
¹⁵ - ʜᴇ ꜱᴀɪᴅ, 'ᴡʜᴇʀᴇ ᴡᴇ ɢᴏɪɴ'?' ᴀɴᴅ ɪ ꜱᴀɪᴅ, 'ᴛʜᴇ ᴍᴏᴏɴ'
↷ 니가 있어야 한다는 걸
──────⊹⊱✫⊰⊹──────
Donghyuck musiał się porządnie zastanowić, czy chce tak naprawdę zmarnować dwie godziny ze swojego życia, szwendając się po mieście z tym idiotą.
Mógł wrócić do domu i zakopać się w pościeli na cały następny tydzień, ale ryzykowałby niezdaniem u pana Changa (a ten stary pierdziel miał już do niego duży problem, przez sam fakt jego istnienia).
Stał pod parkiem już dobre kilkanaście minut, bijąc się z własnymi myślami.
Zerknął po raz ostatni na swój telefon, głośny wdychając.
Teraz albo nigdy.
Nie ma już odwrotu.
Z lekkim ociąganiem ruszył przed siebie, z oddali widząc siedzącego na ławce Marka, który jak zwykle palił papierosa.
Ciekawe, czy zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie umrze na raka płuc za czterdzieści lat.
Nie żeby mu tego życzył...
Nie znajomość skutków ubocznych używek szkodzi.
Wypuścił powietrze, będąc już prawie na miejscu.
— Wstawaj, bo nie będę tu siedział nie wiadomo do której — Burknął, nie siląc się nawet na głupie przywitanie.
Nie zamierzał ukrywać się z tym, że nie chciał tam być i spacer został na nim wymuszony.
— Tak, bo to nie ja czekam tu na ciebie prawie pół godziny — Odpowiedział z przekąsem, wstając z ławki i idąc z Haechanem przed siebie.
Chciał mu odpowiedzieć czymś wrednym pomieszanym z masą przekleństw, jednak wolał zamiast tego skupić się na jego ubiorze.
Brązowy golf na długi rękaw, połączony z ciemnozielonym płaszczem oraz jeansowa kurtka koloru mlecznej czekolady.
Czarne spodnie chino z białym przezroczystym paskiem, do którego przyczepione było kilka łańcuchów.
Hae musiał przyznać, że outfit, który miał na sobie Mark był dobry i pasował do jego poważnej twarzy dziesięciolatka, pomijając fakt, że w tym płaszczu wyglądał jak seryjny morderca lat osiemdziesiątych.
On sam ubrał się w szerokie spodnie, które kupił na przecenie, znoszone trampki i spraną bluzę Euijina.
Gdy wychodził, spryskał się jeszcze perfumami, by nikt nie mówił, że w ogóle mu nie zależało na tym spotkaniu.
— Gdzie idziemy tak poza tym?
— Nie powiem, niespodzianka — Pochylił się nad nim tak blisko, że Hyuck mógł z łatwością policzyć jego pryszcze schowane pod toną korektora i podkładu.
Oraz zwymiotować przez odrzucający zapach jego perfum, który dusił go od środka.
Wesołe miasteczko.
Pieprzone wesołe miasteczko.
Najbardziej typowe i przereklamowane miejsce, będące wylęgarnią nastolatków z przerostem hormonów.
Mógł równie dobrze przewidzieć to, że zostanie tu zabrany.
Lee, będąc tanią podróbką Rudolpha Valentino, nie wykazywał żadnej oryginalności, począwszy od komplementów, których używają pijani wujkowie na weselu, a kończąc na lepkiej łapie, przypadkowo lądującej na jego prawym pośladku.
— Poczekaj tylko aż stąd wyjedziemy, a przysięgam ci, że połamie ci tą cholerną łapę — Odgrażał się, gdy mijali po kolei stoiska pełne zabawek, strzelnice, nawiedzony dom i budki z jedzeniem.
Im dalej szli, tym mocniejszy zapach jedzenia czuli.
Haechan robił się powoli głodny, a mijane co kilka sekund stoiska z fast foodami tylko go nakręcały.
Nie umknęło to uwadze chłopaka, który zdążył usłyszeć głośno burczący brzuch nastolatka.
— Chcesz może zatrzymać się na jedzenie? — Zapytał, wskazując palcem na duży napis z napisem "zapiekanki".
— Nie będę niczego z tobą jadł
— Przecież słyszę, jak burczy ci w brzuchu; poza tym ja płacę
Nie pamięta już kiedy jadł tak pyszne, a zarazem kaloryczne jedzenie.
Po ęciu minut w kolejce, gdzie Hyuck tracił cierpliwość co dwie minuty i wolał iść dalej, a Mark potakiwał tylko głową, pisząc z kimś wiadomości na telefonie, udało im się złożyć zamówienie.
Do końca nie był przekonany, czy takie budkowe "przysmaki" będą czymś pożywnym i zjadliwym, jednak nie mógł już walczyć ze swoim żołądkiem, który domagał się pożywienia.
Przy pierwszym gryzie nie był przekonany do sera, pieczarek i tony keczupu na przypieczonej bagietce, ale im dłużej jadł, tym bardziej mu smakowało.
— Spokojnie, nikt ci nie zabierze tego jedzenia — Powiedział, ze śmiechem przypatrując się jak ten pierwszy raz je takiego rodzaju jedzenie.
Pół buzi miał ubrudzone keczupem, a stolik aż tonął w okruchach.
Mimo tego, wyglądał dla Marka niesamowicie atrakcyjnie.
I nic nie było w stanie tego zmienić.
Potrzebował go do swojej kolekcji i zrobi naprawdę wiele, by mu się to udało.
Nie jest kimś, kto poddaje się na samym starcie.
— No sorry, że nie jadłem obiadu przez twoje cholerne rande vu
— Ale jesz teraz, prawda?
— Skąd w ogóle tak bogata osoba jak ty, zna takie obskurne miejsca?
Siedzący naprzeciw niego chłopak nie wyglądał jak ktoś, kto jada tanie jedzenie w wesołym miasteczku.
Drugi Lee wyglądał jak ktoś, kto o szesnastej jada homara na obiad, popijając go białym winem podczas kolacji z królową brytyjską.
— Lucas pokazał mi to jedzenie — Wzruszył ramionami, skubiąc swoją zapiekankę, która zdążyła już porządnie wystygnąć — Co miesiąc od dwóch lat jemy tutaj, gdy wybieramy się na wagary
— A już myślałem, że zabierasz tutaj każdego ze swoich przydupasów — Mruknął, wycierając twarz po zjedzonym posiłku.
— Jesteś pierwszym "przydupasem", którego tutaj zabrałem — Odparł, puszczając mu oczko.
Przyszedł czas na deser.
Wizyta w wesołym miasteczku nie miałaby zbytnio sensu, gdyby nie kupili waty cukrowej.
Pysznej, utra słodkiej waty, którą była obowiązkową rzeczą w takich miejscach.
Jako, iż to Mark płacił za wszystko, nie miał zbytniego problemu z tym, by naciągnąć go na największą watę, jaką tylko mieli.
Nastolatek z zaciekawieniem oglądał, jak Hae pożera chmurę cukru, która wielkością dorównywała jego głowie.
On sam nie lubił za bardzo słodkich rzeczy, dlatego też kupił tylko jedną, którą od razu oddał jemu.
W zamian przyglądał się śmiejącym ludziom, biegającym dzieciom, dając się porwać magii tego miejsca.
Ostatni raz spacerował tu z Lucasem, gdy pokłócił się z rodzicami i potrzebował po prostu odreagować.
Zerknął kątem oka na swojego towarzysza, który nadal jadł i wpadł mu do głowy pewien pomysł.
Namówienie go na to nie było łatwe.
Donghyuck sporo krzyczał i wymachiwał rękoma jak wiatrak.
Oraz sporo się zapowietrzał.
Trochę śmiesznie to wyglądało, zwłaszcza dla kogoś stojącego z boku.
Rozumiał, że nie każdy jest fanem strasznych domów z pająkami, duchami i wiedźmami.
Trzeba było mieć do tego mocne nerwy, by z płaczem nie uciec z kolejki.
Jednak Mark nie należał do osób, którym można odmówić.
Po wjechaniu mu na ambicje i nazwaniu cykorem, zapakowali się do kolejki, która przewiezie ich po całym domu.
— Boisz się? — Szepnął mu do ucha, gdy siedzieli przypięci pasami, czekając na start przejażdżki.
— Chciałbyś — Prychnął, w duchu modląc się o to, by ten nie zobaczył, jak przerażony jest w rzeczywistości.
Przez swojego starszego brata miał uraz do takich rzeczy, które czasami śnią mu się po nocach.
— Więc dlaczego od kiedy tu przyszliśmy, kurczowo trzymasz mnie za rękę?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro