Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5 LIST

rok drugi, wrzesień
Lokoja, Nigeria

Wkroczyli nagle na stołówkę, trzech mężczyzn odzianych w jasne mundury we wzorze moro. Mieli krótko ścięte włosy, prawie niewidoczne na ciemnej skórze i na jednej z twarzy, których nie poznawałam, widniała wielka szrama, zapewne blizna po jakiejś bójce bądź walce.

Stołówka ucichła momentalnie, nie słychać było już rozmów i śmiechów w różnych językach. Nie miałam dzisiaj dyżuru na stołówce dzieciaków i byłam za to wdzięczna, bo od razu wiedziałam po co Wyzwoleńcy zawitali do ośrodka HfH.

Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, byłam już pewna, że przyszli do mnie. Powoli odsunęłam od siebie talerz zupy, której nie zdążyłam skończyć i wstałam z zamiarem udania się z nimi w ustronne miejsce. Jednak razem ze mną z ławy podniósł się również Randall. Siedział naprzeciwko mnie i zapewne obserwował nie Wyzwoleńców, a moją reakcję.

— Nie rób scen — powiedziałam, mrużąc oczy pod słońce, które świeciło prosto zza jego pleców. — Poradzę sobie. Nic mi nie będzie.

— Ale...

— Po prostu usiądź, Randall. To nie twoja sprawa. Niedługo wrócę, ale w razie czego nie czekajcie na mnie.

— Ale...

— Nic mi nie będzie!

Zdenerwowana przez Randalla szłam parę kroków za Wyzwoleńcami w stronę głównego placu ośrodka, na którym zazwyczaj przebywała masa osób. Znajdowała się tutaj mała fontanna, przy której dzieci uwielbiały przebywać w te mniej upalne (a jednak niesamowicie ciepłe) dni, sporo ławek, drzewa, kwiaty i alejki do spacerowania. Był to środek kompleksu HfH, taki centralny punkt, przez który trzeba było przejść, chcąc przemieścić się pomiędzy strefami.

Wyzwoleńcy zmierzali brukowaną alejką w stronę głównej siedziby HfH, w której swoje biuro miała między innymi Ilaya. Mieścił się tam również wielki magazyn, do którego co tydzień przyjeżdżały dostawy — żywności, ubrań, zabawek, materiałów edukacyjnych, czasem mebli i chemii, i to właśnie w jego stronę Wyzwoleńcy skierowali swoje kroki.

W środku, ku mojemu zdziwieniu, spotkaliśmy kolejnych trzech Wyzwoleńców. Stali w metrowych odstępach między sobą, każdy z nich w identycznym, jasnym mundurze i, co zdziwiło mnie najbardziej, w kominiarce na głowie. Każdy z nich trzymał w ręku swoje standardowe wyposażenie — karabin bądź strzelbę, zdolne uśmiercić wiele osób w zaledwie parę sekund.

Ze ściśniętym żołądkiem weszłam do środka, stając w bezpiecznej na moje oko odległości od szóstki uzbrojonych mężczyzn.

— Berko przekazał nam, że jesteś gotowa wykonać zadanie Iry — odezwał się jeden z nich, zanim na dobre zdążyłam stanąć w obranym przez siebie miejscu. — Jesteś?

— Jestem — potwierdziłam słowa Berko, za którymi stał przecież tak naprawdę Malakai.

Zmartwiłam się nieco, pewna, że Malakai jako mój opiekun, bo przecież podtrzymywał przed Wyzwoleńcami, że jestem jego utrzymanką, nie wywalczył sobie obecności na tym spotkaniu. Gdzieś w głębi duszy myślałam, że będzie tu stał — cichy, parę metrów ode mnie, z założonymi rękami, z nożem myśliwskim w tylnej kieszeni spodni — gotowy zareagować, gdyby miało stać się coś niedobrego.

— Dobrze — mężczyzna przytaknął, sprowadzając mnie na ziemię z rozmyślań o aktualnym miejscu pobytu Malakaia. — Za trzy dni punktualnie o siódmej, przed wschodnią bramą będzie na ciebie czekał pojazd z kierowcą. Przygotuj się, że nie będzie cie cały kolejny dzień i noc w ośrodku, znajdź za siebie zastępstwo, cokolwiek, jesteś dużą dziewczynką i sobie poradzisz.

— A co mam tak dokładnie zrobić?

— Dowiesz się na miejscu — ton głosu mężczyzny znacznie się zmienił, wydawał się poirytowany faktem, że to on musiał dzisiaj tutaj przyjechać. Jakby miał coś lepszego do roboty na takim zadupiu jakim była Lokoja. — Nie mów nikomu o tym spotkaniu. Gdy twoi koledzy będą pytać o co chodziło, powiedz, że szukamy pewnego mężczyzny, a ciebie szukaliśmy, by zlokalizować Malakaia. Nic ponad to. Rozumiesz?

— Rozumiem. — Przytaknęłam.

— A teraz wracaj do swoich obowiązków. I powiedz swojemu panu, że ostatni raz wykręcił nam taki numer. Jasne?

Gdy potwierdziłam ich słowa skinieniem głowy, cała szóstka ruszyła wgłąb magazynu. Stojąc jeszcze przez parę sekund w miejscu, gratulowałam sobie w myślach dobrej roboty. Nie spanikowałam, nie spięło mnie, nie uciekłam i nie jąkałam się jak słaba dziewucha. Dałam sobie w gruncie rzeczy radę. Chociaż zapewne najgorsze miało jeszcze nadejść.

Zamiast wrócić na stołówkę, korzystając z okazji weszłam do biurowca w poszukiwaniu dyrektorki. Chciałam zapytać o Malakaia, bo po tym spotkaniu z Wyzwoleńcami wręcz musiałam z nim porozmawiać i było to piekielnie ważne. Chciałam się na to spotkanie jakoś przygotować, psychicznie i fizycznie, a tylko Malakai mógł mi w tym pomóc. Bo tylko on wiedział co tak naprawdę się dzieje.

— Tenko? — krzyknęłam za ciemnoskórą kobietą, przecinającą gdzieś w połowie korytarz na którym się znajdowałam. — Widziałaś dyrektorkę?

— Jest u siebie. Margo? Coś się stało? — Tenko zatrzymała się z naręczem jakichś dokumentów mocno przyciśniętym do klatki piersiowej, lustrując mnie od stóp do głów.

— Nic niezwykłego. Chciałam ją o coś spytać. No to co, idę do niej. Do zobaczenia innym razem, Tenko.

Gabinet Ilayi znajdował się piętro wyżej, więc po spotkaniu Tenko przyspieszyłam kroku, w paru susach pokonując schody. Drzwi do gabinetu były otwarte, więc nie bawiłam się w pukanie w witrynę i od razu wsunęłam się do środka.

— Ilaya? Masz chwilę?

— Margo? — starsza kobieta podniosła głowę znad tabletu, na którym coś przeglądała i uśmiechnęła się ciepło, wskazując podbródkiem fotel, na którym mogłam usiąść. — Oczywiście. Coś się stało?

W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć jej o wizycie Wyzwoleńców, jednak prawie od razu stwierdziłam, że nie trzeba było dokładać jej jeszcze więcej zmartwień niż to konieczne. Ilaya i tak nie wyglądała na swój wiek, znacznie postarzając się w przeciągu minionego roku. Chociaż była zawsze pogodna i skora do pogawędek, wszyscy w ośrodku wiedzieli jak wielkie sprawy ciążą na jej barkach — i chociaż teoretycznie nie była w tym sama, w prowadzeniu H for Help, to w Lokoji stacjonowała jako jedyna z zarządu. Poza tym byłam też pewna, że ktoś o wizycie Wyzwoleńców prędzej czy później jej doniesie, ale to były sprawy do załatwienia w drugiej kolejności. Dopiero wtedy będę musiała się tłumaczyć, nie teraz.

— Widziałaś może ostatnio Malakaia? — spytałam od razu, nie chcąc zabierać jej więcej czasu niż to potrzebne. — Mam do niego pilną sprawę.

— Przed jakąś godziną, owszem — przytaknęła, spoglądając na wielką tablicę korkową wiszącą na ścianie obok. — Powinien teraz szykować z animatorami plan wycieczki na przyszły tydzień. Coś się stało? Wyglądasz na zmartwioną.

Pokręciłam jedynie głową, wstając z fotela. Ilaya nie reagowała, gdy chciałam już wychodzić. Wiedziałam doskonale, że gdybym chciała porozmawiać z nią jeszcze na jakiś błachy temat, nawet by nie zareagowała, pozwalając wyczerpać mi go do końca. Takim typem osoby była — słuchała każdego i w każdym momencie, nie ważne jak ważne sprawy potrafiła tym przerwać. Ilaya dbała o swoich ludzi, którzy odpłacali jej się, wykonując jak najlepiej swoją robotę.

— Wszystko w porządku — powiedziałam na odchodne i przeszłam przez próg. — Idę go szukać. Do zobaczenia!

Jeżeli Ilaya widziała Kaia wcześniej, mogłam być spokojna. Już w normalnym tempie opuściłam budynek główny i spacerem przeszłam do centrum szkolenia, znajdującego się naprzeciwko biurowca. Zebrania animatorów odbywały się na parterze, w wielkiej świetlicy czasami używanej do zajęć tanecznych i gimnastycznych, gdy pogoda na zewnątrz nie dopisywała dla tego rodzaju aktywności fizycznych.

Drewniane drzwi były uchylone, a z sali nie dobiegały żadne dźwięki. Wchodząc do środka zauważyłam dwóch siedzących przy stole animatorów — Hiszpana imieniem Raphael i Rosjanina Ivana.

— Malakaia tu nie było? — spytałam, stając w progu.

— Czekamy na niego już od dwudziestu minut — odezwał się Ivan, odwracając w moją stronę. — Nie wiesz gdzie jest? To nie jest do niego podobne.

W zasadzie Ivan nie musiał mi tego mówić... Malakai nigdy się nie spóźniał, tym bardziej, jeżeli był w kompleksie i miał spotkanie. Sekundowo ścisnęło mnie w żołądku, ale szybko pozbyłam się tego uczucia, nie pokazując po sobie, że coś mogło się stać.

— Też go szukam — odparłam. — No nic. Idę dalej. W razie gdybym go znalazła, odeślę go do was. Może zapomniał. Ostatnio tyle ma na głowie.

Wychodząc z centrum szkolenia, nie miałam dobrego przeczucia. Coś niesamowicie śmierdziało w zachowaniu Malakaia, a ja musiałam jak najszybciej dowiedzieć się o co chodziło. Mając w zamiarze zaprzęgnąć do poszukiwań Silasa, udałam się do sali odrabianek znajdującej się w części kompleksu należącej w pełni do dzieciaków. Przechodząc przez główny plac, tuż przy fontannie, układałam sobie w głowie wyjaśnienia dla Randalla, bo to on, jak zawsze, prowadził odrabianki.

— Randall? — weszłam do środka, zawczasu stukając w drzwi. — Mogę cię na chwilę prosić?

Carmichael zdziwił się, widząc mnie w progi drzwi, ale kiwnął z konsternacją głową, mówiąc coś pod nosem. Dzieciaki z zainteresowaniem spojrzały to na mnie, to na Randalla, nosem wąchając jakiś przekręt, byle tylko oderwać się od odrabianek.

— Wszystko gra? Ci żołnierze nic ci nie zrobili?

Aha! Od razu zrozumiałam jedną rzecz — Randall albo nie zdawał sobie sprawy, z kim tak naprawdę ma do czynienia cała Lokoja, albo nie chciał, żebym to ja zdała sobie z tego sprawę. W obu wypadkach zachowywał by się właśnie tak, ja w tamtym momencie — albo udawał głupiego, albo naprawdę nim był.

— Nic. Szukali Malakaia, bo miał im w czymś pomóc. To w zasadzie mało ważne. Mogę zwolnić Silasa na resztę dnia? Obiecuję, że uzupełnię z nim to, co robicie. Po prostu muszę go gdzieś zabrać.

— Kai był tu przed godziną — myślałam, że mam chwilowe deja vu, bo przecież to samo powiedziała mi Ilaya. — Też chciał widzieć się z Silasem. No dobra, jasne, zabieraj chłopaka.

Silas wyszedł z sali chwile po tym, jak wrócił na nią Randall. Trzymał w ręku kartkę zadrukowanego papieru i nie był szczęśliwy, widząc mnie czekającą na korytarzu. Prawdę mówiąc wyglądał na niezadowolonego i miał skwaszoną minę.

— Margo — powiedział, a ja myślałam już o najgorszym. — Chodź, przejdziemy się, co?

Gdy do mnie mówił w tamtym momencie, miałam dziwne wrażenie, że postarzał się przez nerwy o dwadzieścia lat conajmniej. Miętolił kartkę w dłoniach, gdy szliśmy przez plac by wyjść aż za ośrodek, a nawet wtedy nie odetchnął, ciągle nerwowo na mnie spoglądając.

— Margo, Kai był u mnie godzinę temu. Zostawił mi dla ciebie ten list. Nie denerwuj się, dobrze, ja go przeczytałem, bo byłem bardzo ciekawy. Zanim go przeczytasz to... Ja mam dziwne wrażenie jakby nie on to pisał. Ty od początku byłaś dla niego cholernie ważna i nie wiem, jak mógł cię zostawić... To do niego niepodobne, wiesz, Margo?

Zaschło mi w przełyku, gdy Silas wręczał mi pomięty już kawałek papieru.

Margo.
Na wstępie przepraszam, że nie dałem ci tego listu osobiście, ale tak było łatwiej.

Zostawiam cię w walce z Wyzwoleńcami samą. Podejrzewam, że jak to czytasz to już u ciebie byli. Sprawa, w którą się samowolnie wplątałaś śmierdzi i przyniesie tylko same kłopoty. Mówiąc „śmierdzi" mam na myśli CUCHNIE OKROPNIE. To niezłe bagno. Wyciągnął bym cie, ale już nie ma na to szans. Ira uciekła, ale wie doskonale, że musi uciekać jeszcze dalej niż na swoją Ukrainę, tak bardzo jest to niebezpieczne.

Dlatego ja też uciekam. Zostawiam cię z tym samą, bo nie chcę się AŻ TAK w to wplątywać. Wybacz mi, że to robie, bo zdaję sobie sprawę, że tylko we mnie miałaś oparcie. Dasz radę, Margaret, nie wątpię w to. A może i kiedyś uda ci się z tego wyjść.

Pamiętaj jednak jedno — od teraz całe twoje przyszłe życie aż do końca wywróci ci się do góry nogami i wszystkie twoje plany się spieprzą, dosłownie. Nie licz na powrót do Ameryki, dobre życie, rodzinę. Miej to na uwadze — od teraz albo będziesz wykonywała ich rozkazy... Albo kamień do kostki i wrzucą cię do rzeki, zarżną jak świnię. I chciałbym teraz napisać, że to żart.

Dlatego właśnie wyjeżdżam z Afryki tam, gdzie pieprz rośnie. Nie chcę się w to wplątywać, bo mam plany, książkę do napisania i chce swoje życie przeżyć dobrze. Wiem też, że gdybym odważył się powiedzieć ci to w twarz, nie zniósłbym twojej odmowy na propozycję ucieczki ze mną, bo wiem, że byś odmówiła. Teraz cie to przeraża, ale byś odmówiła — bo Silas. Bo go tu nie zostawisz. Ja nie mam takich jaj jak ty, Margo.
Wybacz mi, Malakai.
PS: Będę zawsze o tobie myślał i kiedyś cię odszukam.

Gdy skończyłam czytać, najzwyczajniej w świecie wypruta z jakiejkolwiek emocji, złożyłam papier dwa razy, wsunęłam w kieszeń jeansowych spodenek i spojrzałam na Silasa, który bacznie obserwował mnie przez ten cały czas.

— No cóż — powiedziałam prawie bez zastanowienia, bo jeszcze to do mnie nie dotarło. — Wygląda na to, że zostaliśmy sami, Silas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro