sept
W KTÓRYM: Wszystko kończy się dobrze, ale Alaska nadal nienawidzi Ricky'ego Bowena
INSPIRACJA: harry styles — sunflower, vol. 6
Słowa Alaski uderzyły w Ricky'ego niczym pociąg.
Jego twarz rozjaśnił uśmiech pełen ulgi, a on wypuścił oddech, który nie wiedział, że wstrzymuje. Zaśmiała się z jego reakcji, szturchając go łokciem.
— Nie śmiej się ze mnie, Bowen — skomentowała kpiącym tonem. Przysunęła się bliżej niego, opierając głowę na jego ramieniu i napawając się ciepłem, jakim emanował. — Mówię prawdę, wiesz? Chyba nigdy cię nie nienawidziłam. Chyba... Chyba nie wiedziałam, jak pokazać ci, co czuję.
— Jakie banalne — zauważył Ricky, parskając śmiechem.
— Może. Ale jestem prawie pewna, że uwielbiasz stereotypy tak samo, jak ja — powiedziała z uśmiechem i podniosła głowę, by na niego spojrzeć.
Ricky mruknął potwierdzająco, po czym popatrzył na nią takim spojrzeniem, którym jeszcze nigdy wcześniej jej nie obdarzył. Patrzył na nią, jakby w trzymał w swoich rękach cały świat. Jakby była najpiękniejszą rzeczą, jaką w życiu widział.
Być może właśnie tak było.
— Co? — Zaśmiała się cicho, unosząc brew. — Mam rację?
Przechyliła głowę w bok, niczym szczeniaczek, a Ricky nie odpowiedział, w zamian unosząc jej brodę, by móc ją delikatnie pocałować. Ich oczy się zamknęły, a usta poruszały we wspólnym rytmie. Jego palce nie opuściły jej brody, a ręka dziewczyny delikatnie ujęła jego policzek. To było coś innego niż ich pocałunek za kulisami.
Ten miał coś, czego nie dało się opisać? Namiętność? Troskę?
Miłość?
Ricky odsunął się od niej i oparł o siebie ich czoła, gdy oboje ciężko oddychali. Pozostali w tej pozycji, wpatrując się w oczy drugiej osoby, jakby właśnie zawierali niepisaną umowę. Jego oczy lśniły w świetle księżyca, a Alaska mogłaby przysiąc, że w tamtym momencie zrozumiała, co miały na myśli pary, które twierdziły, iż w oczach swojego małżonka widziały gwiazdy.
— Ja... — zaczął Ricky, lecz słowa utknęły mu w gardle. — Chyba...
Przełknął ślinę, a Alaska uśmiechnęła się delikatnie, składając szybki pocałunek na jego ustach i szybko się odsuwając.
— Wiem — wyszeptała, przejeżdżając kciukiem po jego wardze. — Ja też.
Ich usta znowu się spotkały.
Tamtej nocy Alaska wróciła do domu z Rickym u swojego boku.
Ich śmiechy odbijały się echem po okolicy, a tematy się nie kończyły.
— Naprawdę musiałaś to zrobić, co? — drażnił się Ricky, obejmując ją ramieniem.
— Słuchaj, nie wiem, co miałam w głowie, mając sześć lat — zaoponowała blondynka, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który wydawał się przyklejony do jej twarzy. Ta chwila z Rickym sprawiła, że poczuła się, jakby ktoś zdjął jej cały ciężar z ramion. — Ale to ty szalałeś bardziej. Rzucałeś we mnie piaskiem!
Ricky rozbawiony odrzucił głowę do tyłu, wspominając ich zabawę w piaskownicy. Nie wydarzyło się wtedy nic ważnego, ale miło było o tym pomyśleć.
Kiedy Alaska miała sześć lat, nasypała Ricky'emu do oka piasek. Ricky w odwecie zrobił jej do samo. Oboje skończyli na płakaniu i skarżeniu na siebie nawzajem swoim rodzicom.
Rozmowy pomiędzy nimi trwały, tematy sięgały od wspomnień, przez teorie spiskowe, aż do dawnych związków. Nie kończyły się — dopóki oboje nie stanęli pod domem dziewczyny.
— Dasz sobie radę? — zapytał Ricky.
Spojrzenie Alaski skierowało się na światło zapalone w środku. Ashlyn i EJ nadal nie spali.
— Tak — odparła i odwróciła się, by na niego spojrzeć. W jego domu było ciemno. — A ty?
Alaska nie była nieświadoma problemów rodzinnych Ricky'ego. Mieszkając zaraz obok, była w stanie zauważyć wiele rzeczy. Wiedziałaś, że to miało na niego wpływ, ale nigdy wcześniej nie miała serca zapytać, czy wszystko w porządku.
— Zawsze. — Ricky uśmiechnął się uspokajająco, składając pocałunek na jej czole.
— Alaska. — Dziewczyna odwróciła się w stronę swoich drzwi. Ashlyn i EJ stali w futrynie, wpatrując się w parę. Twarz blondynki zrobiła się czerwona, a Ricky niepewnie do nich pomachał.
EJ popatrzył na niego surowo, ale jego spojrzenie zmiękło, gdy napotkało ich złączone ręce.
— Hej, Ricky.
— Cześć — odpowiedział niezręcznie Bowen, wolną ręką sięgając, by podrapać się po karku.
— Pa — szepnęła do niego Alaska, po czym pocałowała go w policzek i puściła jego rękę. Przeszła przez swój podjazd, posyłając Ricky'emu ostatni uśmiech, zanim weszła do środka.
Usłyszała, jak drzwi się za nią zamykają, kiedy opadła na kanapę.
EJ niepewnie do niej podszedł i niezgrabnie odchrząknął, by przykuć jej uwagę.
Popatrzyła na niego i wywróciła oczami z delikatnym uśmiechem.
— Nie podoba mi się to, co zrobiłeś, ale nie jestem na ciebie zła.
— Na pewno? — odezwała się Ashlyn, przez co EJ posłał jej groźne spojrzenie, a Alaska zachichotała.
— Na sto procent. — Nonszalancko wzruszyła ramionami. — Poza tym teraz jestem zbyt szczęśliwa, by się wściekać.
☁
— Okej, zrób to ze mną. Ma! Ma! Ma! — zawołał EJ, jednak Alaska jedynie uśmiechnęła się figlarnie. Zmarszczył brwi. — Miałaś robić to ze mną!
— Wiem, ale fajnie było patrzeć, jak to robisz. — Zachichotała, a brat posłał jej mordercze spojrzenie.
— Alaska...
— Dobra! Już! — powiedziała niechętnie i zaczęła się rozgrzewać, próbując zachować powagę. To on zawsze był bardziej zainteresowany musicalami, a jednak to ona grała rolę główną.
— Przysięgam, oni oszaleli — syknął Ricky do Rudego, a rudowłosy kiwnął głową, gdy obserwował rozgrzewkę rodzeństwa.
— To Caswellowie. Oczywiście, że są szaleni. — Rudy odwrócił się do Ricky'ego. — Musisz to robić?
— A czy umiesz to robić? — spytał Bowen, ponownie zerkając na Alaskę i jej brata. Dziewczyna wybuchła śmiechem, przez co EJ ją zbeształ i kazał zacząć od nowa.
— To tylko wokalny jazgot. — Chłopak wzruszył ramionami. — Powiesz „pa, pa, pa!" i tyle!
— Hej! Podnosimy kurtynę za pięć minut! — zawołał ktoś z obsługi technicznej. Rudy od razu zniknął, by pomóc za kulisami.
Ricky pokręcił głową, a jego nerwy stały się niemal nie do zniesienia. Czuł, jak jego ręce zaczynają robić się wilgotne, a czoło pocić. Jasne, przesłuchanie nie zrobiło na nim dużego wrażenia, ale świadomość, że inni ludzie oczekiwali od niego dobrego występu, sprawiła, że miał ochotę zapaść się pod ziemię.
— Hej! — Głos Alaski wyrwał go z zamyślenia. Uniósł brew, gdy usłyszał je stłumiony śmiech. — Zapomniałam o eyelinerze. Wyglądasz... — Pokazała kciuki w górę. — Rewelacyjnie.
— Cicho bądź. — Zaśmiał się Ricky, stając się mniej zdenerwowany na sam jej widok.
Alaska naprawdę nie wiedziała, że ma na niego taki wpływ.
— Denerwujesz się — zauważyła, łapiąc jego delikatnie trzęsącą się rękę. Przejechała kciukiem po grzbiecie jego dłoni, na co delikatnie westchnął.
— Może — wymamrotał nieśmiało. — Wiesz, są tam ludzie. Chcą nas zobaczyć...
— Podnosimy kurtynę za jakąś minutę!
To ostrzeżenie sprawiło, że Ricky szeroko otworzył oczy, a Alaska ścisnęła jego dłoń.
— Popatrz na mnie, Ricky. Hej, popatrz na mnie.
Oboje na chwilę zatracili się w swoich oczach.
— Będzie dobrze. Dopilnuję tego.
☁
Wkoło dało się usłyszeć tylko wiwaty i okrzyki, gdy cała obsada się kłaniała. Alasce brakowało tchu w piersiach, ale to nie powstrzymywało jej przed dalszym śpiewaniem wraz z pozostałymi. Czerwona sukienka idealnie przylegała do jej ciała, gdy niczym w transie wpatrywała się w tłum.
Ricky stał obok niej, szeroko uśmiechając się do widowni. Aż trudno było uwierzyć, że przed podniesieniem kurtyny stresował się występem — miał piękny głos i tańczył, jakby robił to od lat.
Szaleństwem było pomyśleć, że przed musicalem się nienawidzili. Alaska nigdy by nie pomyślała, że udawanie miłości z Rickym jako Troyem u boku jej się spodoba, a jednak teraz uśmiechała się tak szeroko, że bolały ją policzki.
Popatrzyła na niego, zabierając rękę z boku swojego brata, gdy cała grupa zaczęła wiwatować.
— Mówiłam. Zawsze mam rację, Rick — powiedziała bezczelnie, szturchając go biodrem.
Nie wypowiedziała tej ksywki tak, jak zawsze. Jej ton był szczęśliwy. Rozbawiony.
Pełen miłości.
— Wiesz, że nienawidzę tej ksywki — odparł Ricky i opuścił ramiona wzdłuż swoich boków, po czym odwrócił się, by na nią popatrzeć.
— Jasne, że tak — mruknęła głosem przesiąkniętym sarkazmem. Silne uczucie déjà vu zawisło w powietrzu, gdy uśmiechnął się szeroko, ujmując jej twarz w dłonie, a ona owinęła ramiona wokół jego szyi. Ich usta się zetknęły, a publiczność oszalała. Alaska czuła, jak chłopak pogłębia pocałunek, a ich usta poruszają się w harmonii.
— Myślałem, że się nienawidzą? Od kiedy oni... Pogubiłem się. — Alaska usłyszała głos Carlosa i nie mogła powstrzymać śmiechu.
— Trochę — odpowiedział mu EJ z szerokim uśmiechem na ustach, po czym zaczął dla nich klaskać.
Blondynka odsunęła się od niego, a ich twarze nadal były blisko siebie, gdy udała zirytowanie.
— Boże, nienawidzę cię, Ricky Bowenie. Naprawdę musiałeś pocałować mnie na scenie.
— Zamknij się, Caswell. Jeśli będę musiał, zrobię to ponownie.
KONIEC
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro