11. Zaskoczę cię, greccy bogowie istnieją czyli witaj w Obozie Herosów
W tym rozdziale sytuacja jest odwrotna niż wcześniej i tak już pozostanie, bo akcja na stałe przenosi się do Ameryki.
Jeśli ktoś ze względu na moją częstotliwość dodawania rozdziałów nie pamięta o co chodzi, to tłumaczę. Normalny zapis dialogów dotyczy wypowiedzi po angielsku, a zapis pochylony oznacza język polski.
Chciałabym móc powiedzieć, że faktycznie urwał mi się film, ale szybko się obudziłam i od razu byłam gotowa do walki. Niestety gdybym to zrobiła, skłamałabym. Kiedy byłam nieprzytomna ktoś zdążył przenieść mnie do jakiegoś pomieszczenia przypominającego szpital, które znajdowało się nie wiem jak daleko od miejsca w którym ugryzł mnie ten chyba skorpion, oraz zabandażować mi nogę. Dodatkowo, gdy wreszcie się obudziłam, miałam spory problem z otworzeniem oczu, a co dopiero z jakąkolwiek obroną własną. Dlatego cieszę się, że po odzyskaniu przytomności nie musiałam się ruszać oraz walczyć, a jedynie podnieść powieki, wyjąć przezroczystą rurkę przez którą płynęła jakaś ciecz o smaku pączków z nadzieniem różanym (chociaż na to niespecjalnie miałam ochotę, bo to było pyszne) i ewentualnie jęknąć by zwrócić na siebie uwagę jakiegoś lekarza, czy kogoś tego typu. Szczerze mówiąc miałam wielką ochotę aby znowu zasnąć z nadzieją, że gdy się obudzę, to okaże się, że to wszystko jest tylko jakimś dziwnym snem.
Jednak zanim zdążyłam zrobić cokolwiek, koło łóżka pojawił się jakiś blondyn. Wyjął rurkę z moich ust (sama pewnie byłabym w stanie to zrobić, ale dobrze, że to on postanowił się tym zająć), po czym zaczął mówić coś do mnie, wypowiadając słowa z prędkością karabinu maszynowego. Jednak moja umiejętność języka angielskiego kiedy jak raz była potrzebna, to nie chciała zadziałać. Ledwo ogarniałam jak się nazywam, a co dopiero rozumieć angielski. Czułam jak moje myśli płynęły przez galaretę kiedy próbowałam wymyślić jak mu przekazać, że nie rozumiem ani słowa z tego co mówi. Zanim jednak zdołałam wpaść na to, co powinnam mu powiedzieć, patrzyłam na niego, próbując samym spojrzeniem przekazać mu informację o swoim niezrozumieniu. Niestety to się nie powiodło i musiałam wysilić swoje ostatnie szare komórki, aby przypomnieć sobie cokolwiek z języka. W końcu między synapsami coś zaiskrzyło i wymyśliłam co mogę powiedzieć. Dlatego otworzyłam usta, z których wydobyło się ciche, prawdopodobnie niezrozumiałe, charkotanie, mające być słowami:
- Nie rozumiem cię. Mów wolniej.- Chociaż pewnie wyszło coś bliższego składniowo wypowiedziom Yody. Jednak ogólny przekaz pozostał jasny, bo chłopak niemalże prześmiewczo powoli powiedział:
- Cieszę się, że już się obudziłaś. Jestem George, obozowy sanitariusz. Jak się czujesz?
- Okej.- To było pierwsze, co przyszło mi do głowy, chociaż było kłamstwem. Powiedziałam to bez najmniejszego zastanowienie, a blondyn spojrzał na mnie krytycznie.
- A tak na prawdę?
Przez chwilę szukałam odpowiednich słów.
- Wszystko we mnie zostało zamrożone, a potem było... potem stało się gorące. To okropne.
Chłopak skinął głową, po czym zaczął przerzucać różne kartki na trzymanej przez siebie żółtej, plastikowej podstawce. Potem kazał mi wypełnić jakiś kwit z kolorowymi obrazkami. Nie mam pojęcia po co to było. Gdy zabrał się za przeglądanie moich wyników, postanowiłam w końcu dowiedzieć się jak wygląda pomieszczenie, w którym leżałam. Białe ściany, kilka łóżek z białą pościelą, różne medyczne ustrojstwa, których nie umiałam nawet nazwać.
Właśnie wtedy Will wykonał tak bardzo widowiskowe wejście smoka, że przewróciły się ze trzy dziwne stojaki, a na drzwi odbiły się ściany tak mocno, że następnym punktem na jakim się zatrzymały była jego twarz. Zaśmiałam się, ale przestałam, gdy tylko na mnie spojrzał. Próbowałam przybrać minę w stylu "co złego to nie ja", ale mnie przejrzał.
- Czyli jednak potrafisz!- stwierdził takim tonem, jakby dokonał epokowego odkrycia.
- Co potrafię?- spytałam skonsternowana. Patrzył na mnie jak na nieznane zwierzę w klatce.
- Potrafisz się śmiać.
- Serio? Tylko o to ci chodziło? Myślałam, że jak raz powiesz coś mądrego.
- U ciebie się tego nie spodziewałem.
- Stultus...
- Mogłabyś wyzywać mnie w języku, którego nie rozumiem albo lepiej w ogóle mnie nie obrażać?
- Obawiam się, że to nie możliwe. Swoją drogą, fajne spodnie.- rzuciłam po chwili. Nie wiem skąd ani po co Will założył spodnie wyglądające jak futro.
- O czym mówicie?- wtrącił się George. Nie żeby mnie to dziwiło, dla niego to co mówiliśmy musiało być niezrozumiałym bełkotem. Zastanawiać się można jedynie, czemu wtrącił się tak późno.
- Nic specjalnego.- stwierdziłam, jednocześnie machając dłonią na potwierdzenie swoich słów.
- Flora, to nie są spodnie. Na prawdę.
- Oh, przepraszam, przecież to leginsy. Jak mogłam się tak pomylić?
Sarkastyczna Flora mode: on.
Drżyjcie narody i uciekajcie póki macie czas. Jeszcze wyginiecie od słuchania moich marnych prób używania ironii, a tego bym nie chciała. Poważnie. Może nie lubię ludzi, ale uważam, że cywilizacja jest całkiem okej, a ludzkość jest jej nieodzownym elementem. Stety, czy niestety można rozważyć kiedy indziej.
Dobra, wróćmy do tematu. Will stwierdził, że to nie są spodnie ani leginsy, na co zaczęłam się śmiać, a George wspomniał coś o tym, że Chejron musi dowiedzieć się o tym, że się obudziłam i szybko uciekł. Przez dłuższą chwilę wykłócałam się z szatynem, że nie ma szans, żebym uwierzyła, że to futro nie jest spodniami, ale przerwało nam pojawienie się mężczyzny na koniu. Przynajmniej tak mi się na początku wydawało, bo później zdałam sobie sprawę z jednego istotnego faktu. Ten człowiek nie był na koniu, a dosłownie był w połowie koniem. W sensie miał w sobie wszystko z konia, tylko w miejscu, gdzie normalnie powinna być szyja, znajdował się tors i głowa mężczyzny w średnim wieku. Przetarłam gwałtownie oczy.
Ktoś mi powie jakie narkotyki były w tym pysznym, pączkowym płynie? I jak mogę się tego szybko pozbyć?
Żeby nie było, oczywiście wcześniej wiele razy widziałam różne dziwne stworzenia pokroju strzygi lub orła z ogonem węża (to konkretne stworzenie jest nazywane żmijem, wiedzieliście?), ale nigdy nie wchodziłam z nimi w żadną formę kontaktu. Zwykle uznawałam po prostu, że kręcą jakiś serial niskobudżetowy i przypadkiem weszłam na plan, robiąc za statystę. Tym bardziej, że nikt oprócz mnie nie zwracał na nie uwagi. Jednak coś wyglądające jak brakujące ogniwo między rybą, a człowiekiem, majaczące gdzieś w jeziorze, to coś zupełnie innego niż konioczłowiek stojący jakiś metr ode mnie. Szczególnie jeśli zaczyna z tobą rozmawiać. Chociaż z czystej kultury to ja odezwałam się pierwsza, ale gdybym tego nie zrobiła, facet przede mną pewnie i tak by zaczął.
- Dzień dobry proszę pana.
- Dziecko, mów mi po prostu Chejron.- stwierdził, a ja poczułam się kapkę nieswojo. Czy wszyscy dorośli w USA mają takie podejście do młodzieży? Ciężko mi było wyobrazić sobie coś takiego nawet u pani Bożenki, która była chyba najfajniejszą dorosłą kobietą jaką znałam. Nie licząc emerytowanych przyjaciółek mojej babci. One były świetne. Szczególnie lubiłam je za to, że zawsze dawały mi Delicje, pączki i inne tego typu słodycze.
- Pewnie to głupie pytanie, ale co to za miejsce?
Mężczyzna spojrzał na Willa w taki sposób, że zrobiło mi się głupio. Takie potężne "jestem zmęczony, a ty mnie zawiodłeś". Pewnie chłopak miał mi to wytłumaczyć wcześniej, ale tego nie zrobił, bo kłócił się ze mną o spodnie. Chciałam trochę uratować sytuację, więc znów odezwałam się niepytana.
- Może inaczej. Czy to jest Obóz Herosów?
- Tak. Domyślam się, że nie wiesz o tym co niezwykłego kryje się w tym Obozie?- zapytał w taki sposób, w jaki ja gadałam czasami o książkach albo o genetyce. Czyli z dumą, fascynacją i paroma innymi tego typu rzeczami.
- Chodzi o to, że będziemy zbierać truskawki?- spytałam dość naiwnie. Jestem wariatką, gonił mnie cyklop, prawie zginęłam i naprawdę oczekuję, że po tym wszystkim okaże się, iż jedyną niezwykłą rzeczą na tym obozie będzie zbieranie truskawek? Muszę przyznać, że czasami zachowywałam się jak dziecko. Will chyba pomyślał o tym samym, bo parsknął śmiechem.
- Trzeba ci będzie sporo wyjaśnić. Niestety ostatnio nasze filmy instruktażowe uległy zniszczeniu, więc będziemy musieli wyjaśnić ci to osobiście. Willu, mógłbyś zacząć.
- Zaskoczę cię. W mocnym skrócie, greccy bogowie istnieją.- zaczął po polsku tym samym wyłączając Chejrona z rozmowy- a ja jestem półkozłem czyli satyrem.
Parsknęłam śmiechem i niestety nie był to w żaden sposób uroczy śmiech. Przy okazji dosłownie się poplułam.
- I mówisz po polsku, bo to bardzo słaby żart i nie chcesz oberwać za to od dyrektora?- stwierdziłam, lekko wskazując głową jedynego dorosłego w pokoju.
- To nie żart. Chociaż Willu, mogłeś powiedzieć to w trochę mniej bezpośredni sposób.- wtrącił się mężczyzna (tak, wciąż nie uznaję tego końskiego dołu. Po prostu oszalałam).
- Chejron niestety nie jest tutaj dyrektorem. Ale nie chcesz poznać prawdziwego dyrektora.
- Widzę, że szacunek do starszych u ciebie leży i kwiczy.- Pokręciłam głową zażenowana jego zachowaniem.
- Niczego nie żałuję.
- Może wróćmy do tematu, którym nie była twoja bezczelność- powiedziałam po angielsku. Tak sobie myślę, że ta rozmowa jako całość, był jedną z dziwniejszych w moim życiu i nawet nie chodzi o to, że dowiedziałam się o istnieniu bogów. Chociaż to też nie jest czynnik bez znaczenia. Jednak teraz chodzi mi bardziej o to, że nigdy wcześniej, ani nigdy później (przynajmniej do czasu kiedy to piszę), nie zdarzyło mi się tyle razy przechodzić z polskiego na angielski mówiąc do jednej osoby.
- Cóż, Will miał pełną rację. Twoim losem i całym światem władają potężne nieśmiertelne istoty, które ty nazywasz bogami greckimi.
Tak, a Ziemia jest płaska. Już w to wierzę.
- Ale... To niemożliwe. Greccy bogowie byli tylko po to, żeby wyjaśnić działanie świata. Oni SĄ mitami. Legendami. Poza tym jest jeden Bóg w trzech osobach. Ale jest jeden.
- Nie wierzysz w to. Nie wierzysz w nic z tego, co powiedziałaś .- stwierdził Will i miał skubany rację. Nie ważne jak bardzo bym się tego wypierała (swoją drogą skąd niby to wiedział?). Moja wiara w chrześcijańskiego Boga była jak potężna wieża warowna. W skali 1:10, zrobiona z kart. Właściwie cudem jeszcze istniała. Co do bogów, to chciałabym móc powiedzieć, że gdyby nie mój stan, to słysząc tekst "Bogowie greccy istnieją" uciekłabym gdzie pieprz rośnie. Serio chciałabym. Tylko szkoda, że nie mogę. Poważnie. To wszystko jakoś się układało, a dodatkowo miałam wrażenie, że ktoś, komu ufałam, kiedyś mówił mi to samo. Mój problem polegał jedynie na zawodności ludzkiej pamięci. Nie mogłam sobie przypomnieć kto to był i czy jest warty zaufania.
- Zakładając, że w to wierzę... Co to ma do rzeczy?
- Píge grígora*- powiedział Will w nieznanym mi języku.
- Czy ty mnie właśnie obrażasz?
- Nie śmiałbym.
- Po tobie wszystkiego można się spodziewać. Dowiem się co istnienie greckich bogów ma do obozu letniego?- To nie tak, że tego nie podejrzewałam. Jednak wolałam to od kogoś usłyszeć. W swoim ostatnim liście mój ojciec coś wspominał o tym obozie i o jakiejś rzekomej niezwykłości mojej mamy. Zdziwiłabym się, gdyby to nie miało ze sobą żadnego związku.
- Brawo, zgadłaś.
- Nie dość, że jesteś człowiekokozłem, to jeszcze czytasz w myślach?
- Bardziej w emocjach. Ale tak. Swoją drogą poprawność polityczna nakazuje, żeby nazywać mnie raczej satyrem. Człowiekokozioł brzmi obraźliwie.
Skinęłam głową.
- Wytłumaczy mi ktoś to wreszcie?
- Bogowie ciągle mają dzieci z śmiertelnikami. Herosów.- zaczął powoli Chejron, jakby nie chciał, żebym wystraszyła się nadmiaru informacji.- Na zewnątrz herosi są wystawieni na ciągłe zagrożenie ze strony potworów. Obóz Herosów jest jednym z dwóch bezpiecznych miejsc dla greckich półbogów. Drugim jest Obóz Jupiter zamieszkany przez potomków rzymskich odpowiedników bóstw. Czasami organizujemy wyjazdy do nich, ale to nieważne. Ten obóz istnieje po to, żeby trenować herosów do walki o przetrwanie.
- I ja jestem takim herosem? A pan... pan jest tym Chejronem, który uczył Achillesa?
- Między innymi.
- Nie chcę być niemiła, ale pan nie powinien nie żyć? W sensie czytałam, że podczas centauromachii Herakles chyba postrzelił pana jakąś zatrutą strzałą i postanowil pan dobrowolnie udać się do Hadesu, dzięki czemu Herakles mógł uwolnić Prometeusza. Albo coś ten deseń.
- Wszystkie mity mają wiele wersji. W większości zgadzają się tylko imiona bogów i herosów.
Zaczęłam bawić się swoim wisiorkiem, jednocześnie zastanawiając się nad tym wszystkim. Wprawdzie brzmiało to co najmniej jak początek powieści fantasy (mówią nie oceniaj książki po okładce, ale chwilowo daję takie mocne 5/10 za dobry pomysł i średnie wykonanie), ale jednocześnie miało jakiś głębszy sens. Nie pasowała mi tylko jedna rzecz. Dosć ważna, moim skromnym zdaniem.
- Skąd wzięła się filozofia? Skoro bogowie istnieją i istnieli to dlaczego ludzie próbowali inaczej wyjaśnić świat?- spytałam, a Will i Chejron wymienili się spojrzeniami, jakby próbowali dość, dlaczego szukam dziury w całym albo zastanawiali się, jak to wytłumaczyć tak, żebym to pojęła.
- To przez mgłę. Znaczy nie mgłę, tylko Mgłę wielką literą. Z jej powodu zwykli śmiertelnicy nie widzą niezwykłych istot. A raczej widzą rzeczy dla nich zrozumiałe. Zamiast cyklopa, widzą zwykłego człowieka, zamiast harpii jakiegoś dużego ptaka...
- Zamiast strzygi, dziwny latawiec?
- Nie wiem czym jest strzyga, ale tak, dobrze rozumiesz.
- Chwila. Bogowie mieli swoją siedzibę na Olimpie w Grecji... Co my robimy w Ameryce?
Chejron uśmiechnął się, jakby czekał, aż zadam to pytanie.
- Olimp i bogowie przenoszą się razem z Sercem Zachodu albo inaczej za centrum cywilizacji zachodniej. Najpierw była Grecja, potem Rzym, następnie Anglia i Francja, a teraz jesteśmy tutaj.
- Stąd jest stosunkowo blisko na Olimp. Obecnie jest w centrum Nowego Yorku, w Empire State Building na 600 piętrze.– wtrącił Will.
- Czekaj. 600? To nie powinien być w takim razie najwyższy budynek świata?
- Mgłaaa - powiedział przedłużając ostatnią głoskę i robiąc dłońmi małe półokrągi, jakby próbował osiągnąć jakiś bardziej dramatyczny efekt. Wyszło średnio.
- Czy ta Mgła jest twoim jedynym wyjaśnieniem na wszystko.
- Tak w sumie...
- Stultus.
- Prosiłem, żebyś nie obrażała mnie po łacinie!
- Nos enim in libero arbitrio popularis est. Omnia possum loqui.**
- Chyba, że propagujesz zbrodnicze reżimy albo rasizm.
- Vivat criminalibus regimen immutata!- Tak. Zrobiłam to. Powiedziałam po łacinie "Niech żyje zbrodniczy reżim". Chociaż to było bardziej "Niech żyje reżim przestępczy", ale wiadomo jakie miałam zamiary. Powie mi ktoś może, kiedy odpaliła mi się opcja śmieszna Flora? I jak mogę ją wyłączyć zanim zrobię coś zupełnie głupiego?
- Tego się po tobie nie spodziewałem.
- Ja po sobie też. Po prostu o tym zapomnijmy, ok?
- Skądże znowu, ja sobie ten dzień zapiszę czerwonym flamastrem w kalendarzu. Flora żartuje. Wszak to jest jak święto.
- Zamknij się. Chejronie, czy mogłabym zobaczyć obóz? Niekoniecznie po nim chodzić, ale przynajmniej spojrzeć na niego z góry?
Centaur przez chwilę się nie odzywał. W końcu skinął głową, na co Will pomógł mi wstać z łóżka. Z ulgą zauważylam, że jedyną częścią mojego ubioru, której mnie pozbawiono było obuwie. Wspólnie wyszliśmy na ganek, z którego rozciągał się widok na zbiorowisko około trzydziestu domków ustawionych w podkowę. Chociaż z tej odleglości ciężko było to stwierdzić z całą pewnością, jednak odnosiłam wrażenie, że każdy z tych domków całkowicie różnił się od reszty. Jakby każdy był projektowany i budowany przez kogoś innego na zamówienie zupełnie różnych ludzi. Poza tym było jeszcze coś, co wyglądało jak starożytna arena, okrągły pawilon bez dachu, w ktorym, jak wyjaśnił mi Will, obozowicze jedli oraz spora stajnia. Podobno mieli tam pegazy. Musiałam przyznać, że to miejsce było piękne.
Uwierzcie mi na słowo. Chociaż co ja piszę. Przecież ten zeszyt będzie leżeć w dziupli w obozowym lesie. Po prostu nie ważcie się ze mną nie zgadzać.
******
* píge grígora oznacza po grecku "szybko poszło". Przynajmniej według tłumacza Google.
**Nos enim in libero arbitrio popularis est. Omnia possum loqui.- według tlumacza Google'a oznacza to: Jesteśmy w wolnym, demokratycznym kraju. Mogę mówić co chcę.
Powiem to w ten sposób. Rozmowa Willa i Flory miała wyglądać trochę bardzo inaczej, ale niestety tej dwójki nie da się ogarnąć, a w gruncie rzeczy, to powiedzieli z grubsza co trzeba, więc nie narzekam. Bogowie, co ja gadam, jestem z tego tak bardzo dumna, że zaraz z tej dumy pęknę i będzie mnie trzeba szpachelką zeskrobywać ze ścian.
Cholera, odpaliły mi się słabe żarty. Lepiej się zamknę.
Mam wrazenie, że Flora wszystkie te boskie odjazdy przyjęła nieco zbyt dobrze. Tylko mi się tak wydaje?
WAŻNA INFORMACJA DLA LUDZI BIORĄCYCH UDZIAŁ W KONKURSIE!!!
Proszę, aby prace przesyłać do Wigilii. Opcjonalnie, jeśli komuś się nie uda, to ostateczny deadline to Sylwester. Wiem, że wszędzie to piszę, ale chcę, mieć pewność, że do wszystkich to dotarło.
Przypomniałam sobie o tym dopiero po publikacji. Przepraszam. W mediach macie Florę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro