Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4 DECYZJA

rok drugi, wrzesień
Lokoja, Nigeria

— Dyskoteka? — Zdziwił się Kai, zwalając się jak kłoda na mój wyrobiony już, sprężynowy materac. — Tutaj?

— A czemu nie? — Zaśmiałam się, odkładając książkę na bok i odwracając się w jego stronę na drewnianym krześle. — Dzieciaki powinny się wyszaleć.

— Twoje pomysły nadal zaskakują — powiedział, jeszcze wygodniej układając się na poduszkach, jakby był u siebie.

— A ty nie masz co robić, tylko przesiadywać u mnie? Żadnej nowej wolontariuszki do zabrania na spacer?

— Kiedy ty się zrobiłaś taka kąśliwa, to ja nie wiem — odpowiedział mi na zaczepkę, jednocześnie w pełni ignorując jej sens. — Słyszysz? Biegnie Silas. Trzy, dwa, jeden...

— Kai! — krzyknął Silas, wbiegając do mojego pokoju. — Zobaczyłem twój samochód i od razu przybiegłem! Widziałeś, co dostaliśmy w tamtym tygodniu?

— Silas, nie masz teraz aby przypadkiem odrabianek? — spytałam, z udawaną surowością spoglądając na mojego podopiecznego.

— Miesiąc mnie nie było, a ona zrobiła się taka czepialska? — Zaśmiał się Kai, kierując te słowa do Silasa. — No, co wam przywieźli?

— Prawdziwe konsole! Mamy mnóstwo gier!

Uśmiechnęłam się w duchu, zadowolona, że jednak kupiłam konsole, o których rozmawiało tyle naszych podopiecznych. Jeden list do rodziców i sfinalizowali płatność za mnie, wykupując jednocześnie szybki dowóz do Afryki, dlatego dzieciaki mogły cieszyć się życiem, na jakie niezaprzeczalnie zasługiwali.

— Konsole powiadasz? — dopytał, siadając jednocześnie prosto na łóżku. — No cóż, nie mamy innego wyjścia jak pójść i zagrać. Macie Fifę?

— Tak!! — krzyknął, podekscytowany. — Będziesz za godzinę? Powinienem raczej wracać na te odrabianki, ale nie mogłem się powstrzymać, by na chwile do was nie wpaść. Robię hiszpański, rany, to jest dopiero trudny język, a myślałem, że jakiś tam talent do języka mam, skoro nauczyłem się angielskiego tak szybko.

— Będę, młody. Leć, bo Randall zje cie żywcem, jak zorientuje się gdzie tak naprawdę byłeś.

— Mnie? Zjeść żywcem? — Zaśmiał się Silas, robiąc pare kroków do tyłu. — Ten facet próbuje mi się przymilać, bo podoba mu się Margo. Nic mi nie zrobi, spokojna głowa.

Zanim Kai w ogóle zdążył mu odpowiedzieć, Silas puścił się biegiem, wracając do swojego budynku. Ponieważ nie mógł spytać Silasa o zaistniałą sytuację, swój oceniający wzrok przeniósł na mnie.

— Randall, powiadasz? — Uniósł brew w rozbawionym geście i oparł się wygodnie łokciem, by móc na mnie patrzeć.

— Też mi coś! — skomentowałam słowa Silasa, prychając pod nosem. — Czasem zachowuje się jak swoi podopieczni, wiesz? Ciągle by tylko spędzał ze mną czas, jakbyśmy zarówno ja jak i on nie mieli innych obowiązków do wypełnienia... cały czas.

Kai przytaknął z rozbawieniem, ponownie zrzucając się na łóżko. Ten facet w ogóle nie miał wyczucia, wszędzie wchodził tym swoim zwalistym ciałem, nie uważając na otoczenie. Gracji to on nie miał, to musiałam przyznać przed samą sobą.

— Panie Johnson, wiedziałam, że to tu pana znajdę — w niezamkniętych za sobą przez Silasa drzwiach pojawiła się znikąd dyrektorka ośrodka. Moja ulubiona osoba tutaj, którą widywałam niezwykle rzadko z uwagi na rolę, jaką wykonywała, zdawała mi się jeszcze starsza, niż była w rzeczywistości. — Mogę pana prosić na słówko? Witaj, Margaret, jak mija ci czwartek?

— Dzień dobry, Ila— przywitałam się z nią, podczas gdy Kai próbował zejść z mojego łóżka. — Wyśmienicie, korzystam z przerwy by trochę poczytać. Jak ty się miewasz?

— Całkiem nieźle, biorąc pod uwagę masę obowiązków, które ostatnio spadły mi na głowę. I, całkiem bym zapomniała, widziałam się w tamtym tygodniu z twoimi rodzicami, są bardzo z ciebie dumni. Panie Johnson?

— W gotowości — zaśmiał się, puszczając mi oczko. — Margo, gdybym nie wrócił w pół godziny, nie szukaj mnie, bo zapewne już dawno będę nie żył.

— Proszę sobie tak nie żartować, panie Johnson! — Mimo, że głos Ilayi wydawał się surowy, widziałam w kąciku jej ust, że ledwo powstrzymuje śmiech. — To niestosowne. Gdyby nie wrócił pan za pół godziny, co najwyżej może pan być uznany za zaginionego w niewyjaśnionych okolicznościach, nie zamordowanego.

— Ha! Sama słyszałaś! — Kai wytknął palcem Ilayę, szczerząc zęby w zawadiackim uśmiechu i kierując się, tuż za nią, na korytarz. — Teraz musisz mi uwierzyć.

— No, koniec przekomarzanek, panie Johnson! Ważne sprawy wzywają. Proszę za mną.

I wyszli z mojego pokoju, nawet zamykając za sobą drzwi. Nie zdążyłam na dobre wrócić do książki, gdy ktoś ponownie je otworzył, jednak tym razem to twarz Iry pojawiła się w szczelinie.

— Przeszkadzam? — spytała, jakoś dziwnie bez energii jak na nią. — Musimy porozmawiać.

— Rok minął spokojnie i na dobrą sprawę myślałam, że i reszta mojego zaplanowanego pobytu w Nigerii również taka będzie. Dawno otrząsnęłam się z szoku, jaki wywołały na mnie spotkania z Wyzwoleńcami, chociaż nie było to łatwe, zważając na fakt, jak bardzo brutalne były te zbiegi okoliczności. Jednak Ira wariowała, Ilaya dziwnie się zachowywała, a Kai zniknął gdzieś na miesiąc, co nie mogło uciec mojej podświadomości. Widziałam, że coś jest na rzeczy.

— Co powiedziała, jeszcze raz? — Kai spiął się, gdy przekazałam mu to, co powiedziała mi Ira.

— Że chcieli ją zwerbować. Nie wie dokładnie co to miało być za zadanie, ale byli bardzo stanowczy i przerazili ją do tego stopnia, że wyjeżdża. Za trzy dni ma samolot. Wraca na Ukrainę.

— To dlatego Ilaya... Była taka zdenerwowana. Podejrzewam, że z nią też musieli się kontaktować. Margo, zaczyna się robić gorąco... Tylko czemu? Czego oni chcą?

— Już dawno zapomnieli o Silasie — rzuciłam w przestrzeń, tylko dla informacji. — I dawno zorientowali się, że nie stanowię dla nich zagrożenia, bo nie zgłoszę nigdzie, co tu się dzieje. Nie stawiamy się im. Nikt nie zrobił niczego złego.

— Dowiem się tego — Kai wstał z łóżka, otrzepując przy tym spodnie z niewidzialnego kurzu.

— Jak? — spytałam, przewracając oczami. — Nie możesz ich po prostu o to spytać, Kai.

— Jak nie? — Uśmiechnął się szeroko, chociaż w jego oczach widziałam, że jeszcze się waha. — Uderzę prosto do Otieno albo Berko i wypytam co się szykuje.

— Albo... — Sama nie wierzyłam w to, co chciałam zaproponować. — Albo zrobisz jeszcze inaczej. Pójdziesz do Berko, bo jest wyżej w hierarchii i zaproponujesz mu kogoś innego w zamian za Irę... Mnie. Ja zrobię to, czego chcą.

Kai spiął się, przekręcając tułów tak, by spojrzeć na mnie wściekłymi oczami. Założył ręce na biodrach i widziałam po nim, że się nie zgadza.

— Nie musisz udawać heroicznie odważnej — powiedział, cedząc słowa jakby przez zęby. — Oszalałaś? I co ci to da? To głupi pomysł.

— Głupi? Ira wyjeżdża i się nie zgodziła, a obydwoje wiemy, że oni nie lubią, jak ktoś się z nimi nie zgadza. Zakładamy, że Ilaya też z nimi rozmawiała, wnioskując po jej zachowaniu nie poszło dobrze. A ja nie chcę narażać całego HfH tylko dlatego, że oni coś chcą i nie dostaną tego. Oberwie się dzieciakom. Kai, sam mi kiedyś powiedziałeś, że jeżeli oni będą chcieli czegoś od nas, to musimy im do dać nie zważając na koszta, bo może zrobić się nieprzyjemnie. Poza tym... Jestem przecież twoją utrzymanką, tak? Dalej tak podtrzymujesz przy nich, racja? Zaproponujesz im swoją dziewczynę... W sensie — no wiesz... Podbijając sobie przy tym u nich względy. Berko na pewno ucieszy się, gdy zaproponujesz mu mnie.

Zaśmiałam się na koniec, by na jaw w moim głosie nie wyszło niezdecydowanie. Nie wiedziałam dlaczego to zaproponowałam, była to dziwna chęć obrony tego skrawku Lokoji wolnego od Wyzwoleńców. Nie chciałam narażać dzieciaków, nie chciałam narażać nikogo. Oni nadal w większości żyli tu bez żadnych podejrzeń do tego, co tak naprawdę dzieje się w tym mieście i tym kraju.

— Chyba żartujesz sobie ze mnie — Kai nadal stał przy swoim. — Jesteś niepoważna. Nawet nie ma o tym mowy. Wybij to sobie z głowy.

— Kai... — Zaczęłam, stając przed nim z założonymi na piersi rękoma. — Dobrze wiesz, że to jedyne dobre rozwiązanie. Może wszystko obejdzie się po kościach. Chcą kobiety, to jasne. Poza tym będziemy mieli wieści o tym co robią z pierwszej ręki. Kai, zrób to, proszę. Sama się zgłosiłam, nikt mnie nie zmusił. To jedyne rozsądne wyjście.

— Chyba głupie wyjście. Ryzykować swoje życie, bo co? Matko, Margaret, ty jesteś jednak naprawdę ostro popierdolona.

— Możliwe. — Przytaknęłam. — Zmieniłam się przez ten rok, już nie jestem taka wystraszona jak wtedy. Dorosłam w tej dziczy, przecież to wiesz. Dam radę. Dam radę...

— Przekonujesz teraz mnie czy siebie, co?

— Kai, nie spanikuje. Nie zrobię nic ponad to, o co poproszą. Nie zabiję człowieka. Dam radę.

— Nie zabijesz człowieka. A co, jeżeli poproszą cię o to, żeby uprowadzić jakieś dziecko z HfH? Pomyślałaś o tym może? To wielce prawdopodobne, skoro chcą kobietę z wewnątrz.

O tym nie pomyślałam, to prawda. Ścisnęło mnie na samą myśl o tym, że będą chcieli Silasa. Albo jakieś inne dziecko. Taofeeka. Cyryna. Kogokolwiek. Ich bestialstwo nie miało granic. Tyle, że gdzieś w głębi ducha byłam pewna, że nie chodziło im dokładnie o to.

— Dam radę. Pozwól mi. Jeżeli tego nie zrobimy, może zrobić się bardziej nieciekawie. Nie chce narażać Ilayi i jej organizacji. Oni robią tu tyle dobrego, Kai. Trzeba chronić ten skrawek Lokoji.

Kai westchnął, poddając się. Spojrzał na mnie takim zmarnowanym wzrokiem i lekko, prawie niewidoczne przytaknął.

— Dobrze, pójdę do Berko. Ale zanim zaproponuję mu ciebie w zamian za Irę, upewnię się, co chcą zrobić. Nie wpuszczę cię w jakieś gówno.

— Dobrze. — Przytaknęłam jedynie. Nie cieszyłam się, że się zgodził. Miałam w świadomości to, na co się piszę.

— Przeproś ode mnie Silasa, nie programy dzisiaj na konsolach.

Z założenia plan był dobry. Berko miał powiedzieć Malakaiowi wszystko, a Kai miał zdecydować, czy mnie tam puścić. Dużo ryzykowaliśmy, to prawda, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że to najlepsze wyjście. Musicie też mnie i Kaia zrozumieć. W Lokoji przebywałam już wtedy rok, miałam dużo czasu, by przyzwyczaić się do Wyzwoleńców, a tym bardziej by zżyć się z dzieciakami. To był inny świat niż tutaj, panowały tam inne zasady. Ludziom stąd ciężko to sobie wyobrazić. Staraliśmy się dbać o organizacje i dlatego takie działania były najbardziej pożądane. Nie myślałam wtedy o tym, by powiadomić kogoś w Ameryce, trzeba było radzić sobie samemu. Poza tym podejrzewałam, że wszystkie nasze rozmowy telefoniczne były kontrolowane. Żadna struktura w tym skorumpowanym państwie nie była w stanie nic zrobić.

Ira wyjechała po trzech dniach. Tyle też nie widziałam Kaia, byłam wtedy prawie pewna, że załatwiał swoje sprawy. Gdy on nie wracał i nie wracał, a Ilaya nic nie wiedziała, zaczęłam się martwić. I wtedy na terenie ośrodka pojawili się Wyzwoleńcy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro