
¹⁷ - ᴏꜰ ᴀʟʟ ᴀɴɪᴍᴀʟꜱ, ɪ ʟɪᴋᴇ yᴏᴜ ᴛʜᴇ ʟᴇᴀꜱᴛ
↷ 니가 있어야 한다는 걸
──────⊹⊱✫⊰⊹──────
Przyjechał autobusem najszybciej jak tylko mógł, omijając fizykę, by tylko dowiedzieć się co działo się z Markiem i dlaczego nie pojawiał się w szkole.
I nie było to tak, iż martwił się o niego i jechał tam z troski...
Nadal opiekowali się tym plastikowym demonem...
Wróć....
Taesung.
Uzgodnili, że dadzą ich dziecku na imię Taesung i dokładnie w ten sposób zamierzał go nazywać, gdy mówił o nim, bądź do niego.
Nie widział w tym żadnego sensu, jednak Jungwoo nazwał swoje dziecko, dlaczego więc i on nie miał tego zrobić?
Poprawił włosy sterczące we wszystkie strony, przez co wyglądał jakby na jego głowie znajdował się ukryty jeż, którego kolce wystawały na zewnątrz, po czym westchnął wciskając dzwonek znajdujący się tuż obok drzwi.
Będzie czekał tak długo, jak będzie to potrzebne i rozłoży nawet namiot, którego nie ma (uznajmy, że to się nie wydarzy, a Mark, który ma na jego punkcie obsesję - pojawi się czym prędzej).
I nie mylił się zbytnio.
Ponowił próbę, tym razem licząc w myślach.
Po około trzydziestu pięciu sekundach pojawił się.
— Haechan, co ty tu robisz o tej porze? — Zapytał, nie ukrywając zaskoczenia — Są jeszcze zajęcia
— Jakby kiedykolwiek cię to obchodziło — Odpowiada mu, wchodząc do środka, kierując się wprost do salonu, zaraz po ściągnięciu butów oraz kurtki.
Mark kiwnął tylko głową, idąc posłusznie za nim, analizując każdy jego krok.
Gdy docierają do salonu, siada tuż obok niego, dając mu znak o chęci usłyszenia jakiegokolwiek wytłumaczenia.
— Co ci się stało z twarzą?
Nie musiał się wysilać, by dostrzec ten fioletowy siniak zdobiący jego prawe oko oraz rozbitą wargę.
Z kimkolwiek się bił, musiała to być poważna kłótnia, patrząc na to jak sam Lee "ucierpiał".
— Ah, to? — Roześmiał się, mimowolnie zaciskając zęby, jakby sprawiło mu to niemały ból. — Drobna sprzeczka z kumplem
— Lucas nie byłby w stanie aż tak cię uderzyć; wiem o tym, bo go pytałem
Donghyuck był ostatnią osobą, której można było kłamać w żywe oczy.
Był niczym magnes na takie rzeczy, które niemal natychmiast wychwytywał.
Pozwoliło mu to na ominięcie wielu znajomości, przez które zostałby całkowicie zniszczony, a jego psychika z pewnością została uszkodzona.
— Nie powiedziałem, że był to Lucas, honeybee —Odpowiedział lekko ściszonym głosem — Musiałeś coś źle usłyszeć....
— Nie obchodzi mnie, co mówisz, a czego nie. Gdzie masz wodę utlenioną i gaziki?
Jak przystało na okropnego karalucha, jakim był Mark - nie powiedział mu, gdzie trzyma swoją apteczkę, dlatego też musiał ją odnaleźć samodzielnie.
Zajęło mu to dokładnie kilka minut, by przeszukać całe dolne piętro jego domu
w poszukiwaniu łazienki, chodząc od pokoju do pokoju z niezadowoloną miną, podczas gdy drugi Lee leżał nie wzruszony na kanapie w salonie, jedząc kanapki, które dostał od Hyucka.
Nie odczuwał potrzeby bandażowania swojej twarzy, czy też smarowania jej, dlatego też dał nastolatkowi wolną rękę w tej kwestii, od czasu do czasu krzycząc pojedyńcze "zimno", "tam tego też nie znajdziesz", "to nawet nie jest łazienka".
Gdy zobaczył go stojącego w drzwiach z tą swoją standardową zirytowaną miną, mimowolnie chciał się uśmiechnąć, bo jednak Donghyuckowi na nim zależało; pomimo wielokrotnych prób pobicia, czy zwyzywania.
Nie ważne, że upierał się o rosnącej do niego nienawiści.
Jego urok osobisty zaczął na niego działać, tak jak to planował.
Opłacało się jednak być cierpliwym.
Los sprzyjał mu również i tym razem, dostarczając mu jego wymarzony numer osiem pod samiuteńkie drzwi jego domu.
— Masz to, czego szukałeś? — Powiedział żartobliwie, w odpowiedzi dostając soczysty zestaw przekleństw, skierowany w jego kierunku — Czyli jednak nic nie znalazłeś....
— Czasami jak byś się nie odzywał, świat byłby piękniejszy
— Świat już jest piękny, bo mam obok kogoś takiego, jak ty, bejbe
— Twoje obślizgłe komplementy na mnie nie działają, także daj sobie spokój — Odgryza, otwierając ostatnią półkę w pokoju, gdzie liczył na to, że uda mu się coś znaleźć
Niestety pudło.
Nigdzie nie było apteczki, o bandażu nie wspominając.
Przejrzał każdy pokój na parterze z osobna, z ogromną dokładnością.
Chyba, że w tej willi było więcej, niż jedna łazienka...
— Złap mnie za tyłek jeszcze raz, to obiecuje, że utnę ci obydwie ręce aż do łokci — Syknął, próbując otworzyć maść, którą znalazł w apteczce.
Jego intuicja go nie myliła i Mark (tak, jak wszyscy bogaci ludzie) miał kilka łazienek, każda ładniejsza od poprzedniej, z wyposażeniem wartym więcej, niż całe jego życie.
Gdy tylko zobaczył, że Hyuck niesie ze sobą apteczkę, próbował wstać i uciec, jednak ból w żebrach był na tyle silny, że nie mógł ruszyć się na odległość większą, niż trzydzieści centymetrów, co chłopak zmyślnie wykorzystał, siadając mu na kolanach, kolanami blokując mu ręce i drogę dalszej ucieczki.
— Nic nie poradzę na to, że tak na mnie działasz — Odparł beztrosko, puszczając mu oczko
— A wiesz jak ty na mnie działasz?
— Jak, honeybee?
— Przyprawiasz mnie o wymioty — Odpowiedział, przecierając mu powiekę wacikiem nasiąkniętym wodą utlenioną — I to takie silne
— Tak po prostu działa na ciebie mój urok osobisty. Nie musisz się przed niczym powstrzymywać, wystarczy jedno słowo i jestem cały twój
— Gdybym miał nabrać się na twoje gierki — Zaczął, przerywając na chwilę dla większego efektu dramaturgii — Musiałbym najpierw wspiąć się na sam szczyt twojego ego, po czym z rozpędu skoczyć do samego dna we wnętrzu ziemi, gdzie zakopane jest twoje IQ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro