Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

³⁶ - ᴛʜᴇ ᴩᴀᴛʜ ᴛᴏ ᴩᴀʀᴀᴅɪꜱᴇ ʙᴇɢɪɴꜱ ɪɴ ʜᴇʟʟ

↷니가 있어야 한다는 걸

──────⊹⊱✫⊰⊹──────




Mark nienawidził pogrzebów.

Było w nich coś przygnębiającego i odbierającego energię, co wprawiało go w uczucie refleksji i niechcianych wspomnień a tego nie lubił.

Atmosfera żalu, niewypowiedzianych słów i przyszłości, która nigdy nie nadejdzie.

Ciężkie krople deszczu uderzały o okno jego sypialni.

Szare niebo i zimny, kąsający wiatr starały się wyprowadzić go z równowagi - w dniu, w którym stał się nad wyraz wrażliwym.

— To nie moja wina. To nie jest moja wina — Powtarzał w kółko jak mantrę, zawiązując na szyi czarny krawat.

Garnitur tego samego koloru oplatał jego ciało niczym ciasne bandaże, nie pozwalające mu na jakikolwiek ruch.

Spojrzał w lustro, widoczny grymas na jego twarzy dawał mu do zrozumienia jak tanio i głupio wyglądał - jak kiepska kopia, marnie próbująca naśladować oryginał.

Nienawidził oficjalnego, odpowiedniego do okazji ubioru, gdzie musiał pajacować jak małpka, zmuszona do naśladowania dorosłych i ich zachowania.

Wcale taki nie był.

Nie chciał dorosnąć, wręcz przeciwnie - marzył by nigdy się nie starzeć i móc pozostać tym samym nastolatkiem jakim był jeszcze dwa tygodnie temu.

W tej chwili uderzyło go jego podobieństwo do ojca.

Rozpoznawał w sobie te same cechy, jakie widział u Lee seniora na zdjęciach w albumie rodzinnym.

Ten sam kształt brwi, pełne sprytu kasztanowe oczy i blada skóra.

Prosty, proporcjonalny nos, taki jak u Andrew, z tą różnicą, że Mark w swoim miał diamentowy kolczyk: prezent od swojego niedawnego chłopaka.

Opuszkami palców przejechał delikatnie po twarzy, zatrzymując się na swoich ustach.

Nadal nosiły ciężar jego pierwszego pocałunku, smakującego jak karmel i tanie piwo w puszce.

— Dlaczego mi to zrobiłeś? To nie była moja wina — Ciężar pustki i brak odpowiedzi zdenerwował go na tyle, że przewrócił na podłogę stojące dwumetrowe lustro, którego rozsypane na setki drobnych szkiełek kawałki rozsypały się po całej podłodze.

Zegar na ścianie wskazywał dwunastą - musiał już iść.

Zabrał telefon i papierosy z szafki, trzaskając drzwiami, gdy wychodził.

Pogoda robiła się coraz gorsza.

Zachowywała się tak, jak Mark się czuł, gdy żal wypełniał każdy wolny centymetr jego serca, a nie wypowiedziane słowa stawały mu w gardle, utrudniając oddychanie.





Dom pogrzebowy przyprawiał go o ciarki, gdy wszedł do pomieszczenia, w którym miało odbyć się ostatnie pożegnanie.

Wieńce pogrzebowe ciągnęły się wzdłuż korytarza jak niekończący się labirynt, z którego nie było łatwo mu się wydostać, czując się przytłoczonym ich bielą oraz atmosferą żalu ściekającą po kremowych ścianach.

Wyciągnął ręce schowane w czarnych spodniach od garnituru, podając Seoho swój portfel i każąc mu wpisać się do księgi gości, nie zapominając dać wszystkich pieniędzy jakie miał w środku.

Licząc w myślach do pięciu, zrobił pierwszy, niepewny krok do przodu, mówiąc sobie, że musi to zrobić.

Jest mu to winien.

Obiecał mu pożegnać go należycie, gdy stojąc na dachu sali gimnazjalnej wyjawił mu cały plan, niemalże plując Markowi słowami w twarz.

Minął dwa duże wieńce stojące przy drzwiach - jeden od niego i jego brata a drugi od rodziców Marka, wchodząc do środka.

Zabrał ze stolika leżącą gerberę i położył ją pod jego zdjęciem, zatrzymując się wzrokiem o parę sekund dłużej, niż by sobie życzył.

Szeroki przyjazny uśmiech i karmelowe oczy kryjące się za okularami wżerały mu dziurę w sercu, szarpiąc je na coraz mniejsze kawałki.

To koniec.

On już nie żył.

Tak jak powiedział.

I nie mogłeś nic z tym zrobić głupcze.

Kłania się dziesięć razy, każdy kolejny ciąży na nim mocniej od poprzedniego.

Nie zapomina by pokłonić się również jego siostrze Yoonie oraz ich ojcu, który kiwa mu nieznacznie głową, dając mu jakby ciche potwierdzenie tego, że śmierć jego syna nie była winą Marka.

Słyszał płacz dobywający się z korytarza.

Był głośny, pełen bólu i nieodwracalnej straty.

Jego jęczący ton wżerał mu się w głowę, bębniąc w uszach.

Chciał odejść, ale to wtedy usłyszał jej głos.

— Jak śmiesz tu przychodzić?

Odwrócił głowę.

Stała kilka metrów od niego, czarna szata pogrzebowa wisiała na niej, o kilka rozmiarów za duża.

Jej oczy były czerwone, ręce trzęsły się a usta poruszały się nerwowo, jakby niewidzialna siła blokowała jej słowa, które utykały jej w gardle, za każdym razem, gdy próbowała je wypowiedzieć.

— Wynoś się stąd — Warknęła, wskazując na niego drżącą ręką — To przez ciebie mój syn nie żyje

Nie otrzymała od niego od razu odpowiedzi.

Patrzył na nią obojętnym wzrokiem, nie mrugając ani razu.

Mijały sekundy a on, niczym marmurowa rzeźba, nie kiwnął nawet palcem.

Jak śmiała tak do niego mówić?

Obydwoje przecież znali prawdę, więc dlaczego ze wszelkich sił starała się przekręcić prawdę, robiąc z Marka potwora o chłodnych, psychopatycznych skłonnościach?

Rozwścieczona lekceważącą postawą chłopaka, chwyciła za stojący na stoliku przy drzwiach krzyż i rzuciła nim w Lee, rozcinając mu czoło.

Poczuł jak ciepła krew zaczyna płynąć wzdłuż jego twarzy, a następnie pojawia się tępy ból, pulsujący równie szybko co jego serce, które znacznie przyspieszyło.

— Insoo ci ufał — Jej głos był głośny, irytujący i nieco piskliwy, gdy kontynuowała słowny atak w jego stronę, — Kochał cię i nie mógł przestać o tobie mówić, a ty co zrobiłeś? Zepchnąłeś go z dachu, jakby był kukłą, stworzoną do tego by zapewnić ci rozrywkę

— Kochał mnie?— Powtórzył kpiąco, niemal wypluwając te słowa. — On nigdy nie darzył mnie znacznie poważniejszym uczuciem, a co dopiero mówić by o czymś tak pięknym i enigmatycznym jak miłość

— Minął dopiero tydzień od jego śmierci. Nie wstyd ci tak bezczelnie kłamać?

— Nie przypominam sobie by prawda było synonimem bezczelności — Odpowiedział chłodno, podchodząc do niej bliżej, skracając dzielący ich dystans do zaledwie metra. — To nie moja wina, że odmawia pani przyjęcia do świadomości tego, że pański syn był potworem, który zabawiał się uczuciami innych i kreował ich na swoje laleczki, numerując je tak jak sobie tego życzył. Nie starczy mi życia, by opisać tortury psychiczne jakimi mnie poddawał, jednak jedno wiem na pewno; to nie ja go zabiłem. Insoo skoczył sam, gdy odmówiłem zrobienia tego z nim — Dodał, ściszonym do szeptu głosem, pochylając się w jej kierunku.

— To nie prawda, mój syn taki nie był

— To prawda, był znacznie gorszy niż pani myśli. — Przetarł ręką zakrwawioną twarz, prostując się. — Zachowałem się jednak w porządku i pożegnałem go tak, jak mu obiecałem. Zapłaciłem też za kremację oraz miejsce premium na cmentarzu, by mógł dowoli patrzeć na zachód słońca, w którym się tak lubował. Nic mu już nie jestem winien. Od teraz mogę być już tylko wolny — Skłonił się lekko i próbował wyminąć panią Yoo, jednak jej zimna ręką powstrzymała go, gdy chwyciła Marka za prawy nadgarstek.

Patrząc mu w oczy, nie zawahała się by uderzyć go w twarz.

Siła jej uderzenia odbiła się echem po pomieszczeniu, nadając mu tym większej dramaturgii.

Kolejny cios.

Trzeci.

Czwarty.

Piąty - ostatni był tym najsilniejszym, odbijającym jej drobną dłoń na czerwonej i pulsującej z bólu twarzy nastolatka.

Rzucając jej wymowne spojrzenie, wyrwał swoją rękę z jej uchwytu i szybkim tempem wyszedł z budynku, biegnąc na sam koniec parkingu, gdzie upadając na ziemię, zdjął z siebie maskę, za którą się do tej pory ukrywał.

Deszcz spływał po jego ciele, mieszając się z krwią i łzami, rzewnie spływającymi po jego policzkach.

Zdecydowanym ruchem ściągnął z siebie czarny płaszcz, rzucając go na bok, następnie pozbywając się marynarki i krawatu, zostając w samej koszuli.

— Zniszczyłeś mi życie — Krzyczy w niebo, dobrze wiedząc, że gdyby istniało życie po śmierci, Insoo siedział by na samym dnie otchłani piekła, czekając potulnie na swoją karę. — Ty pierdolony dupku, jak mogłeś mi to zrobić? Co przyszło ci do głowy, by mnie tu zostawić? Mówiłeś tyle razy, że jestem twoim numerem jeden i należy mi się nagroda. Dlaczego więc postanowiłeś mnie ukarać?

Uderza się pięściami po głowie, zagryzając zęby i ignorując ból.

Robi to tak długo aż nie opadnie z sił, a zapach krwi zaczyna mieszać się z ciężkim zapachem deszczu i smutku.

Nawet po śmierci Yoo Insoo nadal ma nad nim władzę.

Śmieszny paradoks, nieprawdaż?






『sprawdziłam swój planer i po dokładnym przeliczeniu mogę śmiało stwierdzić, że mamy za sobą jakieś 65% fabuły』

『teraz pora na angst, flashbacki i odkrycie kto jest powodem szaleństwa marka』

『oraz na moment realizacji donghyucka i guess』









Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro