Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

²⁸ - ᴛᴏɴɪɢʜᴛ ɪ ɴᴇᴇᴅ yᴏᴜʀ ʜᴇʟᴩ

↷니가 있어야 한다는 걸

──────⊹⊱✫⊰⊹──────


『instagram ✉︎ detailhun_x』

『twitter ✉︎ D3TA1LHUN』




— Nie wiem czy teraz chce cię w ogóle widzieć

Donghyuck wahał się czy w ogóle wpuścić go do środka gdy zastał Marka pod swoimi drzwiami, trzymającego w ręku pudełko z pizzą i uśmiechającego się od ucha do ucha.

Zupełnie jakby zapomniał o tym co stało się wczoraj przy boisku do koszykówki i wcale go nie uderzył za zwykłą interwencję.

Był jednak na tyle głupi, że wystarczył drobny uśmiech i kiwniecie głową by pozwolił mu wejść do środka, burcząc pod nosem różne przekleństwa, nie chcąc dać mu jakichkolwiek nadziei na to, że to co wcześniej działo się między nimi mogło dalej być kontynuowane.

Tamtego dnia, bał się go.

Widział w jego oczach złość i agresję jakiej nigdy u nikogo nie widział, a to jak się zachowywał będzie go prześladowywać we śnie przez długie tygodnie.

To nie był ten sam natarczywy podrywacz do którego wzdychała połowa szkoły, jakiego udało mu się poznać do tej pory - wtedy był potworem, któremu wolno było więcej niż innym i każdy wybaczał mu jego zachowanie, godząc się na nie.

Czy on też powinien mu wybaczyć?

— To dziwne, bo ja nie mogłem zasnąć przez to, że co chwilę o tobie myślałem — Odpowiedział flirtownym tonem, próbując dotknąć jego dłoni, jednak Hyuck szybko odsunął ją na bok, posyłając mu zirytowane spojrzenie.

Zerknął kątem lewego oka na widelec leżący obok talerza z kawałkiem pizzy hawajskiej i przez myśl przeszło mu nawet, by wbić mu go w któregoś palca, patrząc przy tym z satyskacją jak wije się w agonii, jednak doszła do jego mózgu taka myśl, że Mark prawdopodobnie odda mu za to, dwa razy mocniej dlatego też jego fantazje dziś się nie spełnią.

— Czyżby? Chcesz zobaczyć jak spuchła mi twarz po wczoraj czy postanowiłeś mi poprawić? — Powoli nie panował nad tym, jak denerwował się jeśli chodzi o Lee, jego obecność i przemocowość, której doświadczył.

Był hipokrytą, jeśli chodzi o postrzeganie tej ostatniej rzeczy pod pewnym kątem.

Donghyck nie reagował nigdy na to, jak Mark bił kogoś mu obcego, wyzywał innych uczniów czy rozwalał lekcje, robiąc to na co miał ochotę.

Kilka razy nawet zdodał się uśmiechnąć, dla przykładu, gdy Mark wylał Heejin na głowę płynny klej do witraży, który zabrał z pracowni na piętrze, argumentując to tym, że dziewczyna mocno działała mu na nerwy.

Teraz zaczynał tego żałować.

— Ah, to.... — Zawiesił wzrok na dolnej wardze chłopaka, z której lało się wczoraj dużo krwi, zaraz po tym przenosząc wzrok na podbite oko, które sprezentował mu piętą swojego prawego buta, gdy Hyuck próbował złapać go za nogawkę spodni. —  Wciąż nad tym ubolewasz? Już minęły dwadzieścia cztery godziny, mógłbyś odpuścić

Obojętność i niezadowolenie w jego głosie, tylko zdenerwowało Hyucka, który odebrał to jak jakby Mark miał gdzieś że zrobił mu krzywdę i nie widział w tym nic złego.

Zdezorientowany, z lekko otwartą buzią, obserwował jak ten gryzie kawałek pizzy, krzywi usta i dodaje na sam wierzch duży kleks z sosu miodowo-ziołowego, który rozsmarowuje po całej powierzchni pizzy, zanim bierze kolejny gryz.

— Zrobiłeś mi krzywdę, celowo — Powiedział przez zaciśnięte zęby. — Niby tak ci się podobam, mówisz, że jestem taki idealny a gdy robię coś nie po twojej myśli, to mnie karzesz. Nie rozumiem tego

— Bo mi się podobasz — Przytaknął —Jesteś moim numerem osiem i czekam na dzień aż przepadniesz dla mnie zakochując się bez pamięci. To, że cię ukarałem było tylko i wyłącznie twoją winą, mogłeś mi nie przeszkadzać

— Nienawidzę cię, jesteś wstrętnym padalcem — Prychnął Donghyuck, odsuwając się na krześle od stołu, chcąc utrzymać między nimi jak największy dystans, w odpowiedzi na co Mark wstał od stołu i podszedł do niego, siadając.

Łapie jego twarz w swoje dłonie przysuwając go bliżej siebie, następnie całując każdą widoczną ranę jaką miał Hyuck, robiąc to tak delikatnie iż chłopak miał wrażenie, jakby dotykała go ważka, próbująca wylecieć przez okno, gubiąc się chwilę wcześniej w jego kuchni.

— Już ci lepiej? — Kącik jego ust lekko drgnął do góry gdy jedyną reakcją ze strony Lee było ułożenie warg w kaczy dziubek i zmrużenie powiek.

Odczytując jasny przekaz z tej zabawnej reakcji nie wahał się sekundy dłużej nim cmoknął go szybko w sam środek ust, uśmiechając się szeroko.

To zawsze na nich działało.

Jeden pocałunek tu, drugi pocałunek tam - widział po tym jak patrzył na Marka, że chowana uraza powoli przechodziła w zapomnienie, a jedyne o czym myślał to usta Lee na tych jego.

Każdy mężczyzna czy chłopak byli tak podręcznikowo przewidywalni, że bardziej szablonowo się tego poprowadzić nie dało.

— Wal się Mark, śmierdzi od ciebie papierosami i pomarańczą — Fuknął, wycierając usta wierzchem dłoni, popijając od razu kawę, której resztka wciąż znajdywała się w jego kubku w kształcie melona — Wybaczę ci, jeśli powiesz mi, czego tak naprawdę chcesz i obiecasz że mnie już nie uderzysz

— Obiecuję, że już więcej cię nie uderzę, chyba że poprosisz o to podczas seksu. Wtedy nie będę mógł odmówić

— Ble, z tobą to nie chciałbym nawet brać wspólnego prysznica a co dopiero seks uprawiać. Jestem w stanie założyć się o dwadzieścia tysięcy won, że miałeś chociaż raz jakąś chorobę weneryczną

— Pudło kochanie, byłem, jestem i będę czysty. Mój chłopak numer sześć, Joohyuk dbał o to bym się badał regularnie. Czystszego osobnika płci męskiej ode mnie nie znajdziesz

— Tak samo mówią władzę miasta o publicznych toaletach — Uśmiechnął się, co w jego wykonaniu wyglądało jak grymas niezadowolenia bądź niekontrolowany tik nerwowy.

Nieważne co to było, zawsze uruchamiało to się w nim gdy miało to coś wspólnego z Markiem.

— Nie czarujmy już, bo będę musiał znowu cię pocałować by cię wyciszyć. Potrzebuję od ciebie przysługi, za którą oczywiście zapłacę i to dobrze

— Nie, nie nagram z tobą seks taśmy, nie pozwolę ci tu zostać dłużej niż to konieczne i nie, nie chce wiedzieć o twoich podbojach miłosnych przede mną. Obrzydzało mnie to wczoraj i obrzydzać będzie też jutro — Uprzedził jego pytanie, odpowiadając jak najdobitniej jak tylko potrafił, dobrze znając już jak spaczony i dziwny umysł miał Lee, myśląc przeważnie tylko o jednym.

— Słodki jesteś, wiesz? — Zaśmiał się, kręcąc głową. — Nie potrzebuje twojego ciała, a twojej głowy. Chcę byś udzielał mi korepetycji

Zapadła między nimi niezręczna cisza podczas której Hyuck zastanawiał się czy to przypadkiem Lee nie dostał wczoraj ciężkiego wpierdolu przez który padło mu na mózg, bo to co mówił nie miało żadnego absolutnego sensu.

On i korepetycje?

Te słowa nigdy nie leżały obok siebie i nawet wszechświat o tym wiedział, gdy za oknem usłyszeli głośny huk a po chwili z nieba zaczął lać się ciężki deszcz.

Znał go kilka miesięcy i nigdy nie wykazywał żadnego zainteresowania nauką, a oceny dostawał dzięki temu, że nauczyciele bali się jego ojca, ich długoletniego sponsora.

— Wyglądasz, jakbyś zobaczył ufo — Rzucił nagle, zupełnie jakby czytał mu w myślach i wiedział, że to co mówił, to były zwykłe brednie

— Wybacz, że nie otwieram szampana na wieść o tym, że nie jesteś jednak skończonym idiotą, za jakiego cię mam — Sarkazm wylewał się z jego ust jak jad, a każde słowo wypowiadał wyraźne, akcentując sylabę po sylabie, by odpowiednio to zabrzmiało. — Ojciec cię od kasy odetnie jak nie poprawisz ocen, czy może szkoła już nabrała łapówek od Lee seniora, że postanowili cię oblać?

— Lee senior i jego małżonka wracają po pół roku do domu, by spędzić z ich najmłodszym synem cały weekend. Pomóż mi poprawić znacznie oceny, a zrobię co tylko chcesz i zapłacę trzykrotność tego, co sobie zażyczysz — Wytłumaczył, spinając się cały na wzmiankę o rodzicach i ich wizytacji.

Wyglądał właśnie jakby zjadł duży plaster cytryny i zmuszał się całym sobą, by nie wykrzywić ust w pełnym wyrazie zdegustowania.

Donghyuck zdążył domyśleć się, że nie miał najlepszego kontaktu z rodzicami i unikał ich tak często, jak on czynił to w przypadku swojego brata Euijina.

Bił się ze sobą czy powinien się zgadzać i wciągać w potyczkę między bogatym dziedzicem a jego rodzicami, jednak duża suma pieniędzy i zrobienie dla niego wszystkiego, kusiła go mocno.

Wyobrażał sobie, że kupuje  najnowsze bordowo-szare Jordany, które widział kiedyś u Lucasa na nogach, gra na PS5 w Until Dawn do samego rana i je ten pyszny nowojorski sernik z kawiarni, w której malował obrazy z tym padalcem.

Mógł dużo zyskać, jednocześnie tracąc do siebie szacunek i plując na zemstę którą obiecał w imieniu Jungwoo.

Jednak czy już na siebie nie napluł, gdy pozwolił mu na całowanie się po twarzy, nie wydając z siebie żadnego dźwięku?

Ugh, tak ciężko było mu odmówić teraz, wyobrażał sobie to wszystko, a jego usta nadal czuły dotyk tych jego, czerwonych jak dojrzałe wiśnie i niezwykle miękkie.

— Mamusia i tatuś nie są zadowoleni, że ich złoty książę okazał się debilem który może nie zdać?

— Wracają ze Szwajcarii, mieli mi przywieźć zegarek za osiemdziesiąt tysięcy euro jak pokaże im że poprawiłem się z chemii i literatury. Mam na to tydzień i oczekuje od ciebie cudu, skarbie

Słysząc kwotę zegarka i przeliczając ją szybko w głowie na koreańskie wony, o mało co nie udławił się własną śliną.

Tyle pieniędzy za coś, co może łatwo zgubić albo uszkodzić podczas jednych ze swoich psychopatycznych ekscesów, gdzie bił słabszych od siebie.

Nigdy nie zrozumie bogatych ludzi i ich zamiłowania do wyrzucania pieniędzy w błoto.

— Mógłbym cię olać i złożyć na ciebie donos na policji za napaść, ale wtedy przepadły by wszystkie pieniądze jakie mam od ciebie zamiar wyłudzić, dlatego niech będzie. Zobaczymy co da ci się włożyć do tego zakutego łba — Machnął ręką nad swoim parszywym losem, głośno wzdychając. — Chce na każdym naszym spotkaniu sernik z tej kawiarni z obrazami, a jak go nie będzie, to żądam mochi z pastą z fasoli

Założył ręce na piersi, by pokazać mu, że to teraz on wykłada karty na stół i jeśli Lee będzie się go słuchał, dostanie ten przeklęty zegarek.

Podskoczył lekko na krześle gdy usłyszał dzwonek do drzwi.

Nikogo się nie spodziewał, a jego brat miał wrócić do domu dopiero nad ranem następnego dnia.

Ktokolwiek to był, nie był przez niego oczekiwany.

Skierował wzrok na Marka który uśmiechał się cwanie, trzymając w dłoni swój portfel.

— Wiedziałem, że zgodzisz się mi pomóc, bejbe dlatego zanim tu przyszedłem, zamówiłem dla ciebie dużą porcję tego właśnie sernika — Wstał od stołu, kierując się prosto w stronę drzwi, zostawiając Hyucka garbiącego się jak stary dziadek na swoim miejscu i zastanawiającego się, czym tak naprawdę był Mark Lee i jak jego gatunek trafił na planetę ziemia, oraz jak może go odesłać w miarę szybko w kosmos, z którego przybył







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro