cię zraniłem. Wiem to. I żałuję.
- Szkoda, że wtedy o tym nie pomyślałeś. Nawet nie wiesz, jak się wtedy poczułam. Jak... szmata, wiesz? Jakbym była nic niewartym przedmiotem, który wyrzuciłeś, gdy tylko Ci się znudził...
- Wiem, Karol... i naprawdę żałuję. Myślę, że... przestraszyłem się, wtedy.
- Czego? Że zaciągnę Cie do ołtarza? – zaśmiała się.
- Nie. Że się zakocham. – odpowiedział szczerze.
- Ty nie potrafisz się zakochać. Żeby się zakochać, trzeba mieć uczucia. Ty ich nie masz.
- A jednak.
- Nie wierzę Ci, Ruggero. Za dużo razy kłamałeś. Za bardzo mnie zraniłeś.
- Ale jednak ze mnę rozmawiasz. Dlaczego? – w słuchawce na chwilę zapadła cisza. Słyszał tylko jej lekko przyśpieszony oddech. Zacisnął mocniej dłoń na telefonie. Przycisnął do ucha... jakby chciał jeszcze bardziej ją słyszeć... jeszcze bardziej czuć... jakby chciał, żeby była najbliżej niego, tak blisko jak to tylko możliwe. Nawet jeżeli to był tylko jej głos. Echo słów w aparacie.
- Nie wiem... - powiedziała cicho.
- Wiem, że proszę o wiele, ale... chociaż daj mi szansę wyjaśnić wszystko... jeżeli wtedy nadal będziesz uważała, że nie chcesz mieć ze mną do czynienia, to... dam Ci spokój, ale chociaż mnie wysłuchaj. Spotkaj się ze mną.
- To nie jest dobry pomysł. – odpowiedziała niepewnie.
- Obiecuję, że nic nie zrobię. Chcę tylko porozmawiać.
- Po co? Znowu chcesz namieszać mi w głowie. A ja już wystarczająco się nacierpiałam, Ruggero.
- Chcę tylko, żebyś mnie wysłuchała.
- Cały czas Cię słucham, jakbyś nie zdążył zauważyć. Mogłam już dawno się rozłączyć... a jednak nadal mnie słyszysz.
- Dziękuję. Ale ta rozmowa... to nie jest rozmowa na telefon, Karol. Daj mi chociaż dziesięć minut. Nic więcej. Dziesięć minut twojego czasu. Chyba nie proszę o aż tak wiele.
- Mylisz się. To jest wiele. Po tym wszystkim. Nie rozumiesz tego? Kochałam Cię! Tak naprawdę! A ty to wykorzystałeś tylko po to, żeby zaciągnąć mnie do łóżka.
- Przecież przeprosiłem!
- Myślisz, że to wystarczy? Twoje durne „przepraszam"? Ono nic nie znaczy.
- A to, że Cię kocham? – zapytał. Przez chwilę znowu nic nie mówiła. Wziął płytki oddech... ale coś zabolało w klatce piersiowej, gdy tylko usłyszał jej ciche słowa.
- To znaczy jeszcze mniej, Ruggero. To znaczy jeszcze mniej... - jej słowa odbijały się echem w jego głowie, wypalając wszystkie myśli. Zabolało. Cholernie. Ale teraz dokładnie wiedział, jak czuła się ona, gdy powiedział, że była tylko zabawką. Że była nikim... a przecież to nieprawda. Bo z nikogo nagle stała się wszystkim. Po chwili usłyszał tylko sygnał przerwanego połączenia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro