Rozdział I - Dom
Wiatr wzmagał się, a drobne krople deszczu stukały o dach i szyby samochodu. Jej niebieskie oczy były wpatrzone w to, co dzieje się za dzielącym ją od reszty świata szkłem. Jej rodzice siedzieli z przodu, nie przejmując się nią lub jej wyzywającym na małą konsol, bratem. Był wściekły, że się przeprowadzali, a ona...
- Aha. - Tyle. Cała jej reakcja na ich piętnastominutowy monolog, którym chcieli zapewnić dzieci, że to konieczne i że nie ma innego wyjścia. Tym bardziej możliwości pozostania w dotychczasowym domu.
Nie czuła smutku czy żalu. Nie będzie tęsknić za życiem, które tam wiodła. Dłużące się godziny w szkole, które były nie do zniesienia. Spacer do domu, żeby uniknąć ludzi jeżdżących autobusem i obowiązki w domu, na które nie mieli czasu, albo siły jej rodzice. Oni mieli prawo nie mieć na coś siły, jednak gdy tylko ona odezwała się słowem na ten temat, słyszała jak niewdzięczna i bezużyteczna jest. Czy będzie tęsknić? Tak. Zawsze będzie pamiętać tego małego szkodnika, którego brała na spacery. Mowa oczywiście i psie jej podstarzałej sąsiadki, która nie miała już na to siły. Dla nastolatki była to chwila na oddech i oderwanie się od rzeczywistości. To była jedna z niewielu chwil, w których potrafiła się uśmiechnąć. Nie dlatego, że ktoś jej kazał. O nie. To nie był ten wymuszony uśmiech, który przybierała, bo tak wypadało. To był uśmiech radości, którego nikt nie widział. Nawet ona sama. Nie licząc oczywiście Cezara, który merdał ogonem, idąc przy jej nodze.
- Znajdziesz sobie nowych kolegów – zapewniała matka Adriena przed wyjazdem. Chłopak nie przyjmował żadnych jej argumentów. Krzyczał, grożąc, że ucieknie z domu i nigdy więcej go nie zobaczą. Nastolatka patrzyła na to z obojętnością. Nie rozumiała gniewu brata i nie potrafiła wczuć się w jego sytuację. Był osobą, która łatwo nawiązywała kontakty i miała mnóstwo znajomych. Skoro tutaj ich miał, to czemu w nowym miejscu miałoby być inaczej?
Jej nikt się o to nie pytał. Nikt jej nie zapewniał. Ona po prostu była. Czasem zastanawiała się, czy zauważyliby jej zniknięcie. Pewnie tak. Przecież obiad sam się nie ugotuje, a dom nie posprząta. Nie mówiąc o praniu. Czasem wyobrażała sobie jak w pośpiechu czegoś szukają. Czystej bluzki, albo skarpetek. Wtedy chichotała pod nosem. Te małe złośliwości, które rodziły się w jej głowie, przyprawiały ją o przyjemne dreszcze. Kilka razy nawet wcieliła je w prawdziwe życie, ale z opłakanym skutkiem dla jej osoby. Niby to tylko kilka razy, ale o kilka razy za dużo.
Złośliwość względem rodziny to była tylko kropla w ogromie historii, które tworzyła. W zależności od osoby, historie te stawały się okrutniejsze, boleśniejsze i krwawże, dla bohatera, który był główną przyczyną powstania opowieści. Tylko to wprawiało ja w euforię. Nic innego nie potrafiło wywołać w niej tylu emocji, co widok śmierci osoby, która uważała i traktowała ja jak kogoś gorszego od siebie. Poniżała ją tylko po to, żeby samej poczuć się lepiej – nemezis. Ile Evelyn dałaby, żeby mogła się do niej dobrać. Oskórować ją gołymi rękami, używając wyłącznie swoich paznokci.
Samochód stanął, wyrywając dziewczynę z tego stanu.
- Jesteśmy na miejscu. - Kobieta obróciła się do dzieci.
- Mam to w dupie! - warknął chłopak, nie odrywając wzroku od konsoli.
- Evelyn pomożesz mi? - westchnęła i przeniosła wzrok na córkę.
- Ta... - Jej jak zwykle rozbudowana odpowiedź, grała kobiecie na nerwach. Cały czas pytała siebie, za co ją tak Bóg ukarał? Miała córkę, która musiała być wyrzutkiem, zamiast zachowywać się jak każda inna nastolatka. Gdy nosiła ją na rękach, jeszcze jako kilkumiesięczne niemowlę, opowiadała jej ilu to rzeczy nie będą razem robić. Wszystkie nadzieje prysły, gdy dziewczyna poszła do szkoły. Zawsze była spokojna i wycofana względem obcych, ale wszyscy powtarzali, że to przez brak kontaktu rówieśnikami. Lata mijały, a jej córka nadal pozostawała tym wyrzutkiem. Jej rówieśniczki zaczęły się malować i rozmawiać o chłopakach. Kobieta musiała słuchać jak jej koleżanki opowiadają o swoich pięknych i idealnych córeczkach. Gdy zaczynały pytać o Evelyn, kobieta znikała. Co miała im powiedzieć? Że jej córka cały czas kieruje wzrok gdzieś, gdzie ona nic nie dostrzega? Że spędza czas w pokoju, szkicując lub malując jakieś bohomazy, które nic nie przypominają? Że jedyny chłopak, z którym ją widziała to jej własny brat?!
Presja otoczenia wywoływała w niej frustrację. Czara goryczy przelała się przez błahy powód, który normalnie nie doprowadziłby do takiego wybuchu. Kobieta przechodziła przez dom, gdy usłyszała śmiech córki. To nie było czymś częstym, więc postanowiła zajrzeć do jej pokoju. Nastolatka leżała na podłodze, ostrożnie rozmazując wcześniej namalowaną węglem kreskę na kolejnym arkuszu papieru.
- Dlaczego Bóg mnie tak pokarał?! - wrzasnęła, wchodząc do pokoju. Zdziwiona dziewczyna usiadła, przyglądając się rodzicielce swoim obojętnym wzrokiem. - Czemu nie możesz być jak inne dziewczyny w twoim wieku?! Czemu się ładnie nie ubierzesz, nie pomalujesz i nie wyjdziesz z koleżankami na kawę czy do galerii handlowej?!
- Najpierw trzeba je mieć – odpowiedziała obojętnie, jakby wszystkie inne słowa nie zrobiły na niej wrażenia.
- A kto chciałby się z tobą kolegować?! Spójrz na siebie Evelyn! Zachowując się tak, nigdy nie zdobędziesz przyjaciół! Myślisz, że ja marzyłam o takiej córce? Kiedy byłaś mała wyobrażałam sobie jak zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami. Będziemy razem chodzić do fryzjera i zajadać się popcornem przed komedią romantyczną. Chciałam mieć córkę, której nie będę musiała się wstydzić przed przyjaciółkami i rodziną! - Nastolatka opuściła głowę.
- Przepraszam, że cię zawiodłam. - Kobieta nie wytrzymała. Czemu ona cały czas zachowywała się jakby nic ją nie obchodziło? Jakby nic nie czuła?
- Jesteś tylko problemem, którego nie mogę się pozbyć! - Rodzicielka wyszła z pokoju, zabierając ze sobą wszystkie przybory malarskie. - Odzyskasz je jak zaczniesz się zachowywać normalnie! - krzyknęła już z korytarza. Gdy uspokoiła się trochę, zastanawiała się czy zrobiła dobrze. Miała nadzieję, że może dzięki temu jej córka coś zrozumie i spróbuje coś w sobie zmienić.
W tym czasie nastolatka zacisnęła ręce w pięści. Pojedyncze łzy spłynęły po jej policzkach. Płacz dusił ja, ale ona nie pozwoliła wydostać się z gardła choć jednemu dźwiękowi. Nikt nie mógł dowiedzieć się, że cierpi, że słowami można sprawić jej ból. Ostrze raniło ciało, a słowa duszę. Skoro oczy to zwierciadło duszy, to czy łzy są tym co krew dla ciała?
Evelyn wysiadła z samochodu i stanęła przy ramieniu ojca. Ten mocował się z zacinającym zamkiem bagażnika. Naturalnie jasne włosy dziewczyny z obojętnością przyjmowały kolejne krople deszczu. Skóra nie reagowała na ich chłód. Jej wzrok utkwił na budynku, który miała nazywać domem. Nie wyglądał jak rudera, ale też nie przyciągał spojrzenia. Zwykły dom, który ktoś pewnie sprzedał z powodów finansowych, albo postanowił się wyprowadzić w inne miejsce. Jedno z dwóch.
- Zamawiam największy pokój! - krzyknął Adrien i pobiegł za ojcem, który wziął z bagażnika tylko swój plecak.
- Co tak stoisz Evelyn? Pomóż mi z tymi rzeczami! - Nastolatka bez słowa wzięła torbę i walizkę, po czym podążyła za rodzicielką do środka. Z małego przedpokoju wchodziło się od razu do salonu. Stał w nim stół jadalny z czterema krzesłami, nie pozostawiając za wiele wolnej przestrzeni.
- Mamy wszystko co jest nam potrzebne, a ty już chciałaś dokupować wyposażenie, które nie nadawało się do zabrania – powiedział mężczyzna, kładąc się na wersalce.
- Sprawdzimy wszystko, kiedy dostarczą nam nasze rzeczy. Zostawimy to co nadaje się do użytku. - Kucnęła koło mężczyzny i pocałowała go w policzek. - Odpoczywaj, a my z Evelyn zajmiemy się wszystkim.
Nastolatka wyszła. Znów wszystkie obowiązki pewnie spadną na nią. Westchnęła biorąc kolejne torby. Paski ciężkich bagaży wrzynały się jej ramiona, ale pocieszał ją fakt, że bagażnik nie mógł pomieścić za wiele. Choć po dziewięciu godzinach jazdy w niewygodnej pozycji, z ściśniętymi nogami za fotelem kierowcy, najchętniej położyłaby się na ziemi i poszła spać.
- Adrien wynoś się z sypialni! Macie dwa inne pokoje do wyboru!
- To niesprawiedliwe! Jeden należał do dziewczyny, a drugi jest malutki! - Nastolatka przeszła obojętnie obok kłótni i zajrzała do pierwszego pokoju. Biała rama łóżka i meble z jasnego drzewa, ozdobione malunkami motyli i kwiatów, to pewnie ten dziewczyński pokój, który nie podobał się jej bratu. Padła na łóżko, wtulając się w rękę, którą trzymała pod głową. - Morfeuszu pozwól mi już odpłynąć do twojego świata – pomyślała, ale nie długo trwał jej spokój.
- Ej! To mój pokój! - wrzask jej brata ocucił ją, choć czuła się już tak błogo.
- Nie chciałeś go – odpowiedziała i obróciła twarz w stronę ściany.
- Byłem tu pierwszy – wskoczył dziewczynie na plecy i zaczął ją okładać pięściami po nich. - Mam kupi mi nowe meble, więc wynoś się stąd!
- Odczep się! - Nastolatka zwaliła go z siebie i wykorzystując swoją kilkuletnią przewagę, przygwoździła mu ręce do łóżka. - Nie chciałeś go, więc ja go zajęłam!
- Zamkniecie się wreszcie?! - Krzyk ojca uspokoił rodzeństwo. Evelyn puściła brata i odsunęła się o krok od łóżka, słysząc zbliżające się kroki.
- Czy z wami można mieć spokój chociaż przez pięć minut?! - W drzwiach pojawiła się wściekła kobieta.
- Ja byłem tu pierwszy! - wrzasnął Adrien. Nastolatka westchnęła, dobrze wiedząc jak to się skończy.
- Evelyn jesteś starsza, więc ustąp bratu i weź drugi pokój.
- Dobrze. - Przeszła koło matki obojętnie i poszła do drzwi, które prowadziły do jej pokoju. Otworzyła je i miała ochotę wrócić się i wyrzucić tego... Tego... Odetchnęła. Jej złość przysporzyłaby jej tylko problemów. Weszła do pomieszczenia, które prawdopodobnie było wcześniej jakąś komórką na niepotrzebne przedmioty. Mieściło się tutaj tylko jednoosobowe łóżko i komoda. Przez okno mogła obserwować to co działo się przed domem i ulicę, która teraz była całkiem pusta.
- Chociaż tyle – westchnęła i położyła się na łóżku.
Próbowała zasnąć, ale nadal czuła wściekłość palącą jej żyły. Wodziła wzrokiem po poszarzałym suficie. Szukała czegoś co zajęłoby jej myśli. Następnie zajęła się ścianami. Pierwsza nic, druga to samo. Przy trzeciej zaczęła tracić nadzieję, ale nagle zerwała się na nogi. Znalazła się przy ścianie i dostrzegła, że w kilku miejscach farba miała intensywniejszy kolor. Jakby wysiały tu zdjęcia. Od razu zaczęła przeszukiwać komodę i nie zawiodła się. W ostatniej szufladzie znalazła małe ramki. Ich ilość odpowiadała śladom na ścianie. Rozłożyła je na komodzie i przyjrzała się każdemu z uwagą. Rodzina wyglądała zupełnie jak jej. Nawet rodzeństwo na zdjęciu było mniej więcej w tym samym wieku, co ona z bratem. Z jednym małym wyjątkiem. Tam dziewczyna była tą uśmiechniętą, a chłopak wyglądał na wycofanego. Przeniosła wzrok na datę w rogu zdjęcia i szybko przeliczyła.
- Dziewięć lat? - zdziwiła się. Przecież to niemożliwe, żeby ten dom stał przez tyle lat pusty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro