Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37.

Masky wszedł do pokoju zamykając za sobą drzwi i patrząc na Jeff'a i Vivien.

-Emm... Jeśli przeszkadzam, mogę wyjść.- powiedział.

-I tak już przeszkodziłeś, więc gadaj.- powiedział Jeff patrząc na Masky'ego z nienawiścią.

Vivien spojrzała zdziwiona na czarnowłosego a ten w odpowiedzi przytulił ją jeszcze mocniej. Dziewczyna zarumieniła się mimowolnie.

-Wiecie co? Ja przyjdę kiedy indziej.- wycofał się i wyszedł z pomieszczenia.

Jeff położył Vivien na łóżku i spojrzał na nią z uśmiechem.

-C...Co to miało być...?- zapytała.

-No co? Nigdy mu nie ufałem, a wiem do czego jest zdolny. Po prostu nie chcę żeby cię zranił.

-A czy ty przypadkiem nie jesteś... No wiesz... Zazdrosny?- zaśmiała się a chłopak tylko spojrzał na dziewczynę spokojnie- Jesteś ostatnio jakiś... Inny...

-W jakim sensie?

-Mówiłam! Jestem zbyt miły! I tylko dla mnie.

-Przeszkadza ci to?- zapytał robiąc oczy zbitego szczeniaka.

I właśnie w tym momencie dobiegło ich szczekanie zza drzwi. Vivien, chcąc uniknąć tej niezręcznej sytuacji, podeszła do drzwi i otworzyła je. Spojrzała na pieska i wzięła go na ręce.

-Patrz kogo mamy.- uśmiechnęła się do niego i ponownie usiadła na łóżku.

-Zadałem ci pytanie...- uznał zniecierpliwiony.

-... Nie... nie przeszkadza mi to, ale... To wszystko jest dziwne!

-Hmm? Nie rozumiem.- pochylił się nad nią i popatrzył w jej oczy - Co znaczy że, to jest dziwne...? Viv, ja chcę dla ciebie jak najlepiej, a ty mi mówisz że jestem dziwny? Heh... Nigdy cię nie zrozumiem. A ty, jeśli o to chodzi, też nie jesteś lepsza. - przycisnął ją do materaca wcześniej zabierając pieska z jej rąk i kładąc go na podłodze.

-Jeff! Puszczaj!- uznała zdezorientowana.

-Niby dlaczego? Słodko wyglądasz gdy się rumienisz.

Białowłosa odwróciła wzrok i starała się uspokoić. Po chwili spojrzała na niego i zarumieniła jeszcze bardziej, ale tym razem uśmiechnęła się.

-Czyli jesteś zazdrosny.

-Ja? Nigdy.

-Nie kłam.- zaśmiała się- A teraz puszczaj.

-Pff. Nie umiesz się bawić.- uznał pokazując jej język.

Dziewczyna tylko zaśmiała się i wstała z miejsca udając się do łazienki. Przejrzała się w lustrze. Jej oczy były czerwone od płaczu, a policzki aż piekły. Przemyła twarz zimną wodą rozmywając tym samym resztki makijażu pozostałe na jej twarzy. Szybko zmyła czarne smugi z policzków i wróciła do pokoju w którym znajdował się Jeff.

-Jednak lepiej wyglądasz bez makijażu.- uznał i wstał- Jak chcesz, możesz tu siedzieć, a ja idę do reszty.

-Spoko, dzięki za wszystko.- po tych słowach czarnowłosy wyszedł z pokoju a Vivien usiadła na łóżku wpatrując się w okno.

-Czemu on ostatnio się tak dziwnie zachowuje? Ann mówiła że to się dzieje od czasu w którym jestem w rezydencji... Już nic nie rozumiem! Zawsze miał jakieś wahania nastrojów, ale bycie cały czas miłym przechodzi ludzkie pojęcie! Ehh...

Siedziała i rozmyślała. Tylko od czasu do czasu swoją uwagę poświęcała na sprawdzanie godziny na zegarku. Jednak po kilkunastu minutach podjęła decyzję. Wolała unikać Jeff'a przez jakiś czas i sprawdzić co się stanie, poza tym, potrzebowała od niego przerwy. Spędzała z nm aż za dużo czasu, przez co odsunęła się od innych. Wstała mozolnie z łóżka i poszła do salonu gdzie przebywała reszta mieszkańców rezydencji. Jednak zatrzymała się przy schodach i przysłuchiwała się ich rozmowie.

-Tak, widać po niej że jest osłabiona, ale... Ale jest szczęśliwa, tak?

-Tak, ale nie za długo. Trzeba szykować się na najgorsze. Rana ciągle krwawi, a my jesteśmy wobec tego bezsilni. Od teraz nie może uczestniczyć w treningach, ani misjach, jasne? Nawet wypuszczanie jej poza teren rezydencji samej jest niebezpieczne dla jej życia.- rozpoznała głos Ann.

-No dobra, ale co nam to da? Ona i tak umrze! Więc co to za różnica jeśli umrze dzień czy dwa dni wcześniej?

-Wiecie co? Ja nie wtrącam się w wasze sprawy. Dla mnie to już za wiele.

Vivien wiedziała że o nią chodzi. Szybko wróciła na górę i zamknęła się w łazience. Inni słysząc kroki na górę, wiedzieli że dziewczyna usłyszała chociaż większą część ich rozmowy. Msky pobiegł za nią i zatrzymał się przy drzwiach.

-Vivien... To ja, otwórz, proszę...- powiedział.

-Po co...? Żebyście wcisnęli mi kolejną bajeczkę?! Idź stąd!

-Otwórz drzwi, a porozmawiamy sobie szczerze... Nic nie będę ukrywał, obiecuję...

Chwilę później dobiegł go dźwięk przekręcanych kluczy. Natychmiast wszedł do pomieszczenia i usiadł obok białowłosej.

-Vivien, po prostu nie chcieliśmy cię ranić. Zrozum nas, jesteś częścią naszej rodziny.

-Nie.- uznała stanowczo- Nie jestem częścią tej rodziny... Rodzina nic przed sobą nie ukrywa, jest ze sobą szczera... A w tym czasie dowiaduję się że wszystko przede mną chowaliście...- spuściła głowę.

-To było dla twojego dobra, nic chcieliśmy cię dodatkowo martwić.

-Martwić?- zaśmiała się- Czemu miałabym się martwić? Od dobrych siedmiu lat chcę umrzeć, więc czemu przede mną to ukrywaliście?- uśmiechnęła się przez łzy.

-Vivien...- przytulił dziewczynę do siebie i zaczął gładzić ja po głowie- Już dobrze... Jestem tu...

Białowłosa tylko mocniej wtuliła się w jego tors i mocniej go przytulając. Po kilku minutach, gdy dziewczyna się już uspokoiła, Masky odchylił jej głowę i złączył ich usta. Zdezorientowana dziewczyna nieśmiało oddała pocałunek. Chłopak odsunął się od niej z uśmiechem na twarzy.

-No, na taką odpowiedź liczyłem.- oblizał swoje wargi i chwycił dziewczynę za rękę.

-T...Tim...

Sama nie mogła uwierzyć w to co właśnie się stało.

-Czemu on to zrobił? Jaki miał powód? I... Czemu ja oddałam ten pocałunek...?- te pytania krążyły w jej głowie i nie mogły przestać.

-To jak? Wyjdziesz do nas, czy mam zabrać cię siłą?- tym razem jego głos był bardziej męski, poważny, oschły. Vivien tylko skinęła głową- No, dobra dziewczynka.

Wstał nie puszczając jej ręki a następnie pociągną ją tak by wstała. Lekko jęknęła z bólu a chłopak w kurtce zasłonił jej usta.

-Bądź cicho. A o tej sytuacji nikt nie może wiedzieć, rozumiemy się?- powiedział ciszej ale tym samym głosem co wcześniej- I jak coś, uśmiechnij się i potwierdzaj moje słowa.

Wyszli na korytarz a następnie poszli w stronę salonu w którym panowała grobowa cisza.

-Już jesteśmy.- powiedział Tim wychodząc zza rogu cały czas trzymając Vivien za rękę.

-Vivien! Tak bardzo przepraszamy, nic chcieliśmy cię martwić...

-Tak, rozumiem.- uśmiechnęła się z przymusu i spojrzała na Masky'ego.

-I mamy wam coś jeszcze do powiedzenia.- uśmiechnął się patrząc na dziewczynę- Ja i Vivien oficjalnie zostaliśmy parą!- na dźwięk tych słów dziewczynie zmroziło krew w żyłach.

-Że co?! Co on planuje?!- pomyślała spanikowana.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro