Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36.

-Emm... Sorka jeśli przeszkadzamy ale chciałam tylko zmienić Vivien opatrunek.- uśmiechnęła się Ann.

-A ty, co tu robisz, sernikozjebie?- zapytał chamsko Jeff.

-Chciałem tylko sprawdzić jak się czuję.- odpowiedział wręcz zabijając go wzrokiem.

-Hej, no, chłopaki. Przestańcie.- uspokoiła ich- A jeśli macie plany się bić to na pewno nie tutaj. Wy idziecie na korytarz a ja zmieniam Vivien bandaże. Zrozumiały dzieci?

Jeff i Masky spojrzeli na Ann jak na idiotkę i powoli wycofali się przepychając się przez drzwi. Białowłosa zaśmiała się patrząc na dwójkę chłopaków a Ann usiadła obok niej.

-No dobra, wyszli.- westchnęła.

-Hmm?

-Teraz po odpowiadasz mi na parę pytań a później ci zmienię te bandaże, ok?

-No spoko.- uznała lekko zaniepokojona.

-Jak poznałaś Jeff'a? Kiedy się spotkaliście? W jakich okolicznościach? Nina nie była zazdrosna? A powinna. Lubiliście się? Jak bardzo go lubisz?- mówiła z wielkim bananem na twarzy.

-Emm... Ann? Skąd nagle tyle pytań?- zapytała zdziwiona.- Ale swoją drogą... Jeff'a spotkałam jakieś osiem lat temu w podstawówce. Ostatnio to by było... sama nie wiem kiedy. Uratował mnie i Ninę z psychiatryka. Była trochę zazdrosna ale chyba jej przeszło. Tak. Jeff jest tylko moim przyjacielem, nikim więcej.- odpowiedziała na wszystkie pytania po kolei- To teraz zmienisz mi ten bandaż?

-Ehh... Niecierpliwa jesteś.- westchnęła głośno- Odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie.

-No dobra, ale to ostatnie i zmieniasz opatrunki.

-No dobrze, to... Czy nie masz wrażenia że Jeff jest ostatnio.. no wiesz... jakiś inny?-  uznała uśmiechając się.

-No... Tak. Nawet dal mnie na początku był chamski, a teraz jest ... miły, aż do przesady.

Dziewczyna zaśmiała się a Vivien nie wiedząc o co jej chodzi spojrzała na nią pytająco.

-Z czego się śmiejesz?- zapytała po chwili.

-Jeff nigdy się tak przy nas nie zachowywał. Widziałaś jak potraktował Masky'ego. On jest zazdrosny.

-Zaraz, zaraz! Że co, kurwa?!- krzyknęła.

-Nie wrzeszcz tak bo cię usłyszą.- uciszyła ją i kontynuowała- A więc... Jeff zachowuje się tak tylko przy tobie. To musi coś znaczyć.

-Wiesz co Ann? Ta rozmowa jest co najmniej żałosna...- uznała- Zmień mi ten bandaż i wyjdź...

Pielęgniarka ze smutną miną wykonała polecenie dziewczyny  wyszła z pokoju. Vivien została sama wraz z coraz bardziej bolącą raną. Wręcz zwijała się z bólu.

    Ann weszła do salonu ze smutną miną i usiadła na kanapie między resztą.

-Ann? Co się dzieje?- zapytał Ben odrywając się od gry.

-Uwierz mi, nie jest za dobrze...- powiedziała cicho.

-Chodzi o Vivien? Przecież wszystko było z nią dobrze, prawda?- zapytała Jane.

-Prawda, ale... Jej stan się coraz bardziej pogarsza. Rana cały czas krwawi, a czasami mam nawet wrażenie jakby krwawiła coraz bardziej. Trzeba się szykować na najgorsze...

-Pff. I dobrze.- podsumowała Nina a reszta spojrzała na nią jak na debilkę- No co? Mam prawo wyrażać własne zdanie.

-W sumie, zgadzam się z nią. Vivien trafiła tu przez przypadek, nie to co my.- dodała Jill.

-Ale nawet wam jej nie szkoda? Nina, wiesz co ona przeszła i nawet cię to nie rusza?

-Nie obchodzi mnie jej przeszłość. Miała być moją ofiarą, ale nie zrobiłam tego, nie zabiłam jej. Powinna być mi wdzięczna, a w tym czasie nawet nie przejmuje się moją obecnością. I nie tylko moją. Raczej nas wszystkich.

-Nie przesadzasz? Powiedz że jesteś zazdrosna i już.- uznał Helen.

-Róbcie co chcecie ale nie przywiązujcie się do niej. Ona i tak niedługo umrze.- zaśmiała się i wyszła z salonu.

-Hmm?- ominął ją Jeff- Jakaś żałoba czy co?

-Eee... Nie! No co ty! Przecież nikt z nas nie wykrwawia się na śmierć, prawda Ann?!- powiedział Toby prezentując jednocześnie swoją ,,świetną" grę aktorską.

-Zaraz! Że co?!- krzyknął.

-Mieliśmy ci ni mówić, ale TOBY WSZYSTKO WYGADAŁ i ...- mówiła Clockwork.

-I...?

Czarnowłosy zrobił krok w tył i wrócił na górę. Wszedł do swojego pokoju widząc Vivien patrzącą na swoje blizny na ręce.


-Jeff... Chciałeś wiedzieć skąd mam tę blizny, prawda?- powiedziała nawet na niego nie patrząc.
Chłopak usiadł na łóżku obok blondynki spojrzał na nią.

-Vivien, wiem że to... To dla ciebie trudne. Nic mi o tym nie mów jeśli nie chcesz.

Dziewczyna zignorowała jego słowa i spuściła głowę.

-Siedem lat temu, po twoim wyjeździe... załamałam się a reszta widząc mój stan zaczęła się na mnie wyżywać. Postanowili że pójdę do pedagoga ale po roku nawet to nie pomogło a nawet było jeszcze gorzej... Wtedy zostawili mnie w psychiatryku. Nie chciałam nic im mówić więc... Torturowano mnie żebym cokolwiek powiedziała... I tak przez dobre sześć lat...- jej głos załamał się a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.

Czarnowłosy spojrzał na nią i lekko przytulił. Vivien odwzajemniła uścisk i wtuliła się w jego bluzę jeszcze bardziej.

-Hej... Już dobrze...- mówił spokojnie.

-Dziękuję...- powiedziała- Ale swoją drogą, jesteś ZA miły...- zaśmiała się i otarła łzy.

Nagle dobiegło ich pukanie do drzwi.

-Vivien, jesteś tam? Chciałem porozmawiać.- usłyszeli głos Masky'ego.

-Właź...- powiedział od niechcenia Jeff nie wypuszczając dziewczyny z objęć.

-Jeff...- powiedziała cicho.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro