31. Koszmar każdego herosa na misji staje się naszą smutną rzeczywistością
- W imię prawa nakazuję wam się zatrzymać!
Wiem, ucieczka przed policją nigdy nie jest dobrym pomysłem. Wybijasz sobie z ręki argument, że jesteś niewinny. Jeśli cię złapią, to ogólnie masz przekichane, bo będą maglować cię dużo bardziej, niż gdybyś po prostu grzecznie z nimi poszła.
Jednak uznałam, że chłopaki wiedzą lepiej ode mnie, co należy zrobić i jak wygląda konfrontacja z policją tutaj. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy Patrick zaczął mówić:
- Za wszelką cenę nie możemy dać się złapać. Jeśli nas złapią, nie będzie najmniejszej szansy na to, żebyśmy zdążyli. Będą nas przesłuchiwać, ale ponieważ jesteśmy niepełnoletni, nie będą mogli tego zrobić bez obecności naszych rodziców. Moja mama jest w Seattle. Starzy Flory w jakimś zadupiu w Europie. Nie sądzę, żebyśmy mieli dość szczęścia, żeby rodzice Willa byli gdzieś w okolicy, co nie?- mimo że brzmiał, jakby po prostu stwierdzał fakty, zdawało mi się, że słyszałam jakąś nadzieję w jego głosie.
- Przykro mi, mój tata zaginął w czasie poszukiwania Pana w dziewięćdziesiątym dziewiątym, a mama jest driadą na Florydzie.
Patrick zaklnął, choć nie wiem, czy to przez odpowiedź Willa, czy też przez to, że źle stanął i prawie się przewrócił. Nie wiem jakim cudem miał na to dość powietrza. Ciągle biegliśmy i moje płuca już powoli przestały wyrabiać. Obiecałam sobie wtedy, że jeśli uda mi się przeżyć tę misję, to zabiorę się za swoją kondycję. Nie, żeby się na to zapowiadało.
- Hej, Flora. Twój ojciec z Wrocławia to twój biologiczny ojciec?
Podkręciłam głową, prawie wbiegając przez to w ścianę.
- To może on jest gdzieś w okolicy i mógłby nas wyratować.
Zaszokowana na chwilę zwolniłam, ale później znowu ich dopędziłam.
Nie sądziłam, żeby mógł nam pomóc. Jeszcze półtora miesiąca wcześniej, nie wiedziałam, że istnieje i byłam świecie przekonana, że rozróżnienie "ojciec biologiczny" a "opiekun prawny" w moim przypadku nie ma sensu, bo to jedna i ta sama osoba.
- Nawet... nie wiem... czy on wciąż ży...
Nie skończyłam, bo słowa przerodziły się w okrzyk bólu. Ktoś znowu złapał mnie za koniec warkocza i gwałtownie szarpnął. Myślałam, że straciłam wszystkie włosy. Przez chwilę byłam święcie przekonana, że czuję na plecach ciepło od płomieni empuzy.
Na jedno nienaturalnie szybkie uderzenie serca zamarłam przerażona, myśląc, że to wszystko dzieje się znowu.
A później błyskawicznie, acz mimowolnie wyszarpałam sztylet z pochwy i zaatakowałam potwora.
Policjant okazał się stu procentowym śmiertelnikiem, więc ostrze z niebiańskiego spiżu przeszło przez jego szyję jakby jej tam nie było. Na chwilę zamarł, chyba zaskoczony takim atakiem i jego niepowodzeniem, ale ja nie wykorzystałam tej szansy, zbyt przerażona tym, co prawie zrobiłam. Niestety policjant ogarnął się szybciej, niż ja i zanim się zorientowałam, zostałam złapana tak, że ucieczkę musiałabym chyba opłacić złamaną ręką, a to mi się nie uśmiechało. Poza tym, w tamtym momencie byłam zbyt zaszokowana, żeby o tym myśleć.
- Przepraszam proszę pana, naprawdę przepraszam, nie chciałam, przepraszam, przepraszam.- mamrotałam pomiędzy szybkimi i płytkimi oddechami.
Bogowie, prawie zabiłam człowieka.
Zakuł mnie kajdankami, żebym znów czegoś nie odwaliła. Gdyby były o pół centymetra szersze lub gdybym ja odpowiednio się postarała, mogłabym się z nich uwolnić.
Bogowie, prawie zabiłam człowieka.
Spanikowałam do tego stopnia, że nie zauważyłam, kiedy razem z uprzednio złapanymi chłopakami zaczęłam być prowadzona do radiowozu.
Patrick coś mówił, nie wiem, nie słyszałam.
Dusiłam się.
Prawie go zabiłam.
Zabiłam.
Zabiłam.
Ktoś z całej siły ścisnął mnie za lewe, zranione ramię, gwałtownie wyrywając mnie z pętli złych myśli.
Krzyknęłabym z bólu, gdyby Will nie zatkał mi ust.
- Szzzz... Przepraszam.- szepnął.
- Czy ty jej przywaliłeś?-warknął przez zęby Patrick ze swojego siedzenia za kierowcą- Wiesz, że to jest najbardziej idiotyczny pomysł ze wszystkich?
- W moim przypadku zawsze działało.
Przez chwilę żadne z nas nie wiedziało, jak powinniśmy zareagować.
- To nie zmienia faktu, że to kretyńskie i trzeba robić to inaczej.
- Z całym szacunkiem, nie miałem możliwości, żeby uspokoić ją... twoim sposobem.- wydawało mi się, że satyr był coraz bardziej zirytowany.
- To nie jest mój sposób, tylko sposób uznawany przez wszystkich normalnych ludzi, w tym psychologów i policję.- Patrick też zdawał się coraz bardziej wkurzać. Bałam się, że zaraz dojdzie do rękoczynów, więc bez wahania pochyliłam się w ich kierunku i się wtrąciłam:
- Uspokójcie się, musimy wymyślić jak się z tego bałaganu wyplątać, a nie się kłócić.
- I kto to mówi?! Właściwie, dlaczego nie uciekłaś, przecież widziałem, że miałaś możliwość!
To pytanie uderzyło mnie do tego stopnia, że opadłam z powrotem na fotel, nie będąc w stanie odpowiedzieć.
Policjanci, którzy nas wieźli, nic nie usłyszeli ze względu na zaskakująco głośno włączone radio.
- Miała swoje powody, daj jej spokój i skup się na tym, co jest teraz najważniejsze O'Connell.
Nie zdążyliśmy na niczym się skupić, bo dojechaliśmy do posterunku. Zostałam jako pierwsza wyciągnięta z samochodu, może dlatego, że po swoim odpale byłam zatrzymanym specjalnej troski, nie tylko podejrzanym o złamanie prawa, ale złapana na gorącym uczynku.
Wzdrygnęłam się na tę myśl. Muszę uważać na słowa, gdy będę przesłuchiwana. Każdy błąd może kosztować mnie wolność, a świat klęskę głodu.
Wow, powiało patosem.
W sumie to dobrze, że podróż trwała tak krótko. Ręce zaczynały mi cierpnąć od trzymania ich w samochodzie za plecami.
Patrick przybrał minę znawcy, po czym zauważył, że byłam skuta.
- Dlaczego ona ma kajdanki?- zapytał takim tonem, jakby miał na podorędziu wszystkie paragrafy, które wskazałyby nielegalność takiego zachowania.
- Zaatakowała sierżanta Mint nożem. Cudem tego uniknął.
- ONA zrobiła CO?!- krzyknął, nie wiem, czy bardziej na policjanta, czy na mnie. Nie usprawiedliwiałam się, bo nie wiedziałam jak to zrobić. Złamałam prawo, zaatakowałam tego biednego policjanta i tylko jego śmiertelność go ocaliła. Zaraz potem Patrick zmarszczył brwi.- Z całym szacunkiem, zaatakowałem pana kijem bejsbolowym. Dlaczego ona jest skuta, a ja nie? Ona nawet nie ma ze sobą noża, co najwyżej scyzoryk, którego otworzenie zajmuje jej wieczność. Mogła co najwyżej wyjąć długopis. Proszę albo ją rozkuć, albo zakuć też mnie.- dodał z naciskiem, po czym pstryknął obu stróżom prawa przed nosem. Wystawił ręce tak, jakby chciał im ułatwić to drugie zadanie.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, ale przez policjantów został zignorowany.
Jeden z nich dość gwałtownie pociągnął mnie w kierunku wejścia na komisariat. Drugi pilnował chłopaków. To nieco ironiczne, że sama jedna zostałam uznana za większe zagrożenie, niż oni dwaj razem wzięci, choć w rzeczywistości cztery Flory najpewniej nie pokonałyby jednego z nich. Nie wspominając obu na raz.
Nie jestem pewna, kiedy znaleźliśmy się pod salą przesłuchań. Za bardzo skupiłam się na dużych roślinach doniczkowych, które mijaliśmy, a później przez moje herosowe ADHD gdzieś odleciałam myślami. Nawet nie pamiętam gdzie, to były jakieś zupełne głupoty.
Bez nawet chwili zastanowienia się ze strony policjantów nad kolejnością przesłuchań, zostałam wprowadzona do sali. Kątem oka zobaczyłam, że chłopaków pilnować ma jakiś inny policjant, podczas gdy ci dwaj, którzy nas zatrzymali, weszli ze mną.
Pokój przesłuchań był stosunkowo mało. Jedynym, co się tam mieściło było stosunkowo spore biurko. Było na tyle szerokie, że gdyby z którejś strony osoba rozmiarów typowego dorosłego próbowała uderzyć rozmówcę, rozmyśliłaby się, zanim by na drugą stronę sięgnęła. Ściany były jasnoszare, jakby ktoś chciał zachować to okropne wrażenie sterylności, ale nie chciało mu się myć tych ścian zbyt często.
Zostałam dość gwałtownie posadzona na niewygodnym plastikowym krzesełku z gatunku tych "nie usiedzisz na tym zbyt długo, więc ustawimy je w poczekalniach do lekarza. Może ktoś da sobie spokój i pójdzie", ze wciąż skutymi za plecami rękoma, co zdecydowanie nie pomagało.
Zaczęły się chyba standardowe pytania. Imię, nazwisko, wiek, adres (podałam obóz), imiona rodziców (wymyślanie imienia swojego ojca na bieżąco było całkiem zabawne. Ostatecznie na potrzebę przesłuchania został Stefanem) itd. Przy pytaniu u jakiś sposób kontaktu z opiekunami prawnymi, popuściłam wodze fantazji i stworzyłam całą historię o tym, jak moi i chłopaków rodzice z powodów światopoglądowych nie mają telefonów i nam też ich nie dali, więc jeśli chcą się z nimi skontaktować, to co najwyżej gołębiem. Ten żart nie przypadł przesłuchującym mnie ludziom do gustu, bo gdybym się nie odchyliła tak mocno, że prawie się przewróciłam, dostałabym po twarzy.
Jednak dało się sięgnąć przez to ogromne biurko.
Wszystko mówiłam dość głośno, bo spostrzegłam, że ściany do pokoju przesłuchań są chyba zrobione z kartonu. Łatwiej będzie nam utrzymać spójną linię kłamstw, jeśli będziemy wiedzieli, co ktoś inny opowiedział.
Pociągnęłam dalej nasze kłamstwo o tym, że jesteśmy w czasie podróży autostopem do ciotki Angeli do Phoenix. Trochę bałam się, że zapytają mnie o dokładny adres, ale na szczęście nie wnikali. Myślałam, że na tym się skończy, bo Patrick mówił, że bez rodziców nie mogą nas przesłuchać.
Otóż nie.
- Proszę pana, mam trzynaście lat. Nie możecie mnie chyba przesłuchiwać bez obecności rodziców.
- A kim ty jesteś, żeby mówić nam, co możemy robić, huh?!- odpowiedział ze złością łysiejący policjant. Nazywał się chyba Mint. Spojrzałam na swoje kolana, udając zażenowanie i pokorę. Bogowie, ci ludzie tak strasznie mnie wkurzali i nawet nie mogłam im powiedzieć, żeby dali mi spokój, bo byli w pozycji siły. Jasna cholera.
- Przepraszam.- wymamrotałam tak, żeby mieli problem, z usłyszeniem co mówię, ale jednocześnie byli ukontentowani, że to powiedziałam.
- Dlaczego wczoraj późnym południem na parkingu przy ulicy [nie pamiętam tej nazwy] rzuciłaś kamieniem w samochód?- drugi policjant bez emocji powtórzył pytanie, zupełnie ignorując całą sprawę mojego wieku.
– Co?
Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, o czym mówi. Przecież nie rzucałam niczym w samochód, myślałam, że w końcu złapali nas za zniszczenie kawiarenki jeszcze w Nowym Jorku, kiedy myśleliśmy, że polecimy samolotem i wszystko pójdzie jak z płatka. Jednak w końcu coś mojej głowie przeskoczyło, gdy ustawiłam sobie rzekome zniszczenie samochodu w czasie. Popołudnie poprzedniego dnia. Kalea. Wzdrygnęłam się, gdy przypomniałam sobie, jak próbowałam rzucić w nią nożem, ale chybiłam i broń trafiła w jeden z kilku co jakiś czas używanych samochodów, które się tam znajdowały. To było głupie zachowanie. Mogłam przecież trafić Patricka.
Wzięłam głęboki wdech i uspokoiłam dygoczące dłonie. Bez strachu. Bez emocji. Po prostu powiedz im, co się stało, kłamiąc tam, gdzie trzeba. To nie jest przecież takie trudne. Wiesz o tym, przecież okłamywałaś wielu innych ludzi wiele razy wcześniej.
- Przepraszam, nie chciałam zniszczyć tego samochodu.- powiedziałam, starannie unikając tematu empuzy. Nie chciałam o niej wspominać, choć wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała.
- To dlaczego rzuciłaś kamieniem w samochód?! A później jeszcze go wyciągnęłaś z szyby, więc mieliśmy twoją twarz z kamerki samochodowej!
- To nie był kamień, nie celowałam w samochód i nie ja go wyciągałam. Zrobił to jeden z moich przyjaciół. Nie dam sobie wcisnąć kitu.
Znowu prawie oberwałam.
- Co to było jak nie kamień i zacznij do cholery odpowiadać na pytania!- wrzasnął Mint, uderzając dłonią w stół tak mocno, że zabrzęczały długopisy w metalowym kubku. Wzdrygnęłam się lekko, ale poza tym nie zareagowałam na ten nagły wybuch. Nie pozwolę się tak traktować, już bez przesady.
Na korytarzu któryś z chłopaków zaczął burdę.
Aspirant Boleyn westchnął i spokojniej powtórzył pytanie, wyraźnie podkreślając słowo dlaczego. Dopytał też, czym i w co w takim razie celowałam, skoro to nie ostatecznie uszkodzony samochód był moim celem. Mimo tego, jak usilnie starałam się przed tym powstrzymać, znowu zaczęłam lekko dygotać. Czemu świat nie daje mi o tym zapomnieć?
- Celowałam scyzorykiem. Nie otwierałam go, bo spanikowałam i nie miałam na to czasu.
- W co celowałaś?- powtórzył twardo aspirant Boleyn.
- W... – krwiożerczego potwora, który chciał zabić mnie i moich przyjaciół – w kobietę.
Któryś z policjantów wydał nieokreślony odgłos zaniepokojenia i wkurwienia. Jakby miał zamiar zaraz zapytać, gdzie jest ciało.
- W kobietę która... która chciała mnie porwać -głos mi się załamał, a oczy zaszły łzami bezsilnego przerażenia.- Kiedy to robiła, zaatakowała mnie.- uniosłam rękaw, żeby pokazać świeży bandaż na ramieniu. Zakrywał co prawda ranę po konfrontacji z kotem na sterydach, ale oni tego nie wiedzieli — Zraniła mnie. Ostatecznie z pomocą moich przyjaciół zdołałam się jej wyrwać. W tamtym momencie, gdy rzucałam, ja już zdołałam jej uciec, ale... Ona zaatakowała Patricka. Była agresywną wariatką. Nie mogłam jej na to pozwolić, ale też nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Rzuciłam w nią tym scyzorykiem, bo był pierwszym, co wpadło mi w ręce. Niestety chybiłam.
- Rzuciłaś nożem w kobietę! Wiedziałem, wy murzyni, to zwykłe dziku-!
- Dlaczego tego nie zgłosiliście?
Na kilka niepokojąco szybkich uderzeń serca wszystko się zatrzymało. Nic nie mówiłam, nie oddychałam.
Wbiłam wzrok w swoje szare spodenki.
Jak to usprawiedliwić?
Dlaczego nie zgłosiliśmy ataku? Dlaczego nie pomyśleliśmy o tej możliwości? Dlaczego nie pomyślałam o takim pytaniu?
Czy właśnie w tym momencie wszystko się wyda i spędzę resztę życia w jakimś zatęchłym, ciemnym pokoju bez klamek?
- Nie...- zaczęłam, nie wiedząc, co powiem dalej.- Byliśmy... wciąż jesteśmy przerażeni. Staramy się o tym po prostu nie myśleć.
- Pierdol, pierdol, ja posłucham.- podsumował moje wyznanie łysiejący policjant. Jego kolega chyba zrugał go po cichu. Nie jestem pewna, nie usłyszałam, co dokładnie mówili.
Wydobyłam z siebie jakieś dziwne piskojęknięcie bolesnego zaskoczenia. Nie chciałam mówić niczego więcej.
Odgłosy burdy na korytarzu się nasiliły. Patrick wykrzykiwał coś o prawie i nieletności. Wydawało mi się też, że usłyszałam coś o komendancie.
– Opowiedz nam o tym więcej. Jeśli mówisz prawdę i będziesz współpracować, to może uda nam się ją zatrzymać.
Przez chwilę po prostu otwierałam i zamykałam usta, jakbym była rybą świeżo wyjętą z wody. To było bardzo miłe, że policjant mi uwierzył, mimo że nie miałam żadnych dowodów oprócz rany odniesionej w innej walce, ale nie mieliśmy czasu, żeby angażować się w dochodzenie w sprawie potwora dawno odesłanego do miejsca, do którego nawet bogowie nie chcieli się zbliżać, a co dopiero śmiertelna policja. Jednak trzeba było to ostrożnie ująć, żeby nie wzbudzić kolejnych podejrzeń:
– Jesteśmy tutaj tylko przejazdem.– zaczęłam ostrożnie.- Ciocia będzie się martwić, jeśli nie zjawimy się w umówionym miejscu do 28 lipca. Bardzo chciałabym pomóc i wysłać ją do więzienia, ale... Nie jesteśmy gotowi.– powiedziałam, prawie na bezdechu, bo ze stresu zapomniałam wziąć oddech przy kropce.– Mogę... Mogę ją opisać, jak wyglądała i co nam o sobie powiedziała, ale więcej... Nie sądzę, żebym dała radę.
Patrick został chyba ostatecznie spacyfikowany, bo jego krzyki na korytarzu przycichły.
– To za chwilę. Pokaż nam ten scyzoryk.
Przez chwilę walczyłam z kajdankami, próbując sięgnąć do pochwy z nożem, ale w końcu musiałam się poddać. Milszy z policjantów z westchnieniem wstał i mnie rozkuł. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, bo wobec ludzi z władzą należy być miłym i wyjęłam sztylet. Zmówiłam szybką modlitwę do Hekate, żeby Mgła zamieniła moją broń w scyzoryk. W coś musiała, czemu nie w scyzoryk?
Milszy policjant wciąż stał koło mnie, więc błyskawicznie zabrał mi broń. Węzeł na moim żołądku zacisnął się jeszcze mocniej. Jego palce przeniknęły przez ostrze, jakby niebiański spiż był tylko imaginacją mojego umysłu.
Uśmiechnął się.
– Porządny sprzęt. Szwajcarski?
Przez moment nawet nie wiedziałam, o czym mówił. Stres zaćmił mi mózg.
Jego partner wydawał się skrajnie oburzony, ale się nie odzywał. Pewnie bał się, że go zgłoszę. Albo Patrick. Patrick mógłby go zgłosić i pobić za komisariatem.
Nerwowo pokiwałam głową, tak gwałtownie, jakbym czekała, w którym momencie moja łepetyna odczepi się od szyi.
Czekałam, aż zapyta o coś, na co nie będę znała odpowiedzi. Na bogów, ja się absolutnie nie znam na scyzorykach.
– To tyle. Daj ręce, musimy cię znowu skuć dla bezpieczeństwa.
Skrzywiłam się, ale inaczej nie wyraziłam swojego sprzeciwu. Nie chciałam za bardzo próbować swojego szczęścia. Cud, że jeszcze się na dzisiaj nie wyczerpało. Skuli mnie, choć dzięki bogom tym razem sprzodu i wyprowadzili za drzwi. Policjantowi, który pilnował chłopaków, powiedzieli, żeby miał na mnie oko oraz, żeby dał im chwilkę na wypełnienie jakichś papierów.
Usiadłam na krzesełku koło Willa. Wbiłam puste spojrzenie w ścianę. Nie wiem, co się działo przez jakiś czas później. Mój mózg po prostu na chwilę się wyłączył, odpoczywając od stresu całego przesłuchania. Wróciłam do rzeczywistości, dopiero gdy poczułam, jak ktoś zgniata mi stopę. Zatkałam usta, aby stłumić jękniecie i spojrzałam ze łzami w oczach na Willa.
– Już jesteś z nami?
– Powaliło cię już do reszty?– bąknęłam wkurzona, również po polsku. Cholera, to serio bolało. Nie wiem, jakim cudem nie połamał mi kości.
– Dobra, musimy stąd uciec – zaczął, zupełnie ignorując moje pytanie. Zdenerwowało mnie to chyba bardziej, niż powinno – bo inaczej zamkną nas w izbie dziecka do momentu, aż mama Patricka przyjedzie. Nie mamy na to oczywiście czasu. Więc plan wygląda w ten sposób...
– OSZALAŁEŚ?!– wrzasnęłam i spojrzałam na niego jak na kretyna, którym w tamtym momencie zdecydowanie był.
Zarówno Will, jak i pilnujący nas policjant na raz mnie uciszyli donośnym "szzzz...". Mam wrażenie, że stróż prawa powinien zabronić nam gadać, czy coś, ale po prostu był zbyt zmęczony, żeby się przejmować. Na takiego wyglądał. W worach pod jego oczami można by schować zwłoki.
– Jak chcesz, żebyśmy uciekli z cholernego posterunku policji?! Nie potrzebujemy pogarszać swojej sytuacji.– krzyczenie szeptem to wymagająca sprawa. Szczególnie jeśli krzyczy się na kretyna, który próbował wpakować nas w jeszcze większe gówno niż to, w jakim już byliśmy.
– Już i tak nie pogorszymy, a mamy mało czasu. Patrick ma plan, który ma spore szanse powodzenia.
– To jest nielegalne! Powaliło was?!
Will na chwilę jakby złapał zwiechę systemu.
– Teraz masz z tym taki problem? Dzisiejszy dzień jest powalony. Najpierw Patrick, najprawszy z prawych, sam wychodzi z inicjatywą na złamanie prawa, a teraz ty masz z tym problemy?
– Hej, nie mów o mnie jak o skończonej degeneratce!
Will westchnął ciężko, jakby był zmęczonym ojcem trójki małych dzieci i właśnie jedno z nich przyszło skarżyć się na jakieś głupoty.
– Do brzegu. Patrick ma plan, ale czy się uda, zależy głównie od ciebie. Będziesz musiała wywołać chaos, rozwalając kwiatki. W międzyczasie uciekniemy.
– Ale...
– Wiemy, będziesz ślepa. Będziemy cię prowadzić. Damy radę.
Bardzo niekulturalnie stwierdziłam, że powariowali. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, co powinnam w tej sytuacji zrobić i jakie mam szanse na przekonanie chłopaków, żeby jednak wymyślić inny plan.
Przecież to było idiotyczne.
Bardzo idiotyczne.
Miało spore szanse, że się nie powiedzie.
Zgodziłam się.
Will przekazał mój werdykt Patrickowi. Po grecku. Ile języków on tak właściwie zna?
Patrick coś odpowiedział, również po grecku. Niestety czas, jaki spędziłam w Obozie, nie wystarczył, żebym zrozumiała, co powiedział.
– Patrick pyta, czy jesteś w stanie wysadzić któryś z tych kwiatków, siedząc tutaj, czy musisz ich najpierw dotknąć?– Will musiał zacząć robić za tłumacza.
Zastanowiłam się na chwilę. W sumie nigdy tego nie próbowałam, ale było to całkiem prawdopodobne. Gdyby chodziło tylko o dotyk, to raczej nie byłabym aż tak zmasakrowana po swoim uznaniu. Zamknęłam oczy i skupiłam się na najbliższej roślinie. Przez chwilę myślałam, że jednak nie dam rady, ale gdy już chciałam się poddać i wrócić do świata, znalazłam cieniutką, ledwo wyczuwalną nitkę połączenia. Chwyciłam ją desperacko, jak tonący chwyta się brzytwy. Było to zaskakująco adekwatne porównanie w naszej sytuacji.
Jakiś liść był bliski wyschnięcia. Spróbowałam popchnąć odrobinę energii, żeby to naprawić. Poszło zaskakująco opornie, nawet nie wiedziałam, czy cokolwiek do tej rośliny dotarło.
– I jak?
– Nie mam pojęcia. Niby coś czuję, ale nie wiem, czy mogę cokolwiek z tym zrobić.
– Spróbuj urosnąć jedną gałąź i zobaczymy czy coś zdziałasz.
Tak, ja też byłam zaskoczona, że faktycznie zaproponował coś sensownego. Po propozycji uciekania przed policją w miejscu pełnym policjantów trochę zwątpiłam w możliwości umysłowe chłopaków. Nie, żebym wcześniej miała o nich jakieś wybitnie wysokie mniemanie, choć po prawdzie czasami mieli dobre pomysły.
Skupiłam się jeszcze mocniej na roślinie i wybrałam niezbyt dużą gałąź, która nie wymagała ode mnie takiego wysiłku jak te większe. Powiedziałam Willowi, gdzie powinien patrzeć. On powiedział Patrickowi.
– TO DZIAŁA!– wrzasnął Will tak, jakby chciał, żeby wszyscy usłyszeli i przyszli nam pogratulować.
– Zamknij się kretynie. – syknęłam w tym samym momencie, co rudzielec. On oczywiście po angielsku.
Usłyszałam szybkie kroki w pokoju przesłuchań. Pilnujący nas policjant jęknął chyba z bólu.
– Biegiem, JUŻ!– wydarł się Patrick.
Ktoś pociągnął mnie za ramię i zaczęliśmy biec.
Który to już raz?
******
Trochę się naczekaliście, co?
DWA MIESIĄCE
(i to prawie równiutko)
Strasznie za to przepraszam, olimpiada historyczna zwaliła się na mnie jak lawina i nie mogłam się z tego odkopać. Teraz mam za sobą pierwszy etap, zobaczę, czy jestem w drugim. Do tego okazało się, że jednak nie ogarniam matmy, a nauczycielka (i wychowawczyni) zapowiedziała kartkówki na co tydzień do końca roku, dzięki bogom kalendarzowego, więc utknęłam nad podręcznikiem i filmami na yt, które nawet po angielsku były dla mnie badziej zrozumiałe niż książką lol
Póki co jednak jest trochę luzu.
Przysięgam na wszystkie świętości (na Styks jest troche zbyt ryzykownie), że na następny rozdział nie będziecie musieli czekać tak długo. Postaram się napisać go jeszcze w grudniu, jak już napiszę swoje one-shoty dla ambroszia do kalendarza adwentowego (polecam śledzić, ciekawe rzeczy się zapowiadają).
Chyba że macie jakieś propozycje na ✨️świąteczny specjal✨️, który bardzo chętnie zrobię, ale w takim razie mogę nie wyrobić się w grudniu (chyba że...)
Jeśli macie propozycje albo skargi na to, ile czasu mnie nie było, że rozdział jest zbyt chaotyczny czy coś, to tutaj jest koszyczek ------> \___/
Postaram się to ogarnąć.
Dla tych, co czytają notatki do końca nagroda, czyli:
Jocelyn
Popiersie Willa:
Tak, okazuje się, że kanonicznie satyrowie mają kozie oczy, będą was one od teraz prześladować po nocach.
Patrick absolutnie odwalił typową Karen na korytarzu na komisariacie, ale że próbował bronić Florkę, to mu wybaczamy.
Oraz zupełnie nie wpływająca na historię ciekawostka, że w grupie: misjowa trójca + Raven, Jocelyn i Charlie, to Raven jest najstarsza (Will jest satyrem, jego nie wliczam), a Patrick najmłodszy. Jest między nimi rok, miesiąc i osiem dni różnicy.
Vide de mox
Wandixx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro