11 | Sto lat, Tommy!
a/n: kochani, mała prośba. jeśli zobaczycie jakiś błąd, to napiszcie w komentarzu, a ja to potem poprawię. bardzo nie chciało mi się sprawdzać. a teraz idę się uczyć! miłego czytania!
···
BRENDA
Miałam nikomu nie mówić. Ale co tam — Thomas dostał po dupsku.
Po naszym pojawieniu się w Przystani wszyscy się na nas rzucili jak na świeże mięsko. Jednak Vince oraz Jorge natychmiast wyciągnęli nad z tłumu fanów i zabrali na rozmowę, która odbywała się za ciemnymi drzwiami z różową wstążeczką na klamce. To był dom Vince'a i Emily. Potem dołączyli też Minho, Newt oraz Harriet. Cały skład tatuśków i mamusiek – choć tej prawdziwej nie pozwolono do nas wejść.
Wkurzało mnie to, że coraz częściej odsuwali ją od ważnych spraw. Przecież to ona zawsze rozkręcała te sztywne posiedzenia. Bez niej wiało nudą. Zieeeew.
W skrócie – wpierw oboje dostaliśmy w ciry za szlajanie się po ciemku, wykradnięcie Berty (przy tym Jorge szurnął Thomasa laczkiem w łeb) oraz za naruszenie spokoju Poparzeńców bez pozwolenia dowódcy. Przez cały wykład tylko przewracałam oczami. Vince się pruł. Thomas gapił się w podłogę. Z tyłu Jorge dłubał wykałaczką w zębach. Newt robił tą swoją mądrą minę, a Minho pierdział i nie przepraszał. Nie działały na niego nawet srogie spojrzenia blondyna.
Dopiero po jakichś dwudziestu minutach udało nam się opowiedzieć, co widzieliśmy w kopalniach.
Przeżyłam w życiu wiele. DRESZCZ odebrał mi brata, przez kilka lat żyłam na pustyni i walczyłam o kolejny dzień, prowadziłam latający autobus. Ale nigdy nie bałam się tak bardzo, jak wtedy w Ulu. Te rechoty wciąż słyszałam w głowie. Dalej czułam chłód na karku, który został po pazurach jednego z Bąblaków.
To właśnie w pobliżu Poparzeńców odczuwałam największy strach. Bo bałam się, że pewnego dnia mogłabym zostać jednym z nich.
Wreszcie Thomas skończył gadać. Staruszkowie wymienili się spojrzeniami, coś tam pomruczeli spod wąsów, po czym padło:
— Nie mieszajcie się w to. My to sprawdzimy. A wy do łóżek. Wszyscy.
— Ej! — obruszył się Minho. — My byliśmy grzeczni.
— Ty możesz iść do kibla — Jorge powachlował się pod nosem. — Caramba, coś ty zeżarł...
Od tej rozmowy minęło kilka godzin. Co robiłam w tym czasie? Spałam.
Był ranek. Słońce powoli pięło się w górę po niebie, parząc nas w tyłki już od pierwszych chwil po przebudzeniu. Siedzieliśmy w ciszy na kamieniach niedaleko jednego z klifów. A bardziej siedziałam, bo Minho wąchał trawę leżąc plackiem, to samo Patelniak, tyle że on leżał na plecach i uśmiechał się do nieba. Ellie siedziała na baranach Cody'ego i razem próbowali złapać motyla. Gdzieś z boku słyszałam brzdąkanie gitary Diego. Całkiem niedaleko niego, totalnym przypadkiem, Emily plotła wianek, czemu przyglądał się Cudak. No i był jeszcze Thomas. Chodził w tę i z powrotem, jakby miał robale w dupie i mamrotał sam do siebie, czego nikt nawet nie starał się zrozumieć. Na resztę miałam wylane.
Ziewnęłam. Wciąż doskwierało mi zmęczenie. Do tego piekły mnie wszystkie mięśnie w ciele i na nim, zupełnie jakby płonęły, co nie było winą słońca, tylko naszego zwiedzania kopalni.
— No łap go! Masz go pod ręką!
Wtedy zirytowana Ellie złapała i szarpnęła Cody'ego za włosy. Chłopak pisnął.
— Ała!
— Sory, miałam cię pod ręką.
— A ty dalej tak łazisz? — stęknął na Thomasa Minho, który na moment uniósł głowę. — Leżę tutaj już którąś godzinę i wtedy też łaziłeś. Rany stary, naprawdę masz motorek w dupie.
— Siedzimy tu dopiero piętnaście minut — zmarszczyłam brwi.
— Wy może tak. Ale ja już którąś godzinę ćpam trawę.
— Ma zjazd. Wykradł wczoraj moje leki na uspokojenie, bo szukał czegoś na gazy — wyjaśniła Ellie na moje zdziwienie. Stała już na nogach, bo obrażony Cody nie chciał jej mieć w pobliżu swoich włosów. — Smakowały mu jak cukierki.
— O fuj! Jednorożec!
Na krzyk Patelniaka Azjata gwałtownie poderwał się do siadu, rozglądając się energicznie. Gdy nic nie znalazł, podrapał się po głowie i zerknął na Patelniaka, którego zachwyt nagle zmienił się na złość.
— Nic nie widzę.
— Bo go, debilu, wystraszyłeś swoim ryjem.
— Ej! Mam ładny ryj. Twój wygląda jak klump.
— Oh, no i podzielił się nimi z Patelniakiem — Ellie dodała ze wzruszeniem ramion, po czym przysiadła się do Emily i Cudaka.
Dalej nie przysłuchiwałam się już grze Diego ani przepychanki naszprycowanych chłopców, bo całą uwagę skupiłam na tym swoim ulubionym. Thomas nie przestawał krążyć od prawej do lewej i z powrotem, przez co jego grzywka podskakiwała mu na czole. Przez dłuższą chwilę po prostu na niego patrzyłam. Uśmiech wisiał na mojej twarzy, a ciepło płynęło do policzków. Wszystko jednak zniknęło, gdy serce przypomniało mi, że on nigdy nie będzie mój. Czułam się, jakbym w piersi miała potwora, który rozwala wszystko wokół i drze na strzępy.
— Chłopie, weź wylaksuj — przewrócił oczami Cody, przysiadłszy się do Diego.
— Wiem co widziałem i słyszałem — Thomas nie przestawał świrować. — Nadchodzi coś niedobrego. Czuję to. Brenda potwierdzi — wtem zatrzymał się i wycelował palcem we mnie.
Skołowana pomrugałam oczami, ale też pokiwałam głową. Mogłabym nie słyszeć, mogłabym się z nim nie zgadzać, ale zawsze bym go poparła. Nie tylko ze względu na moje uczucia. Thomasa nie wolno było zatrzymywać. To go tylko nakręcało.
W tym samym momencie Minho, który wcześniej znów się walnął na trawę, ponownie uniósł samą głowę ze zirytowaną miną. Złożył łapy jak do paciorka.
— O wielki proroku, stul wreszcie pysk — zanucił i dał nura w trawę.
— Wkurzasz się, bo Vince i Jorge kazali ci się nie wtrącać — stwierdził Cody. — Straciłeś kontrolę.
— Tak. A kiedy ostatnio ją straciłem, Ellie prawie umarła.
Tak niespodziewanie spadła na nas trupia atmosfera. Wzięta na przykład Ellie z automatu złapała się za pierś, gdzie pod lnianą koszulą do końca życia jej skórę miała przecinać blizna po ostrzu wbitym przez Newta. Każdy z nas najchętniej wymazałby to z pamięci. Ale to wrosło w naszą pamięć niczym durny chwast, który nie chciał puścić.
Po chwili Thomas pokręcił głową i odszedł w stronę wioski. Już chciałam za nim pójść, ale powstrzymała mnie przed tym Ellie. Ścisnęła mój nadgarstek i pokręciła głową.
Fuknęłam i usiadłam z powrotem. Potrzebował czasu.
— Będzie teraz cały czas chodził taki spięty jak gacie na sznurku? — spytała Emily. Ani razu nie oderwała oczu od swojego wianka, co nie przeszkadzało jej w słuchaniu. — Potrzeba mu się rozerwać.
— To zróbmy mu imprezę — wyskoczyła Ellie.
Nie trudno było zgadnąć, czyje zainteresowanie wzbudziło to najbardziej. Plasnęłam się w czoło jeszcze przed słowami, które padły chwilę później:
— Ja na bibę zawsze chętny.
— U-u! Weźmiemy pochodnie!
— I podłożymy pod dupę Vince'owi, gdy będzie siadał!
— Wątpię, aby starzy nam na to pozwolili bez okazji — wtrącił kwaśno Cody. Diego zgodził się z nim kiwnięciem głowy.
— To zróbmy okazję! — wtedy Ellie hycnęła raźnie na nogi, otrzepując dupę z trawy i innych, takich tam. — Tommy ma dzisiaj urodziny.
To nie była propozycja, a zwykłe stwierdzenie. I wszystkich zaskoczyło. Emily zastygła z badylami w rękach, Diego zagrał na złej strunie, a Cody przestał memlać źdźbło w ustach. Leżący dotychczas na plechach Patelniak przewrócił się na bok, wyglądając jak modelka z gazetki porno, gdy tuż obok Minho tylko przyłożył dłoń do ucha. Natomiast ja patrzyłam na nią ogłupiała, podobnie jak reszta.
Nasze reakcje wisiały zdeterminowanej mamuśce. Odgarnęła jasne pukle z twarzy, przemaszerowała kilka kroków, po czym spojrzała na nas poganiająco.
— No ruchy kluchy! Tommy ma dzisiaj urodziny! Trzeba tyle rzeczy przygotować...
— Kto ustala kiedy ma się urodziny? — spytał nieobecny Patelniak.
— Ja.
— O, to kiedy są moje?
— Były wczoraj.
Dłonią zatkałam usta, aby stłumić swój śmiech. Choć Emily, Cody i Diego nie mieli problemu, aby zaśmiać się na głos. Jedynie Minho nie było do śmiechu. Uniósł się powoli i zmrużył oczy na przyjaciela, potem celując w niego palcem.
— Nie zaprosiłeś mnie, krótasie.
W odpowiedzi Patelniak zawył płaczliwie i złapał się za głowę.
— Mnie też nie zaproszono!
···
SKYLAR
W dawnym życiu robiłam za architekta zamkniętego w pudle. Projektowałam stodoły, ulepszałam Bazę i dbałam, aby nasza mała metropolia w Labiryncie trzymała się kupy. Pomimo tego, że miałam ograniczone możliwości, dawałam z siebie wszystko.
W Przystani malowałam płot. Jebany płot.
— Ominęłaś tutaj. Serio muszę nad tobą stać i ci mówić?
Dodatkowo przydzielono mnie do kretyna.
Złość zadrżała moją ręką i szczęką, ale jakoś udało mi się nie wsadzić Gally'emu pędzla do gardła ani powiedzieć coś niemiłego. A wtedy tylko niemiłe słowa chodziły mi po głowie. Dalej malowałam płot, podczas gdy Gally robił za moimi plecami fuj wiedział co i pies go właściwie jebał.
— Gally!
Przewróciłam zirytowana oczami. Ukrywałam to w środku, że ten słowikowy głos drażnił moje nerwy od samego początku.
— Oh, siemka Skylar. Jak leci?
— Pracuję — mruknęłam, aby ją zbyć. Było we mnie jednak zbyt dużo ciekawości, aby się nie odwrócić.
Słońce Przystani promieniało jak zwykle. Nie miałam na myśli to nad nami, tylko Ellie. Jasne włosy przeplatały się z blaskiem, szeroki uśmiech raził w oczy, a oczy były takie ciepłe, że nic tylko kiełbaskę piec. Problem był tylko w tym, że wolałam zimę. Ona mnie wychowała i to ją miałam wewnątrz siebie. Lubiłam chłód. Dlatego takie słońce mnie parzyło.
Dziewczyna posłała mi uśmiech, czego nie starałam się odwzajemnić, po czym skupiła się na Gallym. Choć chłopak zwykle chodził z drzazgą w dupie, tak na Ellie patrzył z neutralną miną. Wręcz spokojną. Widocznie tryb dupka włączał mu się wyłącznie przy mnie.
— Gally, potrzebuję twojego bimbru. I to dużo — dodała po namyśle.
Chłopak opadł się zadkiem o niepomalowany jeszcze płot, a ja już po jego oczach wiedziałam, że nie mógł tego nie skomentować. Znów przewróciłam oczami.
— A co? Kłopoty w raju? — zarechotał. — Nawet cię rozumiem. Ja też na trzeźwo nie mogłem z nimi wytrzymać.
— Przy tobie to nawet bimber nie pomoże — wtrąciłam.
Nie skomentował tego, ale jego mięśnie wyraźnie się spięły. Oh, jeszcze na jego szyi pojawiła się moja ulubiona kurwiżyłka. Smak satysfakcji w ustach był nieziemski.
— To nie dla mnie. Ja nie mogę — wtedy położyła dłoń na swoim brzuchu. Jej uśmiech się powiększył. — Wyprawiamy dzisiaj imprezę urodzinową i potrzebujemy towaru. A ty robisz najlepszy.
Tak mu lizała dupę, że no nie mógł się nie uśmiechnąć z wyższością. Jeszcze mi strzelił spojrzenie! Prychnęłam głośno. Też mi coś.
— Czyja to impreza?
— Tommy'ego.
Wtem mina Gally'ego zmieniła się diametralnie. Uśmiech zastąpił krzywy grymas, a oczami przewrócił w zirytowaniu. Zirytowany Gally dziwnie poprawiał mi humor.
Ellie natomiast zmarszczyła brwi.
— Myślałam, że jest między wami lepiej.
— Może i ta. Ale wciąż mnie wkurza, że robi wokół siebie taki szum. Wszyscy skaczą tylko dookoła niego!
— Okej, następnym razem zrobimy imprezę tobie.
— Albo ja poskaczę ci butem po twarzy.
Znów oberwałam miażdżącym spojrzeniem, na które jedynie uśmiechnęłam się niewinnie. Świetnie się bawiłam.
— Nie daj się prosić, Gally — westchnęła Ellie; tym razem to ja przewróciłam oczami. Naprawdę irytował mnie jej głos. — Każdemu z nas się to przyda. Przez chwilę zapomnieć o tym wszystkim, co nas czeka jutro i po prostu żyć tak, jakby to nie od nas zależał świat. Winston to dobrze wspominał... — mówiąc to, jej oczy przygasły i przestały grzać. Słońce zakryła mgła. — Przed pustynią też mieliśmy taką malusią imprezę. I tylko o niej myślał, gdy odchodził.
Ja nie wiedziałam, do czego dziewczyna piła, ale Gally chyba tak. Jego ramiona opadły w rozluźnieniu i widocznie sam sięgnął do wspomnień, bo zamyślił się na moment. Przyjrzałam się swoim paznokciom. Były bardzo interesujące szczególnie w chwilach, kiedy nie ogarniałam tematu lub się nim nie interesowałam.
Przydałby im się manicure.
— Niech będzie. I tak miałem przetestować nowy przepis, więc...
— Dzięki! Dzięki! Dzięki! — nim Gally zdążył się obejrzeć, już był ściskany w uścisku. Szybko jednak dziewczyna odskoczyła, przez co znów się rozluźnił. — Dobra, to teraz idę znaleźć Jorge.
— Powodzenia. Ja go nie znalazłem.
— Bo jesteś w tym fujowy. Wystarczy zacząć śpiewać to coś, co ostatnio ciągle nuci. Matka mu śpiewała, zdaje się. Czekaj no... Despacito?
Nie dowiedziałam się, czy to faktycznie o tą piosenkę chodziło, bo lada chwilę później dziewczyna odeszła. Odprowadzałam ją chwilę wzrokiem. Im dalej była, tym lepiej się czułam. Mój instynkt od początku podpowiadał mi, abym do końca jej nie ufała.
W końcu dalszy wgląd na blondynę zagrodził mi Gally z tą swoją surową miną szefa. Z powrotem wcisnął mi pędzel, który wcześniej odłożyłam, po czym wskazał na płot.
— Kto to Winston? — zagadnęłam, wracając do malowania. — Co ma znaczyć, że odszedł? Nie podobało mu się w waszej przytulnej wioseczce? — sarknęłam.
Ciekawość próbowała rozsadzić mi flaki.
— Nie. To znaczy, że zginął. Prawie siedem lat temu.
Dłoń z pędzlem zamarła mi w miejscu. Spojrzałam na niego. Gally swój smutek nie okazywał drżącą wargą, mokrymi oczami ani drgawkami ciała. Właściwie to trudno było odczytać, co aktualnie odczuwał. Ale ja to widziałam. Tą ostrą od zaciskania szczękę, zmarszczki w kącikach oczu i ich matowy odcień, jakby cały smutek zebrał się na samym dnie, za brudną szybą. Po tym wiedziałam, że był smutny. Inni by może tego nie dostrzegli. Ja tak. Gally potrafił ukrywać emocje.
Tak samo jak ja.
— Był spoko. Poparł mnie, kiedy chciałem wkopać Thomasa do Ciapy — mały, tyci uśmiech ozdobił jego twarz. — Kiedy już wydostaliśmy się z Labiryntu i poznaliśmy DRESZCZ, oni uciekli już następnego dnia.
Coś pstryknęło gdzieś z tyłu mojej głowy. Pamiętałam ten dzień. Miałam biec za Arisem i uciec razem z nimi, ale złapał mnie jeden z żołnierzy i postrzelił ze swojej pukawki. To ten, który potem dowodził w jednostce. Miał brązowe włosy. I siostrę lekarkę.
Ledwo powstrzymałam się, aby nie złamać pędzla od złości.
— Trafili do miasta i tam spotkali Ellie...
— Czekaj no moment — zmarszczyłam brwi. Gally też to zrobił. — To ona nie uciekła z wami?
— Nigdy nie była w Labiryncie. Uciekła dwa lata wcześniej z wujem, który pracował dla DRESZCZ-u, ale postanowił się zbuntować.
Złość i niechęć do tej dziewczyny zapłonęła we mnie jeszcze bardziej. Ona nie przeżywała tego, co my. Nie śniła o ślepych zaułkach, nie uciekała przed obślizgłymi kleszczami, nie miała podłączanych prątków do mózgu. Była wolna, podczas gdy my nie znaliśmy nawet słowa wolność.
Nie powiedziałam jednak nic. Tylko chrząknęłam.
— Ale był chory. Nie ruszał się z wyra — ciągnął Gally. Nieświadomy tego, że byłam bombą. — Ellie poszła z ekipą w stronę gór, aby znaleźć Prawe Ramię, a on został w mieście. Winston też. Został zaatakowany przez Poparzeńców i wolał się zabić, żeby nie być zagrożeniem dla reszty.
— Ellie tak po prostu porzuciła swoją rodzinę?
— Nie miała za wielkiego wyboru. A teraz bierz się do roboty. To wygląda jakby przedszkolak malował.
Nawet się do niego nie odwracając, przejechałam mu pędzlem po ryju. Coś tam gderał, ale go nie słuchałam.
Zawsze jest jakiś wybór.
Ja dla Rachel była gotowa podpiąć się do prątków. Byleby nie brali jej.
···
ELLIE
— Gdzie mnie ciągniesz?
— Na bara-bara.
Oczy Tommy'ego wystrzeliły z orbit, na co zachichotałam. Gdy po chwili skumał, że tylko żartowałam, strzelił mi matczyne spojrzenie i jeszcze głośniej się śmiałam. Dalej jednak trzymałam go za rękę i prowadziłam przez roześmiane alejki wioski.
Serce mi się radowało, kiedy nasza Przystań się śmiała.
— Musisz mi coś ściągnąć z półki w szopie — wyjaśniłam. — Ja nie dosięgam.
— Nie masz od tego Newta? On ostatnio jest na każde twoje widzimisię.
— A to kiedyś nie był? — wtrąciła Sonya z uśmieszkiem, która akurat nas mijała.
Moje serce w piersi zatrzepotało jak wróbelek. Uśmiechnęłam się lekko. Wystarczyła sama wzmianka o nim, aby wypełniła mnie miłość nie do wyobrażenia, ale i tęsknota za jego brakiem.
Wtedy bardziej odczułam chłód tęsknoty.
— Mógłby mi pomóc. Ale widzisz go gdzieś tutaj? — mruknęłam; niby obojętnie.
Bo tak naprawdę było mi trochę smutno.
Newt zaciągnął się do pracy u naszego kowala, od którego wspomnienia przechodziły ciarki. Nie wspomniał mi nic wcześniej o swoich zamiarach ani nie zdradził za wiele już po tym, gdy to zrobił. I być może świrowałam. Byłam w czasie, w którym hormony mi buzowały i wszystko mogło być powodem mojej złości lub płaczu. Ale wydawało mi się... cholerka, byliśmy parą. Dość mocno związaną. Mieliśmy mieć dziecko, a mu zachciało się mieć jakieś tajemnice. Tajemnice dzieliły.
Nie cierpiałam tajemnic. Bałam się, że nas też mogły podzielić.
W jednej chwili odpędziłam od siebie wszystkie myśli i smutki. Pokręciłam głową. Tommy miał urodziny! Tego dnia to on był najważniejszy.
Wreszcie naszym oczom ukazała się stara szopa. Zbudowana z powyginanych desek oraz krzywych i zardzewiałych gwoździ była jednym z pierwszych fundamentów Przystani, za jaki się zabraliśmy po osiedleniu się na wybrzeżu. Gdyby postawić obok niej Vince'a nikt by nie uwierzył, że jest kupę młodsza od niego. A jednak – była. Ale ciii. Ja nic nie mówiłam.
Drzwi szopy były otwarte, a tuż obok nich opierał się pogwizdujący Jorge. Na nasz widok Latynos rozłożył ramiona i uśmiechnął się szeroko w ten swój zadziorny sposób.
— Mi compadres! Jak dobrze widzieć wasze uśmiechnięte mordy! — zawołał. Skrzywił się jednak, gdy przyjrzał się Thomasowi. — Co z twoją poszło nie tak, amigo?
— Przedszkolak się nafochał — westchnęłam.
Czy mój mały przedszkolak też będzie odstawiał takie sceny czy jeszcze gorsze? Oh, będę musiała go pilnować, aby nie zostawał zbyt długo z Patelniakiem. A może to będzie dziewczynka...?
Ostatnimi czasy uwielbiałam wchodzić do swojej głowy i siedzieć wśród takich myśli.
— Bo nie pozwala mi bawić się w samotności.
Ocknęłam się. To nie był czas ani miejsce na myślenie.
Oprócz tego, że Thomas każdą cząstką siebie pokazywał, że chciałby pobyć sam, nie wyglądał zbyt dobrze. Sińce ciążyły mu pod oczami, które były lekko czerwonawe, a skórę miał jakąś bladą. Wtedy złapały mnie wątpliwości, czy impreza to był aby na pewno dobry pomysł. W końcu ramiona samotności czasem wystarczyły, by poczuć się lepiej.
Z drugiej strony... niepilnowany Thomas odwalał bardzo głupie rzeczy.
Jeszcze chwilę się wahałam. Po tej chwili spojrzałam ponaglająco na Tommy'ego i wskazałam na wejście od szopy.
— Idź i ściągnij mi doniczkę.
— Newtowi też tak ciągle rozkazujesz?
— Newt ściąga coś innego.
Przez moment się nad tym zastanawiał, a gdy zrozumiał, zaczerwienił się i wystrzelił z miejsca. Kiedy zniknął we wnętrzu szopki, Jorge prędko zatrzasnął za nim drzwi, za ja zablokowałam je deską. Moje serce fiknęło zwycięskie salto. Na koniec przybiłam z Hiszpanem głośną piątkę. Oboje uśmiechaliśmy się jak po silnych dropsach.
Przypadkiem bądź też nie tuż obok właśnie przechodził Diego ze taczką załadowaną piaskiem. Jasne oczy patrzyły na nas dziwnie, skacząc to na mnie, to na Jorge.
— Mam pytać? — chłopak zmarszczył brwi.
Wtem drzwi szopy, o które razem z Jorge opierałam się plecami, zatrzęsły się, a my razem z nimi. Mózg poobijał mi się o czachę z takim ding-dong. A potem dobiegł nas stłumiony krzyk:
— Otwierajcie te drzwi, leszcze! — krzyczała Bren.
— El, to nie jest zabawne! — krzyczał też Tommy.
— Ellie?! Mogłam się domyśleć, że to twój pomysł!
Znów podskoczyłam razem z drzwiami. Kolejne uderzenie. Podrapałam się po brodzie. Chyba miałam przerąbane. Wzruszyłam ramionami.
Diego dalej patrzył na nas niezrozumiale, ale kpiący uśmiech tańczył na jego ustach. Ponownie wzruszyłam ramionami, natomiast Jorge poklepał z czułością drzwi od szopy.
— Nazwaliśmy ją Całuśną Budką.
— W niej rodzi się miłość.
— Nogi wam z dupy powyrywam i wepchnę z powrotem drugą stroną!
— Ta! A ja pomogę!
— Widzisz? — uśmiechnęłam się do Diego. — Już planują wspólne chwile. Ty i Emily jesteście następni w kolejce.
···
THOMAS
— A jeśli walnę z kopa?
— To się połamiesz.
Spojrzałem urażony na Brendę, która już od jakiegoś czasu siedziała w kącie i odbijała piłkę Cudaka o ścianę naprzeciwko. Wpierw się poddała, a potem podcinała mi skrzydła, podczas gdy ja starałem się coś wymyślić, by nas uwolnić z tej pikolonej budy.
— Dlaczego we mnie nie wierzysz?
— Przecież ty się na prostej drodze przewracasz, ciapo.
Już otworzyłem usta, by jakoś obronić swój honor, ale rozum kazał mi je z powrotem zamknąć. Wciąż skóra na kolanach piekła mnie po tym, jak się potknąłem o kamień. Tam był kamień. On tam naprawdę był. Kamień.
Niechętnie i z westchnięciem usiadłem więc naprzeciwko niej, prawie obrywając piłką. Na mój wzrok dziewczyna Brenda jedynie wzruszyła ramionami, ale odrzuciła piłkę na bok. W szopie gnieździł się mrok. Włącznik był od zewnętrznej strony, a żaden z dowcipnisiów nie zechciał włączyć nam światła. To dlatego widziałem sam zarys dziewczyny. Czułem jednak jej obecność. Gdy nawalał wzrok, inne instynkty robiły się wrażliwsze. Moja skóra mrowiła; stąd wiedziałem, że nie byłem tam sam.
Do tego szopa była na tyle mała, że swoimi stopą ocierałem się o jej nogę.
— Na co to wszystko? — walnąłem głową o ścianę z tyłu. Trochę zabolało. — Po co te ściemy i...
— Robią ci imprezę.
Rozejrzałem się wokół. Pusta ciemność. Wiedziałem, że Brenda była przede mną, ale gdy nie mogłem jej widzieć, moje zmysły głupiały.
Dopiero po kilku sekundach dotarł do mnie sens jej słów. Podrapałem się po głowie, czego Brenda nie mogła widzieć.
Robili imprezę? Z tego powodu zamknęli mnie w ciemnej ciapie?
Te fuje mnie nie zaprosiły?
— Nie kumam — wyznałem po jakimś czasie. Usłyszałem jej głośne westchnięcie.
— Nawet się już nie dziwię — sarknęła, ale zanim wciąłem swoje ej, cisnące się mi na usta, Brenda kontynuowała: — Ellie uznała, że zbyt się spinasz ostatnio. No wiesz, martwisz się całym tym szajsem w górach aż za bardzo i trochę wszyscy się martwią. Dlatego miło mi powiedzieć, że masz dzisiaj urodziny.
— Nie pamiętam, kiedy mam urodziny.
— Ellie w swoim kalendarzu zaznaczyła, że masz dzisiaj.
— Ma jakiś kalendarz?
— Mówimy o Ellie.
Po chwili namysłu przyznałem jej rację. Ellie miała swoje dziwactwa, ale to właśnie nimi skradła sobie nasze serca, które traktowała niczym największy skarb. Dla niej relacje było szczególnie ważne. Już za dzieciaka straciła rodziców, a później wuja, który ich zastępował. Udało nam się jednak stworzyć nową rodzinę, zbudowaną na szczątkach byłego świata. I tej już nikt z nas nie zamierzał stracić.
Podsumowując, mogła mieć taki kalendarz.
Kolejne minuty mijały nam w ciszy. Patrzyłem przed siebie, tak naprawdę jednak będąc w swojej głowie i dalej próbując uporządkować sobie to, czego się ostatnio dowiedziałem. Obraz Generała nie bladł w moich wspomnieniach. Wręcz przeciwnie – był wyraźny, głośny i przerażający. Towarzysząca mi ciemność tylko w tym pomagała. Mój mózg pracował (i nikogo to, purwa, nie powinno dziwić!). Generał. Kim on mógł być? Spotkałem go już wcześniej? Czy może...
— Dlaczego nie każesz mówić do siebie Tom?
To było tak niespodziewane, że aż mnie zamroczyło. Po sekundzie poczułem ból wywołany tym krótkim słowem, które miażdżyło moje serce. Pomrugałem szybko oczami i kaszlnąłem. Nie było mi lepiej.
— O co ci chodzi?
— Nie udawaj głupa — miałem wrażenie, że Brenda była jeszcze bliżej. Było mi duszno. Od jej bliskości, od tego ciasnej klitki czy tego niewygodnego tematu – trudno powiedzieć. — Zawsze, kiedy tak cię nazwę, świrujesz jak Cody, gdy mu wbiją igłę w dupsko.
Jej słowa dolatywały do mnie z opóźnieniem. Wiedziałem, że gadała do mnie Brenda. Ale równocześnie w swojej głowie słyszałem kogoś innego. Kogoś, kogo dawniej znałem. Komu ufałem. Któremu oddałem serce, by z powrotem dostać je w strzępach.
Tom.
Słyszałem w głowie kogoś, kogo nie powinienem słyszeć. Bo ona nie żyła.
Tom.
— Odpowiesz mi?
— Teresa?
Cisza. Niby bez dźwięku, a jednak napurwiała w bębenki. Czacha mi dymiła.
— Brenda?
— Nie kurwa, Teresa.
Przeszły mnie ciary. Jeśli wcześniej wszedłem do szopy z Brendą, tak wyjść miałem z rozwścieczoną pumą. Lub też wcale nie miałem stamtąd wyjść.
Westchnąłem i przetarłem twarz dłońmi. Już myślałem, jak się z tego klumpa wydostać, gdy dziewczyna mnie wyprzedziła:
— Na serio, Thomas? Ona? — prychnęła z ciemności. — Kojarzysz to z nią? Ona nas zakablowała Szczurowi. Przez nią to wszystko! Przez nią porwali Minho, przez nią Newt mógł zostać Poparzeńcem, przez nią Ellie prawie zginęła! A ty jej bronisz...
— To nie takie proste, okej?! — wybuchłem. Emocje próbowały mnie rozerwać od środka. — Tak, spieprzyła na całej linii. Nie usprawiedliwiam tego. Ale robiła to, bo uważała to za słuszne.
— Od kiedy mordowanie ludzi jest słuszne?
— A od kiedy udawanie zdrowego będąc zakażonym jest słuszne?
Brenda milczała. Wiedziałem, że uderzyłem w czułą strunę. Zatajając prawdę, nie chciała nam przecież zaszkodzić; najzwyczajniej się bała. Bała się o siebie i... siebie samej. Kolejny raz westchnąłem.
— Posłuchaj, byłem jakoś związany z Teresą — zacząłem paplać co mi dusza podpowiadała. — Łączyło mnie z nią... coś. Nie umiem tego nazwać. Wiem tylko, że z nikim innym mnie to nie łączyło. Ani z Newtem, Minho czy Patelniakiem. Tylko z nią. I Tom... — ledwo mi to przeszło przez gardło. — ...Tom był tylko jej. To umarło razem z nią. I nie powinno być wspominane.
Nie wiedziałem, czy mnie zrozumiała. Sam tego nie ogarniałem. Moje serce biło szybko w oczekiwaniu na jej reakcję, z którą się ociągała. Prawie tam na zawał zszedłem!
— Nie chcę, żebyś brała to do sie...
— Młotek.
Tym razem nie musiałem się rozglądać, aby szukać Brendy w ciemnościach. Była gdzieś z przodu. Dobrze ją słyszałem i... czułem.
— Nie mogę cię nazywać Tom, a Thomas i Tommy nie są dla mnie, a dla wszystkich — sama wyjaśniła. — Będziesz młotkiem.
Chwilę nad tym myślałem, ale w końcu parsknąłem śmiechem. Pokiwałem głową. Nie mogłem się przyzwyczaić, że ona mnie nie widziała. Pomimo tego, że jej oddech chyba owiewał moją twarz.
— Spoko. Ty możesz być moją rurą.
— Nie przeginaj, młotku.
Po tym oboje parsknęliśmy śmiechem. Wnętrze szopy nie wypełniała już tylko cisza i ciemność, ale też nasz śmiech. Brenda śmiała się bardzo ładnie. Lekko i trochę zachryple, bo tak rzadko to robiła. Inaczej od rechotu chłopaków czy melodii El.
Lubiłem, gdy Brenda się śmiała. Jeszcze bardziej lubiłem być tego powodem.
Ogółem, lubiłem jej towarzystwo. Z nią mi się najlepiej rozmawiało.
Ogółem ogółem, to lubiłem Brendę.
Rozumiała mnie.
Inaczej od Teresy. Z Teresą wszystko było inaczej.
Nagle drzwi zadygotały. Ktoś je otworzył, a pomarańczowa smuga zachodzącego słońca wdarła się do środka, oślepiając mnie na moment. W tym czasie poczułem mocne kopnięcie w łydkę; Brenda musiała ode mnie oskoczyć. Jęknąłem.
Gdy wchodziłem do szopy było południe. Ile nas tam kisili?
W progu stał Minho. W jednej łapie trzymał płonącą pochodnię, za to drugą celował prosto we mnie. Na głowie natomiast miał... różową czapeczkę.
Wraz z Brendą wymieniliśmy się skołowanymi spojrzeniami.
— Nadszedł twój czas — głos miał niski. — Teraz musisz stać się wiatrem, aby jednym podmuchem zgasić pożary, które stoją nam na przeszkodzie do zaspokojenia głodu naszego ludu.
— Co ty pieprzysz?
— Rusz dupę, bo świeczki na torcie już się palą, a ja jestem purewsko głodny!
···
NEWT
Chyba nie byłem dość imprezowy.
Impreza trwała już którąś godzinę. Słońce już dawno się nami zmęczyło i poszło spać, zostawiając nas pod opieką księżycowi, który na wszystko nam pozwalał. Bimber chlustał w każdym kubku i gardziołku. Ognisko płonęło, łaskocząc płomieniami czarne niebo. Ludzie tańczyli, śmiali się i dobrze się bawili, podczas gdy ja stałem z boku i opierałem się o płot, marząc tylko o swoim wyrku.
Już nawet Tommy lepiej się bawił ode mnie. Na początku też miał kwaśną minę, ale wystarczyło kilka golnięć z kubka i taniec z moją ukochaną, aby później tańczył z Minho tango. Ja sam parę razy dałem się jej porwać, choć nie lubiłem tańczyć. Tyle że mojej Ellie się nie odmawiało. Była jak wolny duszek, który swoimi pląsami i śmiechem zwiódłby najtwardszego Sztamaka. A ja jej dodatkowo oddałem swoje serce.
Tańce z Ellie były najlepszą częścią tej imprezy. Gdy znikała mi z oczu, przez co nie mogłem jej dotknąć, wracało do mnie to zmęczenie po ciężkiej pracy w kuźni.
Pierwszy dzień nie był zły. Gus bardzo krótko przedstawił mi moje obowiązki, a potem zostawił z małym Flo skaczącym koło nogi. Prawie mi wszedł pod wiadro, gdy wysypywałem gorące węgle do paleniska, więc żeby nie przyfajczyć jego, zrobiłem to ze swoją ręką. Gdy Ellie robiła mi zimny okład ani razu się nie odezwała. Była wkurzona.
Nie podobała jej się moja praca. Nie ufała Gusowi.
Ja też. Ale Ellie zasługiwała na najpiękniejszy pierścionek.
Nagle obok mnie wyrósł Cody. Z westchnięciem oparł się płot za nami, ściskając w rękach dwa kubki z bimbrem. Pokręciłem głową.
— Dzięki, ale nie chce.
Chłopak zmarszczył na mnie brwi. Następnie napił się z jednego kubka, potem z drugiego, a na końcu głośno mlasnął.
— Oba są moje — westchnął, jakby sam sobie współczuł. — Nie mam partnerki, ale przynajmniej mam bimber.
—I to się szanuje, brachu.
Minho podszedł do nas chwiejnym krokiem, czkając co krok. On w łapie ściskał całą butelkę, bo mój przyjaciel wolał oszczędzić czas na chodzeniu po dolewkę.
— Newtie, ogarnij swoją blondie — wybełkotał niewyraźnie. — Przyszła nabzdyczona jak osa i psuje atmosferę. Wylała mój bimberek!
Uniosłem kpiąco brew, trochę się jednak martwiąc. Jeszcze chwilę wcześniej widziałem Ellie jak tańczyła razem z Jorge, który lubił coś mocno ją przytulać. Ledwo powstrzymałem się wtedy, aby jej nie odbić.
Minho nagle uwiesił się ramienia Cody'ego i pokręcił chaotycznie głową.
— I że tobie się podoba, no współczuje.
— Co? — wcięło mnie.
— Co? — Cody'ego chyba też.
— Oh, bimberek... — Minho golnął łyka.
Po chwili zastanowienia dotarło do mnie, że gadał o Sonyi. Tego dnia moja siostra faktycznie kąsała jak żmija, dlatego pokiwałem w zrozumieniu głową.
— Sonya pokłóciła się z Arisem — wyjaśniłem.
Wtedy Cody, który akurat brał łyka z kubka, zachłysnął się i wypluł wszystko na Minho, który nawet się tym nie przejął. Otarł tylko twarz rękawem, dalej kręcąc bioderkami do muzyki granej przez Diego. Potem Cody wcisnął mi w ręce kubki z bimbrem, olewając całkiem moje zaskoczone spojrzenie.
— Panowie, muszę was zostawić — chrząknął, przeczesawszy włosy. — Obowiązki wzywają.
— Jasne, po prostu cię fiut już swędzi.
Pomimo zaczepki Minho, loczek i tak zniknął sekundę później w tłumie na poszukiwaniach mojej siostry. Azjata zajął jego miejsce przy mnie; próbując oprzeć się o płot, dwa razy prawie się wywalił.
Przez jakiś czas trwaliśmy w ciszy, nie licząc rumoru dookoła nas, ale w pewnym momencie brunet szturchnął mnie łokciem. Gdy na niego spojrzałem, Minho wskazał na coś paluchem.
— Tam jest jakaś drama.
Podążyłem tam wzrokiem i faktycznie – skupisko gapiów zwiastowało coś grubego. Ciekawość nieco rozbudziła mnie od środka.
— Gdzie są dymy, tam jest Minho — czknął Azjata. — Idziemy!
Bez słowa kiwnąłem głową i poszedłem za nim. Sam byłem ciekaw, a poza tym – większość ogarniętych Sztamaków ulała się w trupa, Vince podobno na samym początku uprzedził, że nie przedłoży na nas swojej drzemki i go tam nie było, więc byłem chyba jedynym, który mógł zapobiec laniu się po mordach. Powietrze przecinały krzyki. Dwie babki pluły się na siebie. Początkowo nie skupiałem się zbytnio na nich. Im bliżej jednak byliśmy, tym mocniej zaciskały się one w mojej piersi.
Krzyczała Ellie. Cholera!
Z większym zapałem w żyłach zacząłem się przepychać między ludźmi. Chciałem jak najszybciej znaleźć się przy Ellie. Ludzie ciskali we mnie wkurzonymi spojrzeniami i coś tam gderali, ale wisiało mi to. Trochę się uspokoiłem dopiero wtedy, gdy miałem swoje słońce na widoku. A i wtedy byłem cholernie zestresowany.
Wewnątrz kółeczka stały Ellie oraz Skylar. Dziewczyny stały naprzeciwko siebie, z przerwą jakichś pięciu kroków. Nie trzeba było im się bliżej przyglądać, aby dostrzec, że spojrzeniem jedna próbowała udusić drugą. Ognisko nieopodal sprawiało dodawało klimatu; włosy Skylar zdawały się płonąć własnym ogniem, podczas gdy w błękitnych oczach Ellie zbierała się burza. Obie były sztywne jak gacie na mrozie.
I tylko jedna pijana jak pięciu Minho.
Co prawda – Skylar trzymała się znacznie lepiej od mojego przyjaciela. Jednak po jej ruchach widać było, że rządził nią alkohol. Trzęsła się. Jej poliki zdobiły czerwone plamy, a gesty były chaotyczne.
— Jesteś taka natrętna! — warczała.
— Ale kto cię pytał? — syknęła Ellie. Ona nic nie wypiła, ale jej emocje od zawsze były niestabilną bombą. A w ciąży to już w ogóle!
— Nie potrzebuje twojego towarzystwa! Odwal się — ruda całkiem nieźle paplała jak na swój stan. — Zostaw mnie tak jak zostawiłaś tego swojego Danny'ego.
Cały świat wziął głośny wdech. Było tak cicho, że aż za głośno.
Wszyscy jak jeden mąż gapiliśmy się na Ellie, która zamarła. Patrzyła tępo na Skylar, pewnie coraz mniej widząc, bo z każdą sekundą jej oczy szkliły się coraz bardziej. Wiedziałem, że by się nie rozpłakała. Nigdy nie dawała po sobie poznać, że coś ją ruszyło. W środku jednak musiała rozpadać się od środka. I to mnie rozpurwiało od środka.
Ellie była piękna jak pałac, ale też tak samo krucha. Jednym z jej fundamentów był Danny. Kiedy zniknął, pałac w każdej chwili mógł się zawalić. Wcześniej zniknęli rodzice, później jeszcze Mary. Byłem jeszcze ja i reszta, ale... to coś innego.
Bardzo chciałem do niej podejść i po prostu być obok. Aby wiedziała, że nie była tam sama.
Powstrzymało mnie przed tym głośne przekleństwo Gally'ego. Spojrzałem na niego i już wiedziałem, kto wygadał Skylar o Dannym. Unikał mojego wzroku. To było jak przyznanie się do winy.
— O czym ty mówisz? — w końcu odezwała się Ellie. Znacznie ciszej.
— Niespodzianka! Wszystko wiem — zaśmiała się pijacko. — Nie wstyd ci? Niektórzy ryzykowali życie, aby wyrwać innych od DRESZCZ-u. A ty nie dość, że nigdy tam nie trafiłaś, to jeszcze porzucasz bliskich! Nie chciałabym być z kimś takim w drużynie — przy ostatnim słowie zrobiła cudzysłów z palców.
— Nie było cię tam i klumpa wiesz — czułem, że Ellie ledwo dawała radę.
— Ale opinię wyrażać mogę! Tutaj zgrywasz milusińską, ale Danny'ego porzuciłaś na śmierć!
— Skylar... — z szeregu wyszli Sonya oraz Cody. — ...Sky, zluzuj gumkę w majtkach...
Sonya cisnęła w niego spojrzeniem.
— Cholera, weź ty się udław.
Dobrze, że to oni próbowali załagodzić sytuację. Ja chyba bym nie mógł. Od jakiegoś czasu darła się we mnie bestia; gdybym się odezwał, już bym się nie zamknął. Krzyczałbym na wszystkich. Byleby ochronić Ellie.
Byłem tym spokojnym. Do czasu.
W czasie gdy Skylar skupiła się na Codym i Sonyi, Ellie cofnęła się o kilka kroków. Po jej policzku spłynęła pierwsza łza, której widok wysuszył moje gardło. Spojrzała na mnie. Na krótki ułamek sekundy, zanim odeszła. Tak cholerna chwila wystarczyła, aby mnie samemu zachciało się wyć.
Choć Ellie już nie było, kółeczko zostało. Nikt nie wiedział co ze sobą zrobić. Ja patrzyłem tępo w miejsce, gdzie zniknęła blondynka, dając jej czas na znalezienie miejsca, w którym potem miałem znaleźć ją ja.
— Zazwyczaj nie biję dziewczyn — usłyszałem głos Minho. — W twoim przypadku zamknę oczy i po prostu będę lał.
Nie patrzyłem na to, ale chyba go ktoś powstrzymał. Może to i dobrze. Skylar nie myślała trzeźwo...
Cholera, przecież ona skrzywdziła moje słońce.
— O Dannym się głośno nie mówi — wyznałem wreszcie.
— Czemu?
— Wystarczy, że woła go każdej nocy.
···
a/n: chyba jesteśmy w połowie, może nawet nie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro