Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34.

I właśnie tej nocy Jeff był zmuszony spać na podłodze. Jednak nie pospał za długo bo co chwilę grzmiało i błyskało do tego stopnia że nie dało się zasnąć.

-Vivien, śpisz?- zapytał.

-Tak, wiesz? Śpię z otwartymi oczami, to u mnie normalne.- uznała z pogardą.

-Możesz przestać? Najpierw karzesz mi spać na tej zimnej podłodze, a teraz narzekasz na wszystko co możliwe. Okres masz czy co?

-A chcesz dostać w drugi policzek?!

-No dobra spoko. Nic nie mówiłem.- zaśmiał się.

Vivien zeszła z łóżka i usiadła obok Jeff'a nakrywając się kocem.

-Wiesz która godzina?- zapytała przerywając ciszę.

-Wiem tyle co i ty. Z resztą, zostaniemy tu nawet do popołudnia jeśli ta burza się nie uspokoi.

Vivien ziewnęła i przymknęła oczy.

-Raczej wątpię że uda nam się jeszcze zasnąć...- uznała zaspanym głosem.

-Ja nie zasnę, ale ty zasypiasz na siedząco.- zaśmiał się.

-Apsik!- kichnęła.

-A mówiłem: ,,Zdejmij te mokre ubrania", nie. Ona wie lepiej.- powiedział typowym dziewczęcym, fochniętym głosem.

-To nie jest śmieszne.- pociągnęła nosem i zaczęła kaszleć.

- No chodź tu, moja mała niezdaro.- zaśmiał się rozkładając ramiona- Myślisz że żartuję? Będzie ci cieplej. Cała drżysz.

Niechętnie przysunęła się do czarnowłosego i okryła ich kocem.

-I co? Jestem aż tak straszny?- po tych słowach dziewczyna spojrzała na niego.

-Nie, ale wolę raczej trzymać cię na dystans.- uśmiechnęła się.

-Też bym tak zrobił.- przytulił ją mocniej tak by przytuliła się do niego.

-Weź!- odsunęła się od niego- Jeszcze się zarazisz...

-Aww. Panna obrażalska się o mnie troszczy? Jak uroczo.

-Bądź cicho! I nie nazywaj mnie tak! Nawet nie wiesz jak to wkurza.- odwróciła się do niego tyłem- No dobra, może masz trochę racji...

-Trochę? Spotkałem swoją najlepszą przyjaciółkę po siedmiu latach a ona co? A ona dała mi z liścia! Tego przywitania nigdy nie zapomnę.

Vivien się lekko uśmiechnęła i położyła z powrotem na materacu.

-Sama niedawno powiedziałaś że już raczej nie zaśniemy przez tę burzę.- uznał zaskoczony.

-No właśnie. Że już RACZEJ nie zaśniemy. Ja idę spać. Jestem wykończonaaaa...- powiedziała przeciągając ostatnie słowo.

-Wiesz co? Powoli stajesz się tutaj większym problemem.- powiedział wstając i pochylając się nad białowłosą- Ale specjaliści radzą, że z problemami najlepiej się przespać.

-Nawet o tym nie myśl. Jestem chora i nie zamierzam znosić twojego ciągłego rozkładania się na kanapie do tego stopnia że wyląduję na podłodze.- przewróciła się na drugi bok ale usiadła gdy rozległ się grzmot.

-Pff. Czyli moje plany zrzucenia cię z kanapy poszły na marne.- uśmiechnął się- Ale mogę z tobą poleżeć? Proszęęę. Będę grzeczny a podłoga jest strasznie nie wygodna.- powiedział robiąc oczy zbitego szczeniaka.

-Niech ci będzie...- westchnęła głośno a Jeff niemal od razu zajął miejsce obok dziewczyny.- Ale gdy chociaż raz wyląduje na podłodze, idziesz spać na podwórku.
-Tak jest, szefowo.

Siedzieli chwilę tak w ciszy wpatrując się w kominek aż Vivien położyła swoją głowę na ramię chłopaka.

-Jeff...- zaczęła cicho.

-Tak?- uśmiechną się patrząc jej w oczy.

-Jak to jest...no wiesz... Mieć rodzinę? Jakie to uczucie?- zapytała zmieszana.

-Wiesz... Gdy jesteś mały cały czas powtarzasz im że ich kochasz później dorastasz i nie okazujesz tego tak jak wcześniej a później traktujesz ich jak ludzi których nie znasz sądzisz że nie wiedzą nic o życiu i tylko się z nimi kłócisz ale... Ale gdy się dorośnie zobaczysz się że jednak mieli rację a tak naprawdę to tylko ty sobie coś uroiłeś a w głębi serca nadal kochasz ich tak samo...- uznał mówiąc wszystko powoli i wyraźnie.

-W rezydencji też tak jest? Tak jak opowiadałeś...

- Jasne, że tak. Tylko że wszyscy zatrzymaliśmy się na etapie kłótni.- zaśmiał się patrząc na dziewczynę- Ale całe szczęście nie ma nas tam i możemy cieszyć się ciszą i spokojem.

Vivien również się zaśmiała i bardziej wtuliła się w chłopaka.

-Podobnie jest z tobą i ze mną... Na początku wszystko się układało, później się kłóciliśmy, a raczej to ja się kłóciłam, a teraz rozmawiamy jak normalni ludzie.

-Czy ty właśnie powiedziałaś że twoim zdaniem jestem normalny?- zapytał zaskoczony.

-Nie karz mi psuć tej chwili odpowiedzią.

Obydwoje zaśmiali się i spojrzeli na siebie.

-Burza powili przechodzi. Chyba pójdziemy po południu.- uznała dziewczyna.

-Zależy. Równie dobrze możemy natrafić na palący się las.

-Nie strasz mnie.

-A co? Księżniczka się boi?- uznał z ironią.

-Możesz w końcu przestać mnie tak nazywać?- zapytała nie otwierając oczu.

-Oj! Po prostu przyznaj że ci się podoba gdy cię tak nazywam.- uśmiechnął się i położył Vivien na swoich kolanach.

-Może i tak, może i nie. Co to za różnica?- powiedziała cicho.

-Heh. Dobra, zasypiaj bo ledwie odpowiadasz na pytania.- uznał i położył dziewczynę na materacu sam kładąc się obok niej.- Vivien.

-Tak?

-Idź spać.

-Bardzo śmieszne...

Po tych słowach zaledwie przyłożyli głowy do poduszek i od razu zasnęli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro