Rozdział 1
Nudny wieczór
Nie znoszę tej roboty...
Westchnęłam ciężko i z szerokim, jakże nieszczerym uśmiechem weszłam do sali pełnej gości.
Tylko nie wylej – powtarzałam sobie w głowie, niosąc tacę z niezliczoną ilością kieliszków szampana.
Lawirowałam pomiędzy grupkami eleganckich ludzi i komplementowałam, raz po raz sukienki czy ogólny wygląd wszystkich zebranych. Jako że jestem jedynie pracownicą firmy kateringowej, nie powiedziano mi, z jakiej okazji wyprawiono to przyjęcie. Bądź co bądź jedno musiałam przyznać, ta cała impreza miała ogromny rozmach. Orkiestra, ilość i różnorodność potraw, ozdoby, kwiaty i pięknie podświetlony ogród to po prostu robiło wrażenie.
Szłam w niewygodnym uniformie do kuchni, aby wziąć kolejną partię kieliszków z drogim trunkiem. Zaraz będzie dochodziła północ, a końca imprezy nie widać.
Nieco znudzona omiotłam wzrokiem ogromną salę.
– Może szampana, zanim zabije pan wzrokiem tego mężczyznę – zaproponowałam.
Ten tekst to chyba był zły pomysł i tak szybko jak się pojawiłam przy stoliku gburowatego gościa, tak zniknęłam w tłumie. Późna pora daje mi się we znaki, nie wypadało tak się zwrócić do uczestnika imprezy, ale stało się. Już nic nie poradzę. O ile wszystkie moje uśmiechy i komplementy w stronę tutaj zebranych to ten komentarz mogłam sobie darować. Niestety czasem niepotrzebnie kłapałam jęzorem na lewo i prawo, taka już byłam.
Poza tym serio było późno — dochodziła północ i chociaż dla wielu osób, szczególnie w moim wieku to wczesna pora, czas zabaw i uciechy to nie dla mnie. Czułam się trochę jak stereotypowa emerytka, chodziłam spać przed dwudziestą drugą, miałam dużego, grubego kota — Klakiera, który stał się moim jedynym przyjacielem, czasem chodziłam do kościoła, a ból kręgosłupa doskwierał mi prawie każdego dnia.
Niewielkim urozmaiceniem okazał się pan Rhys, z którym ucinałam krótkie pogawędki po kościele, ale oprócz tego moje życie towarzyskie było martwe, a ja wiedziałam, że utknęłam w martwym punkcie mojego życia. Wstawałam, karmiłam kota, jechałam do pracy w firmie kurierskiej, wracałam, oglądałam hiszpańskie i tureckie telenowele, a potem szłam spać. Tak w kółko, codziennie, może z wyjątkiem weekendów, podczas których pracowałam na przyjęciach takich jak to. Pracowałam w firmie kateringowej w formie pracy dorywczej.
Czasem czułam, że bardziej obserwowałam moje życie, niż je przeżywałam. Lata leciały, a nic się nie zmieniało...
Chociaż istniał jeden drobny szczegół, który nadawał mojemu życiu odrobiny adrenaliny czy dreszczyku emocji. A konkretniej to pewien fakt, świadomość ożywiała jakoś moją dość nudną pracę jako kurierka. Otóż któregoś dnia jedna z moich paczek nieco się uszkodziła, nie chcąc tego zgłaszać ani wywoływać niepotrzebnego zamieszania naprawiłam paczkę sama, a żeby to zrobić, musiałam ją otworzyć i zamknąć ponownie. Wtedy zobaczyłam, że paczka jest wypełniona papierem świątecznym, ale przecież był środek lata. Spojrzałam na drugą stronę, dziwnie sztywnego papieru i zobaczyłam poprzyklejane do wewnętrznej strony banknoty, stówki. Zapakowałam dziwną paczkę, tak aby nikt nie zorientował, że owe pudło było wcześniej uszkodzone. Kiedy już odkładałam je na stos innych kartonów, zauważyłam dziwną, zieloną pieczątkę, która nie należała do mojej firmy. Dziwny znaczek w kształcie monety, na którym znajdował się narysowany krokodyl i dziwna literka ,,L".
Początkowo chciałam zgłosić to na policję, ale coś skłoniło mnie, żeby dostarczyć paczkę do odbiorcy i szczerze dobrze zrobiłam. W momencie, gdy wjeżdżałam na ulicę odbiorcy tajemniczego pudełka, zdałam sobie sprawę, że to jakaś grubsza sprawa, a jak zobaczyłam kim jest odbiorca – wielki jak trzy szafy mężczyzna, pokryty tatuażami, odpuściłam.
Od czasu do czasu widziałam paczki z dziwaczną pieczątką, ale nie chciałam mieć z tym nic wspólnego. Lokalna policja trąbiła o zabiciu kolejnego policjanta, portale plotkarskie rozpisywały się o rosnącej korupcji w mieście, a jacyś co odważniejsi blogerzy przyjeżdżali tutaj, aby zwiedzać niebezpieczne dzielnice, prowadzić śledztwa na własną rękę, bo zgodnie z pogłoskami w mojej metropolii zadomowiła się mafia czy coś takiego, a wyjeżdżali bez słowa i w pośpiechu.
Pogrążona w moich zamyśleniach dotrwałam do godziny wpół do pierwszej w nocy.
– Wyjdę na chwilę się przewietrzyć – powiedziałam do jednej z moich współpracownic i wybrałam się na tyły budynku, aby odpocząć od natłoku ludzi.
– I co teraz? Nikt nie jest niepokonany! Tak długo czekałem, abyś zapłacił za to, co mi zrobiłeś! – usłyszałam czyjś krzyk.
Wtedy moje serce zabiło szybciej.
Gburowaty gość leżał na trawniku, a jakaś postać w skórzanej kurtce mierzyła do niego z broni, a w momencie, w którym miałam biec po pomoc, krzyczeć oczy obojga mężczyzn przeniosły się na mnie...
***
Krótki rozdział jako wstęp do tej historii. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Pozdrawiam również wszystkie osoby z live na Instagramie!
Dziękuje za cudowny zwiastun, niezastąpionej supersadworld 🖤
[Tutaj powinien być GIF lub film. Zaktualizuj aplikację teraz, aby go zobaczyć]
Łucja
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro