Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 6


X:

Przeglądałem Internet na laptopie już od dobrych dwóch godzin, ignorując burczenie w brzuchu. Nie zamawiałem jedzenia do mieszkania, wszystko przygotowywałem sobie sam. Co prawda, głównie były to gotowe dania z mikrofalówki, ale i tak lepsze to niż spalenie kuchni przy próbie ugotowania czegoś na własną rękę. Nie chciałem się potruć.

Założyłem słuchawki, by zagłuszyć burczenie, lecz mimo tego, że zajebiście nie chciało mi się ruszyć dupy z miejsca, bardziej wkurwiał mnie fakt, że dźwięki dobiegające z mojego brzucha skutecznie odbierały mi możliwość siedzenia w sieci w spokoju.

Wstałem z krzesła, udając się do niewielkiej kuchni znajdującej się w rogu otwartego salonu. Wyjąłem z lodówki plastikowy pojemniczek z nuggetsami z kurczaka i położyłem je na blacie. Sięgnąłem do szafki, wyjmując biały talerz. Już miałem otwierać opakowanie, gdy mój telefon zapiszczał, informując mnie, że mam nową wiadomość.

Wyciągnąłem z kieszeni komórkę. W smsie od Kyle'a pojawiło się zdjęcie z kamer, na którym blondyn gada z jakimś gościem w barze. No i na chuj mi to przysłał? Nic nowego to nie wnosiło, a tylko zaśmiecało wiadomości. Już chciałem odkładać telefon, ale on ponownie wydał z siebie irytujący dźwięk. Kolejne zdjęcie. Z tego samego baru. Tym razem typ siedział sam. Może jeszcze niech mi wyśle zdjęcie z całą jego rodziną w tym barze. Trzecia wiadomość na szczęście była tekstowa.

Kyle: Zerknij na godzinę drugiego zdjęcia.

Tak też zrobiłem. Ku mojemu zaskoczeniu w rogu znajdowała się dzisiejsza data wraz z aktualną godziną. Kolacja jednak musi poczekać. Schowałem jedzenie do lodówki, wziąłem z krzesła czarną bluzę z kapturem, nerkę i wyszedłem z mieszkania.

W czasie, gdy się zbierałem. Kyle dosłał mi adres baru. Wklepałem go szybko w nawigację i ruszyłem w stronę, którą wskazało mi urządzenie.

Logo baru świeciło się równie mocno, co klawiatura Kyle'a. Pomimo neonowego napisu, budynek bardziej przypominał spelunę niż dobrej jakości lokal. Włożyłem ręce do kieszeni i ruszyłem prosto w jego stronę. Przy wejściu stało kilku mężczyzn palących papierosy i przekrzykujących się wzajemnie. Odór alkoholu, jaki się wokół nich unosił był nie do zniesienia.

Popchnąłem drzwi i jak tylko wszedłem do środka, wpadł na mnie zalany w trupa młody chłopak. Zmierzyłem go wzrokiem, na pewno nie ukończył jeszcze dwudziestego pierwszego roku życia. Zrzuciłem go z siebie i odprowadziłem wzrokiem, oglądając, jak odbija się od ścian. Nie dziwiły mnie takie miejsca, nie pierwszy raz w nich byłem i zapewne nie ostatni.

Omiotłem spojrzeniem barową ladę w poszukiwaniu mężczyzny ze zdjęcia. Facet siedział na ostatnim stołku, opierając się o drewniany słupek. Leżała przed nim paczka fajek i pusty kufel po piwie. Jego strój zdecydowanie nie pasował do wystroju lokalu. Marynarka garnituru ciasno opinała jego ramiona, a czerwony krawat luźno zwisał oplątany wokół szyi. Podszedłem do niego, starając się nie zwracać na siebie uwagi.

-Dwa piwa -powiedziałem do barmana, pokazując mu przy tym dwa palce.

Usiadłem obok mężczyzny, mimo że przy barze wolnych było jeszcze pięć krzeseł. Odepchnął się barkiem od słupa, dokładnie mi się przyglądając. Nie zaczął rozmowy, jedynie podniósł lewą brew do góry, przyglądając mi się pytającym spojrzeniem. Barman chwycił do rąk kufel i bez słowa zaczął nalewać do szkła jasny płyn. Po jego minie mogłem stwierdzić, że nienawidzi tej roboty. Nalał piwa do drugiego naczynia i popchał oba po ladzie w naszą stronę. Odebrałem swoją porcję, a drugą podałem mężczyźnie w garniturze.

-Chcesz? -zapytałem retorycznie, a gdy facet skinął głową, potraktowałem to, jako zgodę na rozmowę.

-Jak ma na imię zabójca, z którym rozmawiałeś trzy dni temu? -Upiłem łyk, analizując półkę z alkoholami.

-Nie rozumiem, o co ci chodzi.

-Imię gościa, któremu chciałeś zlecić morderstwo czy chuj wie co. -Odwróciłem się w jego stronę, patrząc się mu prosto w oczy.

-Jesteś obłąkany -prychnął.

Już sięgał po rączkę kufla, ale byłem szybszy. Jedną ręką odsunąłem szkoło, a drugą wplątałem w jego przydługawe włosy. Pociągnąłem końcówki nieco w tył, by chwilę potem uderzyć jego głową z całej siły o drewnianą ladę. W oczach faceta dostrzegłem przerażenie, ewidentnie nie tego się spodziewał. Poczułem, że zaczął się delikatnie trząść. Nachyliłem się nad nim, przyglądając mu się spod loków opadających na moje czoło.

-Nie pierdol, mam zdjęcia -wysyczałem przez zęby i nachyliłem się jeszcze bardziej w stronę ucha. -Albo powiesz mi, to co chcę wiedzieć, albo pójdziemy na chwilę na zaplecze, a tam będę pozbywać się twoich paznokci tak długo, aż mi nie wykrzyczysz tego pierdolonego imienia. To jak co wybierasz?

Wyszeptałem mu do ucha i powoli się wyprostowałem. Groźba zadziałała, gdyż facet zaczął się trząść jeszcze bardziej. Wziąłem rękę z jego głowy i upiłem kolejny łyk piwa.

-Nie... Nie znam jego imienia. Nie... Nie przedstawił się -jąkał się. -Chciałem, żeby pozbył się mojego szefa, ale zażądał za dużo pieniędzy. W aplikacji podpisał się jako A.

-Pokaż -rozkazałem, wyciągając przed siebie dłoń.

Facet wyciągnął telefon, uruchomił aplikację i podał mi go. Jak tylko zetknął się z moimi palcami, omal nie wypuścił komórki z rąk. Mięczak. Zerknąłem na zdjęcie profilowe i nazwę konta. Zapamiętałam te informacje, zablokowałem urządzenie, rzucając nim delikatnie na ladę.

-On zapłaci -powiedziałem barmanowi, wstając z krzesła.

Mężczyzna stojący za ladą był niewzruszony, zupełnie jakby takie sceny działy się na porządku dziennym. Upiłem ostatni łyk, pozostawiając ponad połowę napoju w kuflu i udałem się spokojnym krokiem na zewnątrz.

Zamiast świeżego powietrza, przywitała mnie chmura dymu papierosowego. Do grupki palaczy dołączył facet w dredach i ubraniu bardziej przypominającym worek na ziemniaki, niż normalny ubiór. W tle zauważyłem młodego chłopaka, który wpadł na mnie w drzwiach. Biedak zanosił się torsjami pod płotem.

Wyjąłem telefon z kieszeni i uruchomiłem aplikację. Wstukałem w ekran nazwę użytkownika, a moim oczom ukazał się tylko jeden profil o podanej nazwie. Nie zwlekając, kliknąłem ikonkę chatu.

X: Mam zlecenie do wykonania. Spotkajmy się, wtedy podam szczegóły.

Nie czytając ponownie napisanych słów, wysłałem wiadomość do tajemniczego mężczyzny. Zablokowałem telefon i już chciałem chować go do kieszeni, gdy on wydał dźwięk nowej wiadomości.

A: Nie dzisiaj, jutro. Punkt 21:00. Bar Neonly.

Odwróciłem się za siebie, zerkając na neonowy szyld baru, pod którym się właśnie znajdowałem. Typ najwyraźniej wybrał sobie ten lokal na miejsce przyjmowania zleceń. Wróciłem do samochodu, po raz ostatni zerkając w stronę młodego chłopaka zataczającego się do wnętrza budynku.

Już miałem wsiadać do jeepa, ale kątem oka zauważyłem małą, zwiniętą karteczkę leżącą na przednim fotelu. Podniosłem ją, rzuciłem nerkę na siedzenie pasażera i wygodnie rozsiadłem się na fotelu kierowcy, rozwijając papierek.

„Raz udało ci się przeżyć, drugi raz nie będzie tak łatwo. Jeszcze nie spłaciłeś szkolenia i dopóki tego nie zrobisz, działasz w ramach organizacji, a jak wiesz, ciągnie to za sobą opłaty, których nie wpłacasz od dwóch miesięcy. Wpłać kasę! Radzę ci również zrezygnować z prywatnych zleceń, chyba że chcesz mieć ze mną do czynienia ~L"

Nie zapłacę im ani centa więcej i w chuju to mam czy im się to podoba, czy nie. Nie prosiłem się o ten trening i nie zamierzam za niego płacić. To, że z całej organizacji mam najwięcej zleceń, nie oznacza, że mogą sobie ze mnie robić studnie bez dna. W porę przejrzałem na oczy i się od nich odłączyłem.

Gdy byłem dzieckiem, mój dom wraz z rodzicami spłonął. Tamtego dnia znajdowałem się z nimi w środku. Też powinienem spłonąć, może nawet byłoby lepiej, gdyby tak się stało. Nie poznałbym Connora i tej pojebanej organizacji płatnych zabójców. To właśnie on wyciągnął mnie z płomieni, a nawet nie wiem, jak wygląda. W zasadzie to nikt nie wie.

Rządzi firmą z ukrycia, dziwi mnie, że to się jeszcze nie rozleciało. Posiadał swoją prawą rękę, którą zresztą też znali tylko wybrani. To ten człowiek podawał dalej informacje, które przechodziły przez mistrzów grup, by ostatecznie trafić do samych zabójców. Pojebana hierarchia, ale działała i przynosiła zyski.

Mimo że moje podejście do organizacji diametralnie się zmieniło, to nadal szanowałem Connora, jako człowieka, nie przez pryzmat tego, że mnie uratował, ale dlatego, że potrafił utrzymać bandę ludzi o morderczych zapędach na wodzy. Z paroma wyjątkami. Pomimo tajemnicy, jaką owiał swoją osobę, nie pozwolił, by ktoś podważył jego autorytet.

Odłożyłem karteczkę do schowka w samochodzie, sięgając po drodze po kamerkę samochodową przymocowaną do przedniej szyby. Cofnąłem nagranie, zatrzymując spojrzenie na mężczyźnie ukrywającym się pod daszkiem czarnej czapki. Wytężyłem wzrok, rozpoznając logo jakiejś gównianej włoskiej lub francuskiej firmy. Przejrzałem nagranie do końca, obserwując, jak facet włamuje się do mojego samochodu i dotyka tapicerki swoimi brudnymi łapskami. Miałem ochotę mu je połamać.


Nigdy bym nie pomyślał, że kiedykolwiek wejdę do tak przereklamowanego sklepu. Srebrne logo połyskiwało w słońcu, rażąc mnie w oczy. Musiałem je przymknąć, żeby nie przyjebać do idealnie wyczyszczonych, szklanych drzwi. W środku panował przepych, którego pilnowały dwie kobiety w równo wyprasowanych, czarnych garsonkach.

Jedna z nich zmierzyła mnie wzrokiem, zmarszczyła nos i zniknęła na zapleczu. Wywróciłem oczami i podszedłem do lady sklepowej. Druga kobieta obdarzyła mnie wymuszonym uśmiechem, wyraźnie było widać, że nie chce ze mną rozmawiać. Gdybym wiedział, że spotkam tak próżne osoby, to ubrałbym koszulę zamiast bluzy.

-Dzień dobry. -Nie siliłem się na uprzejmości.

-Witam, w czym mogę pomóc?

-Chciałbym dowiedzieć się, czy ktoś w ostatnim czasie kupował tę czapkę?

Pokazałem jej lekko rozmazane zdjęcie faceta kręcącego się wokół mojego samochodu. Yvone, bo to imię widniało na niewielkiej plakietce, wzięła komórkę do drobnych dłoni, dokładnie się jej przyglądając.

-To jest limitowany model Manogram Shadow, jest tylko kilka takich sztuk na świecie. Na... -Zmierzyła mnie jadowitym spojrzeniem. -Pana nieszczęście, sprzedaliśmy dość niedawno ostatnią sztukę.

-Kto ją kupił, z chęcią bym ją od tej osoby odkupił.

-Niestety nie możemy podawać takich informacji -powiedziała z kpiną w głosie.

-Rozumiem.

Nie żegnając się, wyszedłem ze sklepu, miałem ochotę jebnąć drzwiami, ale chuje się przed tym zabezpieczyli. Szklana tafla zwolniła, zamykając się z wyraźnym klikiem. Chociaż wiem, jaki to model. Tyle powinno mi wystarczyć, żeby odnaleźć tego skurwiela.

Od razu po powrocie do domu uruchomiłem laptopa, zabierałem z lodówki puszkę coli i zasiadłem przed ekranem. Potrzebowałem konkretnych informacji, które mogę znaleźć tylko i wyłącznie w darkwebie. Po dostaniu się do jego wnętrza w specjalnej przeglądarce wpisałem frazę „Louis Vitton customer database". Moim oczom ukazała się strona internetowa z bazą danych, w miejsce wyszukiwania, wstukałem model czapki.

Na ekranie pokazało się kilka wierszy. Imiona, nazwiska, adresy zamieszkania. Multum wrażliwych danych, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Przejechałem palcem wzdłuż kolumny z krajami kupujących, zatrzymując się na Stanach Zjednoczonych. Dwa wyniki. Kobieta oraz mężczyzna w średnim wieku. Pierwszą osobę wykluczyłem na starcie, nagranie z kamerki wskazywało na męską posturę. Zapisałem w telefonie adres mężczyzny i chwilę później wyszedłem z mieszkania.

Zjechałem z głównej drogi, wjeżdżając do najbogatszej części miasta. W asfalcie nie było ani jednej dziury, bo jaki burżuj pozwolił, by jego drogi samochodzik wpadł w bezkresną otchłań ukrytą pod kałużą wody z porannych opadów. Z każdym kolejnym płotem, domy były coraz bardziej pokazowe. Miałem wrażenie, że zatrzymałem się przed największym w okolicy.

Wsiadłem z samochodu, podszedłem do wysokiego murowanego płotu i kliknąłem przycisk domofonu. Ekran z kamerką zamrugał i moim oczom ukazał się mężczyzna w średnim wieku.

-Słucham?

-Czy jest pan w posiadaniu czapki tego modelu? -Nie siląc się na zbędne uprzejmości, pokazałem do kamery zdjęcie nakrycia głowy.

-Kupiłem ją, jako prezent dla pracownika miesiąca, dlaczego pytasz?

-Szukam pewnego człowieka, podczas popełnienia przestępstwa miał ją ubraną -skłamałem, zbliżając do ekranu fałszywą odznakę. -Jak nazywa się pański pracownik i gdzie mieszka? Chciałbym z nim porozmawiać.

-Kenneth Simons. Laven Avenue 32. Coś jeszcze? Jestem zajęty -powiedział od niechcenia.

Skinąłem głową i wsiadłem do wciąż odpalonego jeepa. Szybko poszło.

Adres poprowadził mnie do dwupiętrowego domu zbudowanego z czerwonej cegły. Nie był nawet w połowie tak luksusowy, jak poprzedni. Podszedłem do czarnych, masywnych drzwi. Kliknąłem mały przycisk, a w środku rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Po chwili usłyszałem stukot bosych stóp na drewnianej podłodze. Zdecydowanie nie spodziewałem się tak okropnego widoku po drugiej stronie drzwi.

Przede mną stał mężczyzna o wilgotnych, czarnych włosach, które sterczały we wszystkie strony. Długi biały szlafrok sięgał mu niemal do łydek, a bawełniany pasek luźno zawiązany, ledwo trzymał się na talii. Zerknąłem przez jego bark na mokre ślady pozostawione na posadzce.

Ale nie to przykuło moją uwagę. Jego twarz była fioletowa i to nie w dobrym znaczeniu. Facet miał tak sine i opuchnięte oczy, że zastanawiałem się, czy w ogóle cokolwiek widzi. Dolna warga była rozkwaszona, spuchnięta i rozcięta na długości. Prawą brew również ktoś doprowadził do opłakanego stanu. Na zaklejonym jedynie cienkim, białym plasterkiem łuku brwiowym, wciąż zalegała zaschnięta krew. Bolało mnie od samego patrzenia, nigdy bym nie dał się tak urządzić.

-Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

-Jest pan właścicielem tej czapki? -Pokazałem odznakę, a następnie fotografię.

-Byłem. Jak można się domyślić po moim wyglądzie, została mi skradziona -zażartował.

Wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu, cicho się śmiejąc. Oparł się o framugę, ukazując na żylastych dłoniach, poobijane kostki. Bronił się, ale nieumiejętnie.

-Pamiętasz może, jak wyglądał napastnik?

-Miał kaptur na głowie, nic więcej mi się nie przypomina... A i miał na palcu srebrny sygnet z czarnym kamieniem. Jak ją znajdziecie, to prosiłbym o zwrot, dostałem ją od szefa.

-Postaramy się, gdyby się panu coś przypomniało, proszę dzwonić.

Wyciągnąłem w jego stronę wizytówkę z numerem telefonu. Mężczyzna wziął ją, schował do kieszeni, uśmiechnął się i zamknął za sobą drzwi. Nienawidziłem, kiedy utykałem w martwym punkcie, takich sygnetów mogą być tysiące. Poszukiwania mogą zająć lata, a nie mam tyle czasu.

Zerknąłem na zegarek, zbliżała się dwudziesta trzydzieści. Pochłonięty jeżdżeniem po domach, całkowicie zapomniałem o spotkaniu z A.

Usiadłem przy barze, zamawiając kufel piwa. Barman, widząc mnie, przewrócił oczami, a ja mierzyłem go wzrokiem tak długo, aż nie zniknął na zapleczu, a gdy wrócił, poprawił czerwoną muszkę i wypił shota czystej wódki.

-X? -Usłyszałem za plecami kogoś, kogo nie widziałem od dwóch lat.

-Nie pierdol, że A, to ty -powiedziałem, odwracając się w stronę znajomego głosu.

-Spodziewałbym się tu każdego, ale nie ciebie -prychnął pod nosem.

Dosiadł się do mnie i podniósł rękę do góry, gestem przywołując zestresowanego barmana. Zamówił podwójną whisky. Podniósł szklaneczkę, zakręcił cieczą w środku i upił łyk. Jak tylko jego jabłko adama opadło, odwrócił się w moją stronę, dokładnie mierząc mnie wzrokiem.

-Czego chcesz?

-Nie uwierzysz, dostałem na ciebie zlecenie.

Jak tylko wypowiedziałem ostatnie słowo, zauważyłem, jak blondyn sięga pod skórzaną kurtkę. Żarówki oświetlające bar, niefortunnie rzuciły światło na jego bok, w którym błysnęła stal.

-Spokojnie. -Położyłem dłoń na jego ręce. -Nie zamierzam cię zabijać... Jeszcze.

-Zatem opowiedz, co cię do mnie sprowadza, zanim poderżnę ci gardło. -Uśmiechnął się do mnie, upijając kolejny łyk whisky.

-Lepiej ty mi powiedz czy laska, z którą się przespałeś, była warta śmierci?

-Pewnie chodzi ci o Sophie. Oj tak, chociaż szmata próbowała mnie szantażować. -Podniosłem brew z zaciekawienia. -Nagrała nas w łóżku i kazała zapłacić, a jak nie, to ona mnie zabije, no to ją zajebałem. Nie miała pojęcia z kim ma do czynienia. Z jej opowieści wynikało, że mężulek to cipa, a jednak mi nieco zaimponował. Ile miał ci zapłacić?

-Milion -skłamałem.

-Niech stracę. Dam ci dwieście więcej, jak go dla mnie zabijesz.

-Lubię prowadzić z tobą interesy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro