quatre
W KTÓRYM: Ricky sprawia, że bal jest o wiele przyjemniejszy, niż Alaska chciałaby przyznać.
INSPIRACJA: bruno major — fair-weather friend
catie turner — prom queen
— I to tyle?
— Najwidoczniej — jęknął Ricky, który przytulał swoją poduszkę, tłumacząc Rudemu, co się działo, już po raz wydawałoby się piąty. Opowiedział mu o wszystkim; od ich chwili podczas śpiewania, do tego, jak się pocałowali. Brwi Rudego były zmarszczone w zamyśleniu, a oczy wpatrzone w przestrzeń. Myślał, a to nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. — Rudy?
— Myślę — wymamrotał, tym samym go uciszając. Po kilku kolejnych sekundach ciszy otrząsnął się z transu. — Tak, nic nie wymyśliłem. Masz przesrane, stary.
— Wiem! — Ricky uderzył twarzą w poduszkę, a jego krzyk został stłumiony, podczas gdy przyjaciel klepał go po plecach. — Dlaczego ja ją lubię?
— Właśnie o tym myślałem. Myślałem, że jej nienawidzisz, Ricky.
— Ja też! — krzyknął chłopak, ale jego głos był cichy ze względu na poduszkę. Rudy ze współczuciem poklepał go po plecach i pokręcił głową, aż nagle wpadł na pewien pomysł. Natychmiast uderzył Ricky'ego, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ricky natomiast skrzywił się ze względu na ból spowodowany uderzeniem.
— Hej... Rudy! — jęknął Bowen, pocierając obolałe miejsce, jednak przyjaciel zignorował jego skargi.
— Stary. Zbliża się bal — wykrzyknął i popatrzył na niego z wyczekiwaniem. Spodziewał się jakiejś reakcji z powodu nagłej świadomości, jednak nie uzyskał oczekiwanego efektu.
— No dobra. Co z tego?
— To, idioto — wycedził Rudy, przewracając oczami na to, jak nieświadomy potrafił być Ricky. Czy naprawdę musiał objaśniać mu swój genialny plan? — Zaproś ją! Umów się z nią!
Z każdym wypowiedzianym słowem, jego uśmiech rósł.
— Zdajesz sobie sprawę, że ona nie chce mieć ze mną nic wspólnego? — spytał Ricky ze śmiertelnie poważną miną i uniósł brew.
Rudy jedynie machnął ręką i prychnął.
— Po prostu zaproś ją na randkę! Co masz do stracenia? — zapytał, unosząc brwi, jakby prowokował go do odpowiedzenia. Ricky doskonale znał swoją odpowiedź.
— Moją godność.
☁
— Hej, Alaska.
Dziewczyna odwróciła się od swojej szafki, a jej surowe spojrzenie złagodniało na widok Harrisona, chłopaka ze szkoły. Chodziła z nim na chemię w dziesiątej klasie — właśnie wtedy niemalże wysadził waszą salę chemiczną, bo dodał do fiolki za dużo chemikaliów. Kiedy Harrison zaczął panikować, Alaska praktycznie płakała ze śmiechu. Kto by pomyślał, że jeden ze sportowców zareaguje takim stresem?
— Wybacz. Myślałam, że jesteś kimś innym — powiedziała i wróciła do układania rzeczy w swojej szafce.
Od dnia, w którym ona i Ricky się całowali, unikała go jak ognia. Zazwyczaj targała mu włosy lub się z niego naśmiewała, lecz teraz wielokrotnie skręcała na korytarzach tylko po to, by go unikać. Widziała, że próbował z nią porozmawiać, jednak zawsze uciekała.
Nie chciała rozmawiać o uczuciach — a szczególnie tych związanych z Rickym. Myślenie o nim w roli kogoś innego niż wroga w pewien sposób ją przerażało. Ale nie chciała wszystkiego komplikować — zawarli umowę, by ich relacja wróciła do normalności po musicalu. Nic więcej, nic mniej.
Życie również dawało jej w kość. Zerwanie EJa z Nini było co najmniej niespodziewane, a Alaska w nocy zakradała się do jego pokoju i pozwalała się wyżalić (ona w tym czasie nazywała go głupim, bo w końcu była tą szczerszą z rodzeństwa). Musiała go wspierać.
Kątem oka zerknęła na Harrisona, doskonale wyczuwając od niego zdenerwowanie. Wzięła swoje rzeczy i zamknęła szafkę, po czym na niego popatrzyła.
— Denerwujesz się — zauważyła, obserwując, jak jego oczy się rozszerzają. — Co się stało?
— Chciałem cię o coś zapytać — powiedział Harrison i wsunął dłonie do kieszeni swojej bluzy sportowej.
Po drugiej stronie korytarza Rudy poklepał Ricky'ego po plecach i delikatnie nim potrząsnął.
— Musisz tylko zaprosić ją na bal. To łatwe, prawda? — Klepnął przyjaciela w ramię, próbując trochę go ożywić i ukoić jego nerwy. — Nie masz do stracenia nic, oprócz godności, kumplu. Wierzę w ciebie.
— Nie mogę teraz tam iść — zaprotestował Ricky i odwrócił głowę do Rudego. — Rozmawia z kimś... Czy to Harrison Dupont?
— Ten koleś, który wygląda, jakby urwał się z kiepskiego filmu o liceum? Blondyn? — Chłopak zerknął na Alaskę i Harrisona, unosząc brwi, gdy zobaczył, jak dziewczyna kiwa głową i uśmiecha się szeroko. — Od kiedy oni się znają? Przysięgam, zawsze przypominał mi Harry'ego Osborna — wymamrotał do siebie samego, kiedy blondynka zaśmiała się z żartu (który prawdopodobnie nie był zabawny; Ricky był o wiele zabawniejszy) opowiedzianego przez Harrisona. Następnie stanęła na palcach i złożyła pocałunek na policzku blondyna, a na jej usta wkradł się delikatny uśmiech. — O cholera.
Oby Ricky tego nie widział.
Ale Ricky zdecydowanie to zauważył.
Poczuł, jak jego serce się zapada, gdy zobaczył ten gest, a każda, nawet najmniejsza szansa, jaką miał, zniknęła, powodując, że jego ramiona opadły. No jasne, traktowała poważnie to, co powiedziała po pocałunku — nigdy nie lubiła ściemniać. Ale jakaś dziecinna część Ricky'ego myślała, że tylko żartowała, że uświadomiła sobie, iż chce go tak samo, jak on pragnie jej.
Musiał przestać oglądać tyle komedii romantycznych.
— To nic, stary — wymamrotał Rudy, klepiąc Ricky'ego po ramieniu, gdy on kiwnął głową.
— Wiesz co? Masz rację. To nic — powiedział, jakby chciał zapewnić o tym przede wszystkim siebie, chociaż w rzeczywistości tak nie było. Jak mógł myśleć, że miał u niej jakiekolwiek szanse? — Po prostu pójdę z tobą na bal. To będzie twoja pierwsza impreza.
Ricky zmusił się do uśmiechu i delikatnie szturchnął Rudego, ignorując jego protesty.
Od samego początku byli wrogami — nie powinien się tak czuć. Równie dobrze mógł oderwać od niej myśli.
☁
— Idziesz z Giną? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
— Mówi osoba, która powiedziała, że idzie z Harrisonem Dupontem — zauważył EJ, poprawiając krawat w lustrze. Stał obok Alaski, która próbowała zrobić sobie makijaż, a jej kosmetyki były porozrzucane po całym biurku. — Wiesz, że on jest strasznym kut—
Przerwała mu Ashlyn, która miała pomagać blondynce z makijażem — a przynajmniej, dopóki się nie poddała.
— To ten sportowiec? Ten, który wygląda trochę jak Harry Osborn? — zapytała, leżąc na łóżku i nie podnosząc wzroku znad telefonu, próbując znaleźć partnera Alaski na instagramie. To zajęło jej tylko kilka minut. — Nie ma mowy, że go znasz.
— Naprawdę tak ciężko w to uwierzyć? — spytała dziewczyna i odwróciła się, by popatrzeć między Ashlyn z EJem. Oboje kiwnęli głowami w odpowiedzi, na co jęknęła i wróciła do lusterka.
Jej włosy przytrzymywało kilka białych wsuwek; była to prosta fryzura, która pasowała jej do sukienki — czerwonej, w kształcie litery A, z cienkimi ramiączkami, która sięgała jej ponad kolana. Jej makijaż był prosty, lecz dopełniła go szminką w kolorze swojej kreacji. Szczerze mówiąc, uważała, że wygląda gorąco (i tak naprawdę było).
— To po prostu zaskoczenie. Ledwo da się istnieć obok chłopaków z mojej drużyny bez mówienia im, by się odpieprzyli. — EJ posłał jej znaczące spojrzenie w lustrze, a rysy jego twarzy złagodniały, gdy nagle dotarło do niego, że Alaska dorasta. Czuł się jak typowy starszy brat, obserwując jej przygotowania. Tak szybko dorosła.
— I kto to mówi. Idziesz z Giną! — powiedziała Ashlyn, również posyłając mu spojrzenie. — Kiedy to niby się stało?
— Tak... Po prostu — wymamrotał chłopak, unikając jej wzroku. Musiał coś ukrywać; unikał pytań, które nieustannie zadawały mu Alaska i Ashlyn. — Zawiążesz mi krawat? Po prostu... Nie działa.
Blondynka zaśmiała się i wstała, by zawiązać kawałek materiału.
— Największa chwała East High z dwunastej klasy nawet nie potrafi zawiązać krawata — zażartowała, uśmiechając się szeroko i parskając śmiechem, gdy wywrócił oczami. — Dodam to do listy rzeczy, których wiem, że nie potrafisz.
— To musi być krótka lista.
— Och, pieprz się.
Ashlyn i EJ zaśmiali się z jej słów. Alaska podeszła do okna i wzięła torebkę, którą zamierzała ze sobą wzięć (nie było w niej nic, oprócz pomadki i miętówek). Jej spojrzenie powędrowało za okno, natychmiast lądując na ciemnym oknie Ricky'ego. Może nie szedł na bal? Nie wiedziała, czy powinno jej ulżyć, czy może powinna być zawiedziona.
Ale to nie miało znaczenia. Nie szła na bal z Rickym.
☁
Ricky zobaczył, jak Alaska wchodzi na salę.
Była tuż za Giną Porter i swoim bratem. Kiedy oni emanowali niezależnością, ona wyglądała wręcz nieśmiało. Jej oczy rozglądały się dookoła w poszukiwaniu pewnej osoby — najprawdopodobniej Harrisona — ale zamiast trafić na wysokiego sportowca, trafiły na niego.
Oczywiście, musiał siedzieć przy stoliku obok wejścia.
Jej czerwone usta wygięły się w uśmiechu, którego Ricky nie odwzajemnił. Patrzył na nią i niezbyt subtelnie ją podziwiał do tego stopnia, że Rudy musiał go szturchnąć.
— Ślinisz się — mruknął chłopak, kiedy Ricky w końcu odwrócił wzrok od blondynki. Kątem oka zobaczył, jak odchodzi i wypuścił oddech, który nie wiedział, że wstrzymywał. Bowen ukrył twarz w dłoniach, starając się nie krzyknąć.
— Przysięgam, ona próbuje mnie zabić.
Wieczór trwał. Alaska siedziała sama, wpatrując się w telefon i próbując zignorować dokuczliwe uczucie w żołądku.
— Ty też? — Podniosła wzrok znad komórki na dźwięk znajomego głosu, a jej usta wygięły się w słabym uśmiechu, gdy zobaczyła wyraźnie załamanego Carlosa. Doskonale wiedziała, jak się czuł.
— Tak. Gdzie jest Seb? — spytała, na co chłopak wzruszył ramionami i zaczął bawić się swoimi palcami. Wiedziała, że mieli razem iść na bal (od początku wiedziała, że tak będzie), ale widzenie Carlosa bez Seba było dziwne. Seb by go nie wystawił, prawda?
— Nie wiem. Pisałem do niego i dzwoniłem... — Westchnął Carlos, a na jego twarzy było widać zranienie. Pochylił się do przodu, skupiając uwagę na dziewczynie. — A co z tobą, Alaska? Nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby cię wystawić.
— Harrison Dupont — mruknęła, na co brunet sapnął. Teraz już wiedziała, dlaczego wszyscy tak reagowali, gdy mówiła im o swoim partnerze. Już po raz setny zerknęła w stronę wejścia, jednak jej nadzieja, że zobaczy Harrisona, zamieniła się w nadzieję dla kogoś innego. — Carlos.
Z uśmiechem skinęła głową w stronę Seba, stojącego przy wejściu.
Carlos bez słowa wstał z krzesła, podszedł do Seba i zamienił z nim kilka zdań. Alaska widziała uśmiech cisnący się mu na twarz i odetchnęła z ulgą, kiedy udali się na parkiet.
Chciała tego samego, ale Harrisona nie było na sali. Dalej wpatrywała się w tłum, cicho śmiejąc się sama do siebie, gdy zobaczyła wolny taniec Ricky'ego i Rudego. Na jej usta wkradł się delikatny uśmiech na widok tańczących EJa i Giny. Ale wodząc wzrokiem po całej sali, napotkała widok, którego nie chciała widzieć.
Harrison Dupont całował i tańczył z jakąś inną dziewczynę, trzymając ją w swoich ramionach.
Alasce zrobiło się niedobrze.
Wysłuchała piosenki do końca i wysłała do EJa krótką wiadomość, że wraca do domu, po czym wzięła swoją torebkę. Wstała z krzesła, ignorując gulę tworzącą się w jej gardle i ruszyła w stronę wyjścia najszybciej, jak tylko potrafiła.
— Widzisz? Mówiłem, że nie będzie tak źle. Na następny taniec musisz iść do—
— Ricky — przerwał mu Rudy i kiwnął głową w stronę wychodzącej na zewnątrz Alaski. Właśnie skończyli ich wolny taniec, ignorując spojrzenia, które posyłali im wszyscy dookoła. Ricky niemalże potknął się o swoje stopy, a Rudy wpadł na pięć innych par. Taniec był chaotyczny, ale fajny.
Ricky uparcie potrząsnął głową, odpychając od siebie chęć podążenia za nią.
— Nie. Obiecałem ci dobrą zabawę...
— I dałeś mi ją. Sprawdź, co z nią, stary. Nic mi nie będzie. — Rudy posłał mu zachęcający uśmiech i machnął ręką w jej stronę.
Ricky wybiegł z sali ze wdzięcznym uśmiechem, po czym zaczął rozglądać się w poszukiwaniu dziewczyny.
Zobaczył ją dopiero na jednej z ławek na dziedzińcu. Na drzewach rozwieszone były światła, ale na dworze nie było nikogo, kto mógłby obserwować ich piękno. Ale Alaska siedziała tam z twarzą schowaną w dłoniach, próbując wyrzucić z głowy obraz jej partnera i innej dziewczyny. Trzęsła się i nie trudno było zauważyć, że płakała.
Alaska nigdy nie płakała.
Były dwie opcje — albo go uderzy, albo powie coś, by uniknąć odpowiedzenia na jego pytania.
Dziewczyna poczuła, jak ktoś obok niej siada, więc natychmiast otarła łzy z policzków i popatrzyła na swojego towarzysza. Ricky Bowen udawał, że fakt, iż zobaczył cię na dworze i usiadł na tej samej ławce, był przypadkiem.
Pociągnęła nosem.
— Jeśli chcesz się nade mną litować, to po prostu wejdź do środka — powiedziała głosem ochrypniętym od płaczu, który załamał się pod koniec zdania. Jeszcze więcej łez spłynęło po jej twarzy. Unikała patrzenia na niego, w zamian wbijając wzrok w ziemię.
— Pomyślałem, że przyda ci się towarzystwo — odparł Ricky.
— Nie potrzebuję towarzystwa. Zwłaszcza twojego — burknęła i otarła policzki, pociągając nosem. Nie chciała, by widział ją w takim stanie. Jakże silna Caswell, płacząca przez sportowca, jakby wyrwała się z filmu o liceum.
Brunet postanowił zignorować ból, jaki zadały mu te słowa i po prostu kiwnął głową.
— Nie musisz ze mną rozmawiać — zaproponował, patrząc na wiszące światła. — Możemy po prostu... Tu posiedzieć. Możesz płakać, a ja popatrzę na lampki.
Alaska podniosła głowę i oparła brodę na ręce, ciężko oddychając. Po słowach Ricky'ego nastąpiła cisza, którą przerywały jedynie jej pociągnięcia nosem oraz cicha muzyka na imprezie.
— Był z kimś inny. Całował się i tańczył z nią — syknęła, a jej słowa były przesiąknięte złością i bólem.
Nagła chęć wyznania mu wszystkiego, co się wydarzyło, była zbyt silna. Emocje przejęły nad nią kontrolę, gdy tępo wpatrywała się przed siebie.
— Mogłam się tego spodziewać. — Wytarła tusz do rzęs spod oczu. Zaśmiała się sama do siebie bez poczucia humoru i pokręciła głową. — Pewnie myślisz, że jestem głupia.
— Nie ma nic głupiego w wierzeniu w kogoś — odparł Ricky.
— Byłam pewna, że przyjdziesz, by się ze mnie ponabijać — mruknęła Alaska — Zwłaszcza po... No wiesz...
Miała nadzieję, że będzie wiedział, iż mówiła o ich pocałunku.
— Nie nienawidzę cię aż tak bardzo, jak myślisz, Alaska — powiedział cicho Ricky, a jego ton był szczery. Nie odrywał od niej wzroku.
Spojrzenie dziewczyny było wbite w ziemię — unikała jego oczu jak ognia. Czuła się winna, że go odepchnęła, że była zbyt zajęta myśleniem o swoich uczuciach, że nie pomyślała o nim. Mała część niej chciała wrócić do tego, co było kiedyś; kłótni i irytowania się nawzajem.
Ale ogromna część niej chciała trzymać go za rękę.
Popatrzyła na niego oczami zaszklonymi od płaczu i z nikłym uśmiechem. Pewnie wyglądała okropnie z rozmazanym makijażem. Ale dla Ricky'ego nigdy nie była piękniejsza.
— Chcesz zatańczyć? — zapytał, zanim zdążył o tym pomyśleć. Alaska uniosła brwi, jakby chciała niemo zapytać, czy mówi poważnie. — To bal. — Wzruszył ramionami. — Zasługujesz na co najmniej jeden taniec.
— A jeśli ktoś nas zobaczy? — spytała niepewnie, obserwując, jak Ricky wstaje i wyjmuje telefon z kieszeni. Przez kilka sekund czegoś na nim szukał, aż w końcu wybrał piosenkę. Kiedy rozległa się piosenka Fair-Weather Friend od Bruna Majora, podał jej rękę.
— Niech patrzą — powiedział, a twarz dziewczyny rozjaśnił uśmiech. Ujęła jego dłoń, wstała i owinęła ramiona wokół jego szyi.
Poczuła, jak jego ręce spoczywają na jej talii, jego dotyk był bardzo delikatny, gdy zaczęli kołysać się w rytm muzyki.
— Nie umiem tańczyć wolnych — wyznała cicho, uważając, by nie nadepnąć mu na stopę.
— Pozwól mi prowadzić.
Zaczął się refren, a Ricky obrócił Alaskę wokół jej osi. Jej sukienka zawirowała wokół niej, po chwili wracając na miejsce. Przyciągnął ją do swojej piersi, cicho nucąc słowa piosenki.
Kiedy ponownie rozbrzmiała melodia refrenu, spomiędzy warg Alaski wydobył się śmiech, gdyż próbowała obrócić chłopaka.
— Nieźle się ruszasz, Bowen — stwierdziła, a on parsknął śmiechem.
— Staram się.
Oboje tańczyli, jakby znali się od zawsze (w pewnym sensie to była prawda). Każdy mały krok oraz kołysanie wyglądało, jakby tańczyli ze sobą od lat, zamiast bawić się w kotka i myszkę.
Można było powiedzieć, że piosenka dobiegła końca. Głowa Alaski spoczywała na jego piersi. Smutek zniknął i zastąpiło go zadowolenie.
— Dziękuję, że dzięki tobie ta noc była o wiele lepsza.
Ricky poczuł, jak jego serce przyspiesza. Wiedział, że wpadł po uszy.
— Nie ma za co, Alaska.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro