Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

six


W KTÓRYM: Prawda wychodzi na jaw i zaczynają pojawiać się wątpliwości.

INSPIRACJE: one direction — 18
noah cyrus — july



                — Co?

Załamanie głosu Alaski sprawiło, że Ricky odwrócił się najszybciej, jak tylko mógł. Gdyby zobaczył, jak bardzo była smutna przez niego, to wiedział, że nie byłoby w stanie dłużej udawać.

— Nie czuję tego samego—

Wiem, co powiedziałeś — syknęła, a jej głos był przesiąknięty jadem i niedowierzaniem. — Ja... Ty...

Nawet nie była w stanie wypowiedzieć pełnego zdania. Chęć krzyczenia i płakania była zbyt silna.

Ale czemu się łudziła? W końcu wcale nie byli razem.

— Myślałam, że coś między nami było — powiedziałam, niemalże parskając śmiechem na to, jak żałośnie brzmiała. Jak mogła tak myśleć? To było prawdziwe życie, a nie żaden film czy serial o liceum, w którym wszyscy są szczęśliwi. Gorzko przełknęła ślinę. — Nigdy nie czułeś tego samego? Nawet po balu?

To była jej ostatnia próba znalezienia powodu, dlaczego się tak zachowywał.

Ricky nie chciał odpowiadać na to pytanie. W zamian postanowił wbić wzrok w swoje trampki i pozwolić temu służyć za odpowiedź.

Alaska odetchnęła i szybko zaczęła zbierać swoje rzeczy. Ricky niepewnie się odwrócił, cisza z jej strony była pogrążająca. Jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu było jej pociąganie nosem oraz szuranie plecaka, do którego wkładała swoje własności.

— Alaska... — wymamrotał chłopak, niemalże błagając, by z nim została. Ale po tym, co powiedział, wiedział, że było już za późno.

— Przestań — powiedziała i wymusiła delikatny uśmiech. Jej oczy lśniły od łez, a wargi drżały, jakby w każdej chwili mogła znowu się rozpłakać. — Nic mi nie jest. To nic.

Jej głos ponownie się załamał. Przepchnęła się obok niego i wyciągnęła rękę, by z wściekłością otrzeć łzy.

Nienawidziła płakać.

Ricky z wahaniem obserwował, jak odchodzi i przechodzi obok Rudego, który akurat szukał Ricky'ego. Chłopak wyjrzał za nią, po czym niemal natychmiast wskazał na swojego przyjaciela ze zmarszczonymi brwiami.

— Co się stało?





               Alaska trzasnęła drzwiami, wysiadając z samochodu EJa i zaczynając iść wzdłuż podjazdu swojego domu.

Drzwi głośno się za nią zamknęły, a krzyki zaskoczonych rodziców stały się tylko stłumionym hałasem, gdy wbiegła po schodach do swojego pokoju. Nie wiedziała, co powinna czuć.

Była rozczarowana, że nie czuł tego samego.

Była zła, bo myślała, że czuł to samo.

Była głupia przez myślenie, że czuł to samo.

Zamknęła za sobą drzwi, rzuciła plecak na podłogę i wskoczyła na łóżku. Nie chciała się tak czuć. Czuła się żałosna. Chciała płakać przez chłopaka, którego nie cierpiała od przedszkola.

Pociągnęła nosem, mocniej przytulając poduszkę do piersi. Czasami zapominała, że nadal była nastolatką. To było normalne.

Była wdzięczna, że nadszedł weekend. Nie chciała, by ktoś zobaczył ją w takim stanie. Dalej leżała w łóżku, wstając, tylko by coś zjeść, skorzystać z łazienki lub wziąć prysznic. Poza tym ciągle oglądała filmy i ignorowała świat.

Nie wstała z łóżka, nawet kiedy w sobotę EJ zapukał do jej drzwi, żeby sprawdzić, jak się czuje.

— Alaska, wiem, że tam jesteś! — powiedział głośno, obierając się o drzwi i wpatrując w swój telefon. — Dzisiaj przychodzi Ashlyn, pamiętasz?

Żadnej odpowiedzi. Ignorowała go już od trzydziestu minut. Słyszała, jak mama beszta go za krzyczenie, a on nadal miał czelność czuwać pod jej drzwiami.

— Jeśli chcesz, to pójdę zrobić kanapki. — Zrobił przerwę w oczekiwaniu na odpowiedź. Nic. — Jeśli chcesz... — wymamrotał pod nosem, czując ukłucie winy w brzuchu. Ale miał dobre zamiary... Prawda?

Alaska usłyszała, jak jego kroki stają się coraz cichsze, gdy odszedł od jej drzwi. Odetchnęła z ulgą i wyciągnęła rękę, by wziąć telefon.

20:34. Rodzice Ashlyn musieli iść na randkę albo na jakiś dziwny festiwal, skoro mieli przywieźć ją do domu Caswellów o tak późnej godzinie.

Dziewczyna zmusiła się do wstania i przebiegła dłonią po włosach.

Zazwyczaj to ona mówiła ludziom, by nie zamartwiali się chłopakiem. A jednak jej umysł nie potrafił skoncentrować się na niczym, oprócz Rickym. Jego słowa odtwarzały się w jej głowie niczym mantra, jak jakiś obrzydliwy żart.

Nie lubię cię tak, jak ty lubisz mnie.

Wyszła z łóżka, po czym podeszła do lustra i się w nim przejrzała. Wyglądała okropnie — tusz rozmazał jej się przed oczami, a włosy były całe poplątane. Przetarła swoje policzki, próbując zmyć makijaż i natychmiast jęknęła, gdy zobaczyła, że tylko wszystko pogorszyła.

Dlaczego nie mogła przestać o nim myśleć?

Ukryła twarz w dłoniach i ponownie jęknęła.

— Masz mi dużo do wytłumaczenia — ogłosiła Ashlyn, gdy tylko EJ wpuścił ją do środka i zamknął za nią drzwi. — Rozmawiałam z Rudym—

— Niby od kiedy rozmawiasz z Rudym? — przerwał jej EJ, unosząc brwi.

— Nie o to chodzi. — Ashlyn posłała mu spojrzenie. EJ mógłby przysiąc, że nigdy wcześniej nie widział jej tak zirytowanej. — Widziałam cię w noc balu, EJ. Rozmawiałeś z Rickym.

— Okej, co z tego?

— Ty nigdy nie rozmawiasz z Rickym! — Przepchnęła się obok niego i usiadła na kanapie. Popatrzyła na swojego kuzyna, który zajął miejsce obok niej, a jej podejrzenia z każdą kolejną chwilą wzrastały. — Rudy powiedział mi, co zrobił Ricky.

— Och? — To wzbudziło jego zainteresowanie i natychmiast usiadł wyprostowany. — Co zrobił?

— Wiem, że Ricky i Alaska spędzili razem cały bal — wytłumaczyła, całkowicie ignorując jego pytanie. — Rudy mi powiedział. Ale powiedział mi też, że Ricky zadzwonił do niego rozczarowany.

EJ udał przejęcie, jednak Ashlyn Caswell znała swojego kuzyna zbyt dobrze.

— Ricky wspomniał coś o tobie — kontynuowała, nie odwracając wzroku od bruneta.

— Dziwne. — EJ nagle wstał, próbując pozbyć się uczucia, jakby Ashlyn wypalała mu dziury w głowie. — Niby czemu? Tylko podszedłem powiedzieć Alasce, żeby poszła do domu.

— I to zrobiła. Wkurzona i przeklinając na ciebie. Byłam tam, EJ. — Podążyła za nim do kuchni. Oparła się o blat i obserwowała, jak EJ nonszalancko wyjmuje z lodówki składniki na kanapki. — Co mu powiedziałeś?

— Nic.

— Jeśli mi nie powiesz, to powiem wszystko Alasce.

EJ zamarł. Jego oczy szeroko się otworzyły, a mózg zaczął pracować na najwyższych obrotach. Gdyby Ashlyn jej powiedziała, od razu zaczęłaby go podejrzewać. Nie mógł na to pozwolić, ale nie mógł też powiedzieć niczego Ashlyn. Wygadałaby się jej.

— Nie zrobiłabyś tego — stwierdził, wracając do robienia posiłku.

Ashlyn zmrużyła oczy, a jej zirytowanie oraz chęć dowiedzenia się prawdy rosło coraz bardziej.

— Przekonajmy się.

Minęła minuta. Potem dwie i trzy. Wydawały się upłynąć lata, a jedynym dźwiękiem był EJ i jego kanapki, dopóki cisza nie stała się dla niego zbyt ciężka do zniesienia.

— Powiedziałem, żeby się odczepił. Że nie zasługuje na Alaskę.

Ashlyn nie wiedziała, czego się spodziewała, ale zdecydowanie nie tego.

— Co? — wydusiła. EJ pokręcił głową i postawił talerz z kanapkami na stole.

— Alaska przeszła z nim już przez tak wiele — wymamrotał, unikając jej wzroku. Jasne, czuł się winny, ale wiedział, że tak będzie najlepiej. — Nie mów, że zapomniałaś o piątej klasie—

— Piąta klasa była dawno temu. — Ashlyn powoli przejechała dłońmi po twarzy. Wspierała swojego kuzyna na dobre i na złe, ale wiedziała, jak bardzo czasem go ponosiło. Za bardzo przejmował się różnymi rzeczami, a kiedy Alaskę powitano w rodzinie, doskonale wiedziała, jak bardzo się do niej przywiązał. Zawsze chciał mieć młodszą siostrę.

— Ale to nigdy się nie skończyło. — EJ potarł swoje skronie i na krótką chwilę zamknął oczy. — Wystarczy to, że musi grać Gabriellę, a on Troya. Po prostu... — Ciężko odetchnął, będąc zbyt zatracony w swoich myślach, by zobaczyć, jak oczy Ashlyn rozszerzają się na widok czegoś za nim. — Ona zasługuje na kogoś lepszego.

— To nie twoja decyzja.

Głos Alaski sprawił, że podskoczył i odwrócił się, by zobaczyć ją z kurtką zarzuconą na ramiona. Chciała powiedzieć EJowi, że wychodzi na spacer — teraz miała już kolejny powód do opuszczenia domu. Patrzyła na niego zawiedziona, niemalże niedowierzając, że jej własny brat powiedział komuś, na kim zaczynało jej zależeć, by się odczepił.

— Znowu by cię zranił. To było dla twojego dobra — wydusił EJ, robiąc krok w jej stronę. Blondynka natychmiast się wycofała.

— To nigdy nie była twoja decyzja — syknęła, a w jej żyłach zaczęła płynąć złość. Wodziła spojrzeniem między pełną poczucia winy twarzą EJa oraz tą współczującą Ashlyn. Odchrząknęła, by pozbyć się guli z gardła.

— Alaska—

— Wychodzę.

Odwróciła się od niego, zagłuszając jego słowa muzyką lecącą w słuchawkach. Trzasnęła za sobą drzwiami i wyszła na podjazd, a z jej uszu niemalże dymiło. Popatrzyła przed siebie, jej złość na krótką chwilę zniknęła.

Kiedy ją zobaczył, zaczął rozumieć, co mieli na myśli ludzie, mówiąc, że „czas się zatrzymał i widziałem tylko ją".

Ona również popatrzyła na niego z szeroko otworzonymi oczami, po czym nagle się odwróciła i zaczęła iść wzdłuż ulicy.

— Hej, poczekaj! — Ricky wrócił do swojego domu, krzyknął do swojego taty, że wychodzi, po czym za nią pobiegł.

Dlaczego? Nie wiedział. Próbował jej unikać, wyrzucić ją ze swojego życia na dobre dla jego własnego dobra, a jednak biegł w jej stronę, gdy Alaska udawała, że nie jest świadoma jego obecności.

W końcu się poddała, wyciągnęła słuchawki z uszu i na niego popatrzyła.

— Czego chcesz? — Jej głos nie był tak samo wściekły, jak podczas ich ostatniej rozmowy. Brzmiał na zmęczony, niemal wykończony.

— Jest za późno, żebyś chodziła sama — powiedział Ricky, ledwo łapiąc oddech po biegu. — Co się stało?

— Dlaczego myślisz, że coś się stało?

— Bo na wszystko odpowiadasz pytaniami. — Popatrzył na nią, a ona zacisnęła wargi i odetchnęła. Wygrał tę rundę. — Więc?

Alaska przygryzła dolną wargę. Szli dalej w niezręcznej ciszy.

W końcu znaleźli się w paku — brak światła nawet nie sprawił, że się wzdrygnęła, gdy podążała ścieżką. Niemalże wszyscy uczniowie East High za dzieciństwa chodzili do tego parku. To tutaj zaczynali tworzyć wspomnienia z osobami, które nie były ich rodziną, gdzie rozpoczynali przyjaźnie, które albo się zakończyły, albo silnie trwały.

— Przychodzę tutaj, gdy potrzebuję uciec — wytłumaczyła cicho, wchodząc na plac zabaw. Z każdym swoim krokiem słyszała trzaskanie niewielkich kamyczków. Ricky dalej za nią podążał, gdy podeszła do niewielkiej, drewnianej huśtawki. Usiadła na niej, a on zrobił to samo. — Pociesza mnie czy coś. Nie wiem.

Ricky siedział tuż obok niej, lecz ona nadal wpatrywała się we wszystko, co nie było nim. Przysłuchiwał się jej i patrzył przed siebie na pusty i ciemny plac zabaw, który krył wspomnienia, o których nawet nie pamiętał.

— Naprawdę wierzysz w to, co powiedział ci EJ?

Ricky zamarł i zerknął na dziewczynę, która wpatrywała się w niego ze zmarszczonymi brwiami.

— Co?

Wiedziała? Jak się dowiedziała?

— Słyszałam go. — Zaśmiała się bez humoru i pokręciła głową z niedowierzaniem, wbijając wzrok w niebo. — Powiedział, że na mnie nie zasługujesz. Że znowu mnie zranisz.

Następnie odwróciła się do Ricky'ego, który patrzył na ziemię i czuł rosnące poczucie winy w brzuchu.

— Uwierzyłeś mu?

Minęło kilka sekund, zanim Ricky powoli pokiwał głową.

— Powiedział, że to nie wypali — wymamrotał. — Że cię załamię. Miał rację, wiesz... To znaczy... — Przebiegł dłonią po włosach i na chwilę mocno zamknął oczy. — Przez całe życie nienawidziliśmy się nawzajem, Alaska.

— To nie jego decyzja, czy to by wypaliło — zauważyła blondynka, odwracając się do niego. — Jestem na niego wściekła. Jestem zła, że się wtrącił, że przez niego pomyślałeś, że to by nie wypaliło, kiedy ja myślałam, że byłoby nam razem świetnie... — Na chwilę zamilkła, by na niego popatrzeć. — Myślałam, że byłoby nam dobrze — powtórzyła cicho, głównie sama do siebie.

— Nadal może — mruknął Ricky, delikatnie szturchając ją ramieniem. Nie popatrzyła na niego.

— To nie wypali, jeśli masz wątpliwości, Ricky. Sam to przyznałeś. — Odetchnęła, a jej oddech utworzył chmurkę w chłodnym powietrzu. — Przez całe nasze życia się nienawidziliśmy. Już nie wiem, co myśleć.

Ricky mógł przysiąc, że jego serce się zapadło, gdy wydusiła te słowa.

— Czy... — Przełknął śliny. — Nienawidzisz mnie, Alaska?

Żadnej odpowiedzi. Dziewczyna milczała, wpatrując się w ciemny plac zabaw oświetlony słabym światłem księżyca i stopą bawiąc się kamykiem. Każda mijająca sekunda wydawała się trwać rok. W końcu na niego popatrzyła, mając na ustach ten uśmiech, który mówił więcej niż milion słów.

— Chyba nigdy tak nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro