ROZDZIAŁ 1
OLIVIA:
Dzisiaj mija siedem lat od zaginięcia mojego brata. Liam miałby już dwadzieścia pięć lat, chociaż we wspomnieniach zatrzymał się na osiemnastu. Wtedy miał prawie metr dziewięćdziesiąt, ciekawiło mnie, czy dzisiaj byłby wyższy. Mnie niestety od dwóch lat nie przybył ani jeden centymetr, natomiast zmieniłam się nie do poznania. Zastanawiałam się, jak on mógłby teraz wyglądać. Czy nadal miałby brązowe włosy zaczesane za lekko odstające uszy? Czy dalej patrzyłby na mnie z czułością starszego brata? Pewnie już nigdy się tego nie dowiem, a to przez jeden wieczór. Pamiętam ten dzień, jakby był wczoraj.
Mój telefon zawibrował, a na wyświetlaczu pojawił się napis "braciszek Liam". Bez zastanowienia odebrałam połączenie. Pewnie dzwonił do mnie z prośbą, żebym go kryła przed tatą. Zawsze tak robił. Nasz ojciec pracował w ratuszu i musiał bardzo uważać na swoją opinię publiczną. Nie tolerował spania poza domem bez informowania go o tym. Szczególnie że nie byliśmy pełnoletni. Kazał nam zostawiać karteczkę z wiadomością z miejscem pobytu na lodówce. Wracał późno z pracy i zawsze zerkał na srebrne drzwiczki, upewniając się, gdzie są jego dzieci.
-Cześć Liv. Możesz coś dla mnie zrobić? Nie wrócę dzisiaj do domu, napiszesz wiadomość dla ojca?
Często wyręczałam go w tej kwestii, więc i dzisiejszej nocy postanowiłam napisać ją za niego. Od roku trenowałam kaligrafię i w końcu opanowałam jego pismo do perfekcji. Nie rozłączając się, zeszłam do kuchni, chwyciłam długopis i oderwałam jedną, żółtą karteczkę. Włączyłam tryb głośnomówiący i odłożyłam komórkę na blat przed sobą.
-Co mam napisać? -zapytałam brata.
-Zostaję dzisiaj na noc u Jacoba, będziemy odrabiać zadanie z filozofii. Wrócę jutro przed południem. Liam -powiedział, wymyślając na szybko wiadomość.
-Coś jeszcze? -Cisza. Chwyciłam telefon w dłonie i z przyzwyczajenia przysunęłam go do głowy. -Liam?
Usłyszałam, jak brat upuszcza telefon na ziemię. Musiałam odsunąć komórkę od ucha, żeby nie ogłuchnąć. W głośniku coś szumiało, ale nie mogłam określić, co to było. Po chwili w słuchawce rozbrzmiały odgłosy kroków. Słyszałam dźwięki szamotaniny, jednak nadal nikt się nie odzywał. Mogłam sobie tylko wyobrażać, co się tam właśnie działo.
-Liam? -powtórzyłam łamiącym się głosem.
Nadal zero odpowiedzi. Po raz kolejny odsunęłam komórkę od ucha, tym razem zerkając na ekran. Jedenaście minut rozmowy, a na ekranie widniało powiadomienie o zaakceptowaniu połączenia FaceTime. Jako niczego nieświadoma jedenastolatka, zaakceptowałam prośbę, wpatrując się w wyświetlacz z szeroko otwartymi oczami. Po moim ciele przeszedł dreszcz. Mocno zbudowany mężczyzna, ubrany cały na czarno trzymał mojego brata za bluzę.
-Myślałeś, że uda ci się przede mną uciec? -wysyczał przez zęby mężczyzna.
-Nie wiem, o co panu chodzi. -Jego głos drżał.
-Panu? -prychnął. -Obracasz się w nieodpowiednim towarzystwie chłopcze. Gdzie to schowałeś?
Wolną ręką zaczął przeszukiwać kieszenie spodni. Telefon upadł niefortunnie, przez co nie widziałam dokładnie ich twarzy. Oglądałam w ciszy całą sytuację, co mogłam zrobić? Czy jeżeli zaczęłabym krzyczeć, napastnik by odpuścił? Nieznajomy trzymał w dłoni przeźroczystą torebkę z jakimiś ziołami. Przez moją głowę przeszło tysiąc myśli. Czy mój brat pali marihuanę? Czy po to szedł dzisiaj do Jacoba?
-O widzisz, czyli jednak masz to, czego szukałem. -Potrząsnął pakunkiem.
-Nie było chętnych, przysięgam! Nie zostawiłem tego dla siebie! Miałem to sprzedać jutro! -Spanikował.
-Szefowi nie spodoba się, to, że jego towar się marnuje. Nie pamiętasz, jaka była umowa? Sprzedajesz wszystko jednego dnia albo wąchasz kwiatki od spodu.
-Sprzedam to, obiecuję!
-Teraz już na to za późno.
Kątem oka zauważyłam błysk stali trzymanej w dłoni mężczyzny. Obserwowałam, sparaliżowana strachem, jak bierze zamach i wbija ostrze w brzuch Liama. Krew zaczęła ściekać po nożu na ziemię niedaleko telefonu. Nie potrafiłam zapanować nad emocjami, krzyknęłam tak głośno, że facet zesztywniał. Puścił brata, a on upadł bezwładnie. Widziałam jedynie ubrudzone błotem tenisówki, zamoczone w jego własnej krwi.
Człowiek, który przed chwilą zabił Liama, zaczął podnosić telefon. Skierował nim na siebie, przechylając głowę z zaciekawieniem. Na głowie miał kaptur, usta zasłonił czarną maską. Nie widziałam nawet jego oczu, które schował pod okularami przeciwsłonecznymi. Miałam wrażenie, że wdziałam, jak zaczął się uśmiechać przez materiał. Zaraz potem się rozłączył.
Byłam sama w domu, ojciec miał wrócić dopiero wieczorem, a mama pojechała na spotkanie służbowe do stolicy. Moje ręce zaczęły się trząść na tyle mocno, że upuściłam komórkę. Uderzenie odbiło się echem po pustym mieszkaniu.
Zaczęłam płakać, wydzierać się na całe gardło. Zaczynało mnie powoli boleć, ale nie zwracałam na to uwagi. Nie mogłam się opanować. Łzy wypływały z moich oczu, skutecznie zmniejszając moje pole widzenia.
Upadłam na kolana i wciąż drżącymi dłońmi podniosłam komórkę. Zadzwoniłam do brata. Chciałam usłyszeć jego głos. Pragnęłam w tym momencie tego, żeby powiedział mi, że to był tylko głupi żart. Że wróci do domu i wszystko będzie jak dawniej. Po kilku sygnałach telefon rozłączył się automatycznie, a ja zaniosłam się jeszcze większym szlochem.
Usłyszałam, jak drzwi gwałtowne się otwierają, a do mieszkania wpadł przerażony Joseph. Nasz sąsiad. Całkowicie zapomniałam o tym, że nie zamknęłam drzwi na klucz. Ukląkł przede mną, chwytając moje ramiona. Zmusił mnie tym, bym spojrzała mu prosto w oczy.
-Co się stało dziecko? -Zerknął na rozbity telefon. -Zraniłaś się gdzieś?
-Mó-ój brat... -jąkałam się. -Liam nie żyje.
To wspomnienie prześladuje mnie, jak tylko zbliżają się jego urodziny. 16 maja. Zaginął tydzień przed nimi. Policja dostała się do nagrania z telefonu. Biegli stwierdzili, że rana nie powinna zagrażać jego życiu. Uznano go za zaginionego, ponieważ jego ciała nie odnaleziono.
Nienawidziłam mężczyzny, którego twarzy nawet nie widziałam. Maska i okulary na okrągło przewijały się w moich koszmarach. Często budziłam się z krzykiem cała mokra od potu. Normalny człowiek by się załamał, ale nie ja. Od tamtego momentu zmieniłam się nie do poznania.
Nie płakałam, nie zamknęłam się w sobie. Wręcz odwrotnie. Swój ból chowałam za czynami, z których moi rodzice nie byli dumni. Zaczęło się od drobnych kradzieży, po włamania do samochodów. Każdy radzi sobie inaczej ze stratą, prawda?
W tamtym okresie znalazłam przyjaciółkę, która z każdym dniem ciągnęła mnie na samo dno. Apogeum mojego buntu miało miejsce, gdy ukończyłam szesnaście lat. Matka opuściła nas, bo nie mogła dogadać się z ojcem pracoholikiem. Znalazła sobie nowego faceta, którego z całego serca pragnęłam udusić za rozbicie naszej rodziny. Zresztą z wzajemnością.
Mama chciała wziąć mnie ze sobą, ale on się nie zgodził. Uznał, że już ma jedno zwierzę w domu i nie zamierza wychowywać kolejnego. Do tej pory czuję ból na policzku po tym, jak naplułam mu za to w twarz. Po wielu dyskusjach z rodzicielką pozwolił na wizyty i opłacanie mojej edukacji. Nienawidziłam go. Obiecałam sobie wtedy, że wyciągnę z niego każdy grosz.
Pierwsze pieniądze, jakie od niego dostałam, miałam przeznaczyć na zeszyty i książki, ale zamiast tego wydałam je na fryzjera. Nie żałuję tej decyzji. Każdego dnia podziwiałam moje niemal czarne włosy z dwoma, czerwonymi pasemkami z przodu. Ognisty szkarłat dodał mi odwagi, której i tak miałam w tamtym okresie za dużo.
Teraz chodzę na studia, na których wcale nie chciałam być. Kto normalny studiuje dziennikarstwo? Latanie z aparatem i pisanie artykułów, których nikt nawet nie czyta, tylko po to, by dostać najniższą krajową i ledwo przeżyć z miesiąca na miesiąc. Super zabawa, polecam.
Siedziałam właśnie w jednej z największych auli, słuchając nudnego wykładu. Nie, żeby zdarzył się wcześniej jakiś ciekawy. Zerknęłam na blondynkę siedzącą obok mnie. Skupiona wpatrywała się w profesora z uśmiechem na twarzy, skrzętnie zapisując każde jego słowo.
Z zamyślenia wyrwała mnie wibracja telefonu. Dobrze, bo jeszcze pięć minut i ktoś pomyślałby, że się zakochałam.
Tata: Dzwonili do mnie z komendy policji. Podobno jest aktualizacja sprawy Liama. Mam sprawę poza miastem. Nie dam rady przyjechać przed zamknięciem. Upoważniłem cię do odebrania wiadomości. Jak możesz, to proszę cię, skocz na komisariat. ~Tata
Olivia: Dobrze tato. Będę informowała na bieżąco.
Wilhelm nie ogarniał smsów. Nie mogłam zliczyć, ile razy tłumaczyłam mu, że nie musi się podpisywać po każdej wiadomości, bo mam zapisany jego numer. Ale czułam się, jakbym rozmawiała ze ścianą. Wszystko przyjmował, ale nic nie przyswajał. Westchnęłam i schowałam telefon do torby.
Założyłam kaptur na głowę, tak by zakryć oczy i zsunęłam się lekko z krzesła. Siedziałam w samym środku auli, nikt nawet nie zauważy, jak utnę sobie krótką drzemkę. Zamknęłam powieki, skupiając całą swoją uwagę na głosie Sama. Słowa wydobywające się z jego ust były monotonne, zupełnie jakby sam nie lubił tego, co robi. Nie zauważyłam nawet momentu, kiedy odleciałam.
Spało mi się tak przyjemnie, ale poczułam delikatne szturchnięcie koleżanki z ławki. Zsunęłam z głowy kaptur, otwierając przy tym jedno oko. Dziewczyna nie odezwała się ani słowem, wskazywała jedynie palcem w stronę tablic. Podniosłam się na krześle i spojrzałam na podest, na którym stał Sam.
-Panno Olivio. Czy ja panią przynudzam? -spytał, a doskonale znał odpowiedź.
-No trochę -mruknęłam cicho pod nosem, na co kilka osób siedzących dookoła mnie, się zaśmiało.
-Nikt nie karze pani tu siedzieć. Skoro pani nie chce uczestniczyć w zajęciach, to proszę opuścić salę wykładową.
-Super i tak nie zamierzałam zostać do końca.
Wstałam, zabierając wszystkie swoje rzeczy i wyszłam na korytarz. Co za dupek, pomyślałam, zamykając drzwi. Zerknęłam na zegarek. Miałam dzisiaj jeszcze jedne zajęcia, ale odechciało mi się na nie iść.
Nie stojąc dłużej, jak debil w miejscu, ruszyłam w stronę wyjścia. Drogę na komisariat znałam na pamięć, mimo że oddalony był o prawie sześć kilometrów od uczelni. Wyciągnęłam słuchawki i włączyłam pierwszą piosenkę znajdującą się na liście "ulubione".
Nie wyobrażałam sobie życia bez muzyki. To ona w najgorszych momentach życia dawała mi ukojenie. Gdy nękały mnie nocne koszmary, gdy rodzice kłócili się o to, z kim mam zamieszkać. Miałam wrażenie, że słowa zawarte w tekstach piosenek chwytają za serce i wyciskają z niego wszystko, co złe.
Oczywiście całą zasługę przypisał sobie psycholog, z którym miałam umówione wizyty raz w tygodniu. Myślał, że mi pomaga, a tak naprawdę mi nie dało się już pomóc. Nigdy nie wyleczę bólu, który się we mnie zadomowił. Urządził sobie już niezłe mieszkanko, z którego nie miał zamiaru się wyprowadzać. Mogłam jedynie zagłuszać jego krzyki i miałam gdzieś to, czy kiedyś ogłuchnę. Może wtedy poczucie winy przestałoby do mnie szeptać? Czy głusi nie słyszą tych wszystkich emocji wydzierających się wniebogłosy?
Skręciłam w wąską alejkę zakończoną ślepą uliczką. Tylko ludzie zamieszkujący tę okolicę wiedzieli, że w płocie znajduje się dziura. Zawsze korzystałam z tego skrótu. Minusem było to, że podwórko, na którym się znajdowałam, należało do psychopatki. Wszędzie stały różowe krasnale, a dwa yorki ujadające w oknie z chęcią przebiłyby się przez szybę, zagryzając każdego intruza.
Stanęłam przed drzwiami komendy i wtedy w głowie pojawiła mi się wiadomość od ojca. Mają coś nowego na temat Liama. Od miesięcy nie dawali znaku życia, a teraz coś wiedzą. Na samą myśl znalezienia porywacza pojawił mi się uśmiech na twarzy.
Pewnym ruchem chwyciłam z klamkę i podeszłam do pulchnej kobiety siedzącej za biurkiem. Grzebała w papierach nie zwracając uwagi na otoczenie. Musiałam odchrząknąć, żeby spojrzała w moją stronę.
-Dzień dobry, przyszłam w sprawie Liama Fostera.
Coś, co przypominało uśmiech na jej twarzy, momentalnie zniknęło. Nie podobało mi się to.
-Olivia tak? Twój ojciec nas poinformował, że się pojawisz. -Tyle razy już tam byłam, a kobieta nadal nie mogła zapamiętać mojego imienia. Irytujące.
-Podejdź do biura Dakoty, wszystko ci opowie.
Nie musiała mnie kierować, byłam w tym biurze niezliczoną ilość razy. Tata zabierał mnie na każde spotkanie. Nie chciał przede mną niczego ukrywać. Byłam mu za to wdzięczna. Zapukałam do drzwi i nie minęła sekunda, a one uległy, otwierane z drugiej strony przez mężczyznę w średnim wieku. Jego mina była bez wyrazu. Coś mi tu śmierdzi.
-Siadaj, to co ci powiem, nie będzie przyjemne. -Wskazał na krzesło stojące przed biurkiem.
-Po takim czasie nic nie macie? Nie musisz mi powtarzać tej samej regułki, co wizytę. Zadzwoń dopiero, jak coś będziecie wiedzieć. -Wywróciłam oczami, sięgając po klamkę, lecz policjant przytrzymał drzwi dłonią.
-Usiądź, proszę. -Dakota był przyzwyczajony, że mówię do niego bezpośrednio.
Usiadłam na wskazanym miejscu i nie wiedząc czemu, moje dłonie zaczęły się pocić. Mężczyzna obszedł biurko i również usiadł. Był poważny, ale w jego oku mogłam dostrzec smutek.
-Jak wiesz, minęło siedem lat od zgłoszenia zaginięcia. Jak pewnie się domyślasz, nie pojawiły się żadne nowe dowody. Zgodnie z procedurą, po takim czasie zaginionego uznaje się za zmarłego. Tak niestety jest ze sprawą twojego brata. Nie możemy też dłużej ciągnąć tego śledztwa aktywnie. Nie zamykamy go, ale znacznie zmniejszamy częstotliwość poszukiwań. Nie liczyłbym na żadne nowe wieści w przyszłości.
Chyba się przesłyszałam. Żartował sobie ze mnie. Na sto procent jest tu gdzieś ukryta kamera, a on jedynie sprawdza moją reakcję, by zaraz potem powiedzieć mi, że są na tropie i za niedługo złapią przestępcę. W pokoju zapadła cisza, którą co chwilę przerywała przemieszczająca się wskazówka wiszącego na ścianie zegara.
-Dako, nie żartuj sobie ze mnie. Po prostu daj mi tę kartkę i spadam.
Ze zdenerwowania zaśmiałam się pod nosem. Wstałam i chwyciłam za papiery znajdujące się na jego biurku, szukając tych skierowanych do mnie. Na pewno musiały tam być. Zawsze chował je na samym dnie stosu.
-Olivia. Ja nie żartuję.
Chwycił mnie za dłonie, a ja spojrzałam w jego oczy. To był błąd. Nie szlochałam, ale łzy poleciały mi po policzku. Jak mogli przestać go szukać. Gdzieś po świecie chodził porywacz, być może nawet morderca. Nie mogło mu to ujść na sucho. Co, jeśli porwał albo zabił nie tylko mojego brata. Co, jeśli nadal będzie to robił?
Wyrwałam dłonie z jego uścisku, cofając się o krok. Potknęłam się o krzesło stojące za mną. Nie byłam teraz sobą. Odsunęłam siedzenie i wybiegłam z biura. Miałam w dupie, czy ktoś będzie patrzył na to, czy płaczę. Dawno nie płakałam z powodu Liama, ale teraz czułam się załamana. Musiałam wyjść z budynku i ochłonąć. Nie miałam zamiaru patrzeć się na Dakotę ani na żadnego innego policjanta. Byli bezużyteczni.
Wybiegłam na chodnik, omal nie taranując kobiety z wózkiem.
-Na chuj tu chodzisz! -krzyknęłam, na co kobietę zamurowało.
Przyjaciel ojca wybiegł za mną, wykrzykując moje imię, ale go nie słuchałam. Nie chciałam słyszeć. Nie odwracając wzroku, przyśpieszyłam i zniknęłam za rogiem. Nawet nie wiem, jak długo szłam przed siebie. Dałam zawładnąć sobą emocjom. Nie potrzebowałam wtedy mieć nad sobą kontroli. Miałam ochotę w coś uderzyć, ale w okolicy były jedynie betonowe budynki.
Przestałam płakać, ale nie dlatego, że mi przeszło. Po prostu nie miałam już czym. Oczy mi się wysuszyły, powodując lekkie szczypanie. Ból. To jest to czego właśnie potrzebowałam. Zamachnęłam się i uderzyłam w graffiti przedstawiające przebite sztyletem serce. Idealny malunek, pomyślałam. Przez moje ciało przeszedł prąd, który dał mi chwilową ulgę.
Zastępowałam ból psychiczny, fizycznym. Psycholog mówił mi, że nie powinnam tak robić, ale dlaczego miałam przestać robić coś, co mi pomagało? Rozprostowałam stłuczone palce i uderzyłam jeszcze raz. I jeszcze raz. Z kłykci polała się krew, a ja oglądałam, jak przepływa między palcami, tworząc wąskie stróżki.
Na zewnątrz było już ciemno. Ile szłam? Dwie godziny? Trzy? Ulice opustoszały, ale chyba nie przez ciemnogranatowe niebo, a przez okolicę, w jakiej się znajdowałam. Ceglane budynki straszyły, tworząc cienie na ziemi. Okna zostały powybijane kamieniami albo zakute deskami. Kiedyś wielokrotnie bywałam w takich miejscach. I nigdy nie były to przyjemne wizyty.
Wokoło panowała cisza, więc z łatwością mogłam usłyszeć łkanie dobiegające zza zakrętu. Pewnym krokiem udałam się do jego źródła, ale zauważając czarną postać górującą nad zakrwawionym mężczyzną, cofnęłam się za róg. Nie powinnam tego oglądać, ale jeżeli coś się stanie, będę świadkiem. Nie zamiotą pod dywan kolejnej sprawy.
Wychyliłam się i zaczęłam obserwować napastnika, starając się zapamiętać każdy jego szczegół. Na plecach bezwładnie leżał czarny kaptur, ukazując ciemnobrązowe loczki opadające na oczy. Skierowałam wzrok nieco niżej, zatrzymując się na masce. Maska. To nie mógł być ten sam mężczyzna. Był innej postury. Nie zapomniałabym faceta, który zniszczył moje życie.
Strój, który miał na sobie, był czarny i dopasowany. Biodra opinał pasek z kaburą na broń oraz składaną pałką. Na lewym udzie zamocowany miał kolejny pasek z pokrowcem na nóż. Stał bokiem, przez co nie mogłam przeanalizować jego twarzy.
Nagle facet gwałtownie podniósł głowę i zerknął w stronę ulicy, ale zdążyłam schować się za ścianą, unikając jego wzroku. Moje serce biło jak oszalałe, ale nie w negatywny sposób. Lubiłam dreszczyk adrenaliny. Odczekałam chwilę i znowu wyjrzałam ciekawa, jak wszystko się dalej potoczy.
-Gadaj! -powiedział niskim tonem napastnik.
-Nic nie wiem, przysięgam. -Facet leżący na ziemi, trząsł się z przerażenia.
-Nie pierdol! Widziałem cię. A teraz ładnie mi powiesz, co robiłeś pod moim domem albo twoja kłamliwa morda więcej nie wypowie ani jednego słowa.
-Dobra, dobra już mówię. Dostałem zlecenie. Miałem sprzątnąć jakiegoś typa. Nie wiedziałem, że chodzi o ciebie.
-Dużo rzeczy jeszcze nie wiesz. Mam nadzieję, że rozumiesz chociaż to, że nie mogę cię wypuścić?
-Przecież powiedziałem, co chciałeś!
-Niby tak, ale nie spodobało mi się to, co usłyszałem.
Mężczyzna jedną ręką zakrył usta bezbronnemu facetowi, a drugą, którą cały czas przykładał nóż do jego gardła, pociągnął, rozcinając skórę. Krew rozlała się po jego ubraniach, farbując materiał na czerwono.
Zdjęłam buta wyłożonego ćwiekami, zadzwoniłam pod numer alarmowy i wyskoczyłam na sam środek alejki, zbierając na sobie całą uwagę mordercy. Wiem, że to, co zrobiłam, było lekkomyślne, ale jeżeli nic bym w tym momencie nie zrobiła, zabójca uciekłby z miejsca zdarzenia.
-Stój! Nigdzie nie idziesz, widziałam wszystko! Dzwonię na policję! -krzyknęłam, a mój głos rozszedł się echem po pustej alejce.
Gdy odwrócił się w moją stronę, dostrzegłam, że był to chłopak niewiele starszy ode mnie. Przeszedł po mnie kolejny dreszcz, kiedy ruszył szybkim krokiem w moją stronę. Lekko spanikowałam i rzuciłam w niego butem. Miałam wrażenie, że usłyszałam cichy śmiech.
Zanim zdążyłam jedną ręką ściągnąć drugiego, on wyrósł przede mną, zasłaniając migające światło latarni. Rzucił się na mnie jak na zwierzynę, popchnął z taką prędkością, że się przewróciłam, ale nie wypuściłam z dłoni komórki. Zaciągnął mnie za ogromny, ciemnozielony kontener na śmieci i nachylił się nade mną.
W jego wzroku było coś magnetycznego. Nigdy nie widziałam dwóch różnych kolorów tęczówek, brązowe i niebieskie. Wpatrywały się we mnie, analizując moją twarz. Jeden z loczków opadł mu niżej, zasłaniając pole widzenia. Miałam wewnętrzną potrzebę odsunięcia go, lecz w ostatniej chwili się powstrzymałam.
Co się ze mną działo? Bałam się, ale nie byłam przerażona. Nic dobrego nie było w tej sytuacji, zdrowy rozsądek kazał uciekać, ale nie mogłam. Patrzyłam się na niego, czekając, aż pierwszy zrobi ruch. Wciąż trzymałam w dłoni telefon, a gdy w słuchawce odezwał się męski głos, chłopak wyrwał mi go z dłoni, rozłączył się i odrzucił na bok.
-Słuchaj mała. Nic nie widziałaś -powiedział, a ja splunęłam mu w twarz.
To był przestępca, tłumaczyłam sobie, że tak właśnie powinnam się zachować. Dopiero po chwili zorientowałam się, że mogę skończyć tak samo, jak facet leżący kilka metrów dalej.
-Masz jaja. Wiesz, że powinienem cię za to zajebać? -wysyczał. -Masz zajebiste szczęście, bo nie zabijam kobiet.
Wypowiadając ostatnie słowo, sprawnym ruchem wyjął z kabury pistolet z tłumikiem i uderzył mnie prosto w głowę. Nie zrobił tego delikatnie, obraz zaczął mi się rozmywać, by chwilę później całkowicie ustąpić miejsca ciemności.
Obudziłam się na szpitalnym łóżku. Jak się tu znalazłam? Przecież przed chwilą szłam na komendę. Co się stało? Z zamyślenia wyrwał mnie tata, kładąc ciepłą dłoń na moją, która znajdowała się pod pościelą. Podniosłam głowę, kierując ją w stronę ojca, obserwującego mnie, tak jak kiedyś patrzył na mnie Liam.
Co on tutaj robi? Pisał mi, że ma coś do załatwienia poza miastem. Nie rzuciłby wszystkiego dla mnie. Co się do cholery działo. Miałam pustkę w głowie. Zupełnie, jakby ktoś podszedł do mnie i wyrwał cząstkę moich wspomnień. Dlaczego?
-Już wszystko dobrze kochanie -odezwał się w końcu.
-Co się stało? Dlaczego tu jestem? -zadałam dwa nurtujące mnie pytania.
-Wywróciłaś się, uderzyłaś się mocno w głowę i straciłaś przytomność. Dobrze, że ktoś cię znalazł i zadzwonił po karetkę.
-Nie pamiętam, żebym się wywracała... -Dotknęłam czoła, a pod palcami wyczułam opatrunek.
-To normalne po nagłym wstrząsie. Po takich wypadkach może nastąpić krótkotrwała amnezja, ale spokojnie za niedługo powinnaś sobie wszystko przypomnieć.
Do pomieszczenia wszedł lekarz ubrany w długi biały kitel. Na oko dałabym mu czterdzieści lat. Okulary lekko opadły mu na nos, uwalniając spod szkieł brązowe oczy. Podszedł do mnie, zadał kilka pytań, poświecił małą latareczką przed oczami i wyprostował się, zapisując coś do notesu.
-Nic ci nie jest. Możesz spokojnie wracać do domu.
Uśmiechnął się i wyszedł z sali, zostawiając mnie samą z ojcem. Ulżyło mi, nie miałam zamiaru siedzieć tu dłużej, niż było to konieczne. Zanudziłabym się tutaj bardziej niż na wykładzie z dziennikarstwa. Mój telefon nie wytrzymałby kilku godzin bez ładowania. Właśnie. Gdzie mój telefon? Zerknęłam na szafkę nocną. Pusto. Otworzyłam każdą szufladkę. Też nic.
-Widziałeś gdzieś mój telefon?
-Nie miałaś nic przy sobie, jak cię tu przywieziono.
-Jak to nic? A moja torba? Wracałam z uczelni, musiałam mieć coś przy sobie.
Tata pokiwał głową na znak, że mojej torby też nie było. Super. Po prostu zajebiście. Chuj z torbą. Szkoda telefonu. Dobrze, że ustawiłam skomplikowane hasło, jakby się ktoś dostał do środka, chyba spaliłabym się ze wstydu. Wiadomości, galeria. Na samą myśl o tym, na moje policzki wypłynęła purpura. Nie wiem, dlaczego najpierw pomyślałam o tym, a nie o dostępie do konta bankowego. Może dlatego, że było na nim zabójcze siedem dolców.
Zdenerwowana, ale i zawstydzona wstałam z łóżka zdecydowanie za szybko, zakręciło mi się w głowie. Musiałam przytrzymać się wciąż otwartej szafki nocnej.
-Nie tak szybko, nikt nas nie goni -zaśmiał się Wilhelm.
Całe szczęście, że ubrania też mi nie zajebali. Złodzieje. Wystarczy, że człowiek na chwile straci przytomność, a budzi się bez niczego, nawet złamanego centa nie miałam przy sobie. Nie mając nic do zabrania prócz butelki wody, wyszłam za ojcem z małego pomieszczenia.
Mój staruszek był rozpoznawalny, gdyż co chwile ktoś się przed nim kłaniał i się witał. Zazwyczaj było tak, gdy odbierał mnie z komisariatów policji, nigdy się jeszcze nie zdarzyło, że wylądowałam w szpitalu.
Usiadłam na miejscu pasażera, jego czarnej, służbowej Toyoty. Musiał jechać do mnie prosto z pracy. Mam nadzieję, że nie jest na mnie zły przez to, że musiałam go tu ściągać. Przez ciągłe odbieranie mnie, powinien już dawno stracić tę robotę.
-Nie strasz mnie tak więcej, dobrze? -Patrzył się na mnie, trzymając kierownicę. Był autentycznie przestraszony. W sumie to mu się nie dziwiłam, mieliśmy tylko siebie.
Pokiwałam głową, a on odpalił samochód i ruszył w stronę wyjazdu z parkingu. Oglądałam, jak w szybie odbija się biały wacik przyklejony nad prawą brwią. Jak bardzo musiałam być nieuważna, żeby musieli mnie tak opatrzyć?
Mijaliśmy właśnie ceglane budynki, a gdy na chodniku zauważyłam mężczyznę w czarnej bluzie, zamarłam. Wszystko do mnie wróciło. Przypomniałam sobie całą sytuację sprzed kilku godzin. Różnokolorowe oczy. Maska na twarzy. Loczki. Omal nie zginęłam.
Naplułam typowi w twarz. Zaśmiałam się tak cicho, że tata mnie nie usłyszał. Jestem pojebana. Wystraszony człowiek robi naprawdę głupie rzeczy, a ja byłam tego idealnym przykładem.
Rozmyślając na jego temat, olśniło mnie. Ograniczyli pracę nad śledztwem Liama. Nie mogę tak, tego zostawić. Odnajdę go. To był morderca, on na pewno odnajdzie mężczyznę, który porwał mojego brata. Skoro policja rozkłada ręce, to pora na mnie. On żyje, jestem tego pewna.
Zatrzymując się w podziemnym garażu, wysiadłam z samochodu i ruszyłam w stronę windy. Po chwili dołączył do mnie Wilhelm, a metalowe drzwi się otworzyły. Mieszkaliśmy na trzecim piętrze, nigdy nie wybrałabym schodów.
Ojciec wpuścił mnie do mieszkania, zdjął płaszcz i zamknął się w swoim biurze. Udałam się w głąb korytarza, lecz nie skręciłam do mojego pokoju. Chwyciłam za klamkę i popchnęłam drzwi, wchodząc do pomieszczenia znajdującego się naprzeciw.
Nie mogliśmy się pozbyć rzeczy Liama. To był jego pokój i zawsze nim będzie. Często chowałam się w nim, gdy miałam dość życia bez niego. Chwytałam wtedy jego bluzy i wąchałam, przypominając sobie jego zapach. Teraz pozostał po nim kurz. Stając w progu, ponownie wypełniła mnie nadzieja. Musiałam znaleźć chłopaka z alejki.
-Zemszczę się braciszku -wyszeptałam i zamknęłam drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro