Rozdział XXX
Był już daleko stąd
Gdy mnie spotkał
I uświadamiam sobie, że to mnie powinno być głupio, hej!
Weszła do studia nagraniowego. Dzisiaj czekało ich nagranie jednej z piosenek do drugiego sezonu. Otworzyła drzwi do pomieszczenia po prawej stronie. Otoczyła ją konsola, mikrofony, instrumenty... wszystko już było gotowe. Za blatem siedział mężczyzna, który już coś ustawiał w komputerze i przygotowywał podkłady do nagrań. Na fotelu pod ścianą siedział Ruggero. W ręce miał kilka kartek. Zapewne słowa piosenki.
- Cześć, wszystkim! – powiedziała.
- Hola! – zawołał mężczyzna, wstając ze swojego miejsca. – Dobrze, że już jesteś. Zaraz będziemy zaczynać. Jak chcesz, to możesz sobie chwilę usiąść. Idę tylko po jedną płytę i bierzemy się do roboty! – zamknął za sobą drzwi pomieszczenia. Usiadła na krześle obrotowym przy biurku.
- Nie przywitasz się? – zapytał.
- Już się przywitałam. – odburknęła.
- Będziesz teraz na mnie warczeć przez kilka miesięcy? – zapytał, patrząc na nią.
- A dziwi Cię to? – zapytała.
- Nie, ale mogłabyś przynajmniej udawać, że się dogadujemy. Nie wszyscy muszę wiedzieć o naszych... problemach. – dokończył mało zgrabnie.
- Problemach? Tak nazywasz to, że spieprzyłeś zaraz po tym, jak poszłam z Tobą do łóżka? – zapytała, mierząc go wzrokiem. Widziała, że go zaskoczyła. Zmrużył lekko swoje brązowe oczy. Nie spodziewał się ataku z jej strony... a jej sprawiło to ogromną satysfakcję. Uśmiechnęła się złośliwie. Jeden: zero dla Karol.
- Ok... skoro tak twierdzisz. – powiedział.
- Nie mam ochoty gadać na ten temat. Było minęło. Jak widzisz, nie umieram z miłości do Ciebie i nie wypłakuje sobie oczu. Nie musisz się o mnie martwić.
- A kto powiedział, że się martwię? – zakpił. – Z resztą, słyszałem, że już znalazłaś sobie pocieszenie. – spojrzała na niego pytająco. – Lio się chwalił.
- To był tylko przyjacielski wypad... - powiedziała cicho.
- Nie musisz mi się tłumaczyć, skarbie.
- Nie mów tak do mnie! – warknęła.
- Kiedyś Ci się podobało.
- To było kiedyś! Teraz już mi się nie podoba.
- Szkoda. Pasuje do Ciebie.
- Ruggero! – powiedziała, podnosząc głos.
- Karol! – przedrzeźniał ją.
- Możesz powiedzieć o co Ci tak naprawdę chodzi? Masz jakiś problem? – zapytała.
- Ja? Niby dlaczego?
- Bo mam wrażenie, że wyżywasz się na mnie za jakieś swoje własne niepowodzenia. Czyżby coś nie tak z Twoją dziewczyną? – zobaczyła jak przez jego twarz przemyka jakiś cień. Czyżby trafiła w jakiś słaby punkt? Widziała, jak skrzywił się na wzmiankę o Candelarii. Kłopoty w raju? Mimowolnie się uśmiechnęła. – Trafiłam?
- Nie. – odpowiedział sucho. – Za dużo sobie wyobrażasz.
- Nie wydaje mi się. Może wreszcie Cię poznała i zrozumiała, że wcale nie jesteś taki idealny, za jakiego chciałbyś uchodzić, co? Myślę, że ja też chętnie parę rzeczy bym jej opowiedziała. Jak myślisz, byłaby zaskoczona?
- Nie pozwalaj sobie!
- Dlaczego? Ty mogłeś się zabawić, a mnie nie wolno? – stanęli naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Co z tego, że była o dobre dwadzieścia centymetrów niższa od niego? Potrafiła wykorzystać siłę swojego spojrzenia... a on był równym przeciwnikiem. Nie było lepszego, ani gorszego.
- Możemy zaczynać? – do pokoju wparował mężczyzna odpowiedzialny za nagrania i usiadł za swoim pulpitem, uśmiechając się do dwójki. Skinęli potakująco głowami. Im szybciej będą mieli to z głowy, tym lepiej.
...
Siempre un sueño irá por ti
Creciendo juntos aprendemos a vivir
Siempre estarás en mi
Tiempo que pasó y nos llevó
Como primavera despiertas a la flor
Como melodías que llenas de valor
Vives en mi
Estoy en ti
Como esa lluvia que moja el corazón
Como un poema que nunca se escribió
Vives en mí
Estoy en ti
Ich głosy idealnie współgrały ze sobą. Przeplatały się i łączyły w odpowiednich momentach. Mogli się kłócić, mogli się nienawidzić... chemia nadal między nimi była. I może właśnie ona sprawiała, że targały nimi silne emocje. Nie potrafili inaczej. Mogli się albo kochać, albo nienawidzić. Uczucia rządziły nimi, wyrażały się na ich twarzach, w ich spojrzeniach... w ich gestach. W gwałtownym dotyku, ostrym spojrzeniu... czuła jego gorący oddech wszędzie... był wokół niej... był w niej. Nie potrafiła o nim zapomnieć. Tkwił wypalony na jej skórze, jak znak... jak tatuaż. Słowa płynęły z ust... ręce drgały, dotykały się... zaciśnięte pięści, zbielałe palce. I serca, które biły w oszalałym rytmie... ale żadne z nich nie chciało się do tego przyznać. Bo to byłoby jak przyznanie się do największej porażki.
...
Siedziała na łóżku, trzymając w rękach biały tablet. Była ubrana w różowe jeansowe spodnie i zwykłą koszulkę. Wpatrzona w mały ekranik...
- Możemy zaczynać? – zapytał Jorge. Skinęła głową w odpowiedzi. – No dobra, to do roboty! – Światła, kamera, akcja! – Wzięła głęboki oddech... i wcisnęła play. Za głośnika wydobył się ciepły, głęboki głos szatyna, śpiewającego piosenkę.
Aprendimos el idioma del amor
Siempre un sueño irá por ti
Creciendo juntos aprendemos a vivir
Wpatrywała się w niego. Grał w jednej z sal na planie. Nagrywali tą scenę kilka dni temu. Szatyn, ubrany w koszulę w panterkę, wyglądał idealnie. Jak rodowity Włoch. Na kolanach trzymał gitarę i delikatnie trącał jej struny, wydobywając z niej tym samym cudowne dźwięki romantycznej melodii.
- Już jestem, Luna! Odsłuchałam Twoją wiadomość i przybiegłam najszybciej jak mogłam. – brunetka wparowała bezceremonialnie do pokoju. Odłożyła tablet na łóżko i spojrzała na przyjaciółkę. Oparła ramię na swoim kolanie i położyła głowę na dłoni. Nerwowo odgarnęła grzywkę z twarzy, która spadała jej do oczu. – Znaczy, nie dosłownie! Wiesz, jaka ze mnie łamaga do wszystkich sportów. – brunetka usiadła na łóżku.
- Spoko. – westchnęła cicho, a następnie uśmiechnęła się blado do brunetki. – Ważne, że tu jesteś. Dzięki.
- Nie ma za co. Powiedz, co się stało.
- Nina... kompletnie nie rozumiem, co się wydarzyło. – objęła dłońmi swoje kolana. – Chciałabym, żeby... ktoś mi to wszystko w końcu wyjaśnił. Wiesz... - wzięła głęboki oddech. – Gadałam z Matteo.
- I? – zapytała Caro, patrząc na nią smutnymi oczami. – Co powiedział?
- Powiedział, że... między nami koniec. – odpowiedziała z lekki wahaniem. Jej oczy wyrażały żal...
- Co?... Co? Ale czemu? – zapytała, zaskoczona brunetka.
- Nie wiem, Nina. Nie mam pojęcia, co się z nim dzieje. Jest strasznie... tajemniczy. – skrzywiła się wyraźnie. - ... Jakiś nieobecny. Dziwna sprawa... Wiesz, co? Myślę, że on... po prostu kogoś poznał w wakacje. – jej ton przybrał smutny wydźwięk.
- Nie chcę mi się wierzyć. Nie sądzę. Posłuchaj... typową reakcją kogoś winnego jest... wynajdowanie tysiąca wymówek. A on robi coś odwrotnego. – powiedziała pewnie brunetka, a ona westchnęła głośno.
- Bo... ten Matteo po wakacjach... to ktoś zupełnie inny, wiesz? Nie do poznania...
- Tak... sama nie wiem. – brunetka spuściła wzrok na swoje kolana. Wyraźnie się nad czymś zastanawiała. Po chwili podniosła głowę. – Ale musi być jakieś logiczne wytłumaczenie...
- Tak myślisz? – zapytała.
- Tak. Luna... z resztą spójrz na niego... - brunetka spojrzała na tablet, na którym nadal widniała postać szatyna. Uniosła go w dłoniach i pokazała jej. Podniosła się i podeszła bliżej do przyjaciółki, patrząc jednocześnie w mały ekran.
- Jak to? – przyjrzała się uważnie postaci. – Wygląda na smutnego, prawda? – brunetka przytaknęła.
- Tak, ja też tak myślę. Wydaję mi się... że gdyby kogoś poznał, raczej byłby szczęśliwy.
- Tak, Nina... ale ja tego wszystkiego nie rozumiem! Czemu... czemu nie chce mi nic powiedzieć? – zapytała. – Słuchaj... a może z jakiegoś powodu nie może? Ale dlaczego by nie mógł? Przecież to nie jest nic... - uniosła oczy do góry w rezygnacji i przeczesała nerwowo włosy. – Oj, Nina... Nie, nie, nie! Wiesz, co? Mam mętlik w głowie. Już niczego nie rozumiem. Ale muszę się jakoś dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. – dziewczyny złapały się za ręce i spojrzały na siebie.
- Cięcie! Mamy to! – zawołał reżyser. Uśmiechnęła się do przyjaciółki i podniosła się z łóżka. Podała jej rękę, a ta również podążyła za nią. Miały teraz godzinę przerwy. Innych czekała ciężka praca. One miały czas na kawę. Chociaż gdyby mogła wybierać... najchętniej zaszyłaby się własnym mieszkaniu...we własnym łóżku... i wypłakala wszystkie łzy. Tak bardzo chciała być na miejscu swojej bohaterki... Lunę czekało gdzieś szczęśliwe zakończenie...
...
Siedziała właśnie na parkowej ławce. Obok niej był Lio. Wracali właśnie z kolacji, na którą wyciągnął ją po kilku dniach proszenia. Poczuła jak łapie ją za rękę i spojrzała na niego z zaskoczeniem w oczach. Blondyn uśmiechnął się do niej i spojrzał głęboko w oczy.
- Ja wiem, że nie spotykamy się długo, ale... znamy się już jakiś czas i... Karol, ja lubię Cię, bardzo nawet. I chciałbym... no wiesz... przenieść to na trochę inny poziom. – powiedział z lekkim wahaniem.
- Tak? – zapytała niepewnie.
- Czy myślisz, że... Sądzisz, że moglibyśmy spróbować... no wiesz... jako para?
- Chcesz mnie zapytać, czy zostanę Twoją dziewczyną?
- Tak, chyba tak... - powiedział.
- Lio... sama nie wiem. Nigdy tak o tym nie myślałam. – powiedziała.
- Ale pomyślisz? – zapytał z nadzieją. – Bardzo mi się podobasz, Karol. I myślę, że... Wiem, że mógłbym Cię uszczęśliwić. Chciałbym spróbować. Zgodzisz się? Zostaniesz moją dziewczyną? – uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi. Przecież nie miała nic do stracenia, prawda?
- Jesteś uparty, co? – zaśmiała się cicho. – Ale zgadzam się. – mocniej ścisnął jej rękę i delikatnie pocałował jej usta.
- Właśnie masz przed sobą najszczęśliwszego człowieka. – odpowiedział wesoło, a ona zaśmiał się w odpowiedzi. Szkoda, że ona nie była w tym momencie najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro