Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. Wszyscy zginiemy. Prędzej lub później

Spokojnie mogę powiedzieć, że wielu rzeczy nienawidzę. Naprawdę. Nienawidzę selera, hot-dogów, hałasów na przerwach, pyłu, sytuacji, gdy Patrick budził mnie oblewaniem woda z kałuży albo ostrzeniem noża tuż przy moim uchu. Nienawidzę herosowych snów, szczególnie tych przewidujących przyszłość. Jednak kiedy wędrowaliśmy sobie przez parujące pole kukurydzy przy upale chyba trzydzieści stopni, uznałam, że awansowało to do top moich znienawidzonych rzeczy. Szczególnie że mimo pewnej ilości spożytego boskiego jedzenia, które ponoć na mnie działało słabiej niż na innych, niektóre efekty oberwania kukurydzą po łbie i całego tego bałaganu wciąż się utrzymywały. Jednak musiałam przyznać, że mimo prowadzonego przeze mnie ostatnimi czasu potwornie ryzykownego trybu życia było zaskakująco dobrze. Uwierzcie mi, astma może być bardzo irytująca, gdy trzeba być herosem, co oznacza aktywność fizyczną częściej, niż ustawa przewiduje. Bogom dziękuję, że jakimś cudem udało mi się ostatnimi czasy ataków cudem unikać. Może to jakieś błogosławieństwo od Apolla, skoro jest od zdrowia?

Nie ważne, może kiedyś się dowiem.

Jednak szczerze muszę przyznać, kolejne kilka godzin nie było AŻ tak masakryczne, jak mogły. Do czasu, ale nie uprzedzajmy faktów.

Mogłam pójść w swoich ubraniach, bo w polu kukurydzy nie spodziewaliśmy się raczej nikogo, kto mógłby źle zareagować na widok czarnej dziewczyny z zabandażowaną ręką. A nawet jeśli, to w takim miejscu nie był to praktycznie żaden problem.

Will chyba się nie spełniał w roli poszukiwacza półbogów i marzył o karierze śpiewaka, bo znowu zaczął fałszować jakieś szanty. Nie znałam i ciągle nie znam jej słów, ale szybko podłapałam melodię, więc zaczęłam gwizdać. To jest coś, co osobiście uwielbiam w szantach, nawet jeśli na co dzień wolę jednak słuchać innych rzeczy. Ich melodie są proste jak drut. Znaczy, aby nie obrażać ich twórców, uznajmy, że taki ręcznie rozprostowany po pozwijaniu czy coś, bo jednak to jest parę dźwięków.

Było prawie przyjemnie.

I, o dziwo, przyczyną tego prawie nie był Patrick, który również, choć z początku dość cicho i niechętnie, zaczął śpiewać marynarskie ryki, które później zmieniliśmy na obozowe piosenki ogniskowe, więc mogłam swobodnie zawodzić razem z nimi.

Znacie to uczucie, gdy idziecie ulicą i macie wrażenie, że ktoś się na was gapi, nie mając bynajmniej dobrych zamiarów? Wiecie, jak śmierdzą kanapki z białym serem zostawione na ferie w plecaku? Znacie odgłos oraz uczucie drapania paznokciami po ścianie lub tablicy? Ten irytujący niepokój przed ważnym sprawdzianem, że może zapomnieliście przeczytać jakiś temat? Albo już po oddaniu kartki, że była tam druga, czwarta czy jakakolwiek kolejna strona.

To teraz połączcie to wszystko razem, dołóżcie jeszcze parę tego typu dodatków, obniżcie do poziomu dość niskiego, aby teoretycznie nie utrudniał życia, ale jednocześnie na tyle wysokiego, aby zignorowanie tego było zadaniem niemożliwym. Mniej więcej tak się czułam, śpiewając jak gdyby nigdy nic o uzbrojonej w nabitą ćwiekami, żelazną kulę na kiju, babci Fannie.

Miałam to wrażenie już wcześniej, nawet odrobinę w parkach, które mijaliśmy, ale tam z przyczyn oczywistych znacznie słabiej, jednak zrzucałam je na stresik związany z ucieczką czy innymi tego typu duperelami lub martwiłam się innymi ważnymi rzeczami, na przykład tym, co działo się z Charliem, o którego nie najlepszym stanie wspominała Jocelyn, gdy iryfonowała. Jednak już nie mogłam udawać, że tuż obok mnie nie działo się nic złego. Działo się. Może to była tylko wina gorszego samopoczucia mojej matki, która nie mogła oczywiście upilnować swojej własności. Nie, żebym ja sama była jakkolwiek lepsza. Może to była tylko moja paranoja, bo Will zdawał się zupełnie nie wzruszony, a on był chyba na to bardziej wrażliwy. Choć on był też dość dobrym aktorem, więc nie jestem pewna, jak dobrym odniesieniem był. Nie miałam pojęcia i to też mnie martwiło. Dużo rzeczy mnie martwiło.

Oczywiście to dużo, nie było wystarczające.

Will właśnie intonował kolejną, totalnie improwizowaną zwrotkę ballady o babci Fannie, gdy wlazł w Patricka, który gwałtownie się zatrzymał i zaklnął, ale nie wiem, czy to dlatego, że satyr go kopnął czy coś tego typu, czy też przez to, co zmusiło go do przystanięcia. Bycie najniższym z całej grupy, nawet jeśli zakładało tylko jakieś pięć centymetrów różnicy między mną a rudzielcem oraz plus minus trzy między mną a szatynem, miało dużo wad. Szczególnie że ich włosy to istna szopa, więc nie byłam w stanie prawie nic zobaczyć. Szybko się jednak wszystko wyjaśniło. Niestety.

- Hej, możecie rozmawiać? To ważne.- głos Jocelyn drżał, jakby była bardzo zmartwiona tym, co miała nam przekazać. Poczułam, jak wnętrzności mi się skręcają. To nie mogło być nic dobrego.

- Jasne, mów.- odpowiedziałam, przypominając o sobie chłopakom, którzy trochę się rozsunęli, abym również mogła cokolwiek zobaczyć. Tym razem córka Erosa była sama, w jasnej i przestronnej toalecie swojego domku. Była nienaturalnie blada, dłonie zaciskała na fałdach spodenek koloru khaki. Chyba dygotała. Wyglądała, jakby właśnie skończyła płakać lub zaraz miała zacząć to robić. Nie byłam pewna, bo mimo wszystko jakość obrazu w iryfonie nigdy nie była wybitna. Zdecydowanie działo się coś złego. Joce nie była osobą, która dawała łatwo się zasmucić. Serce podeszło mi do gardła. Mało brakowało, żebym wyskoczyła z pytaniem „Kto zginął?". Być może brzmi to komicznie, ale serio czułam się w taki sposób.

Jocelyn wzięła drżący oddech i cicho zaczęła:

- Charlie ostatnio zachowywał się dziwniej niż zwykle, więc chciałam dowiedzieć się, co się stało. Ciągle przede mną uciekał, ale w końcu dzisiaj pękł i... i...

Zamilkła, łapiąc szybko powietrze, jakby próbowała się przed nami nie rozpłakać.

- Wyrzuć to z siebie szybko. Tak będzie łatwiej.- wtrącił Patrick, jednak jego głos zaskakująco nie był bardzo opryskliwy. Można nawet byłoby uznać, że nie chodziło mu „Nam będzie łatwiej, bo szybciej dowiemy się, o co chodzi itede ite", a o „Tobie będzie łatwiej psychicznie". Doceńmy to.

Spróbowała blado się uśmiechnąć, co jednak zakończyło się równie dobrze, co moje próby walki mieczem. Wzięła kolejny drżący wdech. I jeszcze jeden. W końcu jednak w tempie nienaturalnie wysokim nawet jak na siebie wyrzuciła:

- Powiedział, że przed waszym wyjazdem miał sen, że nie możecie dotrzeć do Phoenix, bo jeśli to się stanie, to najpewniej zginiecie okropną śmiercią i ogólnie skończy się to gorzej niż jeśli teraz zawrócicie, ale nie mógł o tym powiedzieć, zanim wyjechaliście i w ogóle nie powinien, bo spotka go za to coś bardzo złego. Nie wiem co, nie dało się tego z niego wyciągnąć. Wracajcie.- skończyła, gwałtownie walcząc o powietrze.

Poczułam, jak moje włosy stają dęba. Kątem oka zauważyłam, że na Willu ta informacja również zrobiła spore wrażenie. W sumie nie było to takie zaskakujące. W końcu jako satyr nie miał duszy, więc dla niego śmierć faktycznie była końcem wszystkiego.

- Dziękujemy, że nam o tym powiedziałaś. Nie martw się o nas, pójdź się jakoś odstresować - odpowiedział zaskakująco spokojnie Patrick, po czym się rozłączył. Wyrzucił z siebie bardzo mocną wiązankę, której połowy nie zrozumiałam, poprawił plecak i jak gdyby nigdy nic ruszył dalej. Chociaż nie, wydawał się bardziej zesztywniały, jakby zdenerwowany. Jednak, tak czy siak, nie była to reakcja, jaką wypadało okazać po informacji, że najpewniej się zginie.

- Nie sądzisz, że w świetle tych informacji powinniśmy... No nie wiem, przedyskutować co robimy dalej? Cokolwiek?!- krzyknęłam, nieświadomie przechodząc na polski oraz docierając wysokością głosu bardzo blisko do rejestrów słyszalnych tylko przez nietoperze, co z przyczyn oczywistych niespecjalnie zdało egzamin. Na szczęście złapałam go przy okazji za wieszak przy plecaku, więc zignorowanie mnie było niemożliwe. Odwrócił się wyraźnie zirytowany.

- O czym znowu piszczysz?

Byłam zdecydowanie zbyt rozemocjonowana, aby powtórzyć się po angielsku. Wyręczył mnie Will, ale nie jestem pewna, czy na szczęście, czy raczej nie. Jego głos był tak pusty, jakby nagle stracił całą chęć do życia, nadzieję na przyszłość i wszystkie uczucia.

- Flora proponuje, żebyśmy porozmawiali o tym, co robimy dalej. Jak dla mnie ma to całkiem sporo sensu. Może usiądziemy?- Ledwo wstrzymałam się od wzdrygnięcia. To się tak bardzo nie zgrywało z tym, jak normalnie satyr się zachowywał, że poczułam się, jakby ktoś porządnie strzelił mnie w twarz. Ni mniej, ni więcej. Po prostu jakby ktoś mnie mocno uderzył. Patrick posłusznie, choć wyraźnie niechętnie wyrwał plecak z mojej ręki i bez zbędnych ceregieli uwalił się na lekko wilgotnej glebie. Gdy już wszyscy byliśmy na tym samym poziomie, Will wciąż pusto otworzył dyskusje prostym:

- Co robimy?

Rudzielec wzruszył ramionami.

- Idziemy dalej.

- To do ciebie nie dotarło, czy jesteś głuchy? Najpewniej zginiemy, jeśli ruszymy dalej, debilu!- krzyknęłam, mocno skupiając się na tym, żeby tym razem pozostać na znanym nam wszystkim języku.

- No i?- spytał Patrick spokojnie, co wprawiło mnie w niemałe osłupienie, które jednak szybko przegrało z przerażeniem połączonym z gniewem.

- Nie chcę umierać!- zawołałam zdesperowana. Wskazałam na szatyna - Will też nie chce umierać! Chcę żywa wrócić do Obozu i jakkolwiek poznać własne rodzeństwo. Chcę wrócić do domu do mojej siostry! Chcę przeżyć swoje życie, pójść do college'u, założyć rodzinę... Chcę żyć!- dodałam, a przy ostatnim zdaniu głos mi się załamał. Musiałam mocno się wstrzymywać, aby nie zanieść się donośnym płaczem.

Jedyne co mi odpowiedziało, to westchnienie.

Swoją litanię jeżdżenia o mnie, Patrick zaczął zaskakująco spokojnie:

- Uwielbiam to, jak zajebiście dużo rzeczy może się spieprzyć, bo ty miałaś wszystko i wszystkich zajebiście głęboko w dupie i jesteś potwornie głupia, więc sama tego nie ogarnęłaś. Po pierwsze, dopiero teraz zauważyłaś, że jesteśmy na misji, więc jest niebezpiecznie?! Po drugie, dopiero teraz zdałaś sobie sprawę z tego, że skoro ktoś odważył się zajebać twojej matce atrybut, to szykuje się coś w chuj złego i najpewniej zbliża się cholerny koniec świata?! Co chyba każdy, nawet ślepy, już dawno zauważył, gdy tylko to szambo się zaczęło! Przestań z tym swoim głupim "chcę, chcę"! Nie jesteś pępkiem świata! Uwierz, ja też mam do kogo wracać! Wszyscy mamy, ale co z tego?! Świat ma to w dupie!- praktycznie krzyczał, ale nagle przerwał. Wziął kilka głębokich wdechów, jakby chciał się uspokoić. Po chwili kontynuował, tak bezemocjonalnie i spokojnie, jakbyśmy właśnie rozmawiali o nijakiej, wiosennej pogodzie, na którą nie idzie ani narzekać, ani jej chwalić.

- Jesteśmy śmiertelni, w końcu to i tak nadejdzie. Ponieważ jesteśmy półbogami, najpewniej będzie to szybciej niż później. Nie ma co robić planów na przyszłość, bo Mojry po prostu zaśmieją nam się w twarz. Nie unikniemy tego. Poza tym, mamy jasno określone zadanie. Jeśli wrócimy z pustymi rękoma, oprócz świadomości, że wywołaliśmy światową klęskę nieurodzaju, będziemy musieli zmierzyć się ze wkurwionymi bogami, a to na pewno skończy się dla nas śmiercią. Kto wie, czy nie trafimy wręcz na Pola Kar.

Wszyscy wzdrygnęliśmy się, słysząc tę nazwę.

- Musimy to zrobić i nie mamy innego wyboru. To nie są jakieś głupie złote jabłka, żeby byli w stanie przymknąć na to oczy.- kontynuował.- Od początku było wiadomo, że to ryzykowne zadanie, nawet bardziej, niż zwykłe misje. Skoro ktoś odważył się ukraść bóstwu atrybut, to znak, że ma kogoś potężniejszego niż bogowie za swoimi plecami. Znacznie potężniejszego. Pewnie jeszcze sobie tego nie uświadomiłaś, ale właściwie szansa na to, że przeżyjemy, jest mniejsza, niż na to, że nie przeżyjemy. Ale i tak, musimy to zrobić. Po prostu.- miałam wrażenie, że on też chciał płakać, ale z całej siły się przed tym wstrzymywał.- Jakkolwiek się to nie skończy, musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby dociągnąć to do końca, dzięki czemu nikt inny nie będzie musiał cierpieć przez nasze błędy i ich naprawiać.

- Jakbyśmy byli cholerną tarczą lub zbroją całego świata. My słabi śmiertelnicy.- wymamrotał Will chyba po równi załamany i zirytowany.

- Jeśli teraz zawrócimy, nic nie zmienimy i nasza szansa przeżycia będzie jeszcze mniejsza, niż jeśli ruszymy dalej. W końcu większość herosów w tym stuleciu, gdy ruszali na takie samobójcze misje, jednak z nich wracało. Nam też się uda.- Patick brzmiał, jakby na równi z nami, próbował przekonać samego siebie. Nie miałam serca powiedzieć mu, że każdy z nich był potężniejszy od naszej trójki razem wziętej i my nawet do końca nie wiemy, z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Przecież sam doskonale to wiedział. Jednak wszyscy potrzebowaliśmy tego promyczka nadziei. Światełka, pozwalającego nam wierzyć, że uda nam się wrócić cało do obozu i do naszych rodzin.

Nie myśląc praktycznie nic, rzuciłam się chłopakom na szyje, aby ich przytulić. Objęliśmy się nawzajem. Na razie, było bezpiecznie. Byliśmy cali i wszyscy żywi. Byliśmy. Po moich policzkach pociekły wstrzymywane łzy. Zaniosłam się cichym, acz rzewnym płaczem, tak samo, jak jeden z chłopaków.

Po prostu wszyscy potrzebowaliśmy pozbyć się tych emocji, zanim ruszymy dalej. Bez słowa, wszyscy wiedzieliśmy gdzie.

Nie wiem, ile czasu tak siedzieliśmy, w prawie całkowitej ciszy, przerywanej tylko mało dyskretnymi pociągnięciami nosa, aż przerwał ją Will:

- Chodźmy dalej. Do Phoenix.

Mam wrażenie, że jemu najciężej przyszło powiedzenie tego.

Zaczął wstawać, co przez specyficzną budowę jego nóg nie było wyjątkowo proste, więc z Patrickiem natychmiast zerwaliśmy się, żeby mu z tym pomóc.

Przetarłam twarz, aby pozbyć się z niej łez i wymusiłam uśmiech.

- Komu w drogę, temu czas.- powiedziałam, starając się nie rozpłakać jeszcze raz, choć nie wiem, czy zostały mi jeszcze łzy na coś takiego.

W milczeniu, tym razem obok siebie, a nie kolumną, aby nikt nie musiał iść na końcu, gdzie pokusa niepostrzeżonej ucieczki do bezpiecznego obozu była wyjątkowo duża, ruszyliśmy dalej w kierunku jakiejś, bliżej nieokreślonej ludzkiej siedziby. Nie śpiewaliśmy. Wydawało się to w jakiś sposób nie na miejscu, chociaż wciąż przecież byliśmy na tym samym polu pośrodku tej samej kukurydzy. Każdy po prostu zajmował się swoimi własnymi, niezbyt pozytywnymi myślami.

Ja przykładowo, doskonale wiedziałam, że z naszej trójki byłam dosłownie najsłabszym ogniwem. Jeśli coś miałoby się posypać, to pewnie byłoby to przez mój brak umiejętności. To było okropne. Nawet nie wiem, w którym momencie usłyszałam własny głos cicho mówiący:

- Patrick?

Mruknął cicho, na znak, że mnie słucha.

- Mógłbyś nauczyć mnie walczyć? I jam trafimy na jakiś sklep ogrodniczy, możemy kupić trochę nasion? Chcia... Byłoby dobrze, żebym to wyćwiczyła.

Przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Już zaczynałam obawiać się, że mnie nie usłyszał i zbierałam się, żeby powtórzyć, gdy wymamrotał:

- Jasne.

********

Więc... tak...

Cytując postać z pewnego anime:

"I AM HERE"

Oto powróciłam w chwa... A nie, raczej w hańbie tego, że powrót zajął mi tyle czasu. Obiecuję, postaram się być szybciej z następnym rozdziałem.

Co jeszcze. Pisało się to strasznie ciężko, szczególnie rozmowę z Jocelyn. Chyba że dwa tygodnie jak do tego siadałam, dopisywałam dwa zdania albo nawet nie i nie mogłam przebrnąć dalej. Ale się udało. Mam nadzieję, że wyszło to wystarczająco emocjonalne, a nie takie płaskie, jak mi się wydaje. Ale nie wiem, jak miałabym to zrobić lepiej, więc jest jak jest. Mam nadzieję, że jest warte czasu oczekiwania.

Ta notatka już od początku zepsuła już cały klimat rozdziału, a poza tym zapomniała o prima aprilis, więc pociągnijmy to dalej. Rzućcie jakąś dziwna ciekawostką w komentarzu (wattpad podobno lubi komentarze). Może dotyczyć czegokolwiek, wszyscy się doedukujemy w jakiejś dziedzinie. Ja zacznę, a wy to jakoś kontynuujcie.

Zauroczenie działa na mózg jak narkotyk, dokładniej kokaina.

Poza tym, wyobraźcie sobie spotkanie Willa (normalnie, a nie w takiej angstowej sytuacji jak ta tu) i Leo, również w normalnej sytuacji. Może jeszcze dzisiaj w shitpoście wpadnie coś na ten temat. Zobaczymy, czy się wyrobię.

Wiem, wasze życie już nigdy nie będzie takie samo.

Do zobaczenia słoneczka
Vide de mox
Wandixx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro