Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXV

Hey, hi, hello! Jest tu kto? Is anybody out there? 

Wiedziałam, że ta część jest bardziej nostalgiczna, przemyśleniowa i w ogóle... ale że aż tak nudna? ;P 

Jest tu ktoś w ogóle jeszcze i to czyta? :D


I on jest daleko stąd

Gdy stoi obok mnie

I uświadamiam sobie, że wina leży po mojej stronie


Stała właśnie przed wejściem na scenę. Czekała ją ostatnia piosenka. Ostatnie słowa... i ostatni pocałunek, które zapamięta. Miała wrażenie, że ta trasa jednocześnie minęła zbyt szybko, jak i ciągnęła się niemiłosiernie. Sama nie była już pewna, co tak naprawdę przeważało. Ten miesiąc był dla niej wyjątkowo trudny. Ale też wyjątkowo bogaty w doświadczenia. Z nastolatki, której jedynym zmartwieniem były lekcje i nauka stała się nagle kobietę, która zmaga się z błędami przeszłości. Tak, błędami. Jej romans, chociaż to było chyba nazbyt duże słowo, był cholernym błędem. Ale nie z jego strony, tylko z jej własnej. Gdyby mu nie uległa, gdyby była twardsza... ale była naiwna i wierzyła we wszystkie jego kłamstwa. Wierzyła w jego słowa, które mówiły o uczuciach... o miłości... wierzyła w każde wypowiedziane „skarbie" i „kochanie". Wierzyła w każdy jego gest... w każdy pocałunek, w każde muśnięcie dotyku... i zawiodła się na nim. Tak, jak nigdy na nikim. I każda scena z jego udziałem, każde spotkanie, każdy wywiad, którego nie mogła uniknąć był dla niej jak policzek wymierzony prosto w serce. Każde takie maleńkie wydarzenie bolało tak samo... a najbardziej bolało to, że nadal go kochała. Mógł ją zranić, mógł ją skrzywdzić, mógł zrobić wszystko... a ona i tak pobiegłaby za nim, gdyby tylko jeszcze raz usłyszała z jego ust to słodkie „Nie zrobię Ci krzywdy". Uwierzyłaby od razu. W każde słowa. Tak po prostu. Tak, jak wierzyła w nie wcześniej. Wzięła głęboki oddech. Czuła, jak ktoś łapie ją za rękę. Wzdrygnęła się lekko.

- Gotowa? – zapytał Michael, uśmiechając się do niej.

- Pewnie! – odpowiedziała.

- Będę za tym tęsknić. To była fajna trasa.

- Masz rację. Ale wiesz... po wakacjach i tak wracamy do pracy nad kolejnym sezonem. Jeszcze będziemy mieć dość siebie nawzajem. – zaśmiała.

- W życiu! – odpowiedział pewnie brunet. Pociągnął ja pewnie za dłoń w kierunku sceny. Otoczyły ją kolorowe światła... ogłuszyła muzyka. Ostatnie przedstawienie sezonu. Wszystko musi wypaść jak najlepiej. Pora na najlepsze zakończenie, na jakie ją stać. Uśmiechnęła się radośnie do publiczności.

...


- Luna, poczekaj! – zawołał ją i pociągnął ją za rękę, prowadząc z powrotem na środek sceny. Uśmiechał się do niej... tak idealnie... tak bardzo po Disneyowsku... w jej gardle pojawił się ogromna gula. Ile razy by nie stawała w tym miejscu, to i tak jej serce zawsze przyśpieszało. Biło szaleńczym rytmem, chcąc uciec z klatki piersiowej. Oddychała ciężko. Jej dłoń nadal tkwiła w jego mocnym uścisku. Zbliżył się do niej jeszcze bardziej... wstrzymała oddech w oczekiwaniu. Gładził delikatnie jej policzek, pieszcząc opuszkami palców... kreśląc wzory na jej skórze. Objął ją drugą ręką delikatnie w pasie... patrzył jej głęboko w oczy. Jego ciepłe brązowe tęczówki sprawiały, że się topiła... czuła jak cała jej samokontrola, cała odwaga ją opuszcza... nie było już Karol, która może wszystko, która przezwycięży wszystkie problemy... nie było już tej dziewczyny, która obiecała sobie, że on już jej nigdy nie zrani... była zakochaną dziewczynka, która wręcz błaga o jeszcze jeden dotyk. Przytuliła mocniej policzek do jego dłoni... swoją dłoń zacisnęła mocno na jego przedramieniu... tak mocno, jakby chciała go już nigdy więcej nie wypuścić... chciała go na własność. Chciała żeby był jej, i tylko jej... nawet jeżeli na chwilę. Patrzyła jak zbliża swoją twarz do jej... czuła jego oddech na swoim policzku... lekka nutka mięty i kawy... przymknęła oczy... chwilę później poczuła jego usta na swoich. I wszystko zniknęło. Nie było sceny. Nie było ludzi. Nie było krzyków, ani pisków. Nie było reflektorów i kamer. Byli tylko oni. Gwałtownie odpowiedziała na jego pocałunek... stanęła na palcach, starając się być jeszcze bliżej niego... oderwał się od niej po chwili... nawet na nią nie spojrzał. Pociągnął ja tylko do zejścia ze sceny. Nie uśmiechnął się... wytrzymała tylko do momentu, kiedy nie zniknęły światła... po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. To koniec.

...


Zmęczona, niemal wytoczyła się z samolotu. Kilka godzin lotu kompletnie wypruło ją z energii. Do tego cała trasa koncertowa, masa pracy, wywiadów... Cała ta historia z Ruggero. To wszystko sprawiło, ze teraz miała ochotę tylko wrócić do domu i zaszyć się pod kołdrą na kilka dni. Toczyła za sobą walizkę. Kółka piszczały przy każdym ruchu... wszyscy wokół byli weseli, uśmiechnięci... zmęczeni, ale szczęśliwi. Tylko nie ona. Patrzyła na Malenę, która uśmiechała się do swojego chłopaka, który przyjechał po nią na lotnisko. Patrzyła na Katję, która stała właśnie ze swoimi rodzicami, śmiejąc się z czegoś, co powiedział jej ojciec. Rozglądała się wokół, szukając znajomej twarzy.

- Twojej mamy jeszcze nie ma? – zapytała Valentina, podchodząc do niej z uśmiechem.

- Nie, jeszcze nie, ale na pewno zaraz dotrze. – odpowiedziała. Usiadła na metalowym krzesełku i wyjęła telefon z kieszeni bluzy. Nikt nie dzwonił, więc na pewno to tylko korki i zaraz utonie w znajomych objęciach. Jeszcze tylko chwilę... Z boku usłyszała gdzieś głośny pisk, a potem śmiech... Ruggero przytulał swoją dziewczynę, która właśnie wbiegła uśmiechnięta na lotnisku. Była ubrana w długie spodnie i koszulę. Była... musiała to przyznać... była piękna i pasowała do niego idealnie. Kim ona była przy rudowłosej? Zwykłą nastolatką. Dzieckiem. Miał rację. Była nikim. Nie znaczyła kompletnie nic. On nadal był z Cande. Nic innego nie miało znaczenia... i w sumie bardzo chciała być zła, na nią, na niego... na wszystko i wszystkich... ale nie potrafiła. Nie, kiedy widziała jego uśmiech. Spuściła głowę na swoje kolana. Byli idealną parą... i to ona wmieszała się tam, gdzie nie powinna. To ona weszła z butami do czyjegoś życia... chciała czuć się ofiarą, ale prawda była taka, że to ona popełniła błąd, to ona zraniła kogoś. To, że sama poczuła się zraniona było widocznie karą za to, co zrobiła. Za to, że mu uległa. Za to, że go pokochała.

- Skarbie, tutaj jesteś! – zawołała kobieta podchodząc do niej. Uśmiechnęła się wesoło i podniosła gwałtownie ze swojego miejsca, wpadając wprost w rozłożone ramiona kobiety. Wtuliła się w nią mocno, czując znajomy zapach. Mama. Tęskniła za nią. Miesiąc, który spędziła w podróży z daleka od rodziny był dla niej trudny. Do tej pory bardzo rzadko opuszczała dom na tak długo. Zawsze ktoś z nią był... nie zostawała sama. Ostatnie dni dały się jej wyraźnie we znaki.

- Mamusia... - wychlipała, wdychając aromat ciasteczek i miętowego płynu do mycia naczyń, którego zawsze używano w jej domu.

- Kochanie, czemu płaczesz? – zapytała kobieta, odsuwając ją odrobinę od siebie i patrząc jej uważnie w oczy.

- Po prostu bardzo tęskniłam. – powiedziała, ponownie wtulając się w sweter kobiety.

- Och, kochanie... - kobieta przytuliła ją mocniej do siebie.

- Wracajmy do domu... - powiedziała cichutko. Kobieta skinęła głową. Wracajmy do domu.

...


Gdy rano zeszła na śniadanie, mama już krzątała się po kuchni, przygotowując śniadanie. Usiadła przy blacie i oparła na nim ramiona. Głowę położyła na dłoniach i z zainteresowanie przyglądała się kobiecie krojącej pomidora w cienkie plasterki, jakby to było najciekawsze zajęcie na świecie.

- Wszystko w porządku, kochanie? – zapytała kobieta, podchodząc nagle i dotykając czule jej policzka dłonią. – Wydajesz się być... taka... nieobecna? Coś się stało?

- Nie, wszystko jest w porządku. Chyba jeszcze nie odespałam podróży.

- Na pewno? – kobieta spojrzała na nią tak intensywnie, że miała wrażenie, że prześwietla jej myśli na wylot. Była jej mamą, więc znała ją jak nikt inny. Nigdy nie potrafiła nic przed nią ukryć... zawsze wystarczyło, żeby na nią spojrzała i przytuliła, a słowa same wylewały się z jej ust. Ale wtedy chodziło o coś błahego... o złą ocenę w szkole... o niezaliczony test... o kłótnię z koleżanką. To był małe rzeczy, nic nieznaczące. Problemy typowe dla dziewczyny w jej wieku. Ten problem był inny. Nie chciała się przyznać do tego, że popełniła ogromny błąd i zaufała komuś, kto na to zupełnie nie zasługiwał. A tym bardziej nie miała ochoty tłumaczyć mamie tego, że poszła z tym kimś do łóżka... a on ją oszukał. I zranił jak nikt inny. Przy tym, wszystkie jej wcześniejsze problemy wydawały się niczym, były bez znaczenia.

- Tak, na pewno. – odpowiedziała, uśmiechając się lekko.

- W porządku. Skoro nie chcesz mówić... - kobieta westchnęła cicho. – Ale pamiętasz, że zawsze możesz na mnie liczyć, skarbie, prawda? – przełknęła głośniej ślinę na dźwięk słowa „skarbie", które tak silnie zżyło się z jego osobą, że wypowiadane z każdych innych ust brzmiało fałszywie.

- Wiem, mamo. – odpowiedziała, spuszczając wzrok.

- A właśnie! Byłabym zapomniała, dzwoniła Sara. Pytała, czy już wróciłaś z trasy.

- Stęskniłam się za nią! – zawołała. – Muszę do niej zadzwonić!

- Dobrze, dobrze, ale teraz jest pora śniadanie, Karly! – powiedziała kobieta, stawiając przed nią talerz pełen naleśników z czekoladą. Czekolada jest najlepsza na złamane serce. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro