15. Nienawidzę mieczy, a czaromowa jest zarąbiście potężna
Po posiłku ten mały (odrobinę wyższy ode mnie) zdrajca Will, podszedł do mnie i dał mi mój plecak, który w ferworze ucieczki gdzieś rzuciłam, żeby mnie dodatkowo nie obciążał. Wciąż byłam zła na satyra, ale fakt, że chciało mu się łazić po obozie i szukać moich rzeczy sprawił, że ewentualnie mogłam zastanowić się nad wybaczeniem mu. Zanim jednak zdążyłam to dokładnie przemyśleć, on gdzieś sobie poszedł, a ja miałam się mocno zdziwić.
Nie sądziłam, że ludzie potrafią wydobywać z siebie tak wysokie i głośne dźwięki. Nie zdziwiłabym się gdyby Jocelyn właśnie pobiła jakiś rekord. Dwukrotnie.
Zakrycie uszu dłońmi niewiele mi pomogło. Właściwie nic nie zmieniło, chociaż to ciężko stwierdzić obiektywnie. Tym bardziej, że to był pisk, więc nie ma zbyt wiele materiału źródłowego.
Jednak uśmiech, z jakim na mnie później spojrzała mogę nazwać co najmniej niepokojącym. To był uśmiech z serii "zinterpretowałam przypadkowy fakt w bardzo dziwny sposób i mam świetną teorię z tobą w roli głównej, więc teraz nie dam ci spokoju póki jej nie potwierdzisz, nawet jeśli w rzeczywistości jest to idiotyczny pomysł". Gdyby nie to, że miałam zdecydowanie dość ucieczek tamtego dnia, to odwróciłabym się na pięcie i pognała gdzie pieprz rośnie.
– Jakim cudem udało Ci się zrobić to co robiłaś, cokolwiek to było, z Charliem unikam-ludzi-jak-tylko-mogę Incubusem?
On unikał ludzi? Nie widzę tego szczerze mówiąc. Dosłownie to on zaczął. Poza tym nie ma się chyba czym tak ekscytować. Głównie cicho siedzieliśmy w jakiejś małej, ciemnej jamie. Nawet nie wchodziliśmy w interakcję dotykową. Nic, zero, null. Teraz trzeba to tylko wyjaśnić Jocelyn tak, żeby nie zaczęła sobie niczego wyobrażać.
– Tak wyszło. Po prostu wpadłam na niego w lesie, a on podsunął mi pomysł na kryjówkę.
– Jak?! Dziewczyno zdradź mi swój sekret. On nawet nie chodzi na ogniska.
Wzruszyłam ramionami. To nie była moja sprawa. Jeśli nie chciał, to dlaczego miałby chodzić? Oraz, oczywiście, jaki to miało związek z interakcjami międzyludzkimi?
– Nie ma żadnego sekretu. Możemy proszę zmienić temat?
– Jasne.– Dobra, skłamałabym mówiąc, że się tego spodziewałam– Chodźmy znaleźć ci miecz. Najpewniej od jutra zaczniesz trenować, więc trzeba znaleźć ci broń. Nie zawsze będziesz mogła owinąć komuś nogi trawą i to raczej średnio działa na potwory. Poza tym nie mogę się doczekać aż nauczysz się walczyć tak dobrze, że wytrzesz arenę O'Connellem.
Podejrzewam, że niestety to nie nastąpi. Moja siostra próbowała mnie uczyć kilku chwytów, które poznała na wfie podczas jakiegoś treningu samoobrony. Trenowałyśmy między rozłożonym materacem i stertą poduch, a tak czy siak jakimś cudem kiedy miałam wykonać ten chwyt na niej, to wylądowałam na podłodze w tak dziwny sposób, że następnego dnia w szkole ledwo mogłam siedzieć, tak sobie obiłam kość ogonową. Jeśli ktoś kimś wytrze arenę, to ten szalony rudzielec mną, ale nie chciałam psuć jej marzeń. Nie wspomniałam, że w tak zwanym międzyczasie ruszyłyśmy się z miejsca? To teraz wspominam, poszłyśmy w stronę szopy z bronią.
Wolałam sprostować inną nieścisłość.
– Nie owinęłam mu nóg trawą. Nie potrafię takich rzeczy.
Westchnęła ciężko, jakby musiała wyjaśniać to samo setny raz. Złożyła ręce jak do modlitwy i przymknęła oczy.
– Tam dosłownie nie było nikogo innego, kto mógłby to zrobić.
– Nie było cię tam.
– Byłam. Po prostu nie stałam tuż obok. W okolicy nie widziałam żadnego herosa, który mógłby to zrobić. Zupełnie żadnego.
Nie, że coś, ale nie ma szans, żebym to była ja. Nie mam supermocy. Nie, po prostu nie. Już wystarczy mi, że jestem częścią tego powalonego świata. Nie, nie, nie, nie...
– Ja nie widziałam ciebie, pewnie ty po prostu nie zauważyłaś osoby, która to zrobiła.
Jocelyn znowu westchnęła, ale już nic więcej nie powiedziała. Może dlatego, że akurat weszłyśmy do zbrojowni. Chociaż może zbrojownia to trochę zbyt duże słowo na szopę pełną narzędzi niosących śmierć i zniszczenie. Było tam wszystko oprócz dobrego oświetlenia. Łuki, kusze, pistolety, miecze, mini miecze (chyba sztylety), łukowate miecze (chyba szable), takie metalowe patyki z łańcuchem i kolczastą kulką, noże do mięsa oraz tasaki (nie chcę wiedzieć kto chciał tym walczyć, ale coś czuję, że straszył wszystkie potwory samym wyglądem), kilka kos (mam do nich podobne uczucia jak do tasaków), jakiś zabłąkany chyba trójząb, zwykłe spiżowe pręty no i do tego od cholery tarcz w chyba wszystkich możliwych kształtach i rozmiarach oraz różnorakich pancerzy. Całość sprawiała przerażające wrażenie. Uciekłabym stamtąd gdyby nie to, że byłam tam z Jocelyn i nie chciałam się ośmieszyć... Dobra, wiem, że miałam już za sobą masę głupich pytań oraz zabawę w berka, więc ujmijmy to tak. Nie chciałam się jeszcze bardziej ośmieszyć.
– Dobra, rozejrzyj się tutaj trochę, może coś przypadnie ci do gustu. Ja skoczę po kogoś, kto trochę lepiej zna się na broni, żeby nam doradził.
Żartujesz sobie ze mnie, co nie? Nie zostawisz mnie tutaj samej? Błagam cię nie. Dziewczyno, niby znamy się tylko pół dnia, ale proszę nie idź. Nie zostawiaj mnie samej w tym okropnym miejscu. Błagam nie.
Oczywiście nie powiedziałam jej tego. Mam jakąś dumę.
Blondynka nie widząc mojego przerażenia po prostu sobie poszła. Poczułam jak moje kiszki skręcają się z przerażenia. Broń wszelkiego rodzaju chyba od zawsze mnie odstraszała. Nawet nóż harcerski, który dostała kiedyś moja siostra, napawał mnie taką niechęcią, że kiedy miała go w ręku, bo na przykład obdzierała jakiś patyk z kory, to starałam się nie zbliżać na mniej niż metr. Nawet scyzoryki były na granicy mojej tolerancji. W tamtym momencie natomiast zostałam sama w miejscu, gdzie nie mogłam stać w bezpiecznej odległości od takiej broni. Mój oddech niebezpiecznie przyspieszył. Zamknęłam oczy, żeby nie musieć na to wszystko patrzeć.
Uspokój się. Uspokój się. Uspokój się...
Jesteś herosem, różne ostrza będą dla ciebie czymś normalnym. Jak chcesz przeżyć bez używania broni. Dziewczyno ogarnij się.
Pewnie nikogo to nie zdziwi, ale takie budujące przemowy niespecjalnie pomogły. Wciąż byłam przerażona i próbowałam znaleźć w sobie dość samozaparcia, żeby się chociaż poruszyć. Zaczęłam dygotać. Obraz zaczął mi się lekko rozmywać przez łzy stojące mi w oczach.
Bogowie, zabierzcie mnie stąd. Błagam, mogę nawet zostać waszą nieśmiertelną sprzątaczką, mimo że nienawidzę sprzątać. Tylko błagam zabierzcie mnie stamtąd.
Szczerze mówiąc jeden czy dwa noże jestem w stanie tolerować, ale tyle? To było zbyt wiele. Miałam świadomość tego jak prosto można czymś takim zranić. Zabić. Przez przypadek.
Na szczęście zanim zdążyłam oszaleć ze strachu wróciła Jocelyn z jakąś ubraną na czarno dziewczyną o ciemnych, krótkich włosach. Przetarłam szybko oczy. Im szybciej wybiorą mi tę broń tym szybciej sobie stąd pójdziemy.
Tak swoją drogą cieszę się, że światło w zbrojowni było tak słabe. Dzięki temu szansa na to, że któraś z nich zauważyłaby w jakim byłam stanie była bardzo mała.
– Znalazłaś coś sobie?
Pokręciłam tylko głową. W tamtym momencie średnio ufałam swojemu głosowi.
– To zaczniemy od mieczy. Są zazwyczaj podstawowym wyposażeniem większości herosów.– stwierdziła córka Erosa i chwyciła pierwsze co nawinęło jej się pod rękę.
Pokazała mi jak powinnam go złapać i kiedy to zrobiłam spojrzała pytająco na swoją towarzyszkę. Starałam się powstrzymać swoje dłonie od drżenia, ale dołożenie ciężaru w postaci masywnego miecza niespecjalnie pomogło. Ciemnowłosa nieznacznie pokręciła głową i podała mi coś innego. Było znacznie lżejsze i wygodniej mi się to trzymało. Wzięłam powolny, głęboki oddech, wyobrażając sobie, że przerażenie uchodzi ze mnie razem z powietrzem. Może was to zaskoczyć, ale trochę pomogło. Czarnowłosa delikatna kiwnęła głową, po czym pokazała mi, żebym poruszyła ostrzem. Ostrożnie machnęłam więc bronią, modląc się, abym nikogo ani niczego nie uszkodziła. Nasza znawczyni broni znowu pokręciła głową i dała mi kolejny miecz. Ten był jeszcze lepszy. Po kolejnym ostrożnym ciosie kiwnęła zadowolona. Zaraz potem spuściła ze mnie wzrok. Bez słowa szybkim, lecz dostojnym krokiem opuściła szopę. Ktoś tu chyba nie lubi ludzi bardziej niż ja. Stwierdziłam, że to oznacza koniec, więc z ulgą ruszyłam za nią, jednak w o wiele bardziej pokraczny sposób.
Niby w tej zbrojowni siedziałam maksymalnie dziesięć minut, ale gdy wreszcie z niej wyszłam autentycznie poczułam takie rozluźnienie emocjonalne, że prawie się przez to popłakałam. Te resztki mojej silnej woli były jedyną rzeczą jaka mnie przed tym powstrzymała. Nawet nie przeszkadzało mi to, że wciąż miałam miecz w ręce. To jakby osoba z arachnofobią po dziesięciu minutach miała opuścić pomieszczenie pełne pająków, ale jeden mały krzyżak doczepiłby się jej do ubrania. Normalnie terapia szokowa jak się patrzy.
Później wreszcie dostałam możliwość, żeby zanieść swoje rzeczy do domku Hermesa, gdzie dostałam swój kawałek podłogi. Dosłownie. Jak mi wyjaśniono, na początku wakacji zawsze tak było, bo w Obozie pojawiała się masa nowych, nieuznanych herosów. Jednak w ciągu pierwszych dwóch tygodniu wszyscy są uznawani i lądują na łóżkach w swoich domkach.
Następnie jeszcze Jocelyn zaciągnęła mnie do swojego domku (tam też były perfumowe opary, ale na szczęście nie w takich ilościach jak w dziesiątce). Przy okazji dowiedziałam się, że na ten moment była jedynym dzieckiem boga miłości w greckim Obozie. U Rzymian podobno było ich jeszcze kilka, ale kontakt z nimi był nieco utrudniony. W końcu to na drugim końcu kontynentu. Niby istnieje coś takiego jak iryfon, który umożliwiał szybki kontakt (coś jak półboski Skype), ale był ponoć dość drogi i nie zawsze wygodny. Nieważne. Ogólnie zaprowadziła mnie do siebie tylko dlatego, że zauważyła potrzebę poprawienia mi makijażu. Teraz niby poszło szybciej, ale tak czy siak chciałabym żeby następne dni wymagały ode mnie wytwarzania trochę mniejszych ilości potu, bo jeśli miała zamiar codziennie mnie malować (a na to się zapowiadało, właściwie już mi to obiecała), to najpewniej nie przeżyję. Nie, żeby siedzenie na krzesełku było jakoś bardzo wyczerpujące, ale spędzanie dobrych kilkunastu minut dziennie w bezruchu, słuchając trajkotania o niczym, serio mi się nie uśmiechało. Przepraszam, ale nie potrafiłabym tego wytrzymać. Tym bardziej, że w jej domku była masa plakatów różnych celebrytek, które wpędzały mnie w potężne kompleksy jeszcze bardziej niż sama Jocelyn, chociaż jak już wspominałam ona mogłaby spokojnie kandydować o tytuł miss wszechświata w swojej kategorii wiekowej. Jednak u niej widziałam pewne wady, w stylu nadmierna gadatliwość, które nieco mnie pocieszały. Natomiast te śliczne kobiety ze ścian? Je można było wyobrażać sobie jako doskonałe. Miłe, mądre, kulturalne, silne, odważne itd. To się chyba w psychologii nazywa efektem aureoli. Kiedy widzimy u kogoś jedną zaletę, mamy tendencję do przypisywania mu kolejnych. Nieważne, w trochę dziwne rejony zabrnęłam w tych rozmyślaniach, a Jocelyn właśnie w tym momencie postanowiła zabawić się w policjanta idealnego i użyć wszelkich możliwych metod, aby wyciągnąć ze mnie wszystkie informacje.
– Teraz powiesz mi od początku do końca, jak wyglądał cały twój kontakt z Charliem Incubusem.
Tak, w tym wypadku tymi metodami była czaromowa. Co poradzę? Wyśpiewałam jej wszystko jak na spowiedzi, przy każdym kolejnym słowie próbując wymyślić jak przestać. To przez ten jej uśmiech! Serio jest niepokojący, jednak nie w stylu "Zadźgam cię pilniczkiem kiedy pójdziesz spać", a raczej typu "wyswatam cię z gościem, z którym rozmawiałaś raz w życiu i nie możesz mnie powstrzymać". Na szczęście kiedy powiedziałam o tym, że pomylił mnie z jakąś swoją przyjaciółką, ten uśmiech nieco zmalał. Westchnęła głośno (swoją drogą, co ona miała z tym wzdychaniem, problemy z oddychaniem?). Kiedy skończyłam mówić stwierdziła tylko kwaśno:
– No tak, ta legendarna Flora Roosevelt, szczerze mówiąc niektórzy zaczynają wątpić w jej istnienie. Jednak on wciąż bardzo usilnie jej poszukuje. Na tyle usilnie, że wciąż nie znalazł sobie tutaj żadnych przyjaciół, a to już jego drugie wakacje. To nie do pomyślenia, co nie? Nawet Raven, mimo że prawie nigdy nic nie mówi, znalazła sobie kilka osób do towarzystwa. Raven to ta dziewczyna, która pomogła ci z wyborem miecza. Jest całkiem słodka co nie?
– Tak, tak.– odpowiedziałam zamyślona, chociaż mniej więcej przy Florze Roosevelt przestałam jej dokładnie słuchać. To nazwisko wydawało mi się znajome, jakbym je niedawno słyszała i to raczej w innym kontekście niż któryś z prezydentów USA. Tylko moja kochana bania, a przynajmniej jej część odpowiedzialna za pamięć, postanowiła odmówić współpracy. Później się nad tym zastanowię. Może to tylko bezpodstawne deja vu?
– Hej, mówiłaś, że nie podobają ci się dziewczyny!
– Co?– spytałam nieco nieprzytomnie. Nawet nie wiedziałam, o czym do mnie mówiła.
– Nie słuchasz mnie nawet?! Ty niewdzięcznico!– Uderzyła mnie jakimś pędzelkiem w ramię, po czym mało delikatnie mnie otrzepała, jednocześnie głośno się śmiejąc. Bogowie, dlaczego ona nawet śmiech ma ładny?
– W którym miejscu przestałaś słuchać?
– Gdzieś po pierwszym zdaniu.
Parsknęła śmiechem po czym powtórzyła dokładnie wszystko co powiedziała chwilę wcześniej.
– Wiesz, skoro nie czuje potrzeby, żeby się z kimś zaprzyjaźniać, to nie nasza sprawa. Nie powinnyśmy go oceniać, ani tym bardziej mu się narzucać. A co do tej Raven, to przypominam tylko, że w zbrojowni było tak ciemno, że nawet nie jestem pewna jakiego koloru były jej włosy, a co dopiero oceniać jej wygląd.
– Cudowna czerń wpadająca lekko w granatowy– powiedziała tak rozmarzonym głosem, że aż poczułam się odrobinę nieswojo. Ogólnie uważam się za osobę dość tolerancyjne, ale związki homoseksualne (chociaż heteroseksualne również) wprawiały mnie w tęgie zmieszanie. Zaraz potem jednak blondynka pokręciła gwałtownie głową, jakby chciała odpędzić natrętne myśli.
– Jego matką jest Filotes, dosłownie patronka przyjaźni. Nie ma szans, żeby nie potrzebował przyjaciół. Prawdopodobnie właśnie dlatego wciąż nie dał sobie spokoju, mimo że od zniknięcie tej tamtej Flory minęło kilka lat. Duże kilka, chyba sześć. Albo siedem?– To zapaliło mi kolejną lampkę, ale zanim zdążyłam skojarzyć skąd pochodzi ten alarm Jocelyn znowu skutecznie zwróciła na siebie uwagę. Nagle przerwała to co w tamtym momencie robiła z moją twarzą, cokolwiek to było i klasnęła w dłonie, jednocześnie głośno piszcząc.– Mam genialny pomysł– powiedziała nie kryjąc ekscytacji. Ogólnie opierając się również na moim późniejszym doświadczeniu mogę śmiało powiedzieć, że to moment, w którym należy zacząć się bać.– Skoro jesteś tak podobna do tej tamtej Flory, to TY zostaniesz jego pierwszą przyjaciółką w obozie i w ten sposób otworzysz go w końcu na ludzi. Nie musisz go w sobie rozkochiwać, ale przekonaj go do siebie jakoś.
– Nie chcę cię niepokoić, ale nie potrafię w przekonywanie do siebie ludzi. Ostatni raz kiedy to zrobiłam byłam w trzeciej klasie podstawówki.– odpowiedziałam, jednocześnie mentalnie uderzając się w twarz za powrót do tamtych wydarzeń.– Później była tylko Agnieszka, która chciała zawsze wiedzieć co jest zadane i mieć kogoś do wygadania, Will, który uczepił się mnie, bo jestem heroską i ty.
– O bogowie, czemu wszyscy są takimi społecznymi amebami. Pomóż mu w czymś?
– Jestem w obozie właściwie od dzisiaj. Jak?
– W czym jesteś dobra?
– W psuciu wszystkiego w moim otoczeniu? Poza tym chyba nic nie ma.
– Coś na pewno potrafisz. Znasz starożytną grekę.
– Nie? A powinnam.
– Nieważne, umiesz strzelać z łuku?
– Nie. Kiedyś próbowałam i nie trafiałam w dwuskrzydłowe drzwi z odległości kilkunastu metrów.
– Grrrhhh... Jeździsz konno?
– Nie.
– Znasz się na mitach?
– Nie kojarzę prawie jednej trzeciej bogów, którzy mają tutaj domki.
– To i tak nieźle, nie którzy nie znają głównej dwunastki, ale wciąż za mało. Zgaduję, że nie znasz się na płatnerstwie, co nie?
– Co to znaczy płatnerstwo? Przepraszam, nie uczyli mnie takich słów w szkole.
– Robienie różnych rzeczy z metalu w mocnym skrócie.
– A to nie.
– Pływanie kajakiem.
– W życiu.– wzdrygnęłam się. Woda.
– Tropienie?
Potrzebowałam chwili, żeby przypomnieć sobie co oznaczało to słówko.
– Troszkę.
– On jest w tym trochę lepszy niż troszkę. Masz rękę do eksperymentów chemicznych?
Przypomniał mi się ten nieszczęsny wulkan, który robiłam jeszcze w szkole i który ufajdał połowę klasy.
– Raczej średnio.
– Średnio to i tak lepiej niż on. Coś jeszcze? Nie wiem, walka bez broni?
Teraz wróciły wspomnienia z bijatyki z Ericą.
– Zdecydowanie nie.
Jocelyn znowu westchnęła. Aż zachciało mi się z tego zażartować, ale na razie sobie odpuściłam. Powiem to następnym razem.
– Umiesz śpiewać?
– Wywali mnie z chórku kościelnego.
– O bogowie, jakim cudem. Ty chyba faktycznie prawie nic nie potrafisz.
– Dzięki.
– No przepraszam, taka prawda.
– Wiem.
– Dobra, to zacznijmy od tego, żebyś z nim pogadała. Dzisiaj na ognisku, jasne?
– Nie wspominałaś przypadkiem, że on nie chodzi na ogniska?
– Na dzisiejszym się pojawi. Zaufaj mi.
Charlie wiej.
Dotrzymała słowa. Jednak przed ogniskiem, kiedy mnie już puściła, okazało się, że akurat wstrzeliłam się w moment gdy wszyscy pisali listy do domów, więc skorzystałam z okazji i napisałam do siostry. Wspięłam się na wyżyny swoich umiejętności kłamania i napisałam, że miała rację z tym obozem dla fanów oraz że Will zaprosił mnie, bo myślał, że czytałam tego Percy'ego Jacksona. Opisałam krótko jak to wszystko tutaj wyglądało i poskarżyłam się na akcję z Patrickiem. No co, jestem Polką, lubię czasem ponarzekać. Przeprosiłam za to jak późno napisałam, zaraz się jednak usprawiedliwiając biurokracją. Potem włożyłam kartkę do koperty, zaadresowałam ją i oddałam grupowej jedenastki. Spróbowałam dowiedzieć się, gdzie można zdobyć trochę jedzenia, bo jednak tamtego dnia ominął mnie obiad, a śniadanie nie było zbyt obfite, więc byłam głodna. Jeden z moich współlokatorów miał ukrytą czekoladę, którą mi oddał. Bardzo miły człowiek, zignorujmy fakt, że zanim to zrobił podpisaliśmy umowę, w której zobowiązałam się do sprzątania za niego przez dwa dni. Zdesperowana byłam. Dzięki temu przeżyłam do kolacji, a potem do ogniska.
Kiedy śpiewy ogniskowe się zaczęły Jocelyn postanowiła wprowadzić swój szalony plan w życie. Chociaż plan, to może zbyt duże słowo. Po prostu w pewnym momencie powiedziała mi:
– Teraz pójdziesz do Charliego, usiądziesz koło niego i nie wstaniesz przez następne pięć minut.
Ludzie, pamiętajcie, nie lekceważcie ludzi potrafiących używać czaromowy, nawet jeśli mówią, że jest ona słaba. I tak jest zajebiście potężna.
Niczym bezwolna marionetka podeszłam do chłopaka, usiadłam koło niego i prawie umarłam ze wstydu. Zaskoczone spojrzenie jakim mnie obdarzył było strasznie wstydogenne (tak, wiem, że takie słowo pewnie nie istnieje). Dlatego zaczęłam się usprawiedliwiać:
– Przepraszam, że ci przeszkadzam, daj mi pięć minut to sobie pójdę. Wcześniej nie mogę, bo Jocelyn użyła czaromowy.
– Na tobie też?– spytał, po czym zaczął się śmiać. Również się zaśmiałam, ale nieco mniej swobodnie. Tak, zgadliście. Później zaczęliśmy obgadywać córkę Erosa, ale na szczęście udało nam się potem zejść na bezpieczniejsze tematy. Szczerze mówiąc Charlie był strasznie fajnym człowiekiem. Tak fajnym, że poważnie zaczęłam się zastanawiać jakim cudem nie znalazł sobie przyjaciół skoro ja już pierwszego dnia w obozie znalazłam sobie koleżankę. Znaczy bardziej ona znalazła mnie, ale tak czy siak, wiecie o co chodzi.
Po ognisku zaś poszłam przetestować wygodność podłogi w jedenastce. Jako osoba z pewnym doświadczeniem powiem: takie mocne 7/10. Łóżka i tak są lepsze, ale ta jest całkiem niezła. Dało się wypocząć przed kolejnym dniem męki.
*************
Czuję się jakbym dokonała niemożliwego. W piątek ten rozdział miał bodajże 278 słów, a teraz, w sobotę w nocy (znaczy, teoretycznie już jest niedziela, godzina 2:12), skończony rozdział ma słów 2972 bez notatki i nawet mi się podoba, mimo początkowych problemów. Tak napisałam rozdział w dwa dni, da się. Teraz jak zaczyna się hybryda mam pewien pomysł, którego realizacja pewnie wywróci się po pierwszych trzech krokach, ale może nie. Nie będę mówić co to, bo zapeszę.
Ogólnie właśnie zauważyłam, że to czwarty rozdział z akcją tego samego dnia. Spokojnie, później powinno być lepiej. Znaczy się, będzie lepiej. Na pewno. Takie 99,9%, bo nie wiem czy mi coś kiedyś później nie odwali. Jak coś ja nie mam nic do długich opisów tego samego dnia jeśli dzieje się w nim coś wartego poświęcenia na to tyle miejsca (ileż to jest przecież rozdziałów w Ostatnim Olimpijczyku opisujących Bitwę o Manhattan), tylko że u mnie na razie nic wielkiego się nie dzieje. Po prostu pierwszy dzień w obozie. Przepraszam, obiecuję że się poprawię.
Dobra, skończę już z tym pisaniu o niczym, do zobaczenia cudowne osóbki ❤
Wandixx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro