Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Zostałam ocalona, dzięki bogom... albo w sumie to Charliemu

Wstałam szybko z ziemi i mechanicznie się otrzepałam. Jako człowiek z jakimiś pseudozalążkami kultury, wyciągnęłam rękę do tego chłopaka, na którego wpadłam, a który swoją drogą wciąż patrzył na mnie jak na jakiegoś ducha. Mimo to przyjął moją pomoc, więc z czystym sercem mogłam uciekać dalej, w nadziei, że zaraz znajdę jakąś dobrą kryjówkę. W przeciwnym razie moje kochane serduszko mogłoby nie wyrobić, a ja popełniłabym jedno z chyba najdziwniejszych samobójstw w historii. "Zajechała się na śmierć uciekając przed agresywnym rówieśnikiem". Przyznajcie, to byłby doskonały nagłówek.

Wyminęłam chłopaka, po czym, dysząc jak parowóz, zaczęłam iść dalej. Już nie miałam siły, żeby się znowu rozpędzić. Dobra, stwierdzam, że zginęłabym tamtego dnia gdybym nie miała jakiegoś apokaliptycznego farta. Nie wmówicie mi, że nie.

Kiedy próbowałam wykrzesać w sobie siły do dalszego biegu, poczułam jak ktoś łapie mnie za nadgarstek. Odwróciłam się szybko, gotowa, by przywalić osobie, która mnie złapała, gdy okazała się być Patrickiem lub spółką. Na szczęście moje i ich, złapał mnie ten bezimienny chłopak, na którego wpadłam.

- Stąd jest całkiem blisko do jednej dobrej kryjówki, chodź.

Chwila co? Dlaczego? Człowieku czemu to robisz? Jestem dosłownie przypadkową dziewczyną, która wpadła na ciebie w lesie, a ty jak gdyby nigdy nic chcesz mi pokazać jakąś kryjówkę? Taką, którą najpewniej znasz tylko ty albo opcjonalnie jeszcze kilka wyjątkowo zaufanych osób? Inaczej nie byłaby ona dobra. Nie żebym narzekała. Po prostu jestem zdziwiona. To niespodziewanie miłe.

Swoją drogą czemu nie zaczęło mnie to zastanawiać kiedy Jocelyn postanowiła mnie upiększyć?

Dobra, już wiem. Po prostu gadała tak dużo, że nie dało się racjonalnie myśleć. Nie dało się w ogóle myśleć.

- Jasne. Prowadź. Tylko...- Poruszyłam lekko nadgarstkiem, który wciąż był trzymany przez chłopaka.

Zarumienił się lekko i jak poparzony puścił moją rękę. Ruszył w chyba najgęstsze chaszcze jakie widziałam w okolicy, ale mogłam się mylić. Bez słowa poszłam za nim, bo jakby nie bardzo miałam wybór. Albo pójdę za nieznanym mi chłopakiem gdzieś w las, o którym nic nie wiem, albo dopadnie mnie wściekła banda nastolatków z ADHD i bronią. Obie opcje nie brzmią zbyt dobrze. Bogowie, obie brzmią fatalnie, ale podobno w życiu półboga to nie jest nic dziwnego.

Postanowiłam przykuć uwagę do drogi, żebym w razie czego wiedziała, w którą stronę powinnam uciekać. Zasada ograniczonej ufności wobec wszystkiego i wszystkich. Gdybym się do niej stosowała, może uniknęłabym tego całego mitologicznego bagna, ale nie, zachciało mi się pojechać na obóz na drugi koniec świata z typem, którego w chwili wyjazdu znałam jakiś miesiąc. Dobra, przepraszam, może wrócę jednak do sensownych opisów, zamiast żalenia się nad sobą? Co wy na to?

Nieważne, i tak powiem, że dotarliśmy do jakiejś kupy zwalonych głazów, która wyglądała mocno niezachęcająco. Miałam przeczucie, że powiew wywoływany przez przechodzącego obok człowieka wystarczy do uszkodzenia jej. Zostałam jednak mocno zaskoczona, bo mój towarzysz (swoją drogą powinnam go w końcu spytać o imię) przetoczył kilka głazów ukazując niewielkie przejście do jakiejś ciemnej groty w ziemi i nic się nie zawaliło.

- To miejsce jest uznawane za przeklęte, bo miała tu miejsce spora bitwa, więc nikt nie powinien cię tutaj szukać. Poza tym nikt nie wie, że tutaj jest ta jama- stwierdził z uśmiechem i wskoczył do środka. Człowieku, czy nie mogłeś zatrzymać tej wiedzy dla siebie? Co miałeś na myśli, że to miejsce jest, do cholery przeklęte i jak szybko od tego zginę? Albo nie zginę, bo patrząc na to z jaką pewnością zabierał głazy z prawie walącej się kupy i wskakiwał do ciemnej dziury nieznanej mi głębokości, musiał robić to dość często. Ostrożnie wsunęłam się do otworu i dość szybko opadłam na płaską, chyba kamienną, a na pewno zimną podłogę, niemalże na pewno zrobioną przez człowieka. Chłopak wspiął się z powrotem do wejścia i przez chwilę bałam się, że ma zamiar mnie tam zatrzasnąć, w sumie bogowie wiedzą po co, ale hej, byłam nowa w tym mitologicznym świecie (nie, żebym teraz była jakimś wielkim wyjadaczem) i nie wiedziałam jak to wszystko wygląda. Na szczęście jednak tylko zasłonił otwór wejściowy jakąś całkiem niezłą imitacją krzaka. Przynajmniej całkiem niezła wydawała mi się ona w słabym świetle, ale nawet jego zabrakło gdy skończył charakteryzację wejścia. Żeby nie było, nie boję się ciemności. Nie mam sześciu lat, żeby bać się takich rzeczy. To wcale nie o to chodzi... Po prostu siedziałam w ciemności z chłopakiem, o którym nie wiedziałam zupełnie nic, w miejscu, o którym wiedziałam jeszcze mniej. Niepokój jest w takiej sytuacji całkowicie uzasadniony. Tak, tak, to dlatego.

- To... Dlaczego, to zrobiłeś? No i jak masz na imię?

- Charlie Incubus. - odpowiedział, po czym zamilkł na chwilę, jakby wahał się nad tym, co powiedzieć albo czekał na moją odpowiedź.- Jestem z Arizony. Z Phoenix... Wiesz, nie wiem w jaki sposób tak bardzo wkurzyłaś bandę od Aresa, ale skoro tego dokonałaś to, po pierwsze masz wielki problem, a po drugie pewnie jesteś nowa i nie wiesz gdzie mogłabyś się schować. Pomaganie osobom w potrzebie to obowiązek dobrego człowieka, co nie Floxi?

Jaka Floxi znowu? Typie znamy się może pięć minut, nie wyskakuj mi z jakimiś dziwnymi zdrobnieniami, tym bardziej takimi, których nikt nie używa, ale mimo to, wydają się znajome. Nie lubię deja vu. Jednak nie będę głośno narzekać, bo jakby typ ma nade mną przewagę na wszystkich możliwych płaszczyznach.

- No... niby tak, ale... Dobra, nieważne, po prostu dziękuję.- Po chwili zastanowienia wyciągnęłam rękę przed siebie z cichą nadzieją, że to zobaczy. - Przydałoby się normalnie przedstawić. Jestem Flora Lipka.

- Lipka?- spytał, takim tonem, jakby był zawiedziony.

Nie mam pojęcia dlaczego, ale poczułam się w tamtym momencie jednocześnie nieco zraniona oraz rozzłoszczona, na zasadzie "tak, to nie jest amerykańskie nazwisko i co, masz jakiś problem do tego?!". Jednak ponieważ lepiej nie denerwować osób, z którymi utknęło się w niezbyt dużej dziurze i w przeciwieństwie do nich nie wie się, jak z niej wyjść, to z trudem powstrzymałam się od bardzo chamskiej odpowiedzi. Zabrałam dłoń, której ostatecznie nie uścisnął.

- Tak, Lipka. To polskie nazwisko, bo właśnie stamtąd jestem.

W sumie, to nawet udało mi się, nie być jakoś szczególnie opryskliwą. Chyba.

- Wow... To... wręcz niesamowity zbieg okoliczności. Wyglądasz identycznie jak moja przyjaciółka, z którą nie miałem kontaktu, od dość dawna i macie tak samo na imię. Ona też była heroską, więc kiedy cię zobaczyłem, uznałem, że ty to ona.

To sporo wyjaśniało oraz sprawiło, że poczułam się jak oszustka. Charlie pomógł mi, bo myślał, że jestem tą Floxi z Phoenix, jego przyjaciółką, a nie Florą z Wrocławia. Pomógł mi, bo uznał, że ja to ona. Zdradził mi swoją kryjówkę, o której nie wiedział nikt inny, ponieważ wydawało mu się, że jestem kimś, kogo znał i lubił. Bogowie, od na prawdę dawna nie byłam aż tak zażenowana i nie miałam takich wyrzutów sumienia.

- O Boże, przepraszam, ja... przepraszam, przepraszam, przepraszam...- zaczęłam powtarzać w kółko, czując się jakbym miała zaraz popłakać się ze wstydu oraz delikatnie kiwając się w przód i tył.

- Nie, spokojnie, to przecież nie twoja wina. Nie masz za co przepraszać.- odpowiedział lekko spanikowany, jakby obawiał się, że zaraz faktycznie zacznę ryczeć. Nie, żebym miała taki zamiar, ale gdy ktoś płacze to zazwyczaj tego wcześniej nie planował. O bogowie, dlaczego to musi być tak cholernie niezręczne.

Drodzy Olimpijczycy ciekawa jestem, czy siedzieliście wtedy z popcornem i śmialiście się patrząc na nasze zażenowanie?

Tak, wiem, że macie inne rzeczy do roboty niż odpowiadanie mi, ale miło by mi było, gdybyście raczyli się odezwać. Do niczego was nie zmuszam, zdaję sobie sprawę, że gdybym spróbowała, to skończyłabym jako kupka popiołu.

Nieco niezręczna cisza przeciągała się, ale nie chciałam jej przerywać. Po prostu wydawało mi się, że byłabym natrętna robiąc to.

- A jak udało ci się zdenerwować bandę Aresa?- odezwał się Charlie, jak widać, również mając dość tej niezręczności, wręcz wiszącej w powietrzu. Pewnie można by ją pociąć nożem, ale nie mogłam tego sprawdzić, bo z oczywistych przyczyn, nie miała tego typu sprzętu przy sobie.

To nie było jakieś szczególnie prywatne pytanie, a poza tym uznałam, że jeśli Obóz Herosów działa jak normalne miejsce skupiające nastolatków, a mimo wszystko raczej tak działa, to plotki szybko by do niego dotarły, więc raczej nie było szansy na utrzymanie tego w tajemnicy. Nie, żeby mi na tym jakoś zależało, to nie było nic takiego.

- Po prostu nie miałam zamiaru dać się wrzucić do jeziora, a ktoś uprzejmy unieruchomił im na chwilę kostki, więc jakoś udało mi się im uciec.

- Unieruchomił im kostki? Jak?

- Jakąś trawką chyba. Nie wiem, nie przyglądałam się, zajęłam się uciekaniem.

Charlie parsknął i odezwał się, a w jego głosie wciąż pobrzmiewał śmiech.

- A miałem nadzieję, że ktoś zrobił to ręcznie.

Również parsknęłam, bo wizja kogoś leżącego na ziemi i trzymającego tego Patricka lub jego rodzeństwo za nogi, była komiczna. W sensie to był ten poziom humoru, który nieodpowiednio podany wywołałby u mnie zażenowanie, ale wtedy na prawdę wydawało mi się to śmieszne. Proszę nie oceniać, kiedy się zmęczę mój mózg nie działa tak jak powinien. Chociaż może chodziło też o to, że byłam tak zażenowana sobą, że rozśmieszyłby mnie nawet suchar o mokrej łące, który opowiedział kiedyś Will.

Po chwili oboje zaczęliśmy się po prostu śmiać. Autentycznie chichraliśmy się jak niedorozwoje wyobrażając sobie zupełnie nierealne głupoty. To było skrajnie nierozważne zachowanie, bo ostatnie co można by o nas powiedzieć w tamtym momencie, to "byli cicho", a mimo wszystko wciąż się ukrywaliśmy. Gdyby banda Patricka nas znalazła, to nawet nie bardzo mielibyśmy jak się bronić lub gdzie uciekać.

Kiedy się opanowaliśmy, zapadła między nami cisza. Nie była to jednak taka niezręczna cisza jak wcześniej. Co to, to nie. Ta była wręcz komfortowa.

Nie jestem pewna ile czasu tak po prostu siedzieliśmy niemalże w bezruchu (swoją drogą jako herosi najprawdopodobniej mający ADHD nie wiem jak tego dokonaliśmy), ale to było całkiem sporo czasu. Wyszliśmy dopiero na dźwięk czegoś, co Charlie nazwał konchą. Mieliśmy pójść na obiad w Pawilonie Jadalnym. Tylko najpierw był jednak inny problem. Trzeba było wyjść z tej dziury. Charlie jako człowiek z doświadczeniem wydostał się dość zgrabnie, ale kiedy przyszła moja kolej pojawił się pewien kłopot. Zaczęło się obiecująco, weszłam na nieco kulisty kamień, złapałam za brzeg i zaczęłam wychodzić. Tutaj jednak wszystko zaczęło się sypać, głównie przez moją technikę wspinaczki, ponieważ moje ręce były wręcz żałośnie słabe i zazwyczaj służyły mi tylko jako podpórka kiedy wchodziłam nogami coraz wyżej. Kiedy wchodziłam na drzewa, to było całkiem skuteczne, ale w wąskim przejściu, w którym w sumie mało brakowało, a bym się nie mieściła, raczej nie miało to szansy na zastosowanie. Zaklnęłam tak siarczyście, jak tylko potrafiłam, po czym zaczęłam próbować podciągać się samymi rękami, ale szło opornie. Tak szczerze, to w ogóle nie szło. Stanęłam pewniej na głazie, nieco przykucnęłam, po czym wyskoczyłam tak wysoko jak mogłam. Udało mi się zaczepić łokciami o krawędź dziury i utrzymać głowę już nad ziemią. Zaczęłam gwałtownie majtać nogami, jakbym próbowała wypłynąć na powierzchnię wody. Przy wychodzeniu z basenu pomagało z tego co pamiętam, ale pewności nie mam, bo od dwóch lat nawet się tam nie zbliżałam. Jednak wychodziłam z jamy, a nie z wody, więc było to mało skuteczne. Dodatkowo kopnęłam mocno w kamienną ścianę. Ogólnie brak profitów.

Jakby tego było mało, nie bardzo były możliwości żeby Charlie mnie wyciągnął. Dlaczego? Cóż, po pierwsze nie było miejsca, a po drugie zwijał się ze śmiechu ledwo trzymając się na nogach, patrząc na moje nieudolne próby wygramolenia się. W tym stanie, nawet gdyby chciał mi pomóc, to bym się nie zgodziła. Za duże ryzyko na to, że mnie upuści.

Znowu kopnęłam w ścianę, po czym nagle zsunęłam się z krawędzi. Krzyknęłam cicho i opadłam tyłkiem na podłożę.

- Żyjesz?- zawołał Charlie pochylając się nad otworem.

- Nie, umarłam, znajdź coś, żeby wyciągnąć moje zwłoki.

Jeszcze przez chwilę siedziałam na ziemi, tępo wpatrując się w wyjście. Jak się wydostać? Jak mogę tam wejść? Jeśli się nie pospieszę, to nie zdążymy na obiad i będę chodzić głodna do kolacji.

Tak, ta ostatnia myśl pobudziła mój rozum na tyle, że wymyśliłam jak mogę wyjść. Pozostawmy to proszę bez komentarza.

Znowu wyskoczyłam, zaczepiłam łokciami o krawędź, po czym szurając trampkami po ścianie, powoli wyczołgałam się z dziury. Kiedy ostatecznie tego dokonałam, Charlie bez słowa pomógł mi wstać i razem zaczęliśmy iść z powrotem do zabudowań obozowych. Chyba, nie byłam pewna, bo może moja orientacja w terenie nie jest jakaś beznadziejna, ale nie jest też na tyle dobra, żebym po jednokrotnym przebiegnięciu przez las podczas ucieczki przed śmiercią, wiedziała co gdzie jest.

Jednak ostatecznie trafiliśmy do Pawilonu Jadalnego i zrobiliśmy wejście smoka, bo w sumie wszyscy już kończyli jeść (w ogóle cud, że zdążyliśmy chociaż na to), a my jak gdyby nigdy nic zjawiliśmy się nie wiadomo skąd, po czym usiedliśmy przy odpowiednich stołach. Nie mogłam już sobie wprawdzie nic nałożyć, żeby zjeść, ale byłam tam z czystej kultury. W pewnym momencie zauważyłam, jakim wzrokiem patrzyła na mnie Jocelyn.

To był ten wzrok.

Po chwili nawet zrozumiałam o co mogło jej chodzić. Pobiegłam do lasu i gdzieś zniknęłam na dobre kilka godzin. Nikt nie wiedział gdzie jestem, a później wchodzę potwornie spóźniona na obiad z chłopakiem.

O bogowie.

******

W mediach jest wizerunek Charliego wykonany w kreatorze Picrew.

Oto powstałam z martwych. Mam nadzieję, że ktoś się cieszy. Swoją drogą to jest już najprawdopodobniej ostatni rozdział stricte wprowadzający jakąś postać, więc teraz jeszcze kilka do zarysowania relacji (szczerze nie mogę się doczekać lepiej opiszę co się dzieje między Florą a Charlie'm, bo jest jak telenowela, a poza tym po prostu uwielbiam ich razem) i będzie misja. To kilka może się bardzo rozrosnąć, ale już jest bliżej niż dalej.

Skoro już zajmuję wasz czas swoim czczym gadaniem, to zna ktoś z was może jakieś sposoby, żeby pisać szybciej? Jeśli tak, to może się nimi że mną podzielić?

Dziękuję za uwagę, miłego dnia/nocy, zależnie kiedy to czytacie

Pamiętajcie, że wszyscy jesteście niesamowicie cudowni.
Wandixx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro