Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3 NA RZEŹ


dzień ósmy, ranek
Lokoja, Nigeria

— Wreszcie niedziela — sapnęła Ira, siadając energicznie na ławę tuż obok mojego ramienia. Nie widziałam jej już parę dni, podczas których każdy z wolontariuszy był na tyle zajęty, że oprócz zwykłego „cześć" nie było czasu na żadne inne pogawędki. Niedziela za to była inna — dzieciaki wyjeżdżały do miasta na wycieczki z animatorami, by wolontariusze chociaż jeden dzień mogli odpocząć. — Możemy w końcu normalnie porozmawiać. I co, Margo, jak ci się podoba Lokoja i nasz ośrodek?

Wszyscy przypatrywali mi się z zaciekawieniem, wsuwając porcję owsianki z owocami i smakując nie tyle co posiłek, co czas wolny od wszystkiego. Zagryzłam zęby, przypominając sobie wydarzenia poprzedniej soboty i wzruszyłam ramionami, starając się nie tracić kontaktu wzrokowego z żadnym z nich na dłużej niż parę chwil.

— Myślałam, że będzie gorzej. — Oczywiście, że skłamałam, ale wizja powiedzenia im prawdy była jakoś za bardzo nierzeczywista, by to zrobić. Żadne z nich, jakkolwiek dobre i bezinteresowne by nie było, nie ostrzegło mnie przed zagrożeniem w postaci Cieni Wyzwolenia, a ja nie wiedziałam na dobrą sprawę, czy oni w ogóle o nich wiedzą. — Ale dzieciaki są niesamowite.

— Lepiej mi powiedz — Ira zbyła mój komentarz o dzieciakach machnięciem ręki, puszczając oczko Pii, która w odpowiedzi szeroko się uśmiechnęła — jak spodobał ci się Malakai. Jest nieziemski, nie?

— Czy ja wiem? — odpowiedziałam od razu, nie dając po sobie poznać, że pytanie dotyczące Malakaia lekko mnie speszyło. — Jest trochę za bardzo gburowaty jak dla mnie.

— Żartujesz? — Pia zaśmiała się szczerze, obierając banana ze skóry. — To co niby robiliście tak długo razem? Mieliście wrócić przed kolacją, a dziewczyny mi doniosły, że wróciliście w nocy! No mów, musiało coś się stać, bo Malakai nigdy nie spóźnił się z odwiezieniem wolontariuszki na czas... Podróż i zwiedzanie przebiegły spokojnie?

— Wracaliśmy pieszo — zmrużyłam oczy, odsuwając pustą miskę tak, by wygodnie ułożyć ręce. — I zrobiliśmy obozowisko na skraju lasu, dlatego tak długo nam to zajęło.

— Nigdy nie słyszałam, żeby Malakai tak spoufalał się z którąkolwiek z nas, a uwierz mi, niejedna próbowała, bo w końcu to przystojny i wolny mężczyzna na krańcu świata takim jak Lokoja.

— Może nie tyle co spoufalał — wtrąciła się Ira — co aż tak długo nie wracał. Kai wie co robi, zabierając nas do miasta, ale nigdy nie trwało to dłużej, niż powinno...

— Was nie zabrał na smażone banany? — Zdziwiłam się, ale poniekąd pasowało mi jego szczególne traktowanie. Chyba z premedytacją spytałam właśnie o to, chciałam sprawdzić jak zareagują na taką nowinkę.

Czułam, że po tym feralnym dniu zawiązała się między nami nić porozumienia i zaufania, bo Kai uratował mi tyłek dwa razy bez żadnej pretensji, a później znaleźliśmy Silasa i stało się jasne, że nie jesteśmy już dla siebie obcy i nigdy na dobrą sprawę nie będziemy.

— Smażone banany! — Zawtórowała Ira. — Żartujesz? Jeszcze mi powiedz, że tę śliczną chustkę również on ci kupił?

Próbowałam się nie zaśmiać, chociaż wydało mi się to śmieszne. Widok takich beztroskich dziewczyn sam wprowadzał mnie w podobny stan, chociaż powoli narastająca we mnie świadomość w jakim miejscu przebywam działała wręcz odwrotnie. Powoli przyjmowałam do siebie, że Nigeria nie jest tak bezpieczna, jak sądziłam, że jest... Ponaglające szturchnięcie Iry sprowadziło mnie jednak na ziemię szybciej niż skończyłam swoją myśl.

— W gruncie rzeczy to tak, on mi ją dał... — powiedziałam ostrożnie, obserwując, jak oczy dziewczyn stają się wielkie i jak zdziwienie maluje się na ich twarzach. Po takim potwierdzeniu nie potrzebowałam dalszych wyjaśnień, zrozumiałam dokładnie, że Malakai traktował mnie inaczej niż inne wolontariuszki z organizacji i chyba wcale mi to nie przeszkadzało.

— Widzisz te wszystkie kobietki w tej sali? — Pia zrobiła okrągły ruch ręką, obejmując nim wszystkich zebranych w jadalni. — KAŻDA z nich została oprowadzona po mieście przez Malakaia i żadnej, podkreślam żadnej, nie udało się go poderwać.

— Ale ja go nie podr—

— MARGO! MARGO! — Usłyszałam głos Silasa i nawet nie zdążyłam obrócić się w stronę, z której dobiegał, ten już rzucił mi się na ramiona i mocno mnie przytulił. — Dobrze spałaś?

— Wyśmienicie — zanim jeszcze na dobre zdołałam go przytulić, usłyszałam śmiech dziewczyn obok mojego ucha. — Co tu robisz, co? Nie powinieneś być teraz z dzieciakami w mieście?

— Ja go nie puściłem — usłyszałam za sobą głęboki głos Kaia i od razu zrozumiałam, dlaczego dziewczyny musiały się zaśmiać. Odwróciłam głowę w jego stronę, wciąż obejmując Silasa za ramiona i uśmiechnęłam się szczerze, dokładnie rozumiejąc powód, dla którego mój wychowanek musiał zostać. Mimo, że dziewczyny o to nie spytały, gdzieś z tyłu głowy już szykowałam kłamstwo, które im sprzedam. — Cześć Ira, Pia.

— Cześć Malakai — odpowiedziały chórem, zaskarbiając sobie moje rozbawione spojrzenie.

Korzystając z chwilowego zamieszania przyjrzałam się Malakaiowi — oczywiście, był przystojny i wyglądał nawet na więcej niż swoje dwadzieścia sześć lat, ale czy wart wzdychania? Wiele wolontariuszy z naszego ośrodka była przystojniejsza od niego, chociaż myślałam przyznać, że to Kai miał w sobie to coś. Był taki lekko dziki i nawet nie potrafiłam tego aż tak dokładnie nazwać.

— Malakai zabiera mnie i ciebie na wycieczkę! — skakał uradowany Silas, uwalniając mnie tym samym z uścisku. Rzuciłam szybkie spojrzenie na Kaia, który lekko kiwnął głową, potwierdzając słowa chłopaka i nie miałam nic innego do powiedzenia, bo z góry się zgodziłam.

Gdzieś z tyłu głowy pojawił mi się alert, jakieś przerażenie powoli wpełzało pod moją skórę. Co, jeżeli znowu natkniemy się na Wyzwoleńców? Czy byłam gotowa przeżyć kolejne spotkanie z nimi? Chciałam się aż tak narażać dla wycieczki, którą zaplanował? I czy mogłam mu zaufać? Tyle, że skoro zabierał również Silasa, a nie puścił go na wycieczkę z dzieciakami, musiał chyba wiedzieć co robi?

— Och tak? — spojrzałam z ciekawości na dziewczyny, którym oczy aż świeciły się z podekscytowania. — A dokąd?

— Och Margo — Silas pokręcił z udawanym niezadowoleniem głową, spoglądając z dumą na Malakaia. — Dzisiaj to ja i Kai się tobą opiekujemy! Kai przygotował... Ach, dobra, niespodzianka, prawie zapomniałem. No, zbieraj się, Margo, nie mamy dużo czasu.

Zdarzało mi się zapomnieć jak inteligentnym i mądrym chłopcem był Silas. Jego otwarty umysł i dobre serce od początku zyskały moją miłość, a on i tak nie przestawał mnie zaskakiwać na każdym kroku. Mimo, że jeszcze nie powiedział nam dlaczego Cienie Wyzwolenia goniły go po całym lesie i tak miał już moje serce i nikt nigdy nie miał prawa go skrzywdzić. Nie na mojej warcie. Nawet jego niesamowita znajomość angielskiego bardzo mi imponowała — piętnastoletni chłopiec potrafił niesamowicie dobrze porozumiewać się w tym języku.

— No, zbieraj się, Margo, nie mamy dużo czasu — zażartował Kai, przedrzeźniając w ten sposób Silasa. Dziewczyny aż jęknęły, co nie mogło umknąć jego uwadze. — Chodź, młody, poczekamy na Margo w jeepie.

Gdy wyszli ze stołówki, dziewczyny dosłownie od razu otworzyły usta, by skomentować zaistniałą sytuację, jednak w porę zareagowałam, uciszając je ruchem ręki. Nie chciałam dodatkowego biadolenia o tym, jaki Malakai jest przystojny. Miałam u niego wielki dług wdzięczności, bo uratował mi życie już dwa razy i właśnie przez ten dług jakoś nie potrafiłam postrzegać go w kategoriach innych niż prawdziwa, szczera przyjaźń. Albo może po prostu nie znałam go wystarczająco długo i dobrze?

— Bez komentarza — powiedziałam, zabierając ze stołu swój zestaw do jedzenia.

— Och Margaret, Margaret... — zaczął Thomas, kręcąc głową z udawaną dezaprobatą. Jego akurat nie zdążyłam uciszyć. — Nie minął tydzień, a ty masz już i męża, i dziecko.

Po piętnastu minutach byłam gotowa. Ze swojego pokoju zabrałam sweter, chustę i parę butelek wody, wszystko zapakowałam do plecaka i wyszłam z budynku, szukając wspomnianego wcześniej jeepa.

Jeep nie okazał się jeepem, jakim jeżdżą w miastach, ale pojazdem typowo turystycznym, bez dachu i drzwi. Silas siedział z tyłu i początkowo miałam zamiar usiąść obok niego, ale młody od razu to wyczuł i wskazał mi przednie siedzenie.

— To gdzie jedziemy? — spytałam, gdy Malakai odpalił silnik. Miałam cichą nadzieje, że tego dnia obejdzie się bez spotkania wyzwoleńców, a tym bardziej bez jakichkolwiek niespodzianek. O ile Kai mógł obronić mnie jeszcze raz, obawiałam się o Silasa, którego jakiś zaznajomiony patrol mógł rozpoznać... A wtedy sytuacji nie moglibyśmy opanować.

— Niespodzianka to niespodzianka — uśmiechnął się Silas, wciskając głowę pomiędzy siedzenia z przodu. — Prawda, Kai?

— Prawda, młody.

Jechaliśmy w przyjemnej ciszy, w której mogłam podziwiać piękno Nigerii — sama w sobie Afryka była niesamowitym kontynentem, tak bardzo rożnym od Ameryki czy Europy, gdzie panowała przede wszystkim przyroda i natura, nie człowiek. Po jakichś trzydziestu minutach jazdy, usłyszeliśmy ciche pochrapywania Silasa i w końcu mogłam na spokojnie porozmawiać z Malakaiem.

— Dowiedziałeś się dlaczego wyzwoleńcy go gonili? — spytałam ciszej, zerkając przezornie na spokojnie śpiącego chłopaka. — Rozmawiałeś z nim?

Nie widziałam Malakaia cały tydzień, więc musiałam nadgonić jego postępy w tym małym śledztwie. Spojrzał na mnie przelotnie, skupiając się bardziej na drodze niż dla przykładu na mojej mimice twarzy i kiwnął głową.

— I tak i nie. Młodego nie pytałem, na razie nie chciałem ingerować. Szybko nam zaufał, a ciebie ubóstwia, więc nie chciałem tego psuć. Ale podpytałem gdzie mogłem... Wychodzi na to, że poprzedniej soboty ktoś włamał się do jednej z ich siedzib na skraju Lokoji i coś wykradł. Ale nie jestem stuprocentowo pewien, że to on. I nie wiem co dokładnie.

— Powinnam być z niego dumna czy na niego zła? — spytałam od razu, znowu zerkając do tyłu. Zakładając z góry, że zrobił to Silas. — Chyba jedno i drugie wchodzi w grę, nie?

— Polubiłaś tego urwisa, co? — Malakai uśmiechnął się szczerze. — Powiedz mi lepiej jak czujesz się po tak burzliwym dniu, jakim była ta nieszczęsna sobota?

Ucichłam. Nie wiedziałam jak mam się z takim czymś czuć, w końcu nie zawsze ktoś przystawia ci nóż do gardła i jak prosie chce cię kupić dla własnych użytków. Przyjeżdżając do Afryki zmieniłam nastawienie, wiedziałam, że to będzie całkowicie inny świat niż ten, który do tej pory znałam, więc... Może moim błędem było niewyszukanie informacji o Lokoji? Przez całe życie wysłuchiwałam opowiadań rodziców o tym niesamowitym miejscu i nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że może być tutaj aż tak groźnie.

— Zapomnijmy o tym, było i minęło — powiedziałam całkowicie szczerze. — Trudno, takie jest tu życie, prawda? Byłam poniekąd przygotowana na szok, może nie taki szok, ale w jakimś stopniu byłam. W sumie trochę otworzyło mi to oczy, bo mimo, że Nowy Jork jest bezpieczny, Ameryka sama w sobie względnie jest bezpieczna, to takie krańce świata jak ten... Można się było spodziewać. Terroryzm istnieje i nie można się z tym nie zgodzić.

Malakai milczał przez dłuższa chwilę, pewnie przetwarzając to, co mu powiedziałam, a co w zasadzie było prawdą.

— Ale mam nadzieje, że to się już nigdy nie powtórzy — dodałam.

— Jesteś niesamowicie odważną kobietą, Margo — powiedział w końcu. — Takie sytuacje łamią niejedną osobę.

— Może po prostu wciąż jestem w szoku i to do mnie nie dotarło tak jak powinno? — odparłam, po raz kolejny spoglądając na Silasa.

— Możliwe — przytaknął.

— Zmieńmy temat, hym? Co tak właściwie robisz w życiu, Kai? Albo ogólnie w Lokoji, to nie jest miejsce, które ktoś urodzony w Ameryce często wybiera na swoje miejsce zamieszkania. H for Help cię tu sprowadziło?

— Dla organizacji działam dopiero od przeszło roku — odpowiedział. — Z pasji jestem pisarzem i stwierdziłem, że Nigeria to dobre miejsce na zebranie informacji do nowej książki. A ty co chcesz robić w życiu? Przyjechałaś tu na wzór rodziców, ale koniec końców za trzy lata wrócisz do Ameryki... I co wtedy?

— Wtedy rozpocznę studia. Mam pewne miejsce w Juilliardzie, dostałam u nich stypendium w ostatniej klasie liceum. Ale nie wiem czy chcę całe moje życie zajmować się akurat tym...

— Tym, czyli? — poniekąd się wtrącił, bo właśnie miałam wyjaśniać te kwestie. — Juilliard nie jest przypadkiem szkołą muzyczną?

— Kompozycją — powiedziałam. — Dostałam stypendium na katedrze kompozytorskiej.

— I nie chcesz tego robić? Komponować?

— Chcę, kocham to. Ale to nie jest chyba przyszłość dla mnie, wiesz?

— A co chciałabyś robić? Tak naprawdę.

— Tego właśnie nie odkryłam. Rodzice właśnie tutaj, w Lokoji, odkryli, że chcą być lekarzem i prawnikiem; ratować życia i walczyć o sprawiedliwość. Przyjechałam tutaj poniekąd po to, by odkryć własne powołanie życiowe.

— I myślisz, że je odnajdziesz?

— Kto wie? Życie jest pełne niespodzianek. Jedną z nich był Silas. I ty... To znaczy... Nie miałam tego na myśli, po prostu... Och... No wiesz o co chodzi. Nie można wszystkiego brać za pewnik. Nie sądziłam, że już w pierwszym tygodniu wszystko potoczy się tak szybko.

Kai przytaknął. Przez kolejne parę minut wyglądał, jakby bił się z myślami.

— Jesteś pierwszą wolontariuszką, której to się przydarzyło — powiedział, zerknąwszy przelotnie na Silasa. — Żadne z nich, czy Ira, czy Pia, czy nawet Thomas... Żadne z nich nie miało do czynienia z wyzwoleńcami osobiście. Słyszeli o nich, to prawda, ale HfH nie ma z nimi zatargów. Mimo wszystko wyzwoleńcy są, na swój sposób, wdzięczni, że ta organizacja zajmuje się ich ludźmi. Niestety większość dzieciaków wychodząca spod opieki trafia prosto w łapska tych potworów i to się im niestety podoba, przez co unikają tworzenia nam kłopotów.

— Och...

— Są u nas hodowani jak na rzeź — dokończył, czym jeszcze bardziej mnie przeraził. Poraziło mnie jak prądem, gdy w końcu zrozumiałam, dlaczego nikt z wolontariuszy nie uważał cieni za zagrożenie.

Z dnia na dzień poznawałam obrzydliwą prawdę o tym, co tak naprawdę dzieje się w krajach trzeciego świata. Niby ratowaliśmy dzieci, dawaliśmy im podstawy do lepszego startu w przyszłości, do wyrwania się z biedy i ubóstwa... Ale jak to się miało do tego, że większość z nich i tak dołączała do tej obrzydliwej organizacji terrorystycznej, bo nie widzieli innego sposobu na godne życie?

— Dlaczego nikt nie zgłosił tego gdzieś wyżej? — odezwała się jakaś młoda reporterka, przez co Margaret jeszcze bardziej spochmurniała.

— Cały czas to zgłaszaliśmy, przed nami nie jedna osoba zgłosiła ten fakt władzom. I to nie tylko władzom miasteczka, a całego państwa. Jednak czemu Boko Haram czuło się tak wygodnie w Lokoji i Nigerii? Bo mieli ich kupionych.

Po tych prawdziwych i przecież przerażających słowach Margaret nastało małe poruszenie. Nie wszyscy chcieli uwierzyć w to, że jakakolwiek organizacja terrorystyczna przedarła się do najwyższych struktur państwa. Nie każdy przyjmował przecież tak oczywisty fakt do wiadomości.

Czyli gdzie dokładnie jedziemy? — spytałam Kaia, gdy Silas wybudził się z drzemki i podekscytowany kręcił się na siedzeniu za nami.

— Na piknik w naprawdę piękne miejsce. Dotychczas widziałaś tylko złe strony Lokoji, teraz z Silasem pokażemy ci te piękniejsze.

     — Na całe szczęście piknik przyniósł nam upragnioną radość, Silas, przecież jeszcze tak młody, był zadowolony i tak szczęśliwy po raz pierwszy, odkąd go poznałam. Kolejne miesiące również upływały nam równie przyjemnie. Co niedzielę wyjeżdżaliśmy z Malakaiem i Silasem w trasę, Wyzwoleńcy nie uprzykrzali nam życia i nie wtrącali się w działalność HfH. Dopiero gdy człowiek przyzwyczaił się do spokoju i rytmu życia Lokoji, gdy minął ponad rok, wszystko wywróciło się do góry nogami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro