Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Jak NIE trenować na ściance wspinaczkowej

Obóz Herosów to strasznie fajne miejsce. Serio. Gdyby nie Patrick O'Connell, walki na miecze i lawa na ściance wspinaczkowej to uznałabym to miejsce za raj na ziemi. No i ludzie bywali irytujący, ale to można znaleźć zawsze oraz wszędzie, więc nie ma co narzekać, tym bardziej że dało się od nich bez problemu uciec. Jedzenie jest przepyszne, atmosfera (mimo świadomości, że zaraz poza granicami czeka niemalże pewna śmierć) była serio cudowna (nie wiem, kto wymyślił ogniska, ale zasługuje na wieczną pamięć i chwałę, jeśli twierdzisz inaczej, walcz ze mną), powietrze jest czyściutkie jak woda destylowana, a poza tym mamy stary, cudowny las, śliczne domki i masę innych świetnych rzeczy. Serio to jest prawie raj.

To nie tak, że większość zajęć w moim wykonaniu to porażka w najczystszej postaci. Po drugim razie dostałam oficjalne zwolnienie z zajęć z płatnerstwa, a to chyba coś znaczy. Jestem zagrożeniem dla siebie i otoczenia. Niestety tylko dla otoczenia, które się tego nie spodziewało, bo podczas zajęć z szermierki i innych rodzajów walki wciąż wszyscy bez problemu robili ze mną, co chcieli. Co poradzę, moje ręce to ugotowane spaghetti, ledwo byłam w stanie machać mieczem dłużej niż minutę, a co dopiero walczyć z kimś po półgodzinnym maltretowaniu manekinów. Co nie zmienia faktu, że starałam się, jak mogłam. Hej, to przez Jocelyn i moją dumę. Oficjalnie postanowiłam sobie, że kiedyś wytrę podłogę Patrickiem i mam zamiar tego słowa dotrzymać. Może za trzy lata, a może za pięć, ale zrobię to. Tym bardziej że widać u mnie pewien progres. Mówię poważnie, z każdym treningiem średnio wytrzymywałam w walce coraz dłużej. Niby tylko odrobinę, ale i tak jestem z siebie dumna. Jeszcze trochę, a utrzymam się z mieczem podczas walki całe pięć minut. To JEST powód do dumy.

Ogólnie było całkiem w porządku. W prawdzie w międzyczasie zdołałam dać się pokonać Patrickowi jakieś trzy razy. Raz to ja niby sprowokowałam walkę, bo przypadkiem walnęłam go warkoczem w twarz (hej, to nie moja wina, że stanął w jego zasięgu), drugi raz tak jakoś wyszło, a za trzecim razem było to podczas Bitwy o Sztandar. Ogólnie ta Bitwa o Sztandar to gra we flagi, tylko na obszarze znacznie większym niż boisko do piłki nożnej i z prawdziwą bronią.

Czyli właściwie flagi z modami: zagrożenie +100, adrenalina +50, wysiłek +500 (serio trzeba dużo biegać), frustracja po przegranej +200. Nie wiem, jak to jest z satysfakcją po wygranej, ale patrząc na te zwycięskie drużyny, musiała być porównywalna ze złością po porażce.

Później jednak nastał weekend, który oznaczał jedno. Wolne od zajęć, czyli więcej czasu z Jocelyn. Ona nawet w tygodniu znajdowała chwilę na zrobienie mnie na bóstwo i narzekanie na to jak zaniedbana byłam, a weekend oznaczał siedzenie przez pół dnia z masą wszelkiego rodzaju masek, maseczek, kremów i odżywek na twarzy, włosach, rękach, szyi i dekolcie. Miałam więcej szczęścia niż Raven, której koło czternastej niestety nie udało się wyjść. Ja usprawiedliwiłam się spotkaniem z Charliem, którego nie było, ale ona nie miała takiej możliwości. Musiała siedzieć tam cały dzień. Przerąbane szczerze mówiąc.

Kiedy jednak się stamtąd uwolniłam, nie poszłam do Charliego. Nie byłam pewna, gdzie był, ale nie chciałam go szukać. Zamiast tego poszłam w kierunku ścianki wspinaczkowej.

Właściwie to była prawie normalna, bardzo wysoka ścianka wspinaczkowa. Tylko jak wszystko w Obozie Herosów miała ogólny poziom trudności na +500 i zagrożenie na +1000. Szanujmy się, po tym płynęła czasem lawa, a jeśli się spadło z odpowiedniej wysokości, to można było nawet zginąć, jeśli obok nie było Violetty. Violetta to córka Eola, która po tacie miała pewną zdolność kontroli wiatrów, więc łapała tych, którzy zlatywali ze ścianki. Z drugiej strony również po tacie miała tendencje do dziwnych odpałów, więc nawet jeśli stała obok to nie było zupełnie bezpiecznie.

Co nie zmieniało faktu, że ta ścianka była drugim z moich ulubionych miejsc w całym Obozie, zaraz po lesie.

Dlatego po ucieczce od Jocelyn udałam się właśnie tam. Może chodziło o moją ambicję, bo wspinaczka była jedną z niewielu rzeczy, które potrafiłam zrobić lepiej od Patricka. No może nie lepiej, ale byłam bardzo bliska jego poziomu, więc przy odrobinie pracy mogłam go w tym pobić.

Kiedy już dotarłam na miejsce, na chwilę się zawahałam. Wiecie, nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc, gdybym spadła, a na moim poziomie nie było szansy, żebym weszła oraz zeszła zupełnie bezpiecznie. W najlepszym przypadku mogę skończyć poparzona, a w najgorszym zlecieć ze sporej wysokości i zginąć. Kiedy ta informacja do mnie dotarła (w sensie wiedziałam to wcześniej, ale wtedy jakoś to mnie tak szczególnie uderzyło, tak z siłą rozpędzonej cegły) idea wchodzenia na tę ściankę zaczęła mnie coraz bardziej niepokoić. Zaraz potem jednak jakieś bóstwo dobrych pomysłów zesłało mi jeden z nich. Z uśmiechem podeszłam do ścianki i złapałam za najniższe uchwyty. Już bez zawahania weszłam na wysokość jakichś dwóch, trzech metrów. Zacisnęłam palce na uchwytach tak mocno, że aż pojaśniały mi knykcie.

- No dobra, moja droga, dajesz. Nic ci nie będzie.- powiedziałam sama do siebie, po czym na rozgrzewkę zaczęłam przechodzić po ściance w bok, jak jakiś pająk. Później zaczęłam wieszać się na samych rękach, żeby przygotować się na to, co planowałam. Później na samych nogach, jednak zabawa zaczęła się, dopiero kiedy poczułam się odpowiednio rozgrzana.

Co wy na to, żeby skakać po ściance wspinaczkowej?

Tak, ja z jakiegoś powodu uznałam to za dobry pomysł. Pozostawmy to bez komentarza.

Pierwszy bardzo ostrożny podskok mi się udał. Udało mi się nawet zgrabnie wylądować bez poczucia, że moje ręce zostały wyrwane ze stawów. Takie uczucie pojawiło się przy drugim skoku. Przy trzecim moje rączki postanowiły ukazać swoją makaronowatość, przez co niby przez chwilę się trzymałam, ale potem, zanim zdołałam poczuć się pewnie, ześlizgnęłam się, że ścianki i spadłam. Niby zdołałam wylądować na nogach, ale na tyle chwiejnie, że przywaliłam twarzą w jeden z niższych uchwytów. Jęknęłam głośno, ale raczej nikt nie zwrócił na to uwagi, bo w upalną sobotę większość normalnych ludzi jednak siedziała w chłodnych domkach, a nie gotowała się w okolicach ścianki wspinaczkowej. Tyle dobrze.

Przypomniałam sobie, co mówili mi znajomi po mojej pierwszej wspinaczce:

- Wow, Floxi, jesteś w tym naprawdę dobra.

(Tak, Charlie nie przestał mnie tak nazywać, ale trochę już do tego przywykłam. Właściwie tak ksywka jest nawet urocza).

- Jeszcze trochę, a będziesz lepsza od Patricka, tak trzymaj.

- Tego się nie spodziewałem. To ty nie masz lęku wysokości?

Ugh, gdyby mnie teraz zobaczyli, pewnie pożałowaliby swoich słów. Obmacałam swój nos, żeby sprawdzić, czy go sobie nie uszkodziłam. Oczywiście, że to zrobiłam.

Poczułam, jak coś powoli wypływa mi z jednej z dziurek, a po szybkim potarciu utwierdziłam się w przekonaniu, że to krew. Raczej nie uderzyłam się dość mocno, żeby cokolwiek złamać, więc najpewniej po prostu pękło mi jakieś naczynko. Mało elegancko pociągnęłam nosem, chcąc na chwilkę powstrzymać cieknącą posokę. Czystą ręką zaczęłam przetrząsać swoje kieszenie w poszukiwaniu tej irytującej paczki chusteczek, która zawsze pałętała mi się, kiedy szukałam czegoś innego, niezależnie od tego, jakie spodnie założyłam. Oczywiście, że wcześniej jednak się tych chusteczek pozbyłam. Przyłożyłam zakrwawioną dłoń do nosa i szybko ruszyłam w kierunku domku numer trzydzieści. Wiedziałam, że Charlie mi pomoże, wprawdzie nie bez zbędnych pytań, ale pomoże i raczej nikomu o tym nie powie. Koło dwudziestki trójki oczywiście dyskretnie starałam się uniknąć okien. Jocelyn nie dałaby mi spokoju, gdyby się dowiedziała, że wcale nie poszłam na spotkanie, tylko, zaraz po zabiegach kosmetycznych, poleciałam pocić się na ściance wspinaczkowej. Nie chcę sobie wyobrażać jak bardzo wściekła i zawiedziona by była. Wolałam tego uniknąć.

Zapukałam w brązowe, drewniane drzwi, modląc się, żeby jedyny lokator tego domku był u siebie, ale na szczęście po dość krótkiej chwili się otworzyły. Charlie początkowo się do mnie uśmiechnął, ale kiedy zauważył, z czym do niego przyszłam, zadowolenie przeszło w zaniepokojenie. Spróbowałam wyszczerzyć się do niego tak, by choć trochę go udobruchać oraz uspokoić (co mogło być średnio skuteczne skoro z mojego nosa dosłownie ciekła krew).

- Masz chusteczki na zbyciu?- spytałam lekkim tonem. Nie chciałam, żeby bardzo się martwił, skoro tylko jako idiotka walnęłam się w twarz i rozwaliłam jakieś naczynko.

- Floxi, co ci się stało i czy ty ZNOWU zaczęłaś walczyć z Patrickiem?

- Nic wielkiego i nie, nie zaczęłam. To nie ja zawsze zaczynam, ale dzisiaj na szczęście nie widziałam go od śniadania. Masz te chusteczki? I czy mogę jednak wejść do środka?

- A, jasne, wchodź. - Przepuścił mnie w drzwiach, które zaraz za mną zamknął i ruszył na poszukiwanie paczki chusteczek. Jak zawsze panował u niego spory rozgardiasz, ale nie taki jak w domku Hermesa, gdzie szło znaleźć czasem tygodniowy lub starszy kawałek pizzy. Nie, u niego po prostu rzeczy nie miały ustalonego miejsca pobytu, więc czasem leżały w różnych dziwnych ustawieniach, ale miało to swój niepowtarzalny urok. Stamtąd po prostu czuło się życie tego miejsca. Poza tym w domku Filotes było bardzo przytulnie. Ściany w środku były przyjemnie jasnobeżowe, a meble były z ciemnego drewna. Gdyby pozbyć się wszystkich mniejszych bibelotów, wyglądałby totalnie jak naprawdę porządny, elegancki pokój hotelowy, ale taki raczej zachęcający niż odpychający swoją sterylnością. Jednak te dodatkowe drobiazgi rozrzucone praktycznie wszędzie nadawały mu taką swojskość, że mogłabym siedzieć tam godzinami (nie żebym tego nie robiła, kiedy czasem wspólnie uciekaliśmy z zajęć kajakarstwa, a później jakoś nie chciało nam się wracać na resztę treningów) i czuć się jak u siebie, a nawet lepiej.

W końcu dostałam chusteczki, więc tak sprawnie, jak mogłam to zrobić jedną ręką, wyjęłam jedną z paczki, po czym przyłożyłam sobie do nosa. Dmuchnęłam, przez co momentalnie w kilku miejscach pojawiły się czerwone plamy. Usiadłam na jednym z wolnych łóżek.

- Może pójdziemy do infirmerii? Powinni ci tam pomóc.

Usiadł koło mnie.

- To nic poważnego. Nos mam cały. Jeśli nie przestanie w ciągu najbliższych dziesięciu minut, to możemy pójść po jakieś dziecko Apolla lub Asklepiosa.

Oczywiście, że przestało. Wydaje mi się, że nie było to nawet pięć minut, a skoro ja, osoba najprawdopodobniej z ADHD, a na pewno z problemami z cierpliwością, uważam, że minęło mniej niż pięć minut, to znaczy, że przeleciało to serio szybko. Jak mówiłam, to było zwykłe pęknięte naczynko. Charlie spytał mnie, co tym razem sobie zrobiłam, więc szybko wyjaśniłam. Początkowo próbował na mnie spojrzeć wzrokiem z cyklu „bogowie, nie wierzę, że się z tobą zadaję", ale zbyt szybko przeszedł do etapu „jesteś idiotką, ale moją idiotką i właśnie to w tobie lubię", więc nie odniósł odpowiedniego efektu.

- Czasem myślę sobie, że zabijesz się szybciej, niż zrobią to potwory.

- Dzięki.

- No co, po prostu jestem szczery.

- Nie o to mi chodzi. Dziękuję, że mnie tu wpuściłeś, za tę pomoc po Bitwie o Sztandar, za to pierwsze... No wiesz, ogólnie... Po prostu dzięki.

Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, na co on zrobił to samo.

- Nie ma za co.

Siedzieliśmy w komfortowej ciszy przez dłuższą chwilę, aż nasze ADHD dało o sobie znaki. Zaczęłam machać nogami, a Charlie się położył i zaczął sam sobie pokazywać coś palcem na suficie. Uniosłam głowę, żeby zobaczyć, co takiego go zainteresowało, ale nic nie zobaczyłam. Sufit jak sufit. Próbowałam zauważyć jakiś sens w jego ruchach, ale go nie było. Po prostu łączył przypadkowo rozrzucone wyimaginowane punkty w nienazwane kształty. Również się położyłam, nie przestając huśtać nogami, z nadzieją, że może z tej perspektywy coś zobaczę. Nie, nic nie zauważyłam. Machnęłam nogą tak mocno, że dość mocno w coś kopnęłam. Momentalnie zerwałam się do siadu i w chyba ostatnim momencie chwyciłam jakąś chwiejącą się półeczkę z książkami.

Ha! Mój refleks jednak nie spoczywa dwa metry pod ziemią. Uśmiechnęłam się szeroko dumna z siebie.

W tym momencie jeden z tomów, jakby śmiejąc się z mojego samozadowolenia, ostatecznie postanowił poddać się działaniu grawitacji i z głośnym hukiem również wylądował na drewnianej podłodze. Mój gospodarz zerwał się do pionu zaskoczony nagłym hałasem, ale ja zarejestrowałam to tylko jakąś skrajna częścią umysłu. Książka, która spadła okazała się być jakimś słownikiem albo inną encyklopedią, ale nie to przykuło moją uwagę. Przez kontakt z ziemią i tajemnicze moce fizyki otworzyła się, a moim oczom ukazało się chyba dość stare, na pewno mocno pogniecione zdjęcie. Pochyliłam się, żeby je lepiej obejrzeć.

(Odwzorowanie zdjęcia wykonane przez klara76o. Dziękuję bardzo moja droga <3)

Patrząc na nie poczułam tak zwane deja vu, ale tak bardzo mało konkretne, że nawet nie wiedziałam, czy po prostu byłam kiedyś w podobnym miejscu, czy widziałam kiedyś kogoś podobnego do jednej z osób na fotografii, czy może był to kadr z jakiegoś filmu, który widziałam. Nie wiedziałam, a że kto pyta nie błądzi postanowiłam dowiedzieć się czegokolwiek w najprostszy możliwy sposób.

- Ej. Co to za zdjęcie?- Ostrożnie podniosłam kartkę i mu pokazałam.

Przez chwilę patrzył na nie jakby lekko zamulony, po czym uśmiechnął się melancholnijnie. Wyjął mi je z ręki.

- Kiedy miałem jakieś cztery lata opiekunka Flory, Jennifer Morgan, razem ze swoim chłopakiem zabrała nas na wycieczkę do jednego parku narodowego. To zdjęcie zostało wykonane zaraz po wejściu. Jenny często zabierała nas w różne ciekawe miejsca, mimo że jako małe dzieci, a w dodatku herosi, dość szybko się nudziliśmy. Z tego co wiem, jakieś cztery lata temu zerwała z tym chłopakiem, a teraz pracuje w jakiejś cukierni w Nowym Yorku. Nie jestem pewien, bo po zaginięciu Flory spotkałem się z nią jakieś pięć razy.

Pokiwałam głową wciąż wpatrując się w fotografię. Mała dziewczynka stojąca najbardziej na lewo (właściwie w rzeczywistości była po prawej stronie jedynej dorosłej osoby na zdjęciu, czarnowłosej Jennifer, która zdecydowanie mi kogoś przypominała), wyglądała dosłownie jak ja, gdy byłam małym bomblem w tym wieku. Gdybyśmy się spotkały, to całkiem możliwe, że mogłybyśmy udawać siostry, a może nawet jedną i tę samą osobę. To zaskakujący zbieg okoliczności, co nie?

- Byłeś uroczym dzieckiem.

- A teraz już niby nie jestem uroczy?

- A takie teksty nie są zarezerwowane dla par?

Nigdy się nad tym właściwie nie zastanawiałam, ale teraz, spisując te słowa jestem prawie zaskoczona tym jak szybko poczułam się przy nim zupełnie swobodnie. Przypadek czy jakieś tajemnicze błogosławieństwo po jego mamie?

- Może? Nie wiem. Znam się na tym jeszcze mniej niż ty.

- Nie ważne.

W sumie faktycznie, nawet jako nastolatek był, myślę, bardziej uroczy niż przystojny. To nie żaden przytyk, bo wyglądał całkiem nieźle, ale wciąż na twarzy zostało mu dość sporo z takiej dziecięcej niewinności. Wiecie, taka odpowiednio wyskalowana głowa dziecka doczepiona do nastoletniego ciała, w taki sposób, że wyglądał zupełnie niegroźnie.

Znowu się położyliśmy, a między nami na chwilę zapadła komfortowa cisza. Jednak w pewnym momencie Charlie postanowił ją przerwać leniwie zadanym pytaniem:

- Jak ciepło jest teraz na dworze? Da się przeżyć?

Nawet nie otworzyłam oczu gdy odpowiedziałam:

- Tak.

- W lesie powinno być trochę chłodniej i ogólnie przyjemniej, co nie?

- Tak.

- Też ci się trochę nudzi tutaj?

- Tak.

- Mam pewien pomysł, w lesie, idziemy?

- Ok.

Jednak żadne z nas się nie ruszyło.

- Też jesteś nami zawiedziony?

- Troszkę. Dobra, dźwignijmy się może.

Faktycznie podniósł się do pionu, więc niechętnie zrobiłam to samo. Wyszliśmy z domku i faktycznie ruszyliśmy do lasu, mijając niewielu herosów, którzy w najcieplejszych godzinach dnia postanowili jednak wyjść, a nie korzystać z dobrodziejstw przyjemnego chłodu w domkach, którego pochodzenie jest w sumie ciekawą zagadką. Charlie złapał mnie za nadgarstek i szeroko uśmiechnięty zaczął biec w stronę ściany drzew, która większość herosów z jakiegoś powodu napawał niepokojem. Pobiegłam za nim, głównie dlatego, że nie miałam innego wyboru, wzbijając tumany pyłu. Kiedy dostaliśmy się między drzewa zaczęliśmy między nimi kluczyć z grubsza poruszając się wciąż prosto. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie Charlie planował mnie zabrać, ale zdecydowanie niepokoiło mnie to mniej niż wizja takiej podróży w nieznane z Jocelyn lub Willem. Ich pewnie obrzuciłabym masą pytań aż udzieliliby mi na nie wszystkie odpowiedzi tylko po to, żebym się zamknęła, ale ponieważ to był Charlie, szłam za nim bez zbędnego gadania.

Ostatecznie dotarliśmy do bardzo ładnej polanki, gęsto porośniętej różnokolorowych kwiatami, które pachniały tak mocno, że szczerze zaczęłam rozkminiać kiedy moje płuca uznają, że czas się odmeldować z tego świata. Wprawdzie, co zaskakujące, od czasu mojego przybycia do obozu nie miałam żadnego ataku, mimo dość ryzykownych zachowań w liczbie "dużo", ale to mogło być już przegięcie. Wzięłam jeden ostrożny, głęboki wdech przez usta i powoli wypuściłam powietrze. Wydawało mi się, że wszystko było ok, ale na tym etapie nie mogłam tego stwierdzić.

– Jak myślisz, ile czasu zajęłoby ci zniesienie mnie do jedenastki?

Powiedziałam mu o astmie, więc to pytanie dość mocno go zaniepokoiło.

– Spokojnie, na razie jest dobrze. Tak na w razie czego pytam.

Oczekiwany czas był raczej zadowalający, więc usiadłam na trawie. Charlie się do mnie dosiadł, po czym zaczął zrywać kwiatki i splatać je w jakąś wiązankę. Uważnie przyglądając się temu co robił również zaczęłam splatać zerwane roślinki w coś. Kiedy w zasięgu naszych rąk skończyło się wszystko nadające się do wplecenia położyłam się i kawałek się przetoczyłam. Znowu znalazłam się wśród kolorowych kwiatów, które dalej zaczęłam wplatać w coś, co zaczęło coraz bardziej przypominać wianek. Z uwagą dalej wyplatałam kwiatową koronę, gdy poczułam jak na moją głowę nałożone zostaje coś lekkiego. Odwróciłam się w stronę uśmiechniętego Charliego, po czym delikatnie dotknęłam tego czegoś. Było miękkie, jak na kwiaty przystało.

Jak do diabła udało mu się zrobić to tak szybko?

W sumie ja też skończyłam chwilę później, więc nie mam co się czepiać. Założyłam mu to na głowę, modląc się, żeby nie rozpadło się po pierwszym kroku, ale na szczęście tyle wytrzymało. Usłyszeliśmy dźwięk konchy. Spojrzeliśmy na siebie i oboje pomyśleliśmy o tym samym. W tym samym momencie rzuciliśmy się do biegu w szaleńczym wyścigu o nic. Nasze twarze zdobiły szerokie uśmiechy.

Jeśli życie herosa zawsze tak wyglądało, to zdecydowanie mogłam je polubić.

********

Ok, udało się. Tak, to kolejny rozdział w sumie o niczym, ale takie też są potrzebne, a poza tym uwielbiam relację Flora&Charlie i potrzebowałam dać im więcej atencji. Jeszcze myślę że dwa, maksymalnie trzy rozdziały w Obozie i zaczną się niezłe jaja w postaci misji (no nareszcie). Postaram się podczas wakacji pisać trochę więcej, więc może jeszcze przed wrześniem wyruszą z Obozu.

Swoją drogą to trochę ironiczne. Flora, która uważa się za takiego odludka, w pierwszym tygodniu znalazła sobie takich świetnych przyjaciół, a ja po roku wciąż nie znam imion części osób z mojej klasy i rozmawiam tylko z jedną dziewczyną. I tu raczej nie chodzi o wychowanie, bo moja siostra jest właściwie przegięciem w drugą stronę, bo potrafi znaleźć sobie kogoś do wspólnego odbijania piłki podczas zakupów w Decathlonie. Nie, ona nie ma pięciu czy sześciu lat, kiedy to jest powiedzmy spodziewane, jest starsza. Czyżbym mimowolnie przenosiła swoje nieuświadomione pragnienia na swoje książki?

Nieważne.

Miłych wakacji słoneczka, odpocznijcie porządnie i wyjdźcie trochę na dwór (mówi rasowy piwniczak, który zamiast w piwnicy siedzi w pokoju, ale poza tym zachowuje wszystkie cechy charakterystyczne swojego gatunku, ale ze mnie hipokrytka co nie?), spotkajcie się z jakimiś znajomymi i ogólnie przyjemnie spędźcie ten czas <3

Vide de mox
Wandixx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro