Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kiedy zakwitną jabłonie

Ten rozdział napisany był na konkurs "wiosenne przebudzenie" organizowany przez xNoorshally ❤️

______________________________________________

– Silvano, szybciej! – czyjś podekscytowany głos wyrwał mnie z otępienia. Zerwałem się na równe nogi, ukryłem za pniem martwego drzewa i szczelnie okryłem peleryną.

Ostrożnie spojrzałem na polanę. Mała dziewczynka zatrzymała swojego kucyka i obróciła się w stronę dwóch starszych elfek, jadących za nią.

Wychyliłem się jeszcze kawałek i zmiąłem w ustach przekleństwo. Stopy utknęły mi w grząskim gruncie. Cała polana tak wyglądała. Przeklęty świat. Nie zawsze taki był. Nie zawsze był taki smutny, szary i ponury. Martwy – to określenie idealnie opisywało okolicę, w której jedynymi żywymi istotami poza mną były elfy i ich kucyki.

Delikatnie, starając się zrobić jak najmniej niepotrzebnego hałasu, wyjąłem buty i wróciłem do obserwowania dziecka i jego towarzyszek.

Przyniosły one ze sobą ubłocone pieńki i spoczęły na nich, aby uniknąć nieprzyjemnego kontaktu z gołą ziemią. Zamilkły, wpatrzone w dal, jakby czekały na kogoś lub na coś. Nie wiedziałem na co, ale wszystko wyjaśniło się, gdy z mgły wyłoniły się postaci kolejnej pary osób.

Dosiadły się do koła, a mała zaczęła radośnie klaskać i gorączkowo biegać dookoła.

– opowiedzcie coś, proszę, proszę! – błagała.

– Uspokój się, Dajano. – upomniała ją koleżanka, jednocześnie czule mierzwiąc jej włosy. – Dobrze... dziś opowiemy ci o Babie - Jadze, która w swojej chatce warzyła eliksir wiecznej młodości, wyobrażasz to sobie?

– Już to słyszałam. – padła zawiedziona odpowiedź.

– Powiedzmy jej o przeszłości. – przerwała jej drobna blondynka o filigranowych rysach. – Jest jedną z nas, a argument „jesteś jeszcze za młoda” z każdym dniem traci na wartości. Powinna wiedzieć.

Nastolatki wymieniły się porozumiewawczymi spojrzeniami, ale w końcu pierwsza z nich uległa.

– W porządku. – kiwnęła głową i obróciła się w stronę Dajany. – Dawno, dawno temu, przed twoimi narodzinami, te lasy były zielone, a światem władała wiosna...

– Czym jest wiosna? – przerwała dziewczynka, pochylając się do przodu.

– To moment, w którym ziemia przywdziewa najpiękniejsze szaty. Słońce, radosne, przygrzewa, a z gleby wychylają się śliczne główki różnorakich kwiatów. – W miarę opowieści jej oczy stopniowo zaczęły odzyskiwać ukryty głęboko blask. – Czas narodzin, światła i radości.

– Wszystko jest wtedy takie kolorowe... – Uzupełniła czarnowłosa. – drzewa są obsypane pąkami, toną w bieli, różu i błękicie. Sprężysta trawa pokrywa obszary, na których stopniał już śnieg, a latem można boso po niej biegać.

– Blask wiosennego słońca jest w stanie stopić lód w nawet najzatwardzialszych sercach. – włączyła się kolejna. – Kto raz tego doświadczył, nigdy już nie zapomni.

– Wiosna to nie tylko to, to nie tylko kwiaty. – dopowiedziała następna. – To ciepło, które muska skórę niczym dotyk ukochanego, i zostawia na niej złociste piegi.

– Nie wiem, czym są kwiaty. – na twarzy dziecka zagościła podkówka, która chwytała za serce. Najstarsza z nich uklękła przed nią i złapała ją za drobne rączki.

– Wyobraź sobie, że nie ma już tego błota. – zaczęła spokojnie. – Nie ma uschniętych konarów. Drzewa są zielone, w kolorze starej sukienki mamy, porośnięte gęsto liśćmi. Na końcu gałązek zawiązują się pąki, które pod wpływem najlżejszego dotyku opadają niczym deszcz. Z daleka takie drzewko wygląda jak tort udekorowany przez aniołów.

– Najpiękniej wyglądały jabłonie. – Silvana posmutniała. – Tam, na południe, był wielki sad. Teraz to jedynie cmentarzysko pni i naszych marzeń o nowym początku. Chodź, pokażemy ci je.

Bez słowa wszystkie wstały i wskoczyły na grzbiety swoich wierzchowców. Na przodzie jechała Kasjopea, która wyglądała, jakby była utkana z mlecznej poświaty gwiazd.

Ostrożnie podążyłem za nimi. Zbliżał się moment na wcielenie mojego planu w życie.

Gdy dotarliśmy na miejsce, Kasjopea zeskoczyła z konia i podeszła do krawędzi klifu. Spojrzała w dół z niemal namacalnym smutkiem, po czym cofnęła się, chwyciła za rękę Dajanę i poprowadziła ją na skraj ścieżki.

– Spójrz. – szepnęła cicho i wskazała miejsce czerniejące pod ich stopami. Wszystkie słowa stały się zbędne, bowiem każdy, kto to zobaczył, w mig pojmował ogrom krzywd, jakich doświadczyło to miejsce.

Był to widok przerażający. Nawet na nich, przyzwyczajonych do obumarłego krajobrazu, robił wstrząsające wrażenie.

Na popękanej ziemi odcinały się korony uschłych drzew. Kruki – jedyne zwierzęta, jakie tu pozostały – krakały smętnie i ponuro, wieszcząc światu złą nowinę.

Mała, gdy to spostrzegła, zaczęła szlochać. Jej serce nie było w stanie przyjąć takiego obrazu. Odnalazła żwirową dróżkę, prowadzącą w dół, i pobiegła do sadu. Przysiadła pod martwym drzewem, a drobna pierś unosiła się i opadała, kiedy płakała.

Jej przyjaciółki zbiegły za nią i teraz nawoływały ją, ale ona nie odpowiadała, choć niewątpliwie musiała je słyszeć.

Nadszedł czas na ujawnienie się. Zdjąłem kaptur i zrobiłem krok do przodu.

– Nie zawsze tak było. – szepnąłem. – I nie na zawsze tak musi pozostać.

Uniosła wzrok, przestraszona.

– Kim jesteś? – Jej niewinny głosik odbił się echem od ścian otaczającego nas kamieniołomu.

– Różnie mnie nazywają. – zaśmiałem się cicho. – Powsinoga, Obieżyświat, Włóczykij... Ja sam już swojego imienia nie pamiętam. Niektórzy mówią po prostu Duch Dawnych Czasów, a ja uważam, że to określenie pasuje do mnie najlepiej. – przerwałem na chwilę, żeby zebrać myśli. – Wiesz już, czym jest, a raczej była, wiosna, ale nigdy jej nie doświadczyłaś. Jeśli chciałabyś to zmienić, jest to możliwe.

– Jak? – spytała. – Jak niby mam odmienić los, jeśli nawet nie posiadam żadnej umiejętności? Silvana jest słońcem, kiedy jest radosna, pulsuje od niej lekka poświata. Kasjopea to gwiazda, a kiedy się boi, malutkie galaktyki krążą wokół niej. Valeria jest wiatrem, a gdy się boi, zrywa się tornado i pędzi za nią. Hannah jest jak woda, a jak jest spokojna, słychać odgłosy przywodzące na myśl cichy strumyk pląsający między pstrokatymi kamykami. Tylko ja nie mam daru, który odzwierciedlał by moje emocje!

– Jesteś pewna? – schyliłem się, by nad nią nie górować. – Próbowałaś choć raz?

– Tak. – odparła, naburmuszona.

Nie dawałem za wygraną i – w miarę możliwości – najdelikatniej, jak potrafiłem, ułamałem gałązkę od suszki jednej z jabłonek.

– Potrzymaj ją. – poprosiłem. Wzięła, ale bez przekonania. – A teraz skup się i wyobraź sobie białego kwiatka.

– Nigdy nie widziałam kwiatka. – szepnęła.

Wyobraź sobie go. – podkreśliłem, z napięciem wpatrując się w patyk. Na jego końcu zaczęło lśnić żółtawe światło.

Niespodziewanie wytrysnęły z niego miękkie, sprężyste liście, a na czubku, niczym lilia, rozwinął się biały kwiat. Jego płatki przypominały spódnicę Calineczki, a widniejące pośrodku pręciki przyciągały by pszczoły, gdyby jakiekolwiek tu były. Jego barwa przywodziła na myśl delikatny, nie zadeptany śnieg, niemal proszący o to, by go dotknąć.

Elfka, wciąż w szoku, obracała go dookoła, przyglądając się siateczce żyłek i żywym kolorom, których nigdy dotąd nie miała szansy ujrzeć.

– Jak mi się to udało? – spytała, przenosząc wzrok na mnie.

– Każdy posiada jakiś dar. – wzruszyłem ramionami. Postanowiłem na razie nie wspominać o krążących w odległych krainach opowieściach o dziecku, które ma moc zmiany świata, którego władza pochodzi od ziemi, a dotyk ma właściwości uzdrawiające. – Razem jesteście w stanie zmienić wszystko, ale osobno nic nie zdziałacie.

– Co więc mam zrobić? – zadała kluczowe pytanie. Teraz musiałem się mocno skupić, żeby na wstępie niczego nie zepsuć.

– Zawołaj swoje przyjaciółki. – poprosiłem i delikatnie wyjąłem jej z ręki gałązkę.

– Dajanooo! – rozległo się, w idealnym momencie, czyjeś wołanie. 

– Tu jestem! – okrzyknęła i wstała. Zza drzew, wyglądających we mgle jak zbiegłe marionetki, wyłoniła się czyjaś sylwetka.

– och siostrzyczko, tak się martwiłam! – blondynka złapała ją w objęcia, w tej jednak chwili zobaczyła mnie.

– Kim jesteś?! – Krzyknęła ostro, zasłaniając młodszą własnym ciałem. Zwabiona jej wrzaskiem, zjawiła się Kasjopea. Momentalnie oceniła sytuację i ruchem tak błyskawicznym, że ledwo go dostrzegłem, zsunęła z ramienia i wycelowała we mnie łuk, uprzednio zaopatrzony w ostrą strzałę, której grot pulsował lekkim, zgniło – zielonym światłem.

– Trucizna?  – zapytałem, choć doskonale znałem odpowiedź. Takie światło nie mogło mieć przyczyny innej niż śmiercionośna substancja.

Skinęła głową, nie spuszczając mnie z oczu.
– Odpowiedz na nasze pytanie.  –   nakazała lodowatym tonem.

– Jestem Obieżyświat, Duch Dawnych Czasów,  i chce pomóc wrócić temu. – ostrożnie zrobiłem krok w przód i wręczyłem jej kijek.

Silvana, gdy go zobaczyła, wydała z siebie zduszony okrzyk. Wyrwała mi roślinę i obracała ją w dłoniach.

– Jak to zrobiłeś?! – patrzyła na mnie, a z jej twarzy można było odczytać jednoczenie zachwyt i niedowierzanie.

– To nie ja, to ona. – wskazałem malutką elfkę, o której wszyscy na chwilę zapomnieli.

– Dajana? To niemożliwe. – parsknęła. – Ona nie posiada mocy. A nawet jeśli, to dlaczego nie zrobiła tego wcześniej? Co ją powstrzymywało?

– Tysiące kilometrów stąd wiatr śpiewa o niej pieśni. – Powiedziałem łagodnie.  –  Jest zapowiedzią lepszych czasów, nowym początkiem, dzięki niej piękno starego świata może powrócić. Chyba pamiętacie, jak cudownie było tutaj kiedyś?

–  Tak. – jej oczy zamgliły się. Wyglądała, jakby na nowo przeżywała tamte chwile, jakby w jednej chwili to wszystko do niej powróciło, a ona zatraciła się w przeszłości. – Delikatny światło słoneczne przy prześwitywało przez gałęzie drzew i odbijało się złotymi cętkami. Wszędzie unosił się słodki zapach, miękka trawa była najlepszym posłaniem, a ptaki latały dookoła, śpiewając pieśni o miłości. Teraz –  rozejrzała się – po tym nie pozostał najmniejszy ślad. Nowe pokolenie nie zna już tych rozkoszy.

– Można to naprawić. – wyciągnąłem do niej rękę. – Opuść broń, nie zrobię wam krzywdy.

– Zrób to, o co prosi, Kass. – odezwała się mała, wychylając się zza pleców siostry, nadal ją osłaniającej.

Proszona przewróciła oczami, ale schowała strzałę do kołczanu noszonego na plecach.

– Co masz zamiar zrobić? – przeszła do konkretów, splatając ręce na piersi. Nie wyglądała na typ osoby, który prędko mnie zaakceptuje.

– Dajana ma dar, dar, który pochodzi aż z serca ziemi. – tłumaczyłem, najlepiej, jak umiałem. – Może powołać te rośliny z powrotem do życia, ale one znów umrą, bo potrzebują również innych czynników. Jakie wy macie umiejętności?

– Potrafię wywołać huragan, ale jestem w stanie to zrobić tylko wtedy, gdy się boję. – jedna z nich wystąpiła przed szereg.

– Wiatr przyda się, żeby przegnać chmury i oczyścić teren z uschniętych gałęzi, nagromadzonych tu przez te lata. –przyznałem. – Pomyśl o tym, że jeśli to będzie nadal trwać, wkrótce ciemność pochłonie was całkowicie. Już nigdy nie zobaczysz bliskich.
Mały wir zaczął krążyć u jej stóp.

– Nie będziecie miały szans na przeżycie, wasz krótki żywot zostanie tragicznie przerwany. – podjudzałem.

– Złapcie się czegoś. – poleciła, po czym zacisnęła pięści, a wir powiększył się i zaczął krążyć koło nas.

Każdy, nawet najgłośniejszy odgłos, został zagłuszony przez wszechogarniający szum. W samą porę chwyciłem się korzenia, tym samym unikając porwania w powietrze przez rozszalały żywioł, „sprzątający” okolicę. Zacisnąłem powieki, aby piach nie podrażnił gałek ocznych.

Nagle wszystko ucichło. Uniosłem wzrok, ale prędko go opuściłem. Obok usłyszałem pisk.

– Światło! Wypaliło mi oczy! – dobiegły mnie odgłosy szamotaniny.

– Nie wypaliło, tylko nie są do tego przyzwyczajone i potrzebują czasu. – jęknąłem, wstając. – Świetnie, ale żeby wszystko funkcjonowało prawidłowo, potrzebny jest dobowy rytm.

– Mogę przywołać gwiazdy. – czarnowłosa, która uprzednio usiłowała mnie zastrzelić, podała mi rękę. – Jesteśmy po jednej stronie, ale to nie znaczy, że cię zaakceptowałam. Nie znoszę, kiedy ktoś bez pozwolenia wkracza na nasze terytorium. Zazwyczaj takich „ktosiów” eliminuję.

– Zauważyłem. – uścisnąłem jej dłoń, lecz ona spojrzała na mnie bez śladu uśmiechu.

– Ja zapewnię słońce. – tą, która się odezwała, nazywały między sobą Silvaną.

– Zaczniemy od gwiazd. – zwróciłem się do pierwszej z nich. – Czego trzeba, byś je stworzyła?

– Pojawiają się, jeśli jestem zła. – wbiła we mnie spojrzenie.

– To pomyśl o kimś obcym, zakładającym się na twoje ziemie w tajemnicy. – zażartowałem, choć przestraszyłem się, że żart ten przepłacę życiem.

W jednej chwili otulił nas mrok, zupełnie jakby w niebie ktoś przypadkiem zgasił światło. Istne egipskie ciemności. Stopniowo jednak na czarnym atłasie sklepienia wykwitły, niczym grzyby po deszczu, gwiazdy, układające się w gwiazdozbiory.

– Zabawne. – parsknęła sarkastycznie, posyłając kolejną gwiazdę w dal.

– Może i nie, ale podziałało. – odparłem.

– Mnie za to rozbawiło. – rozległ się czyjś głos, a chwilę potem płonąca kula gazu pomknęła przez nieboskłon, rozpraszając Mleczną Drogę i zajmując miejsce bladego księżyca. Cały świat został skąpany w słonecznym blasku, a my znów musieliśmy zacisnąć nieprzywykłe do takiego światła oczy.

– A ty? – zwróciłem się do ostatniej z nich.
Nie odezwała się ani słowem, a jedynie zamknęła oczy i zmarszczyła czoło, które przecięła zmarszczka sygnalizująca jej pełne skupienie i koncentrację.

Runęła na nas ściana deszczu, ale nie tego nieprzyjemnego, który zatapiał wszystkie marzenia, ale tego, który pomagał im dryfować.

Jak się zaczęło, tak się skończyło, ale ziemia ożyła i użyźniła się. Zapach wilgotnej gleby doleciał do moich nozdrzy. Wciągnąłem go z lubością, bo w tych stronach nie było go od bardzo dawna.

– Pozostało twoje zadanie. – zwróciłem się do najmłodszej elfki. Kiwnęła głową i przykucnęła.

Obserwowaliśmy w napięciu, jak przykłada obie dłonie do podłoża. Z wnętrza ziemi dobiegł nas głuchy pomruk, a pod jej powierzchnią coś się przetoczyło. Grunt pod nogami zaczął nam się osuwać.

W tej chwili wszystkie drzewa wybuchły niby konfetii, pokrywając się w całości kwiatami. Pnie odzyskały dawny kolor, a świat zmienił się nie do poznania.

Najpierw usłyszałem okrzyk zachwytu, a potem elfki zaczęły się ściskać, klaskać i płakać ze wzruszenia. Patrzyłem na to i nawet mi zakręciła się mała łezka.

– To dzięki Duchowi! – zaznaczała Dajana, co wywołało we mnie uśmiech. – Właśnie, gdzie on się podział? Był tu jeszcze przed chwilą!

Rozejrzała się, w poszukiwaniu mnie. Nie mogła mnie już jednak dostrzec, ponieważ byłem tylko wspomnieniem, widmem, zaklętym w przeszłości. Kiedy stała się ona teraźniejszością, rozpłynąłem się.

______________________________________________

Patrzyłem na tańczące i bawiące się elfy z nostalgią. Zrobiłem, co do mnie należało, jednak zanim odejdę, chciałem jeszcze raz ujrzeć na ich twarzach tą radość, którą przywołała wiosna. Ostatni raz rzuciłem okiem na odmieniony krajobraz i odwróciłem się, by odejść. Nigdy nie przepadałem za pożegnaniami, więc i tym razem sobie tego oszczędzę. Otulam się cieplej płaszczem i idę przed siebie.

_____________________________________________

Oszczędzę wam liczenia słów i je wypiszę 😅 razem z tymi jest ich 2168 ❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro