II
Gdy dotarł na umówione miejsce czuł jakby w jego brzuchu szalała chmara rozzłoszczonych pszczół, które właśnie ktoś pozbawił gniazda. Ludzie mówią, że gdy się ekscytujemy, gdy coś do kogoś czujemy, mamy w brzuchu motyle, bądź inne owady. Lovino zdecydowanie nie był podekscytowany ani tym bardziej zakochany, by móc doznawać tego uczucia. Był zwyczajnie zestresowany spotkaniem, które miało się odbyć. W duchu przeklinał wszystkie obejrzane komedie romantyczne, nadające związkom toksyczności. „To czysty biznes" skarcił się w myślach. Jak mógł w ogóle pomyśleć o tym w kryteriach związku?
— Kto wymyślił nazwać symptom stresu, zdenerwowania i strachu uczuciem, które czujemy, gdy jesteśmy zakochani? — Zadawał sobie to nieoczekujące odpowiedzi pytanie. — To wina tych wszystkich filmów, do których oglądania zawsze zmuszał mnie Feli. Gdyby nie one nie powtarzałbym toksycznych wzorców.
Wziął głęboki wdech, policzył do dziesięciu i zaczął powoli wypuszczać powietrze. Napisał krótkie „Już jestem" do mężczyzny i ruszył w kierunku białej restauracji. Już sam jej wygląd był drogi, chociaż z zewnątrz zdecydowanie wpasowywała się w klimat miasteczka. Był to budynek typowy dla tego regionu Hiszpanii. Lovino uwielbiał styl andaluzyjski w architekturze. Od zawsze coś go w nim urzekało. Może to była spokojna i ciepła kolorystyka, może idealne połączenie litego drewna z metalem albo był to tylko fakt łączenia w nim elementów z różnych kultur i wieków. Włoch nie był tego całkowicie pewny, ale wiedział, że restauracja urzekająca go tak z zewnątrz, w środku gorzej wyglądać nie może. Gdy tylko dotarł do parkingu, na którym samochody można by policzyć na palcach jednej dłoni, z jednego pojazdu wysiadł stosunkowo młody mężczyzna. Szare, idealnie leżące na nim spodnie garniturowe idealnie pasowały do dopasowanej, białej koszuli, której trzy pierwsze guziki zostały odpięte. Uśmiechnął się w stronę Lovino i ruszył w jego kierunku, zamykając za sobą samochód, kliknięciem przycisku na kluczykach. Wykonując to nawet się nie odwrócił, aby upewnić się, czy na pewno zamknął pojazd. Szedł pewnym krokiem i nie spuszczał wzroku z Włocha, przez co Lovino nie był w stanie wykonać nawet najmniejszego kroku. Nie spodziewał się tego. Liczył na w miarę zadbanego faceta koło pięćdziesiątki. Nie żeby marudził, wręcz przeciwnie. Jak na razie taki obrót sytuacji mu odpowiadał.
— ¿Qué tal? — Zapytał Hiszpan, gdy tylko podszedł, po czym kontynuował nie czekając na odpowiedź — Już myślałem, że nie przyjdziesz i kawę będę musiał wypić sam. — Popatrzył młodszemu prosto w oczy z delikatnym uśmiechem. — Antonio. — powiedział wyciągając dłoń.
— Lovino. — Odpowiedział trochę niepewnie Włoch, delikatnie chwytając dłoń mężczyzny.
— Lovino. — powtórzył mężczyzna. — Ładne imię.
Student zaśmiał się lekko i cały wcześniejszy strach i stres z niego uleciały. Rozluźnił się.
— To było takie... banalne.
— Mam się bardziej postarać? — Spytał z uśmiechem Antonio. — Dobra. Ślicznie wyglądasz, kiedy się śmiejesz.
— Nadal banał. — Ruszyli w kierunku wejścia. — Poza tym, ja zawsze wyglądam ślicznie.
— W to nie wątpię.
Usiedli przy stole na balkonie, z którego rozpościerał się widok na plażę i morze. Słońce świeciło ogrzewając swym ciepłem chłodne tony morskiego błękitu, które co jakiś czas wychodziły poza krawędź swojej przestrzeni. Wylewały się w jednolitym rytmie, uwieńczone koroną z białej pianki, spokojnie i z ogromną cierpliwością poszerzały swoje granice, zalewając i pochłaniając złocisty piasek, który nawet nie śmiał się buntować, pozostając nieświadomym zagrożenia.
— Więc... — Ponowił dyskusję Hiszpan. — Czym się zajmujesz?
— Studiuję... — Odpowiedział ostrożnie młodszy mężczyzna.
— W Maladze? — Zapytał szatyn, po czym dodał — Zgaduję, że na rama de arte y humanidades w UMA. To dobry uniwersytet.
— Nie jest zły. — Kąciki ust Lovino delikatnie się podniosły. — Aż tak widać, że jestem humanistą?
— Czyli zgadłem. — Stwierdził Antonio, przypatrując się chłopakowi. — A co dokładniej studiujesz?
— Filología Hispánica, chociaż w sumie nie jestem pewny, czemu wybrałem ten kierunek.
— Och. Tego, że studiujesz ten cudowny język akurat nie widać. — Na twarzy mężczyzny wykwitł łobuzerski uśmiech. — Nadal słychać twój włoski akcent.
— To twoja wina. — Odpowiedział młodszy z powagą, zakładając ręce na wysokości klatki piersiowej, jak to robią małe dzieci, gdy się obrażają.
— Moja? — Po tonie głosu Hiszpana słychać było, że ta rozmowa sprawia mu przyjemność, a może nawet trochę go bawi. — Dlaczego?
— Twoja, bo mnie stresujesz i nie jestem w stanie spokojnie odpowiadać i zwracać uwagę na takie rzeczy jak akcent.
— Ależ mi to kompletnie nie przeszkadza. — Teraz już szatyn nawet nie próbował ukryć uśmiechu. — Tak się składa, że uwielbiam włoski akcent. Chociaż jak Włosi mówią po hiszpańsku brzmią bardziej jak Argentyńczycy niż Hiszpanie, bo ich... — Antonio przerwał swoją wypowiedź w połowie zdania i zawiesił wzrok gdzieś za plecami Włocha. Trwało to może ułamek sekundy, po czym Hiszpan ponownie spojrzał prosto w oczy rozmówcy, przeszywając go wzrokiem. Wyraz jego twarzy kompletnie się zmienił. Nagle nabrał powagi i pewnego rodzaju surowości, pozostając bez cienia wcześniejszej wesołości. — Jesteś może głodny?
— Umówiliśmy się na kawę. — Odpowiedział siedzący naprzeciwko Włoch. Z lekką niepewnością nagłej zmiany postawy mężczyzny, wyłamywał sobie pod stołem palce.
— Owszem, ale jeśli chcesz możemy zostać na obiad, a potem mogę cię odwieźć do domu. — Skinął dłonią wzywając do siebie kelnera. — Musimy przecież omówić jeszcze warunki, a całkiem miło mi się z tobą rozmawia. Myślę, że to trochę nam zajmie.
— Dlaczego się w ogóle na to zdecydowałeś?
— To chyba najszybszy sposób żeby pomóc mojemu... mojej rodzinie. Potrzebuję tych pieniędzy, a w inny sposób ich nie zdobędę. Pracując na etacie w załóżmy kawiarni jako kelner, bo na żadną inną pracę nie ma co liczyć, zarobię trochę ponad tysiąc euro, z czego większość pójdzie na moje utrzymanie. Potrzebuję co najmniej dwa razy tyle. Zresztą... pracując, nie mógłbym studiować. Doba jest za krótka.
— Rozumiem. — Odpowiedział z powagą Hiszpan. — Jeśli potrzebujesz mogę ci załatwić umowę o pracę.
— I co w niej napiszesz? Ma obowiązek trzy razy w tygodniu przychodzić do pracy para echar un polvo?*
— Kuszące, ale... Tylko trzy razy? — Antonio uśmiechnął się łobuzersko na ułamek sekundy, po czym spoważniał. — Mam firmę, w której oficjalnie mógłbyś pracować. Oczywiście tylko oficjalnie. Dałbym ci umowę o pracę, załóżmy, jako mój asystent. Nikt nie musi wiedzieć, że tak naprawdę u mnie nie pracujesz. Chodzi mi o to... Nie mam pojęcia jak twoja rodzina zareaguje na nagły przypływ gotówki od ciebie. A powiedzmy taki płatny staż...
— Zgoda. — Przerwał Lovino. Wiedział, że tym razem Hiszpan ma rację. Dziadek na pewno by pytał skąd on wziął te pieniądze. Jeśli nie od razu, to w końcu by do tego doszło.
— Więc bądź jutro o osiemnastej. — Antonio podał młodszemu swoją wizytówkę, ten wziął ją, delikatnie obrócił w ręce i schował do kieszeni. — Podpiszemy umowę i dogadamy szczegóły.
— Szczegóły? — Lovinio poczuł nagły ścisk w żołądku.
— Spokojnie, będziesz... — Usłyszeli huk, który przerwał wypowiedź mężczyzny.
— Fernández! — Usłyszeli krzyk z drugiego końca sali.
Antonio zignorował to wołanie, jakby nie było skierowane do niego. Podniósł spokojnie lampkę wina do ust i napił się. Zerknął na chłopca, wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał.
— Fernández! Wyłaź, mamy niezałatwione sprawy!
Antonio pokręcił z pobłażaniem głową, uśmiechnął się lekko do Włocha.
— Wybacz, wstaniesz teraz spokojnie i pójdziesz do kuchni, przejdziesz na zaplecze i wyjdziesz tylnymi drzwiami. — Poinstruował młodszego. Mówił to tak spokojnie i opanowanie, a jednocześnie tonem nieznoszącym sprzeciwu, że Lovinio natychmiast podniósł się z krzesła. — Widzimy się jutro. Osiemnasta.
Pozwolił Włochowi odejść, a sam spokojnie wrócił do spożywania posiłku.
*Ładna metafora do „uprawiać seks", w hiszpańskim jest serio masa sposobów na powiedzenie tego, polecam. A pewnie ludzie, którzy rozumieją coś tam po hiszpańsku, ale nie są fluent i nie ogarniają, że tutaj nie mówimy o pyle/proszku, są trochę zdezorientowani, bo serio. WTF SPEJN. Jak można połączyć „Wyrzucanie proszku" z „Uprawianiem seksu"... A więc ja was oświecę jak. Dawno, dawno temu, w XIX wieku, nasz kochany „polvo" odnosił się do niczego innego jak tabaki. A dżentelmeni lubią dragi, a skoro moda na opium była już passe, to oczywiście wzięli się za tabakę. Tak więc zażywali ją na spotkaniach towarzyskich, ale oczywiście nie publicznie, bo bon ton i takie tam, więc przepraszali na chwilę swoich towarzyszy, mówiąc, że idą „echar un polvo" co ładniej brzmi niż „ćpać tabakę" i odchodzili do innego pomieszczenia zażyć używkę. JEDNAKŻE. Na takich przyjęciach oczywiście były też panie, więc napaleni panowie, nie potrafiąc się powstrzymać często się gdzieś z nimi wymykali. A jak towarzystwo spytało PANÓW (bo pań nie wypada, sorki, takie zasady) gdzie byli, to oni jako oczywistą wymówkę zaczęli używać właśnie naszego „echa un polvo", oczywiście pierwsze kilka razy przeszło, ale z czasem naprawdę... Ludzie. Trochę kreatywności, bo ile można to samo... I wszyscy zaczęli rozumieć to jako „Byłem się pieprzyć". Ta dam!!! W ten sposób proszek stał się seksem. Hiszpański jest pojebany. Po więcej lingwistycznych ciekawostek zapraszam do moich książek, bo naprawdę. Lubię się czepiać takich rzeczy. AAAAAA I JEŚLI CHCECIE WIĘCEJ METAFOR NA SEKS PO HISZPAŃSKU TO NA PEWNO SIĘ TU POJAWIĄ. Chociaż nie wiem, czy to zachęta, czy wręcz odwrotnie...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro