Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

¹⁵ - ʜᴇ ꜱᴀɪᴅ, 'ᴡʜᴇʀᴇ ᴡᴇ ɢᴏɪɴ'?' ᴀɴᴅ ɪ ꜱᴀɪᴅ, 'ᴛʜᴇ ᴍᴏᴏɴ'

↷ 니가 있어야 한다는 걸

──────⊹⊱✫⊰⊹──────

Donghyuck musiał się porządnie zastanowić, czy chce tak naprawdę zmarnować dwie godziny ze swojego życia, szwendając się po mieście z tym idiotą.

Mógł wrócić do domu i zakopać się w pościeli na cały następny tydzień, ale ryzykowałby niezdaniem u pana Changa (a ten stary pierdziel miał już do niego duży problem, przez sam fakt jego istnienia).

Stał pod parkiem już dobre kilkanaście minut, bijąc się z własnymi myślami.

Zerknął po raz ostatni na swój telefon, głośny wdychając.

Teraz albo nigdy.

Nie ma już odwrotu.

Z lekkim ociąganiem ruszył przed siebie, z oddali widząc siedzącego na ławce Marka, który jak zwykle palił papierosa.

Ciekawe, czy zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie umrze na raka płuc za czterdzieści lat.

Nie żeby mu tego życzył...

Nie znajomość skutków ubocznych używek szkodzi.

Wypuścił powietrze, będąc już prawie na miejscu.

— Wstawaj, bo nie będę tu siedział nie wiadomo do której — Burknął, nie siląc się nawet na głupie przywitanie.

Nie zamierzał ukrywać się z tym, że nie chciał tam być i spacer został na nim wymuszony.

— Tak, bo to nie ja czekam tu na ciebie prawie pół godziny — Odpowiedział z przekąsem, wstając z ławki i idąc z Haechanem przed siebie.

Chciał mu odpowiedzieć czymś wrednym pomieszanym z masą przekleństw, jednak wolał zamiast tego skupić się na jego ubiorze.

Brązowy golf na długi rękaw, połączony z ciemnozielonym płaszczem oraz jeansowa kurtka koloru mlecznej czekolady.

Czarne spodnie chino z białym przezroczystym paskiem, do którego przyczepione było kilka łańcuchów.

Hae musiał przyznać, że outfit, który miał na sobie Mark był dobry i pasował do jego poważnej twarzy dziesięciolatka, pomijając fakt, że w tym płaszczu wyglądał jak seryjny morderca lat osiemdziesiątych.

On sam ubrał się w szerokie spodnie, które kupił na przecenie, znoszone trampki i spraną bluzę Euijina.

Gdy wychodził, spryskał się jeszcze perfumami, by nikt nie mówił, że w ogóle mu nie zależało na tym spotkaniu.

— Gdzie idziemy tak poza tym?

— Nie powiem, niespodzianka — Pochylił się nad nim tak blisko, że Hyuck mógł z łatwością policzyć jego pryszcze schowane pod toną korektora i podkładu.

Oraz zwymiotować przez odrzucający zapach jego perfum, który dusił go od środka.

Wesołe miasteczko.

Pieprzone wesołe miasteczko.

Najbardziej typowe i przereklamowane miejsce, będące wylęgarnią nastolatków z przerostem hormonów.

Mógł równie dobrze przewidzieć to, że zostanie tu zabrany.

Lee, będąc tanią podróbką Rudolpha Valentino, nie wykazywał żadnej oryginalności, począwszy od komplementów, których używają pijani wujkowie na weselu, a kończąc na lepkiej łapie, przypadkowo lądującej na jego prawym pośladku.

— Poczekaj tylko aż stąd wyjedziemy, a przysięgam ci, że połamie ci tą cholerną łapę — Odgrażał się, gdy mijali po kolei stoiska pełne zabawek, strzelnice, nawiedzony dom i budki z jedzeniem.

Im dalej szli, tym mocniejszy zapach jedzenia czuli.

Haechan robił się powoli głodny, a mijane co kilka sekund stoiska z fast foodami tylko go nakręcały.

Nie umknęło to uwadze chłopaka, który zdążył usłyszeć głośno burczący brzuch nastolatka.

— Chcesz może zatrzymać się na jedzenie? — Zapytał, wskazując palcem na duży napis z napisem "zapiekanki".

— Nie będę niczego z tobą jadł

— Przecież słyszę, jak burczy ci w brzuchu; poza tym ja płacę

Nie pamięta już kiedy jadł tak pyszne, a zarazem kaloryczne jedzenie.

Po ęciu minut w kolejce, gdzie Hyuck tracił cierpliwość co dwie minuty i wolał iść dalej, a Mark potakiwał tylko głową, pisząc z kimś wiadomości na telefonie, udało im się złożyć zamówienie.

Do końca nie był przekonany, czy takie budkowe "przysmaki" będą czymś pożywnym i zjadliwym, jednak nie mógł już walczyć ze swoim żołądkiem, który domagał się pożywienia.

Przy pierwszym gryzie nie był przekonany do sera, pieczarek i tony keczupu na przypieczonej bagietce, ale im dłużej jadł, tym bardziej mu smakowało.

— Spokojnie, nikt ci nie zabierze tego jedzenia — Powiedział, ze śmiechem przypatrując się jak ten pierwszy raz je takiego rodzaju jedzenie.

Pół buzi miał ubrudzone keczupem, a stolik aż tonął w okruchach.

Mimo tego, wyglądał dla Marka niesamowicie atrakcyjnie.

I nic nie było w stanie tego zmienić.

Potrzebował go do swojej kolekcji i zrobi naprawdę wiele, by mu się to udało.

Nie jest kimś, kto poddaje się na samym starcie.

— No sorry, że nie jadłem obiadu przez twoje cholerne rande vu

— Ale jesz teraz, prawda?

— Skąd w ogóle tak bogata osoba jak ty, zna takie obskurne miejsca?

Siedzący naprzeciw niego chłopak nie wyglądał jak ktoś, kto jada tanie jedzenie w wesołym miasteczku.

Drugi Lee wyglądał jak ktoś, kto o szesnastej jada homara na obiad, popijając go białym winem podczas kolacji z królową brytyjską.

— Lucas pokazał mi to jedzenie — Wzruszył ramionami, skubiąc swoją zapiekankę, która zdążyła już porządnie wystygnąć — Co miesiąc od dwóch lat jemy tutaj, gdy wybieramy się na wagary

— A już myślałem, że zabierasz tutaj każdego ze swoich przydupasów — Mruknął, wycierając twarz po zjedzonym posiłku.

— Jesteś pierwszym "przydupasem", którego tutaj zabrałem — Odparł, puszczając mu oczko.

Przyszedł czas na deser.

Wizyta w wesołym miasteczku nie miałaby zbytnio sensu, gdyby nie kupili waty cukrowej.

Pysznej, utra słodkiej  waty, którą była obowiązkową rzeczą w takich miejscach.

Jako, iż to Mark płacił za wszystko, nie miał zbytniego problemu z tym, by naciągnąć go na największą watę, jaką tylko mieli.

Nastolatek z zaciekawieniem oglądał, jak Hae pożera chmurę cukru, która wielkością dorównywała jego głowie.

On sam nie lubił za bardzo słodkich rzeczy, dlatego też kupił tylko jedną, którą od razu oddał jemu.

W zamian przyglądał się śmiejącym ludziom, biegającym dzieciom, dając się porwać magii tego miejsca.

Ostatni raz spacerował tu z Lucasem, gdy pokłócił się z rodzicami i potrzebował po prostu odreagować.

Zerknął kątem oka na swojego towarzysza, który nadal jadł i wpadł mu do głowy pewien pomysł.

Namówienie go na to nie było łatwe.

Donghyuck sporo krzyczał i wymachiwał rękoma jak wiatrak.

Oraz sporo się zapowietrzał.

Trochę śmiesznie to wyglądało, zwłaszcza dla kogoś stojącego z boku.

Rozumiał, że nie każdy jest fanem strasznych domów z pająkami, duchami i wiedźmami.

Trzeba było mieć do tego mocne nerwy, by z płaczem nie uciec z kolejki.

Jednak Mark nie należał do osób, którym można odmówić.

Po wjechaniu mu na ambicje i nazwaniu cykorem, zapakowali się do kolejki, która przewiezie ich po całym domu.

— Boisz się? — Szepnął mu do ucha, gdy siedzieli przypięci pasami, czekając na start przejażdżki.

— Chciałbyś — Prychnął, w duchu modląc się o to, by ten nie zobaczył, jak przerażony jest w rzeczywistości.

Przez swojego starszego brata miał uraz do takich rzeczy, które czasami śnią mu się po nocach.

— Więc dlaczego od kiedy tu przyszliśmy, kurczowo trzymasz mnie za rękę?













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro