30. Łapiemy oddech, a Will zdradza swoje tajemnice
Chwilę później znalazłam swój wisiorek, który wypadł mi w czasie niespokojnego snu i wyszliśmy z zaułka. Will coś narzekał, że nie powinnam go ściągać, bo go zgubię, a to się źle skończy. Nie chciał co prawda wyjaśnić mi, dlaczego miałoby stać się coś gorszego niż to, że byłoby mi przykro, bo dostałam ten wisiorek od nauczycielki w pierwszej klasie razem z przykazem, żebym go zawsze nosiła i uczyła się o mitologiach, bo może mi się to przydać. Wcześniej nie miałam pojęcia, o co jej chodziło, ale od kiedy dowiedziałam się o całej tej boskiej części świata, nabrało to sensu. Nie miałam wcześniej okazji się nad tym zastanowić, ale jest szansa, że ona zdawała sobie sprawę z istnienia bogów i jakoś zorientowała się, że mam w sobie nieludzką połowę.
Nie jestem do końca pewna, jak się z tą świadomością czuć.
- Możemy zairyfonować do Obozu, dowiedzieć się, czy wszystko u nich w porządku?- zapytałam nieco niepewnie. Miałam pewne wątpliwości, czy chcę się tego dowiadywać, gdyby okazało się, że ktoś faktycznie zginął. Will pokręcił głową.
- Mamy chyba na to zbyt mało forsy. Poza tym jeszcze nie w pełni ochłonęłaś, a wszyscy wolelibyśmy uniknąć kolejnego ataku paniki. Możemy ewentualnie spróbować później.
- Jasne.
Przez chwilę szliśmy w ciszy, pogrążeni we własnych, ponurych myślach. Znaczy, nie wiem, jak chłopaków, moje na pewno były ponure. Wciąż obawiałam się, że komuś w Obozie faktycznie coś się przeze mnie stało. Co gorsza, te myśli z każdą chwilą stawały się coraz bardziej uporczywe i coraz bardziej upewniały mnie w przekonaniu, że ktoś na pewno przeze mnie zginął. Pytanie brzmiało tylko ile osób i kto, nad czym również zaczęłam się intensywnie zastanawiać.
- Moje piękne oczy widzą coś na literę P.
Spojrzałam na Willa jak na kretyna. Działy się poważne rzeczy, a ten rozpoczynał jakąś głupią grę.
- Ponurą dziewczynę?- odpowiedział Patrick, a ja nie mogłam poczuć się choć trochę urażona tym przytykiem. Kto na moim miejscu by nie był?
Odwróciłam się, udając, że jestem tym wielce urażona i tylko coś dobrego do jedzenia może mnie udobruchać.
- Myślałem bardziej o tym Peugeocie o tam, ale to w sumie też pasuje. Taki jasny kolor podchodzi jeszcze pod purpurę?- dopytał, a ja potarłam oczy, niepewna tego, co widzę. Problemów z postrzeganiem kolorów nigdy nie miałam, ale aż zwątpiłam w swoją własną ocenę. Jednak nic się nie zmieniło.
Samochód pozostawał jasnoniebieski.
- Gdzie ty w tym widzisz purpurę? To jest błękitny, taki odcień niebieskiego. Purpura to fiolet, taki jak mają Rzymianie na koszulkach.
- Ok.- Will wzruszył ramionami. Jednak O'Connell nie dał mu spokoju.
- Jakiego koloru jest tamten samochód? Ten Golf przed czarnym Jeepem?- spytał, wskazując na jakiś mały, nieco zdezelowany, czerwony samochodzik. Taki intensywnie czerwony, jakby chciał stać się definicją czerwieni.
Satyr nie odpowiadał przez moment nieco dłuższy, niż powinien, ale później był już pewny tego, co mówił.
- Żółty.
Confidently inncorect.
Powoli zaczynam zapominać niektóre słowa po polsku. To zły znak.
- Jesteś daltonistą?- spytał bez ogródek Patrick. Will wzruszył ramionami.
- Tak, ale właściwie nie. - Przez chwilę chyba nie wiedział, co więcej mógł dodać. - Ciężko stwierdzić. Najbliżej temu do daltonizmu, ale to nie do końca tak.
W tym momencie poczułam się jak okropna przyjaciółka. Znaliśmy się dość długo, żebym mogła się domyślić. Jednak ja to świadomie lub nieświadomie ignorowałam.
- Wiecie, nie czujcie się źle z tym, że się nie zorientowaliście. Mam ponad dwadzieścia lat doświadczenia w udawaniu, że widzę jak ludzie. Moje oczy są bezużyteczną mieszanką ludzkich i kozich. Tracę to, co najlepsze z obu.- zaśmiał się nieco gorzko.- Tak jak kozy, nie widzę jednego z kolorów, ale tak jak ludzie, nie widzę zbyt dobrze w ciemności.
- Przykro mi.- bąknęłam, nie mając pojęcia, jak można by inaczej zareagować. Jednak wydawało mi się to nie na miejscu. To było takie strasznie sztuczne.
Przez dłuższą chwilę próbowałam przypomnieć sobie, jakiego koloru nie widzą zwierzęta takie jak kozy, czyli tylko z dwoma rodzajami czopków. Interesowałam się tym kiedyś, więc w końcu znalazłam odpowiednią szufladkę.
- To słabo stary- powiedział Patrick, takim tonem, jakby mówił o pogodzie. Jakim cudem on czasem tak dobrze radzi sobie z ludźmi, a czasami dzieje się... to.
Dyskretnie kopnęłam go w kostkę.
- No co?- mruknął, ale zanim mu odpowiedziałam, odezwał się Will:
- Przywykłem. Po prostu zdałem sobie sprawę, że powinniście wiedzieć. To kiedyś może być ważne.
- Jakiego koloru nie widzisz?- dopytał rudzielec.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, jak debilnie brzmi to pytanie?- satyr zdawał się trochę zirytowany.- Skąd mam wiedzieć, czego nie widzę?
- To czerwony, tak?- wtrąciłam.
Will westchnął.
- Tak, to czerwony. Zniszczyłaś całe napięcie.
- Sorki.
- Nic się nie stało. Któreś z was też ma jakieś dziwactwa, którymi warto by się podzielić?
Przez chwilę wszyscy szliśmy w milczeniu, nie wiedząc, kto powinien zacząć i co powiedzieć.
- Boję się głębokiej wody.- powiedziałam w końcu.
- Szło się domyślić.
- Mówiąc głębokiej, mam na myśli sięgającą mi powyżej pasa. Absolutnie mnie to przeraża. Tak samo, jak pędzące samochody, gdy jestem na jezdni lub poboczu. Nie ma siły, która zmusiłaby mnie do przejścia przez jezdnię nie na pasach, jeśli nie miałabym pewności, że jest absolutnie pusta. Chociaż nawet na pasach strasznie się boję. Myślę, że to może kiedyś przeszkodzić. Albo i nie, może nam się poszczęści.- wzruszyłam ramionami, czując się zaskakująco spokojnie jak na to, że dzieliłam się z chłopakami swoich największymi lękami. Być może chodziło o to, że poprzednia doba emocjonalnie mnie wykręciła, uniemożliwiając poczucie czegokolwiek.- A i jeszcze mam astmę, więc jakikolwiek wysiłek fizyczny to prosty sposób bym mogła szybko spotkać się z Charonem.
- Zapisane. - rzucił Will, udając, że faktycznie zapisuje coś palcem na przedramieniu. Wydawał się zupełnie nie wzruszony, jakby to wszystko wiedział.- A ty Patrick? Jakie ty masz odchylenia od normy.
- Żadne. Jestem zdrowy, nie mam fobii. Dziwactw zero.
- Tak, tak, a Zeus nie ma przerośniętego ego.- powiedział satyr, a w konsekwencji usłyszeliśmy gdzieś grzmot. To był niezwykle pogodny, słoneczny dzień, bez jednej chmurki czy obłoczka. Przyczyna grzmotu była jasna. Will uniósł głowę i krzyknął głośno w niebo - PRZEPRASZAM!!!
Przyciągnęliśmy przez to wiele dziwnych spojrzeń, ale jak raz nie miałam mu tego za złe. Lepiej, gdy gapiło się na nas nieco zbyt wielu ludzi, niż żeby król bogów zaczął nas sabotować za nieopatrzne słowa. Z drugiej strony, właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że bogowie praktycznie pozbawiają nas prywatności. Skoro Zeus słyszał, kiedy Will go obraził, to słyszał wszystko inne. Pewnie widział również. To trochę mnie wystraszyło.
Nagle wszystkie sytuacje, w których czułam się zupełnie odsłonięta, w których płakałam, krzyczałam, panikowałam, kiedy myślałam, że jestem sama albo w otoczeniu tylko i wyłącznie osób, którym ufam, stały się powalonym, sadystycznym reality show.
Miałam ochotę zwymiotować z obrzydzenia, gdy to sobie uświadomiłam.
- Wiesz, że nienormalność, jest normalna, co nie? Że brak fobii czy dziwactw jest czymś dziwnym, co nie? Dawaj ziom, możesz się tym z nami podzielić, nikomu nie powiemy.
- Spasuję. Nic z moich dziwactw nie powinno wpłynąć na misję.- Patrick brzmiał wręcz niepokojąco spokojnie. Potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, że on nie był spokojny. Był absolutnie przerażony i z zaciekłością dzikiego zwierzęcia chronił się przed odsłonięciem.
- Ale...
Tym razem to Will potrzebował sprowadzenia na ziemię poprzez kopnięcie w piszczel.
- Za co to?
- Za bycie natrętnym.
Przez chwilę satyr się nie odzywał.
- W sumie punkt dla ciebie.
- Wiem.- mruknęłam - Dobra, gdzie jest ta toaleta. Muszę się umyć, a przynajmniej przebrać. Ta woda była tak brudna, że nie zdziwię się, jak mi wyrośnie trzecia ręka.
- No to jest nas dwoje. Ale trzecia ręka czasem by się przydała. - bąknął rudzielec.
Rozmowa dalej płynęła, czasem bardzo umownie mając jakiś sens, do momentu, gdy znaleźliśmy stację benzynową, a na niej toaletę. Gdy spotkałam swoje własne spojrzenie w wielkim, czystym lustrze, coś mnie skręciło. Moje brązowe włosy posklejane były w strąki od błota i łoju, a twarz była wyraźnie wyczerpana, chociaż po mnie od zawsze prawie nie było widać zmęczenia. Nie widać było co prawda worków pod faktycznie przekrwionymi oczami, ale cała skóra twarzy poszarzała. Nie dosłownie, ale to chyba najbardziej adekwatne określenie. Gdybym nie wiedziała, że za kilka dni mam czternaste urodziny, uznałabym, że jestem znacznie starsza.
Pryszniców niestety nie było, więc jedynie zmyłam zaschnięte błoto zewsząd, gdzie byłam w stanie sięgnąć i jednocześnie nie stać w samym staniku, gdyby ktoś nagle wszedł. Warkocza nie rozplatałam, po prostu włożyłam go pod lecącą wodę i trzymałam tam do momentu, gdy ciecz stała się na powrót w miarę przejrzysta. W normalnych warunkach wciąż czułabym się brudna, pewnie porównując to wręcz do zbroi z błota, ale wtedy, czułam się niesamowicie odświeżona. Nie zmienia to faktu, że byłabym niezwykle wdzięczna za normalny prysznic. Nawet gdybym nie miała płynu. Cokolwiek.
Później szybko się przebrałam w jednej z kabin na coś świeższego.
I kiedy wychodziłam, wciąż wyglądałam, jakbym została zjedzona, a potem wypluta, ale czułam się znacznie lepiej. Czułam się, jakbym w końcu choć trochę pozbyła się z siebie problemów ostatnich dni. Jakbym mogła tak jakby zacząć od nowa, spokojniej. Jakby najgorsze było już za mną. To było miłe.
Tak czy siak, gdy myłam dłonie, zastanawiałam się nad możliwością wysłania iryfonu, ale nie myślałam już o tym tak desperacko. Byłam w stanie uwierzyć nawet, że nikomu nie stało się nic wyjątkowo złego.
To było niesamowite uczucie.
Kiedy z powrotem zobaczyłam się z chłopakami, oni też zdawali się być w nieco lepszym stanie.
- Zostajemy tutaj, czy idziemy gdzieś indziej?- spytałam, czując, że właściwie każda z odpowiedzi pasowałaby mi równie mocno. Przez chwilę żaden z chłopaków się nie odezwał.
- Myślę, że lepiej będzie pójść gdzieś bardziej na zewnątrz, większą szansa na to, że ktoś będzie wyjeżdżał, a nie jechał na zakupy.
Uznałam, że ma to sens, więc skinęłam głową. Ruszyliśmy przed siebie w milczeniu. Skupiłam się na oglądaniu miasta, które, jak chyba wszystkie miejsca w USA oprócz Obozu, było potwornie zaśmiecone. Raz czy dwa nawet prawie dostaliśmy jakąś plastikową butelką wyrzucaną z jadącego samochodu.
Myślałam, że już do końca dnia żadne z nas się nie odezwie, gdy nagle Will zatrzymał się i wskazał na bruk. Dopiero po dłuższym przyglądaniu się zobaczyłam tam zmaltretowanego, ledwo żywego mlecza.
- Wczoraj nie ćwiczyłaś, więc teraz jest dobry czas.
Wydałam z siebie jakiś dziwny odgłos zbulwersowania i przerażenia na raz. Przecież poprzedniego dnia ćwiczyłam więcej niż przez cały czas trwania tej misji! W średnio komfortowych warunkach to fakt, ale ćwiczyłam. Najpierw naprawiałam kukurydzę, a później potworzyca wyrwała trawę, którą pomogłam wyrosnąć. Już chciałam powiedzieć, że nie ma takiej opcji, gdy satyr chyba odzyskał pamięć, bo dodał:
- Nie ćwiczyłaś w cywilizowanych warunkach. Dawaj, tu w okolicy nie rośnie praktycznie nic, musisz wyrobić sobie pozytywne skojarzenia, jeśli chcesz kiedyś z tej swojej mocy korzystać.
Spojrzałam na Patricka, mając nadzieję, że znajdę w nim poparcie, ale on tylko spojrzał na mnie tak, że gdybyśmy byli w jakiejkolwiek animacji, jego oczy błysnęłyby na czerwono, a w tle rozległyby się głośny pisk. Wiedziałam, że nie mam żadnego sojusznika.
- Ok, ale to ostatni raz.- powiedziałam twardo, już wtedy wiedząc, że nie uda mi się tej obietnicy spełnić.
Wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy i połączyłam się mentalnie z mleczem.
Bogowie, w jak złym stanie była ta roślinka. Było gorzej, niż się spodziewałam. Choć z drugiej strony był to chyba mój najmniej bolesny kontakt z czymkolwiek kiedykolwiek.
Niemalże automatycznie przekazałam część swojej energii ledwo żywemu mniszkowi i już chciałam sama się uszczypnąć czy coś (nie spodziewałam się, że kiedyś będę w stanie dość świadomym, by podejmować takie decyzje), gdy Will ostrożnie spytał:
- Słyszysz nas?
Skinęłam głową. Miałam kontrolę nad swoim ciałem. Tego też się nie spodziewałam.
- Co ty na to, żeby porobić trochę eksperymentów?
Zdecydowanie się nie zgodziłam.
- Spokojnie, nie będziemy robić ci operacji na otwartym mózgu bez znieczulenia, po prostu coś sprawdzimy.
Znowu pokręciłam głową.
- No weź, nie zaszkodzi ci.
- Coś ty znowu wymyślił, że tak na nią naciskasz?- prawie warknął Patrick, wyraźnie chcący już iść dalej. Will coś mu cicho odpowiedział, na co rudzielec już prawie radośnie dodał - Ok, nie powstrzymuję cię. To ma sens.
W tym momencie zaczęłam trochę bać się o swoje życie.
- Zaczniemy prosto. Możesz unieść rękę?
Zrobiłam to bez problemu.
Później miałam jeszcze pomachać nogami, poskakać, zrobić przysiady, ciągle usilnie trzymając się tej mentalnej nitki łączącej mnie z małą roślinką usilnie wyrastającą na chodniku. Z pewnym zdziwieniem zauważyliśmy, że nie mogłam mówić. Poza tym moje możliwości fizyczne pozostawały raczej nieograniczone.
- Ej, a właściwie czemu nie otworzysz oczu?- spytał nagle O'Connell, a ja z zaskoczeniem zorientowałam, że faktycznie one wciąż pozostawały zamknięte. To pewnie zabrzmi strasznie dziwnie, ale jakoś nie czułam, że czegoś mi brakuje.
Otworzyłam oczy i...
Nie zobaczyłam zupełnie nic. Zaskoczona aż się zatoczyłam i zerwałam więź z mniszkiem. Zamrugałam gwałtownie, aż wzrok w pełni mi powrócił.
- O cholera, tego się nie spodziewałam.- bąknęłam, a Patrick powiedział coś podobnego.
- O bogowie, to wyglądało zaczepiście. Twoje oczy świeciły.- powiedział podekscytowany Will. Wyglądał jak to dziecko z filmów superbohaterskich, które właśnie spotkało niedoświadczonego protagonistę i mówi im, że ich moce są super, nieświadomie podnosząc bohatera na duchu.
- Wkręca cię, ale faktycznie coś było nie tak.- sprostował go Patrick. Wzięłam głęboki wdech na uspokojenie i powiedziałam:
- Byłam ślepa.
To wzbudziło jeszcze więcej emocji, niż fakt, że moje oczy były jakieś dziwne. Satyr od razu zaczął sprawdzać, czy już widzę z powrotem, jak należy, sposobem na liczenie palców. Nie wiem, jak ślepa musiałabym być, żeby jego testu nie przejść. Stał może metr ode mnie, dajmy spokój. Rudzielec natomiast chciał przetestować moje umiejętności walki w tej sytuacji, ale go powstrzymaliśmy. Było trudno, ale ostatecznie przekonał go argument, że przecież jestem w walce nieśmiesznym żartem, nawet gdy jestem w pełni sprawna, więc bez wzroku to w ogóle katastrofa by była.
Szczerze zastanawiałam się, czemu nikt z dość licznych ludzi, którzy minęli nas wtedy na chodniku (było ich słychać) nie zwrócił na nas uwagi. Chociaż może to normalne i się nie znam.
Szybko jednak zakończyłam swoje rozkminy, bo znikąd pojawił się przed nami łysiejący mężczyzna w granatowym mundurze. Potrzebowałam zdecydowanie zbyt długiej chwili na to, żeby zorientować się, kto to był.
Policjant.
- Z tej strony sierżant Mint. Jesteście zatrzymani za zniszczenie mienia. Proszę za mną do radiowozu.
Nie spodziewałam się, że powie to tak miło. Jednak mimo wszystko symultanicznie podjęliśmy jedyną, zdawałoby się racjonalną, decyzję.
Odwróciliśmy się na pięcie i zaczęliśmy uciekać.
********
Wszystkiego najlepszego z okazji dnia chłopaka wszystkim panom, niech wam się wiedzie.
Nie wiem czemu napisanie tego zajęło mi tyle czasu. Nie mogłam porządnie usiąść do tego rozdziału, ale no, w końcu jest.
yoohoo
Wiem jest to dość przypadkowe, następne będą już raczej bardziej porządne, zwarte i mniej randomowe. Nie wiem, czy coś wrzucę w październiku, bo na Istagramie będę próbować swoich sił w Mogtoberze (odmiana Inktobera związana z Nevermoorem) i wśród ciągłego rysowania mogę nie znaleźć sił kreatywnych na rozdział. Ale może jednak mi się uda, zobaczymy.
(Trzymajcie kciuki)
Do zobaczenia słoneczka
Vide de mox
Wandixx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro